EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

środa, 20 października 2010

Środa 20 październik 2010

Gdzie Oni są?

Pogubili się znajomi…
W cień odeszli przyjaciele,
Każdy jeden deklarował,
W codzienności i w niedzielę.

Bycie obok w każdym czasie,
W ciężkiej chwili, wspomaganie.
Trwanie w zdrowiu i chorobie,
Także w smutku pocieszanie…

Gdzie są Wasze zapewnienia,
Gdzie wyznania o przyjaźni?
Wszakże słowo bez pokrycia…
Zawsze honor ludzki błaźni.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 20.10.2010

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Dzień 464

Zbliża się wieczór, a wraz z nim godzina 21:10. Po kilku dniach względnego spokoju... to znaczy mam na myśli przemijanie zagrożenia powodziowego, media ponownie faszerują nas zagrożeniem powodziowym... czyli tak zwaną drugą falą powodziową. Z ciekawości co dzień chodzę nad Wisłę, obserwuję i porównuje jej poziom z tym czym częstują nas tendencyjne media. Tak jakby oceniam czy informacja o stanie rzeki jest prawdą, czy po prostu informacją podawaną zdecydowanie na wyrost. Za każdym razem fotografuję rzekę, jej rozlewiska i jej podniesiony stan lustra wody. Mam już kilkadziesiąt fotografii i jest to świetny materiał dokumentujący dokładnie ten okres... a zwłaszcza jest to materiał porównawczy do poprzednich okresów zagrożenia powodziowego i rzetelności informacji płynącej z mediów publicznych. Godzinę temu wróciłem znad rzeki i stwierdziłem, że poziom lustra wody jest znacznie podniesiony, ale nie sądzę by mieszkańcom prawobrzeżnej Warszawy groziła powódź. Do stanu zagrożenia sprzed dwóch tygodni, na moje oko brakuje ponad metr wysokości. Poprzednio ułożone wały z worków z piaskiem nie zostały usunięte, a więc leżą na swoim miejscu i spełniają role dodatkowej ochrony przed zalaniem. Jutro pójdę znowu nad rwącą i groźną rzekę i porównam dane... A teraz jeszcze w kilku słowach odniosę się do mojej książki. Tak więc chcę powiedzieć, że zamieściłem informację o możliwości jej kupna w opisie... to znaczy tuż pod moją fotografią. Taka dodatkowa informacja była konieczna z uwagi na przesuwanie się postów w dół. Ta prawidłowość spowoduje, że po kilku kolejnych wpisach post pokazujący książkę zniknie zepchnięty nowymi wpisami. Teraz, może nie tak obrazowo ale będzie można przeczytać gdzie ją znaleźć i jak kupić... Chcę jeszcze powiedzieć, że nowa książka cieszy się sporym zainteresowaniem czytaczy, co daje mi nadzieję na szybki zwrot zainwestowanych w nią pieniędzy. To z kolei pozwoli mi wydawać kolejne, przygotowane już do druku pozycję... Dziękuje wszystkim czytaczom i osobom pragnącym nabyć ten ładnie i przejrzyście przygotowany i złożony w książkę skład z wierszy i ciekawej prozy... Dobranoc.

środa, 2 czerwca 2010

Książka do nabycia

Dzień 459

Jest w tej chwili godzina 22:10. Za oknem szaleje istna nawałnica... niebo jest barwy czarno sinej i leje się z nisko wiszących chmur, rzeka gęstego deszczu. Błyskawice rozdzierają ciemne niebo, a pioruny raz po raz głośnym hukiem rażą strachem wszystko co fruwa i chodzi po świecie. Jest już czerwiec, a ładnej, ciepłej i słonecznej pogody nie uświadczysz choćby na lekarstwo. Wygląda na to, że srogie i długie zimy zwiastują kiepskie i deszczowe pory roku następujące zaraz po niej. W takiej to mniej więcej scenerii wczoraj... czyli dnia 01.06.2010r. odebrałem z drukarni gotową książkę. Zatytułowałem ją: "Podaj mi dłoń" Jest to pierwsza część historii opisanej w moim blogu. Zawiera 237 stron, sporą ilość moich wierszy i prozy opisującej dzień po dniu okres od stycznia do listopada 2009 roku. W przygotowaniu do druku są kolejne i myślę, że w najbliższych dniach trafią do druku, a stamtąd za kilka tygodni trafią do moich rąk jako gotowe książki. Postaram się umieścić okładkę pierwszej książki na blogu... ale nie wiem czy mi się to uda... Jeśli nie to na życzenie osoby zainteresowanej pośle fotkę okładki na wskazany adres poczty elektronicznej. Chciałbym aby moi czytacze mogli zobaczyć jak wygląda gotowy produkt książkowy. Informuję, że książkę można u mnie nabyć po przystępnej cenie. Zainteresowanych kupnem czytaczy proszę o informacje na podany w blogu adres poczty internetowej. Dobranoc

piątek, 28 maja 2010

Dzień 454

Zbliża się godzina 18: 33… a więc zaczynam pisać posta. Powódź powoli zbliża się do końca. Rzeka Wisła w Warszawie na dzisiejszych oględzinach wypadła całkiem spokojnie… ale jeszcze jej stan jest znacznie podwyższony. Wszędzie widać skutki jej podniesionego stanu sprzed kilku dni. Wzdłuż ulicznych chodników naprędce budowane wały z worków napełnionych piaskiem… straszą przechodniów i przypominają o niedawnym niebezpieczeństwie. Oglądałem te obwarowania, czy raczej budowle i zastanawiałem się nad ich przeznaczeniem… oczywiście po przeminięciu fali powodziowej… i oczywiście kosztach usuwania skutków akcji przeciwpowodziowej. Zastanawiałem się jak długo będą te ułożone ludzką ręką, przyuliczne węże z worków straszyły nas swoim nieestetycznym widokiem… A może nie warto się tym przejmować … i lepiej zawczasu przyzwyczaić do widoku tych leżących worków, bo przecież gdyby się tak stało, ze żaden z Polaków… szczególnie tych od zarządu funduszami na ochronę środowiska i na bezpieczeństwo narodowe nie wyciągnął żadnych pozytywnych wniosków, to takie worki z piaskiem mogą być przydatne w przypadku powodzi jesiennej, albo kolejnej wiosennej…!!! Albo jakiejkolwiek powodzi spowodowanej obfitymi i długo trwającymi opadami deszczu. Sama korzyść z tych brzydkich węży, wijących się wzdłuż naszych ulic… bo nie daj Boże gdyby nadeszła kolejna powódź, miasto zaoszczędziłoby na wydatkach przy budowie kolejnych wałów z worków wypełnionych piaskiem. My Polacy mamy wprawę w wydawaniu i szastaniu nie swoich pieniędzy… Słyniemy z bylejakości i krótkowzroczności… a tak naprawdę wcale się nie martwimy co będzie jutro, co będzie gdy kolejny raz nasze miasta zaleje wielka woda, co zostawimy w spadku następnym pokoleniom, czy wytniemy w pień piękne lasy… Nie zależy nam na ładzie, czystości, porządku i solidności… bo tak naprawdę nie chcemy solidności… Nie chcemy nic dawać z siebie tylko wolimy brać… no i ciągle liczymy na wspaniałomyślność Boga… Dobranoc.

poniedziałek, 24 maja 2010

Dzień 448/449/450

Jakby na to nie patrzeć, dochodzi już godzina 21: 00. Mija kolejny dzień powodzi. Powodzi wielkiej, strasznej, destrukcyjnej i kosztownej. Poprzez media napływają lawinowo wiadomości z różnych części kraju. A to ze Stolicy, a to z Wrocławia, a to z Krakowa, Sandomierza , Torunia i niemal wszystkich miast, miasteczek i wsi leżących w pasie wylewających nadmiar wody rzek . Bez wyjątku wszystkie media faszerują nas panicznym i paraliżującym strachem. Straszy się nawet tych, którzy są poza zasięgiem powodzi, albo mieszkają w takich miejscach, które są dobrze zabezpieczone. Zastanawiałem się dlaczego fala powodziowa jest tak duża i długa. Z doświadczenia poprzednich powodzi wnioskuję, że to zjawisko jest nienaturalne. W 1997 roku poziom wody był wyższy, a mimo to przeszedł bardzo szybko… bodaj w ciągu 48 godzin… ale zastrzegam się, że mogę się mylić. Z mojego punktu widzenia taki długofalowy poziom wód może być spowodowany permanentnymi i rzęsistymi opadami deszczu, a takich przecież nie ma, albo… albo z woli człowieka odpowiedzialnego za wysoki poziom wód w zbiornikach retencyjnych. Zakładając, że każdy zbiornik ma swoją ograniczoną przepustowość to na skutek szybkiego przyboru wód zapełnią się dość prędko. Jeśli załoga tamy na skutek bagatelizowania, albo co gorsza niedbalstwa w porę nie dostrzeże zagrożenia, to będzie katastrofa. Wtedy dokonają niby kontrolowanego spustu wody z przepełniającego się zbiornika. Woda wielką falą spłynie do i tak już przepełnionych rzek... owocem takiego działania będzie powódź na skutek przerwania nieremontowanych całymi latami wałów przeciwpowodziowych. Jeśli spust wody jest kilkudniowy to i fala powodziowa będzie szła dość długo… kilka dni… może tygodni…? A to z kolei rodzi ryzyko przemoczenia wałów i przerwania ich tam gdzie są słabsze, starsze, mniejsze lub wykonane gorszą techniką i gorszym materiałem . Czy stać nas na takie niedbalstwo, ryzyko i koszty. Nieudolność niektórych osób z zarządów miast i wyżej, jest porażająca. Kiedy wreszcie zażądamy odpowiedzialności za nieodpowiedzialne decyzje. Jak długo nie będziemy pociągać do odpowiedzialności karnej i finansowej osób siedzących na decyzyjnych stanowiskach, tak długo będą pchać się nieodpowiedzialni ludzie na ciepłe i dobrze płatne posadki. Potem żeby wykazać się pracą podejmują właśnie takie nieodpowiedzialne i czasem debilne decyzje. Kilka dni temu usłyszałem z ust pewnej Pani w takim mniej więcej stylu, takie oto pouczające słowa: „Musimy obserwować zwierzęta, one wcześniej wyczuwają zagrożenie i uciekają z zagrożonego miejsca… jeśli zobaczymy taką migrację, nie czekajmy tylko uciekajmy razem z nimi”. Może niech ta pani tych mądrości uczy własne dzieci… albo sama razem z nimi ucieka, bo oprócz domatorów kotów i psów… innych zwierząt nie widzę. Kiedyś węglarze mieli konie, ale te mają zakaz wstępu do miasta… no oprócz tych nielicznych dorożkarskich… Dobranoc.

piątek, 21 maja 2010

dzień 445/446/447

Trochę się zagadałem, a efekt tego gadania przełożył się na późną porę, tak więc jest już godzina 23:40. Mija kolejny dzień tygodnia pod wpływem powodzi. Dzisiaj do Warszawy doszła kulminacyjna fala powodziowa. Setki ludzi wylegało na mosty, wały i przybrzeżne tereny Wisły, aby obserwować poziom wody i skalę zagrożenia powodziowego. Niemal co drugi człowiek był wyposażony w aparat fotograficzny i pstrykał naszej staruszce Wiśle fotki. Wykonano tyle zdjęć fotograficznych, że jest to chyba najbardziej udokumentowany moment w historii istnienia tej rzeki. Ekipy wojska, różnych służb i ludności cywilnej tak jakby zjednoczyły się pod wpływem narastającego zagrożenia. Solidarnie napełniano worki piaskiem i układano bez zapłaty długie węże wałów przeciwpowodziowych. Praca szła jak z płatka i nikt nikogo poganiać i zachęcać nie musiał. Jaka szkoda, że dopiero wielkie zagrożenie potrafi wywołać w ludziach poczucie solidarności, wsparcia i chęć niesienia pomocy innym zagrożonym tragizmem i niebezpieczeństwem ludzi. Przy tym użyto sprzętu ciężkiego, ogromnych ciężarówek, helikopterów, łodzi motorowych i amfibii do wyławiania odciętych od świata powodzian. Koszt takiej wielodniowej akcji jest ogromny... a pieniądze z tymczasowo ułożonych wałów z worków z piaskiem, wypalonej benzyny, oleju napędowego i pracy wielu ludzi są wyrzucone w błoto. Dlaczego nie jesteśmy tacy chętni do działań na rzecz budowy własnego i Narodowego bezpieczeństwa? Trudno mi pojąć fakt, że nie lubimy zapobiegać nieszczęściu kiedy jeszcze go nie ma, kiedy jeszcze nikogo nie dosięgło tylko czekamy na tego solidnego kopa w zadek!!!??? Czy my jako społeczeństwo nigdy nie nauczymy się wyciągać logicznych wniosków z nieszczęść jakie cyklicznie nas nawiedzają... zwłaszcza, że nawiedzają nas tylko z własnej głupoty, niedbalstwa, niechlujstwa, lenistwa i braku poszanowania świata Natury... A swoją drogą bardzo jestem ciekawy czego nauczy nas obecna sytuacja z rodziny kataklizmów...!? Dobranoc.

wtorek, 18 maja 2010

Dzień 442/443/444

Jeszcze nie jest tak bardzo późno... to znaczy jest dopiero godzina 21:25. Praktycznie od kilku tygodni (z małymi przerwami) pada deszcz non stop. W tej chwili mówi się o katastroficznych skutkach tych opadów niemal na każdym programie telewizyjnym. Na południu kraju obfite opady spowodowały przepełnienie zbiorników retencyjnych i o lokalnych powodziach. Kraków jest zagrożony i grozi mu zalanie... a to jeszcze nie kulminacja wezbranych wód. Cała szczytowa fala jeszcze nie nadeszła, a już się porównuje i mówi o wielkiej powodzi z 1997 roku. Pamiętam jak wtedy z lękiem chodziłem nad Wisłę oglądać jak wysoko już wezbrały jej wody. Dzisiaj też byłem na nią popatrzeć... Wydaje się być lekko wezbrana, ale cicha... spokojna... jakby uśpiona. Ludzie mimo szeroko płynących informacji o zagrożeniu powodziowym też śpią. Nikt nie robi żadnych przygotowań do ochrony własnego mienia mimo, że mają knajpy, warsztaty, ośrodki wodne i sklepy w bezpośredniej strefie zagrożonej zalaniem. Dlaczego lekceważą konkretne zagrożenie...? Nie zależy im na własnym bezpieczeństwie i mieniu... wypracowywanym nieraz całymi latami...? Zaiste zadziwiająca to postawa. A może liczą na Boga, który ich ochroni. A może na to, że Wisła przed miastem zakręci i popłynie pustymi polami...? Gdy doświadczą już skutków zalania, Polskim zwyczajem zaczną narzekać i obwiniać wszystko i wszystkich tylko nie własną lekkomyślną postawę i niepojętą głupotę. Ale najgorsze z tego jest to, że ludzie z takich zdarzeń nigdy nie wyciągają pozytywnych wniosków...! Aż mi się wierzyć nie chcę, że takie są istoty ludzkie...! Dobranoc.

sobota, 15 maja 2010

Dzień 439/440/441

Jest już dość późna pora nocna... czyli godzina 0:30. Dzisiaj tak jakby w nawiązaniu do posta o zaśmiecaniu środowiska i bezmyślności ludzi, którzy to permanentnie robią. Obok mojej kamienicy stoi... rośnie wielkie drzewo. Jest stare i dość mocno sfatygowane zębem czasu. Z uwagi na wiek jest objęte ochroną Konserwatora Przyrody i ma status Pomnika Przyrody. W obwodzie pnia bardzo potężne... ale wydrążone przez próchnicę. Pusty środek jest zabezpieczony środkiem przeciw-próchniczym, a konary spięte linami aby wiatr i ciężar własny nie rozjechał (rozłamał)ich na boki. Wokół niego jest utworzona strefa ochronnej zieleni na której nie wolno nic sadzić ani budować. Jednak co dla jednych jest obiektem szacunku i ochrony, dla innych nic nie znaczy. Tak więc tuż przy tym Pomniku Przyrody, na trawniku parkują samochody ludzi, którzy zajmują się remontem drogi asfaltowej. Większość tych wandali jest spoza Warszawy. Ich auta służą im za szatnię, składy narzędzi, pomieszczenie socjalne, a czasem i sypialnię. Nic by w tym nie było złego gdyby zachowywali się kulturalnie i z poszanowaniem dóbr przyrody i pracy innego człowieka. Tak więc bezceremonialnie przez okna aut wyrzucają wszystko co jest im już zbędne. Są to butelki po wodzie, puszki po piwie, przeczytane gazety i wszelkiego rodzaju odpady po produktach spożywczych. Natomiast wielka dziupla w chronionym prawnie drzewie, służy im za śmietnik i toaletę. Przykro mi to powiedzieć, ale powołana do pilnowania porządku miejskiego Straż Miejska nie reaguje na prośby o interwencję i zabezpieczenie, trawnika i chronionego drzewa. W takim razie pytam: Do czego jest powołana Straż Miejska skoro nie chce dbać o porządek, czystość i estetykę miasta??? Ja nie chcę oddawać swoich podatków na pseudo instytucję powołaną tak na prawdę do nie wiadomo jakich celów...! A Wy??? Dobranoc.

środa, 12 maja 2010

Dzień 436/437/438

Kolejny dzień minął pod znakiem codziennych problemów… ale i zmiennej pogody. Jest już godzina 19:30. Kilka dni temu telewizja wyemitowała program o dwóch starszych kobietach, które urosły w oku kamery TV do rangi bohaterek Narodowo – Społecznych. Nie oglądałem programu od początku, ale na moje oko kobiety wyglądały na około 70 –cio letnie babcie. Tak więc wsłuchałem się dokładnie w słowa komentatora i tychże babć bo chciałem wiedzieć o co w tym programie chodzi. A więc sprawa miała się mniej więcej tak: Jedna z tych babć dostała emeryturę i idąc po swoim osiedlu padła ofiarą złodzieja, który bez sumienia i skrupułów wyrwał jej torebkę z całą zawartością i emeryturą. Poszkodowana udała się na Policję w celu zgłoszenia kradzieży. A nasza dzielna i operatywna Policja miast natychmiast wszcząć działania operacyjne polegające na ustaleniu i schwytaniu osoby złodzieja, siedziała sobie bezczynnie i po kilku tygodniach nierobienia niczego w tej sprawie, umorzyła dochodzenie z uwagi na nieujęcie sprawcy przestępstwa. A jak miała go ująć jeśli nic w tym kierunku nie robiła…! Mogę powiedzieć coś na ten temat ponieważ, jak zapewne pamiętacie w ubiegłym roku sam padłem ofiarą włamania do mojego mieszkania… i po miesiącu doznałem szoku na widok listu z Policji w którym ni z tego, ni z owego powiadomili mnie o umorzeniu sprawy na skutek nieujęcia sprawcy przestępstwa. Byłem wtedy tak wściekły, że chciałem pojechać do komisariatu i wygarnąć im co myślę o takich metodach śledczych. Na szczęście szybko ochłonąłem i w ten sposób oszczędziłem sobie kłopotów. Ale do rzeczy, bo troszkę odbiegłem od zasadniczego tematu. Otóż poszkodowana babcia miała to co ma porządny mężczyzna na swoim miejscu i rozpoczęła śledztwo na własną rękę. Była w tej dobrej sytuacji, że widziała złodzieja i zapamiętała jego twarz. Tak więc zaczęła chodzić po osiedlu i wypytywać ludzi o tak wyglądającego człowieka . Po niedługim czasie natknęła się na niego i udała, że go nie zna. Ten upewniwszy się tym sposobem, że babcia go nie kojarzy z przestępstwem, na szczęście zaczął zachowywać się nierozważnie i doprowadził babcię do miejsca w którym mieszkał. W czasie gdy złodziej przebywał w mieszkaniu, babcia zatelefonowała po wsparcie w osobie swojej siostry i przed jego mieszkaniem - razem zasadziły się na niego. Niczego niespodziewający się złodziej wyszedł z domu i zbaraniał ze zdziwienia. Oto Siostra poszkodowanej schwyciła złodziejaszka za gardło tak mocno, że temu brakło tchu i bez „walki” się poddał… a był to trochę ponad 40 – to letni mężczyzna. Babcie wezwały Policję i ta raczyła przyjechać i zaaresztować sprawcę kradzieży emerytury. Ciekawy jestem jak czuli się w tym czasie „dzielni” policjanci, zwłaszcza gdy się dowiedzieli o operatywności 70 –cio letnich babć… Ale nie to było najdziwniejsze w całej sprawie. Policja miast babcie zatrudnić przynajmniej na pól etatu w swojej formacji, obsztorcowała babcie za lekkomyślność i brak rozwagi. Miały babcie wielkie szczęście, że je nie zaaresztowali za samosąd i napaść na biednego złodzieja… Zastanawiam się do tej pory nad celowością utrzymywania z podatków tak mało operatywnych policjantów. Czy nie lepiej pieniędzmi z pensji tychże policjantów wspierać krewkie i odważne babcie, które nie dość, że łapią złodziei… klepią biedę na nędznych emeryturach, to jeszcze w nagrodę doświadczają przykrości bo powołana do walki z przestępczością formacja bronić ich nie chce… i nie potrafi… Skandal i wstyd do potęgi entej… Dobranoc

niedziela, 9 maja 2010

Dzień 433/434/435

I oto niedziela ma się już ku końcowi. W tej chwili dobiega godzina 23:05. Pogoda nie była najgorsza. Przebijało słońce, a deszcz jakoś mnie ominął. Byłem poza domem i mimo rodzinnych zobowiązań do siedzenia przy stole, udało mi się również zrobić serię dobrych zdjęć, które jak już wiecie będę wykorzystywał do okładek swoich książek. Na spacerku poobiednim, który odbywał się po okolicznych lasach szybko zorientowałem się, że jest w nich wiele ciekawych miejsc i rzeczy do fotografowania. Dzisiaj już mi się nie chce, ale jutro zajmę się segregowaniem i przerzucaniem ich do folderów o takiej tematyce. W lesie wiosna już w pełni. Pełno kwitnących fiołków, konwalii i niezapominajek, a także obsypanych kwieciem drzew takich jak sosny, jarzębiny, czeremchy i wiele innych. Okazało się, że te leśne rośliny kwitną i pachną nieco inaczej niż w parkach miejskich. Kwiaty mają dłuższe łodyżki i okazalsze kwiaty. Zapach o wiele intensywniejszy niż w mieście. W czasie powrotu natknąłem się na pole obsiane rzepakiem. Żółć tego łanu przerastała wyobrażenie wzrokowe mieszczucha. Wszedłem w ten żółty dywan i nawąchać się nie mogłem. Nie miałem pojęcia, że kwitnący rzepak tak ładnie pachnie... Ale jest i druga strona tego pięknego medalu. Otóż człowiek ma w głębokim "poważaniu" całą przyrodę, a w niej lasy, kwiaty, łąki, drzewa i łany rzepaku. Bezceremonialnie zaśmieca i niszczy tą piękną żywicielkę nie tylko ludzi. Wszędzie porzucone butelki, słoiki, opony, stare telewizory, kanapy, a nawet w przydrożnych rowach wielkie plastikowe wiadra po farbach olejnych. Jednym słowem - zgroza...! Dlaczego nikt nie pomyślał o stworzeniu specjalnej Policji środowiskowej, która zajmowałaby się ściganiem kretyńskich "ludzi" zaśmiecających to piękno i dobrobyt Narodowy. Powinni karać mandatami od 1000 do 100 tysięcy złotych. Takiego ohydnego śmieciarza powinno przymuszać się pod groźbą wielu lat więzienia do pracy przy rekultywacji i oczyszczaniu zaśmieconych i zdewastowanych lasów, parków, łąk i przydrożnych rowów. A może już czas na to by oficjalnie potępiać i piętnować takich ludzi. Może już pora by każdy kto zauważy taki moment zaśmiecania wyrażał publicznie swój sprzeciw i bezpośrednio zwracał uwagę takim wandalom środowiska...! Ja w pełni potępiam tych ludzi i ich niszczycielskie wyczyny. Zgłaszam oficjalny protest przeciw niszczeniu mojego środowiska i domagam się od władz podjęcia konkretnych kroków, które spowodują, że takich ludzi będzie się traktować jak zwykłych przestępców... i mam nadzieje, że nie pozostanę z moim protestem sam!!! Mam nadzieję, że usłyszę Wasze głosy jeszcze głośniejsze niż mój...! Dobranoc

czwartek, 6 maja 2010

Dzień 430/431/432

Za oknem jest już całkiem ciemno... dochodzi godzina 21:56. Od kilku dni pogoda nie dopisuje ciepłem ani słoneczkiem. Jest pochmurno, deszczowo, wietrznie i zimno. Mnie osobiście taka pogoda nastraja melancholijnie, poważnie i smutno. Jestem obolały... odzywają się we mnie różne dolegliwości, których nie odczuwam przy dobrej i słonecznej pogodzie. Jestem skłonny do zamykania się w sobie, do przemyśleń i wspomnień natury trudnej. W takim czasie raczej trudno jest mi wykrzesać z siebie radość i dobre samopoczucie. Podczas takiego stanu, najchętniej zamknąłbym się w swoim pokoju - pracowni i spędził w nim na głębokich przemyśleniach kilka dni... Jednak nie mogę tego zrobić bo mam sklep w którym spędzam osiem godzin dziennie. Przychodzą różni i w różnych nastrojach klienci... i muszę szczególnie panować nad swoimi emocjami, by broń Boże nie być niemiłym i nieuprzejmym... Mimo swojej, powiedzmy niedyspozycji... wiem, że oni też się kiepsko czują... i że do spięcia jest bardzo blisko. Jeśli ktoś mnie drażni natrętnymi pytaniami, staram się nie rozmawiać i unikam odpowiedzi na często głupie pytania. Czyli przybrałem postawę na przeczekanie... i myślę, że to dobra metoda. Ponieważ już dawno nie prezentowałem wierszy, teraz przedstawię najnowszy z powstałych wierszy... jest raczej głębokiej treści i myślę, że trudny w zrozumieniu... tak jakby stosowny do aury i mojego nastroju... Oto on:

Wieczna tułaczka


Widziałem w śnie ogromną rzekę,
Która nigdy nie wpływa do morza.
Mam w sobie myśli nieokiełznane,
Które zawsze biegną w przestworza.

Szukałem lśniącej gwiazdy – bez blasku,
Studziłem duszę w morzu bez wody…
Krążyłem w bezkresie ludzkich uczuć,
Tęskniłem nocą… i w dni bez pogody.

Trzymałem w dłoni serce bez rytmu
Pełne nadziei zranionej dziewczyny.
Wołałem ją cicho przez mgłę perłową,
Ale wracało tylko echo z obcej krainy.

Pragnąłem ukoić smutek i łzy ciche…
Powierzyć komuś myśli brzemienne.
Chciałem je oddać pod czułą opiekę
I zakończyć poszukiwania codzienne.

Wszędzie drżenie… strach głuchy, pusty,
Wieczny chłód… błądzenie w bezkresie
I jeszcze strasznie natrętne pytanie…
Kiedy kres podróży los mi przyniesie…?

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 28.04.2010 r.

poniedziałek, 3 maja 2010

Dzień 427/428/429

Dzisiaj jest już ostatni dzień majówki. Godzina (jak na mnie) bardzo młoda to znaczy 10:49. Jestem poza Warszawą. Dokładnie 120 kilometrów na południe. Pogoda może nie jest najpiekniejsza, ale spoza chmur co jakiś czas przebija słoneczko i spływa ciepełkiem na naszą ziemię. Jednak nie pogoda jest najważniejsza. Najważniejszy jest klimat w jakim się znalazłem. Wszędzie wiosna. Drzewa obsypane kwieciem. Trawy wysoko wybujałe kuszą intensywną zielenią... niejako namawiają aby rzucić się i zanurzyć całym ciałem w jej falujace pod wpływem lekkiego wiatru dywany. Bijące zewsząd zapachy przepełniają niesamowitymi wonnościami zmysłowymi. I ptaki... wszędzie się uwijają, przywołują i kuszą wzajemnie do zawiązywania związków z których urodzą sie piskęta.
W miejscowości w której jestem (z okazji majówki) strażacy pożarni zorganizowali zabawę na wolnym powietrzu. Całoś miejsca zabawy, otoczona jest lasem sosnowym co sprawia wspaniały klimat tego miejsca. Z daleka widać różnokolorowe, mrugające światła dyskoteki. Muzyka w stylu Diskopolo niesie się szerokim echem rytmicznego głosu bębna. Łup,łup,łup... Wzdłóż jezdni, na całej długości jednej i drugiej strony, parkują samochody osobowe. Zjechała gromadnie niemal cała okoliczna młodzież, ale i nie tylko młodzież. Aż trudno uwierzyć w taką ilość ludzi w tym miejscu. Wokół sceny jest wydzielony niewielki placyk. Jest to mniej więcej placyk 20x20 metrów. Żeby tam wejść trzeba wykupić bilet wstępu. Na początku proporcje tańczących do obserwujących rozkładały się mniej wietcej tak: Na "parkiecie" tańczy kilka par, a poza wydzielonym terenem do tńca znajdują się dosłownie tłumy ludzi. Oprócz tych kilku par nikt nie tańczy. Tłum stoi i patrzy... szuka w alkoholu odwagi i luzu. Opróżnione puszki i butelki ląduja w krzakach, na trawie i pod stopami pijących. Młode wydekoltowane z każdej strony ciała dzierlatki, dowcipkując biegają w tłumie odważnie. O dziwo nikt ich nie zaczepia. Z czasem w tłum wchodzi odwaga i animusz. Na parkiecie robi sie gęsto. Widzę podskakujace jak spławiki na wodzie, stłoczone głowy młodych ludzi. Światła na tęczowo oświetlają tańczące pary. Za płotem zgromadzone tłumy nie tańczą... Pytam sam siebie: dlaczego nie tańczą? Przeczież po to tu przybyli. Dlaczego stoją niemal nieruchomo i raczą się olbrzymimi porcjami piwa. Czy nam - ludziom do dobrej zabawy potrzebny jest stymulator w postaci alkoholu? Czy bez piwa młodzież nie potrafi się bawić? Jakieś to smutne i nienaturalne... Na szczęście widywałem i widuję ludzi którzy świetnie się bawią bez stymulatorów zabawy. Myślę, że wszystko jest dla ludzi... i piwo i wino i gorzałka... Widz polega na tym by to nie alkohol dawał nam poczucie siły, odwagi i ekspresji. Uważam, że to z serca powinnny wypływać te cech i chęci do wspaniałej zabawy. Wtedy jest naturalnie, miło i bez lęku czy ktoś nie zachowa się poniżej ludzkiej godności i etyki... Bawmy sie zatem... ale z rozwagą i kulturą jak przystało na człowieka...

piątek, 30 kwietnia 2010

Dzień 425/426

Dzisiaj tak ni stąd ni zowąd wszedł mi do głowy mój, że tak powiem daleki sąsiad... mieszka dwie ulice dalej...jednak zanim przejdę do dalszej części posta powiem która jest godzina... a więc jest już godzina 20:48. Rzadko się spotykamy i jeszcze rzadziej rozmawiamy, ale bardo lubię tego starszego Pana. Bardzo dobrze odbieram go energetycznie. Swojego czasu kupił ode mnie tomik poezji i od tamtej pory coraz częściej zaglądał do mojego sklepu. Nawiązała się między nami nić sympatii. Pamiętam... kila miesięcy temu powiedział mi, że jego żona bardzo choruje. Od tamtej pory nie widziałem go aż do dzisiaj. Dzisiaj idąc do domu spotkałem go na ulicy... Ucieszył się moim widokiem, ale był bardzo smutny. Już w pierwszych słowach poinformował mnie o śmierci swojej żony i o smutku jaki go przepełnia. Ze łzami w oczach powiedział, że jest mu bardzo ciężko i że byli razem z żoną 51 lat...! Pocieszałem go jak tylko mogłem i po chwili pożegnałem ciepło. Idąc do domu sam o mało się nie rozpłakałem. Po kilku krokach naszła mnie refleksja nad kruchością życia. Zazwyczaj jesteśmy, cieszymy się sobą, przeżywamy wzloty i upadki. Mamy lepsze dni i gorsze... i nigdy nie zastanawiamy się nad odejściem partnera(ki). Nawet nam to przez myśl nie przechodzi. Dopiero w obliczu śmierci widzimy ile ten ktoś dla nas znaczył. Jakim był ważnym ogniwem we wspólnym życiu. W takim razie dlaczego się tak poniewieramy... nie szanujemy w rodzinach i w znajomościach. Dlaczego trudno nam zrozumieć innego człowieka. Dlaczego nie doceniamy tego co mamy...? Dlatego, że jesteśmy egoistami, samolubami o materialnym widzeniu świata? A może potrafimy doceniać dobro innych ludzi dopiero po ich odejściu na tamten świat...? A może nadszedł już czas na zmianę swojej postawy do innych ludzi. Mówię Wam... warto to zrobić - choćby i na starość. Dobranoc.

środa, 28 kwietnia 2010

Dzień 423/424

Powoli mija wtorek 28.04.2010. Jest godzina 19:40. A więc zaczynam pisać posta. Przed chwilą zobaczyłem w telewizji zawodowego kierowcę karetki pogotowia ratunkowego, który jadąc prywatnym samochodem osobowym, najdziksze wyczyniał swawole. Łamiąc wszelkie zasady i przepisy o ruchu drogowym, jechał po trawniku, pod prąd, przejeżdżał skrzyżowania na czerwonym świetle, stwarzał zagrożenie dla pieszych i własnego dziecka, które wiózł na tylnym siedzeniu auta. Jak to możliwe, żeby człowiek o zdrowych zmysłach, na co dzień ratujący życie poważnie i ciężko chorym, a także ofiarom wypadków drogowych sam jechał jak szaleniec. Sam stwarzał sytuacje zagrażające życiu i bezpieczeństwu użytkowników dróg publicznych. Aż skóra cierpnie i włos staje na głowie kiedy widzimy takie karygodne wyczyny ludzi żyjących wśród nas. Tak nieodpowiedzialnych ludzi powinno uznawać się za nienadających się do życia w społeczeństwie i z cała surowością prawa karać bezwzględnie ostro. Takiego kogoś powinno pozbawiać się dożywotnio prawa jazdy i konfiskować samochód na rzecz instytucji chroniącej życie ludzkie na drogach publicznych. Jak długo będziemy tolerować ludzi, którzy w sposób świadomy narażają życie spokojnych obywateli naszego kraju...? Jak długo będziemy udawać, że nie widzimy i jak długo jeszcze będziemy tolerować poczynania i wyczyny wandali, łobuzów, bandziorów i wszelkiego rodzaju naćpanych agresorów. Metoda na przeczekanie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Z czasem będzie godzić w nas samych. Ciekawy jestem co powiedzą ci udający, że nic nie widza gdy taki ktoś rozjedzie ich dziecko, żonę, męża czy rodzica? Czy trzeba aż takiego wstrząsu byśmy zaczęli reagować na takie akty...? Czy potrzeba jeszcze więcej ofiar żebyśmy zaczęli jawnie protestować i zwalczać czyny które godzą w nasze rodziny i bliskich!!!??? A może zabierzemy się za swoje... nasze bezpieczeństwo już jutro...? Mówię Wam... nie warto jest czekać aż zginie ktoś z naszych bliskich... bilans strat będzie zbyt wielki i nieodwracalny... Dobranoc.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Dzień 421/422

Za oknem jeszcze całkiem widno i ciepło... ale nie dajmy się zwieść pozorom... bo już dochodzi godzina 19:10. W moim odczuciu dzisiejszy dzień był najcieplejszym dniem na starcie panującej wiosny. Wczoraj po raz pierwszy w tym roku byłem w plenerze. Na świeżym powietrzu szukałem natchnienia i ciekawych widoków do fotografowania, oraz wykorzystania w moich książkach. Głównie myślałem o okładkach do przygotowywane do wydania pozycje. W przygotowaniu jest kilka książek... a nie mogą to być takie tam zwykłe plenerowe zdjęcia, tylko zgodne z moim wcześniejszym zamysłem i projektem tematy. Wiosnę już bardzo wyraźnie widać i czuć. Drzewa okrywają się bujnym listowiem i białym intensywnie pachnącym kwiatami. Kwitną już leśne sasanki, łąkowe mlecze, a nawet widziałem fioletowe fiołki. Ptaki uwijają się wśród gałęzi i przekrzykują różnorakim, miłym dla ucha trelem. Tak więc integracja z łonem natury na mnie zadziałała kojąco. Uszy odpoczęły mi od hałasu miejskiego, a płuca nie musiały wdychać zapylonego spalinowego powietrza. Od długiego marszu bolały mnie nogi... ale nic to w porównaniu z płynącymi z wypadu na łono natury korzyściami. Dobry i głęboki sen zrobił swoje. Rano wstałem wypoczęty i rześki poszedłem do sklepu. Tak więc korzystajcie z każdej nadarzającej się chwili. Nie leńcie się tylko maszerujcie do parku czy gdziekolwiek, gdzie nie słychać zgiełku i nie czuć smrodu miasta. Pozdrawiam cieplutko i prawdziwie wiosennie...

sobota, 24 kwietnia 2010

Dzień 419/420

Zerkam na zegarek... widzę godzinę 20:30. Zwykle tak czynię przed napisaniem posta. Dzisiejsza sobota mimo, że nie najcieplejsza była dla mnie dobrym dniem. W sklepie zaobserwowałem wiosenne poruszenie przed wyjazdowe na działki usytuowane poza terenem miasta. Ludzie po zastoju zimowym przypominali sobie o różnych brakach w domkach letniskowych i zaopatrywali się w niektóre rzeczy w moim sklepie. Przed południem rozmawiałem z drukarnią i ustaliliśmy, że w poniedziałek 26.04.2010 rusza druk mojej książki. Bardzo mnie to ucieszyło bo jakoś tak się działo, że od początku roku napotykałem w innych drukarniach niekorzystne dla siebie warunki finansowe. Jak wszyscy wiedzą Pisarze nie zawsze opływają w dobrobycie finansowym i każda niższa cena z tytułu wydania jest mile widziana. Mam nadzieję, że nastąpił jakiś przełom i teraz pójdzie już wszystko jak z płatka. Zaraz po wydaniu tej książki chcę wydać tomik poezji z cyklu: "Miałem ci ja zakus". Właściwie całość jest już opracowana tekstowo. Będzie w nim 35 wierszy o delikatnym posmaczku erotyzmu. Pracujemy jeszcze nad grafiką do tychże wierszy, które umieszczone w tomiku ubogacą całość wydania. Chciałbym w tym roku wydać trzy, a może nawet cztery pozycje... Jeśli nie będzie się już nic komplikowało jest to jak najbardziej do osiągnięcia. Pozdrawiam Wszystkich wiosennie... Dobranoc.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Dzień 417/418

W tej chwili mija godzina 19:50. Zasiadłem do komputera i przeczytałem wszystkie wpisy dotyczące zamieszania z powodu pogrzebu (że tak powiem) na wysokim szczeblu. Przepychanki i spekulacje nadal trwają i zataczają coraz szersze kręgi … tylko szkoda, że nie na temat, który je wywołał. Coraz bardziej mnie zadziwia brak zrozumienia mojej treści z której wyszło to całe zamieszanie. Dowiaduję się we wpisach, kto mnie gloryfikuje, kto uwielbia, kto lubi i popiera, kto beze mnie żyć nie może, kto się ode mnie uzależnił, kto mnie nie lubi, kogo skrzywdziłem, komu pomogłem i kto ma to zwyczajnie gdzieś. O sobie usłyszałem tyle opinii, że aż mi się wierzyć nie chce, że to o mnie chodzi!!! Słyszę, że żyję pochlebstwami, że piszę tylko po to by się nimi wzmacniać, oddychać i dowartościowywać. Dowiedziałem się, że jestem bezdusznym materialistą, który nie chce dawać wsparcia rodzinom poszkodowanym w kraksie lotniczej… i wiele jeszcze innych łagodniejszych epitetów. Zastanawiałem się na różne sposoby i próbowałem dociec przyczyny takich reakcji. Jedna z moich hipotez brzmi tak: Ludzie na skutek własnych problemów potrzebują odreagować swoje rodzinne stresy. Wystarczy maleńka iskierka i wylewają cały swój bagaż niepowodzeń życiowych na pierwszą lepszą osobę. Że tak jest mam przykład na sobie. Mimo, że kilka osób zdecydowanie ostrzej wyraziło swoje zdanie na temat pogrzebu, nikt nie odniósł się do ich wpisów krytycznie. Zaślepienie i brak obiektywizmu jest tak wielkie, że stawiane przeze mnie pytanie o tolerancji jest, któryś tam dzień z kolei omijane jak najgorsza zaraza. Na szczęście nie wszyscy, oburzeni moją postawą odnośnie wspierania finansowego katastrowiczów, mają taki tendencyjny stosunek do prawa i możliwości decydowania swoimi pieniędzmi . Dlaczego ci tak oburzeni moim wywodem unikają odpowiedzi na postawione zarzuty o braku tolerancji albo pseudo tolerancji podkreślanej publicznie li tylko i wyłącznie na pokaz… nie wiem! Mogę się jedynie domyślać, ale swoimi domysłami nie będę się publicznie dzielił. Jeszcze raz chcę powiedzieć , a właściwie zapewnić niedowiarków, ze nie żywię się chwalbą sztucznie i normalnie pompowaną . Nie jestem absolutnie obrażony na kogokolwiek z wszystkich tu obecnych. Mogę co najwyżej być zdziwiony niektórymi wypowiedziami. Mam także propozycję godną zastanowienia… mogę otworzyć nowy Blog na którym będzie można dawać upust nabuzowanym emocjom. Na którym będzie można sobie dowalać ile wlezie, obrażać się do woli, wrzeszczeć na siebie, unikać wszelkich konkretnych odpowiedzi i robić co tylko zechcecie. Będzie można być nietolerancyjnym i niesłownym i wyrażać wszelkiego rodzaju własne opinie… Trzeba tylko zadeklarować chęć bycia na takim blogu… a potem… a potem do woli już tylko atakować innych! Co wy na to?
****
A na zakończenie jako zwolennik życia w zgodzie z naturą i środowiskiem chcę powiedzieć, że dzisiaj jest Dzień ZIEMI… a oto informacja na ten temat:
Święto mające na celu krzewienie kultury i postawy ekologicznej oraz uświadomienie problemów związanych z ekologią. Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) obchodzi Dzień Ziemi w dniu równonocy wiosennej (20/21 marca), jednak bardziej rozpowszechnioną, w wielu krajach, w tym i Polsce, datą jest 22 kwietnia. We wrześniu 1969 roku, amerykański senator Gaylorg Nelson na konferencji w Seattle, zaproponował ogólnonarodową demonstrację sprzeciwu przeciwko niszczeniu środowiska naturalnego i poparcia dla ruchów ekologicznych. Demonstracja odbyła się pół roku później - 22 kwietnia 1970. Wzięło w niej udział ponad 20 milionów!!! amerykanów. Szacuje się, że obecnie w obchodach dnia Ziemi bierze udział ok. 200 mln osób z ponad 140 krajów świata. Mimo, że ONZ oficjalnie obchodzi Dzień Ziemi w marcu, kwietniowe święto jest również wspierane przez tą organizację.
I tu, na tym polu zachęcam do wszelkich działań ku poprawie wizerunku naszego środowiska. Miast wykłócać się o bzdety zużyjcie swoją energię by nasza Ziemia była czysta, zdrowa i pełna cudownych widoków… a swoimi sukcesami podzielcie się ze mną i wszystkimi czytaczami na moim blogu… Dobranoc

wtorek, 20 kwietnia 2010

Dzień 415/416

Jest już godzina 19:05. W ostatnim tygodniu dużo się działo w Kraju i na Moim Blogu. Było nerwowo, burzliwie, ironicznie, drwiąco, a nawet arogancko i agresywnie. Dookoła czuć egoizm, snobizm i twardy materializm. Czytacze miast kierować się własnymi mądrościami i sercami, opierają się na wypowiedziach innych czytaczy i nie tylko czytaczy… Doszukują się, wręcz wytykają innym ich drobne różnice zdań, niedoskonałości i inny tok myślenia. Nie sposób przejść obok tych wydarzeń obojętnie.
Na początku przypomnę, że Mój Blog powstał po to, żeby prezentować moją twórczość i poezję.
Powstał po to, by:
- wspierać duchowo zagubione dusze,
- przypominać o zapomnianych uczuciach
- pokazywać możliwości i kierunki myślenia innych ludzi
- wskazywać drogę do przyjaźni, miłości i względnego szczęścia oraz do poszanowania
człowieka i środowiska
a wreszcie
- uczyć akceptacji i tolerancji tego WSZYSTKIEGO co nas otacza.
Jeśli nie będzie spełniał zamierzonych idei, przestanie być tym czym chcę by był. Prowadzenie go dalej w formie zwykłego brukowca minie się z moim zamierzeniem… i straci sens.
Mając na uwadze powyższe założenia, należy zastanowić się nad zasadnością dalszego jego prowadzenia i zadać sobie pytanie: czy starać się przywrócić mu jego pierwotną formę, czy zniżyć się do poziomu jaki obecnie od kilku dni istnieje, czy raczej zamknąć go i nie zawracać sobie szarpaniną głowy.
Tak więc Mili Czytacze, nawiązując do Waszych nawoływań do tolerancji chcę Wam powiedzieć, że tolerancja nie jest łatwa do zastosowania w życiu codziennym. Tolerancja to nie tylko słowa i chęć pokazywania innym jacy jesteśmy dobrzy i miłosierni. Tolerancja polega na zrozumieniu działania, myślenia i istnienia czegoś innego niż to czym lub kim jesteśmy. Każdy inny niż oparty na powyższych cechach sposób naszego istnienia jest egoistyczny… czyli pozbawiony tolerancji… W konsekwencji tegoż zrozumienia, czyli dawania szansy istnienia innym ludziom, zwierzętom, roślinom, a nawet minerałom, jest bezwzględne uznanie ich obecności tuż obok nas! Nie piętnowanie nikogo i niczego dlatego, że odróżnia się, budową ciała, myśleniem, urodą, pozycją społeczną, czystością, zamożnością, wymową, wzrostem, czy nawet nazwiskiem. Wszystko na tym świecie ma swoje znaczenie, cel i sens. Nie ma na tym świecie absolutnie niczego bezużytecznego. To jeden wielki i doskonale funkcjonujący organizm… wystarczy mały wyłom i zaczynają się perturbacje. Im szybciej ludzie to zrozumieją tym dla nich samych będzie lepiej. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, chcę zapewnić, że nikt z ludzi nie jest lepszy, wspanialszy, doskonalszy… ale żeby to pojąć trzeba być właśnie tolerancyjnym. Trzeba kierować się uniwersalną zasadą egzystencji w materii i duchu. Nie postrzegać i tym bardziej nie oceniać z poziomu własnego czubka nosa… Brak w życiu codziennym Wszechświatowego zróżnicowania, jest podstawą do oczywistego samounicestwienia… Czy tego właśnie chcecie…? Zastanawiające jest działanie na przekór tym uniwersalnym prawdom. Dlaczego udajemy, że jesteśmy tolerancyjni…? Wystarczy podsunąć temat o nas samych, religii, czy polityce i zaraz widzimy tą fałszywą pseudo tolerancję… i to czym tak naprawdę ona w ludzkim zastosowaniu jest. Czy potępianie innego człowieka za to, że jest ateistą jest tolerancją? A czy ateista powinien dawać obowiązkowo datki na kościół Katolicki? Czy potępianie człowieka za to, że ma inną orientację seksualną lub polityczną jest tolerancją? A czy apolityczny obywatel powinien obligatoryjnie płacić składki na wszystkie frakcje polityczne? Czy odseparowanie od siebie i społeczeństwa śmierdzącego bezdomnego śmieciarza jest tolerancją…?! I czy wszyscy bogaci płacą składki na walkę z bezdomnością i nędzą społeczną, którą właśnie nadmiernym bogaceniem się sami wypracowali?!!! A przecież, jeśli dokładniej się przyjrzymy temu „Problemowi społecznemu” taki bezdomny śmieciarz jest jak najbardziej przydatny i pożyteczny. To właśnie taki człowiek odzyskuje za tych z „wyższej półki czyściochów” surowce wtórne takie jak butelki, puszki, makulaturę, metale kolorowa i złom żelaza ( to jest doskonały przykład na to, że wszystko i wszyscy ludzie są potrzebni) Ci z innej „rzeczywistości” po prostu wyrzucają wszystko co ich zdaniem jest już niepotrzebne na śmietnik, aby broń Boże nie zapłacić więcej za wywóz dodatkowych pojemników na odpady. Oczywiście, żeby być całkiem obiektywnym dodam, że jak od każdej reguły, tak i tutaj są wyjątki, bo są ludzie, którzy segregują odpady… Czy to jest ta tolerancja do której wszyscy się przyznajemy? Mógłbym tak przytaczać przykład za przykładem, pisać kartkę po kartce i cóż bym zyskał? Ano zyskałbym tylko zagorzałych, naburmuszonych, „wszystko najlepiej wiedzących” oponentów, którzy mieniąc się być tolerancyjnymi, szybko obsiedliby mnie z każdej strony i w imię tejże ich indywidualnej i wspaniałomyślnej tolerancji, obdarliby mnie z ubrania i na Placu Defilad publicznie ukamienowali … A więc nawołuję do zajrzenia we własne serca i zastanowienia się nad tym, kim naprawdę jesteśmy…, kim chcemy być…? Nawołuję do uczciwości wobec samych siebie… do głębokiej refleksji nad sobą, swoją prywatną tolerancją i obiektywizmem… A jeśli mimo to, co tutaj tak jasno piszę i wywodzę, znajdą się tacy, którzy nie pojmą, o co w tym moim pisaniu chodzi… którzy mimo tak jasnych i przejrzystych zasad i wielokrotnie powtarzanych informacji nie zrozumieją po co utworzyłem i o czym chcę pisać posty w swoim Blogu… dodatkowo zalecam aby jeszcze raz zastanowili się, czy tutaj są ich klimaty… czy tutaj jest ich miejsce i chcą tu być? Czy chcą doskonalić siebie i poznawać swoje zapomniane uczucia… Na koniec chcę wszystkich zapewnić: Jestem skromnym człowiekiem… emanuję pozytywną energią… emocjonuję się jak każdy człowiek i zapewniam wszystkich, że niepotrzebne są mi chwalby, peany pochwalne, glorie ani laury… Wiem co to smutek, samotność i niedostatek… i największą radość sprawia mi szczere postępowanie człowieka… człowieka, który dzięki temu co tu piszę pokona swoje problemy, niemoc, samotność… i to jest moja nagroda i zarazem pochwała… i niech tak zostanie. Dobranoc

niedziela, 18 kwietnia 2010

Dzień 414

Jest godzina 22:15. Jaka szkoda, ze niektóre osoby nie rozumieją o czym piszę w swoich codziennych postach. A więc na tej podstawie muszę odnieść się do wpisów z dnia 17.04.2010. Na początku pragnę przypomnieć, że to ja jestem autorem postów w moim blogu. A moim zadaniem jest pokazywać czytaczom drugą stronę medalu, a także inne uczucia o których znakomita część z czytaczty nawet pojęcia nie ma, że takie istnieją. Bardzo łatwo jest widzieć tylko to, co nas interesuje, czego sami oczekujemy i stosujemy według własnych wyobrażeń. Takie podejście jest zdecydowanie nieobiektywne, rozmijające się z prawdą i wręcz nieuczciwe! Ja jako obiektywny autor treści postów piszę o wszystkich sprawach... nawet tych, które części czytaczy się nie podobają i z krótkowzrocznego postrzegania problemu... z moim przedstawieniem faktów się nie zgadzają. Żeby wszystko było jasne... Ja w przeciwieństwie do wielu protestujących czytaczy, na Prezydenta Kaczyńskiego głosowałem! Mało tego, uważam go za prawego patriotę, któremu przeświecało dobro naszego Kraju! Jedynie w pełnym obiektywizmie starałem się pokazać ludzi, którzy nie zgadzają się z polityką Prezydenta Kaczyńskiego! Pokazałem, że w Demokratycznym Kraju, zgodnie z założeniem Konstytucji RP Każdy obywatel ma prawo do własnego wyboru. Ma prawo do głosowania i decydowania swoim mieniem według swojej woli. Pokazałem, że obligatoryjne stawianie obywatela w sytuacji bez wyboru jest niekonstytucyjne! W moim poście nie ma cienia MOJEGO materialnego podejścia do tej sytuacji. Z mojego punktu widzenia to właśnie przymuszanie innych do płacenia podatku na cele, których nie popieramy jest stanowczo materialne. Jeśli już mowa o wspieraniu ofiar to uważam, że jest o wiele uczciwiej zastosować metodę dobrowolnego datku na cudzą rzecz. W takim przypadku ludzie będą kierowali się sercem, życzliwością i współczuciem... i jeśli nawet nie wspierają programowo danego polityka to i tak złożą jakąś sumę na taki cel... (przymuszani, będą się przeciwstawiać)i to będzie jak najbardziej uczciwe. Bardzo podoba mi się pomysł send22. Zamiast kupować miliony zniczy, tysiące wiązanek kwiatowych i całą masę wieńców, trzeba było postawić skarbonkę z napisem, że pieniądze będą przeznaczone na przepych uroczystości pogrzebowych i wsparcie rodzin tragicznie zmarłych w katastrofie samolotowej. Przypomnę jeszcze tylko mój post o pochopnym ocenianiu innych... zwłaszcza wtedy gdy nie mamy pewności ani konkretnej wiedz o człowieku, który wyraża swoje poglądy na temat otaczających go spraw... Zatem zalecam stanowczo stosowanie w życiu jednego z moich ulubionych przysłów: Zanim coś powiesz, dziesięć razy się zastanów, bowiem łatwo jest skrzywdzić bliźniego... gorzej jest z naprawieniem niesłusznej krzywdy. Dobranoc.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dzień 413

Dzisiejsza sobota właściwie już nie istnieje... mamy godzinę 23:05. Cały kolejny dzień minął na przymusowym słuchaniu wiadomości o pogrzebie Pary Prezydenckiej i uczestniczących w katastrofie "Tupolewa" osób związanych w jakiś sposób z Rządem naszego kraju. Niemal wszystkie programy telewizyjne nadają na żywo msze, żałobne... a to z tego kościoła, a to z tamtego kościoła, a to z Katedry... I tak od tygodnia non stop. Rozgłos i pompa z jaką to wszystko jest przedstawiane, przerosło pogrzeb samego Papieża! I nie widziałbym w tym niczego złego, gdyby pozostawiono mi jakiś wybór w oglądaniu telewizji i partycypowaniu w kosztach ... Chciałbym jeszcze mieć prawo do wyrażania zgody czy chcę finansować ten przepych ze swoich podatków!Ale to jeszcze nic z odszkodowaniami jakie rząd chce wypłacać jako zadośćuczynienie rodzinom ofiar poległych w katastrofie samolotu. Mowa jest o 40 tysiącach złotych na rodzinę... to doprawdy drobiazg... bo z mojego podatku. Łatwo rozporządzać nie swoim mieniem! Ciekawy jestem, czy wesprze Rząd moją rodzinę taką czterdziestką tysiączków po śmierci któregoś członka z mojej rodziny.??? Pozostając z całym szacunkiem do ofiar nagle poległych i ich rodzin uważam, że taka pompa i rozrzutność jest co najmniej nie na miejscu. A poza tym jest wiele milionów Polaków, którzy na ten Rząd nie głosowało i nie godzą się na finansowanie czegoś co przerosło wszystkie wyobrażenia zwykłych zjadaczy chleba. Dobranoc

piątek, 16 kwietnia 2010

Dzień 412

Tradycyjnie już przed rozpoczęciem pisania posta, zerkam na zegarek i widzę godzinę 21:49. Dzisiaj przeczytałem takie oto zdanie: Jesteś dopełnieniem mojego życia. Zadumałem się i zacząłem zastanawiać nad sensem takiego wyznania. Kto może napisać taki tekst? Jedno jest pewne... taką myśl może przelać na papier tylko ktoś, kto bezgranicznie i bezwarunkowo kocha drugiego człowieka. I to nie obcego człowieka tylko swojego partnera...! Może długoletniego kompana w niedoli... może męża, przyjaciela, żonę. Kogokolwiek by nie dotyczyło to wyznanie, niezbicie świadczy ono o ogromnym uczuciu do tego kogoś... Ten ktoś na pewno o tym wie. A jeśli wie to i odwzajemnia to uczucie.A jeśli odwzajemnia to znaczy, że jest szczęśliwym. Czy trzeba nam czegoś więcej nad kochającą osobę i szczęśliwe życie. Z mojego punktu widzenie NIE! No może poza jakimś tam dochodem potrzebnym do życia we współczesnym świecie. Dobranoc.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Dzień 411

Mamy godzinę 22:59. W telewizji leci film pt. Pan Wołodyjowski. Konkretnie przewija się scena o zdobywaniu zamku w Kamieńcu przez wojska tureckie. Wołodyjowski i Ketling składają przysięgę na honor i śmierć, że będą bronić twierdzy do ostatniej kropli krwi.
Zaraz nasuwa mi się pytanie na usta... czy dzisiaj też dana przysięga ma taką moc i wartość co wtedy!!!? Ktoś oburzony zaraz arogancko odpowie: Dzisiaj są już inne czasy! Dzisiaj tylko mamona się liczy i kto by tam nastawiał karku niepotrzebnie... Dzisiaj słowo Bohater ma inne znaczenie... Z mojego punktu widzenia rodzi się potrzeba mitów... a mitów jak widać doszukujemy się na każdym kroku... Wcale mnie to nie dziwi... skoro czynów godnych bohaterstwa nie ma, to przynajmniej w mity się upniemy by błyszczeć ponad swoje czyny i zalety.... A czy słusznie... czy należnie...? Na to pytanie sami sobie odpowiedzcie! Dobranoc

środa, 14 kwietnia 2010

Dzień 410

Lecą te dni jakoś tak szybko... godziny jeszcze szybciej i mamy już 23:25. Niby wiosna i listki zaczynają się zielenić, a forsycje żółtym kwieciem okryły pobocza osiedlowych trawników to jednak chłód i pochmurna pogoda nie daje nam jeszcze możliwości zrzucenia z siebie grubszych ciuchów. Dzisiaj pomyślałem o czymś takim jak niecierpliwość. Według mnie jest to uczucie negatywne. Już nasi dziadkowie uważali, że niecierpliwość jest złym doradcą. Niecierpliwość to młodszy brat pospiechu... one zawsze idą w parze... a może jest odwrotnie. Nie ważne kto młodszy, a kto starszy. Ważne jest, że bardzo często, na skutek niecierpliwości przyspieszamy podejmowanie decyzji i różnych działań. Jakże często, na skutek pośpiechu okazuje się, że dokonaliśmy złej oceny, złego wyboru i żałujemy tego przez wiele miesięcy lat, a niejednokrotnie do końca życia. Często tak się dzieje w związkach partnerskich, w przyjaźniach, a i w miłości. Pochopnie wyciągamy wnioski z zasłyszanych fragmentów informacji na temat partnera(ki)i przestając sobie wierzyć rozstajemy się w złości i niezgodzie. A jeszcze obwiniamy się i obciążamy za zaistniałą sytuację. Na skutek braku zrozumienia, przekonani o słuszności swojej niesprawdzonej racji, nie potrafimy ustąpić, nawet wybaczyć, ani już ze sobą rozmawiać. Dopiero po latach gdy dotrą do nas własne pochopne błędy wynikające z pośpiechu i niecierpliwości, dostajemy olśnienia i wyzywając sami siebie od głupców, cierpimy jeszcze bardziej... Jednak najczęściej powrotów już nie ma, bo partner(ka)jakoś się pozbierali i otrząsnęli z urazu... no i poukładali na swój nowy sposób, swoje inne już życie. A my... niecierpliwcy siedzimy z nosm na kwintę przed telewizorem i gapimy się bezmyślnie nic w nim nie widząc. Czas leci, a ci od pośpiechu i niecierpliwości mimo, że wiedzą już o swojej winie i tak nie ustąpią, nie przeproszą, a co najgorsze, powielają takie same błędy aż do końca życia... Tak więc Moi Mili... nie śpieszcie się z podejmowaniem ważnych decyzji... i zanim coś zrobicie czego moglibyście żałować do końca życia, lepiej się dobrze zastanówcie... i dopiero róbcie to co powinniście zrobić... Dobranoc.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Dzień 409

Nadchodzi czas pisania posta... tak więc jest godzina 22:10. Dzisiaj po raz pierwszy usłyszałem i to wcale nie w mediach publicznych tylko od mojej stałej klientki sklepowej. Żeby wszystko było jasne Ta klientka ma dobrze ponad 80 lat. Jest malutka, szczuplutka i wcale nie jest przyćmiona starością. Ma jak najbardziej jasny rozum i zachowała dojrzałą mądrość umysłową. Otóż wpadła do mnie już na ostatni dzwonek przed zamknięciem sklepu po baterię do aparatu słuchowego i od progu zakomunikowała mi, że Prezydent wraz z małżonką zostanie pochowany na Wawelu. Przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie ta wiadomość całkowicie. Prezydent wraz z Małżonką mieszkali w Warszawie, pracowali w Warszawie. A i w Warszawie są trzy porządne miejsca spoczynku dla pary prezydenckiej. Mogą to być Powązki i za tym miejscem przemawia moja logika. Jest jeszcze nowo budowana i brana pod uwagę jako miejsce spoczynku Świątynia Opatrzności Bożej gdzie przygotowane są już podziemia do pochówków ważnych osobistości... i oczywiście Katedra Warszawska. Moim zdaniem wybór Wawelu na spoczynek stawia pod znakiem zapytania celowość takiej decyzji. Jeśli pochowamy tam głowę państwa to powinno się również chować tam wszystkich wcześniejszych i późniejszych Prezydentów Rzeczypospolitej. Bo jeśli nie zrobimy tego to postawimy w nieco niższej hierarchii wszystkich zmarłych później Prezydentów i dlatego moim zdaniem najlepszym miejscem jest aleja zasłużonych na Starym Cmentarzu Powązkowskim. Uważam, że głowa Państwa powinna spoczywać w Stolicy naszego Kraju. Dobranoc

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Dzień 408

Właśnie mija godzina 22:10. Dzisiaj ciąg dalszy tragedii Narodowej. Jak ją właściwie rozpatrywać...? Pod jakim kątem na nią patrzeć...? Jako nieszczęście, bo odeszło z tego świata wielu ludzi jednocześnie, czy jako kalectwo Narodowe z powodu indolencji społecznej... socjalnej w kierunku szacunku, wsparcia, wspólnego zrozumienia i działania na rzecz bratnich dusz i troski o rodaka. Dzisiaj słuchałem w telewizji wypowiedzi wielu osób. Dziennikarzy, polityków i zwykłych obywateli. Ze zdziwieniem słyszałem wypowiedź jakiegoś pedagoga, który mówił, że już od dziecka trzeba wszczepiać zasady miłości, troski i wsparcia bliźniego...!? To tak jakbym słyszał inną bajkę niż jest nasza rzeczywistość. Nagle słyszę, o zapewnieniach, że ta śmierć nie może iść na marne i trzeba zrobić wszystko by partie polityczne zaczęły się wspierać, a nie celowo i na przekór szkodzić sobie i rodakom. Nagle ludzie spoza kręgu polityki mówią o potrzebie i obowiązku wobec bliźniego... Słysząc takie wypowiedzi pierś mi rośnie, czuję się jakoś tak swojsko...jakbym był w swoim domu... To zadziwiające, że ludzie nie pytają o zapłatę tylko chcą się wspierać bezinteresownie... W żalu i smutku rodzi się piękna sprawa... Aż chce się powiedzieć: Nareszcie! Och żeby tylko nie skończyło się na deklaracjach! I tego sobie i Wam wszystkim życzę... Dobranoc

niedziela, 11 kwietnia 2010

Dzień 407

Tak Moi Mili...dochodzi już godzina 23:20, a w telewizji ciągle widać tłumnie stojących przed Pałacem Prezydenckim (Namiestnikowskim) ludzi. Ludzi, którzy opuścili swoje mieszkania i przyszli pożegnać tragicznie zmarłego Prezydenta. Znicze palą się w ogromnych ilościach całymi dywanami... ba nawet całymi chodnikami, które miast służyć pieszym, służą jako upamiętnienie miejsca tragedii i śmierci Prezydenta i wszystkich poległych w tragicznej katastrofie. Nas Polaków łączy tylko porządny wstrząs. Wielka tragedia w skali kraju, a nawet świata...! Dlaczego nie potrafimy być tacy braterscy na co dzień...? Czy to takie trudne dbać o człowieka... i to nie koniecznie kogoś ze swojej rodziny. Czasem wystarczy tylko miły uśmiech, czy podana dłoń w momencie niemocy staruszka. Myślicie, że starcowi nie potrzeba czułości, przytulenia, pogłaskania go po spracowanej dłoni!!!??? Myślicie, że nigdy nie będziecie starcami z załzawionymi z tęsknoty do bliźniego oczami...? Myślicie, że wtedy gdy wasze dziecko będzie was oddawać do domu starców, będziecie się cieszyć tym faktem? Otóż nie będziecie się cieszyć... raczej serca tych porzucanych starców popękają z żalu i tęsknoty... Czas tak szybko mija...zanim się obejrzymy już będziemy tymi drżącymi starcami... A jedno mądre przysłowie mówi tak: Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz... a drugie przysłowie mówi jeszcze wyraźniej: Ile sam dasz, tyle samo odbierzesz. Rozdawajcie więc szczerze, bo tym rozdawaniem sami budujecie swoja przyszłość... Dobranoc

sobota, 10 kwietnia 2010

Dzień 406

Nie jest jeszcze po północy, ale wcześnie także nie jest. A więc jest godzina 23:45. Dzisiejszy dzień mija pod naporem informacji o katastrofie samolotu rządowego na którego pokładzie zginęło około 100 osób. Wielka tragedia w dziejach całej ludzkości. Nigdy dotąd nie zginęło tylu przedstawicieli rządu jednego Państwa... Tragedia, która obejmuje nie tylko same ofiary, ale i całe ich rodziny. Ta tragedia obejmuje nawet ludzi obcych... całkiem postronnych. Dla jednych jest wielka, dla innych tragiczna i porażająca, dla jeszcze innych wręcz nie do ogarnięcia zmysłami. Ale są tacy dla których jest mało ważna, obojętna, a nawet bez większego znaczenia, bo uważają to za karę Bożą, albo przeznaczenie. Bez wątpienia są osoby dla których stokroć tragiczniejsza jest samotność, porzucenie przez ukochaną osobę, brak miłości, głód, lub choroba najbliższej mu osoby, czy wreszcie jej śmierć. Tak więc śmiało można powiedzieć, że tragizm i skala cierpienia jest pojęciem względnym. Każdy ma swoją własną hierarchię ważności nieszczęścia. Każdy ma swoje własne odczuwanie tragizmu. Myślę, że w związku z tym nie należy nigdy posądzać kogoś o bezduszność, oziębłość, czy brak uczuć. Raczej trzeba użyć kompleksowej wyobraźni i zrozumienia. Przy pomocy empatii dotrzeć do wnętrza ludzi cierpiących i tych, którzy na pierwszy rzut oka wyglądają na obojętnych, bo niesłusznym posądzeniem możemy bardzo łatwo kogoś skrzywdzić. Bardzo łatwo ferujemy wyroki bez zastanowienia i zrozumienia cudzej duszy... gorzej jest naprawić swój błąd... A mocno i niesłusznie skrzywdzony człowiek, czasem już do końca życia nosi w sercu żal i traumę z którą nie potrafi sobie poradzić. I tutaj jak najbardziej na miejscu jest przytoczenie starego przysłowia: Zanim coś powiesz, dziesięć razy się zastanów...! Dobranoc.

Dzień 405

Znowu się zapracowałem i przegapiłem normalną porę pisania posta. W tej chwili mija godzina 0:50. Tak więc czasu nie mam wiele... Muszę się wyspać, bo jutro idę do pracy o godzinę wcześniej. Jestem zmęczony i nie mam jasnego myślenia... toteż poważnego posta dzisiaj nie będzie... Jutro sobota to i tak jakby dnia trochę więcej, a to na pewno nasunie mi jakąś zdrową myśl do napisanie czegoś sensownego... Tym, którzy jeszcze nie śpią, mówię dobranoc i zmykam spać... Pa

czwartek, 8 kwietnia 2010

Dzień 404

Godzina 22:37 - to dobra pora na pisanie posta. A więc nie wchodząc w głębsze rozważania nad tym, czy rzeczywiście ta pora jest dobra do pisania posta, czy nie jest dobra... zabieram się za pisanie i już. Tak więc już kilka razy, a dzisiaj szczególnie rozmyślałem nad zagadnieniem równowagi. Myślę, że nie wiele osób zdaje sobie z tego sprawę, że cały świat samoczynnie dąży do osiągnięcia równowagi... i że to jest najbezpieczniejszy ze wszystkich skrajnych stanów. Jednak są tacy, którzy o tym bardzo dobrze wiedzą i rozumieją, że bardzo dobrze jest umieć osiągać stan równowagi. Wspominam o tym bo my ludzie w sposób szczególny upodobaliśmy sobie we wszystkich dziedzinach punkty skrajne. Widać nie lubimy tych zbawiennych i korzystnych dla nas środków. Są dziedziny w których szczególnie lubimy maksymalne stężenia... Między innymi jest to stan posiadania... zwłaszcza pieniędzy oraz wszelkich dóbr materialnych. To samo jest w uczuciach... w miłości, przyjaźni, w koleżeństwie, nawet w układach w pracy. Każdy obiekt tych uczuć, pragnie posiadać na wyłączność i tylko dla siebie, a jeśli tego z jakichś przyczyn nie dostanie, wpada w następną skrajność i natychmiast rezygnuje z wszystkiego. Dlaczego tak się dzieje...? Myślę, że to jest efekt niedojrzałości uczuciowej i emocjonalnej. Poza tym dużą przeszkodą jest mocny związek z materialnym postrzeganiem otaczającego nas świata. Uważam, że osobom postrzegającym świat bardziej duchowo, łatwiej jest osiągać stan środka... i tego środka życzę Wam w każdej godzinie życia... Dobranoc.

środa, 7 kwietnia 2010

Dzień 403

W tej chwili jest godzina 23:45. Dzisiaj... zwłaszcza późnym wieczorem bierze mnie głupawka i nie wiedzieć czemu śmieję się jak głupi do sera. Chociaż nie byłbym całkiem szczery gdybym się upierał, że nie wiem dlaczego tak się śmieję. Raczej wiem co mnie do tego prowokuje. Otóż rozmyślałem nad ludźmi zdecydowanie przewrażliwionymi na różnych punktach. Jednym z nich jest sprawa terminów ważności, czyli przydatności do spożycia, wszelkiego rodzaju produktów... zwłaszcza tych spożywczych. Wcale nierzadko widuję ludzi, którzy na wszystkich produktach szukają terminu ich przydatności. Są to w pierwszej kolejności artykuły spożywcze, potem wszelkie inne. Mogą to być opony samochodowe, napoje, słodycze, sery, mięso, wędliny itd... W niektórych przypadkach głupota ludzka nie zna granic. I tak któregoś razu widziałem gdy jedna kobieta szukała tej magicznej daty na butelce ze spirytusem! Inna w moim sklepie dopytywała się o termin ważności na żarówkach! A jeszcze inna i to znana mi osobiście ciągle szukała terminu ważności do spożycia na wszelkiego rodzaju wędlinach. Zachodziłem w głowę dlaczego ona ciągle o to pyta...? Przecież to oczywiste, że wyroby mięsne, a w tym i kiełbasa są zrobione z trupa zwierzęcia... A czy trup może się przeterminować? Przecież to totalny absurd... Każdy trup może co najwyżej zgnić! Zatem czy nie lepiej jest nie przesadzać z tymi terminami przydatności... a może lepiej by było wcale nie mordować zwierząt!!!??? Wtedy nikt nie zadawałby takich delikatnie mówiąc dziwnych pytań... Dobranoc

wtorek, 6 kwietnia 2010

Dzień 402

Troszkę zabarłożyłem i gdy się zorientowałem była już godzina 23:55... a to najwyższa pora by zabrać się za pisanie posta. Dzisiaj jest tak jakby nawrót zimniejszej pogody. Wieje przenikliwy wiatr i przedostaje się w głąb ubrania do ramion, pleców i brzucha... Mam nadzieje, że nie będzie trzymał (wiatr) tak długo jak tegoroczna zima. Jestem zmęczony i nie bardzo chce mi się myśleć. Ziewam tak jakbym zarwał kilka nocek... widocznie spada ciśnienie. A więc być może, stąd to zmęczenie i chęć do spania. A przecież były nocki kiedy szedłem spać o drugiej po północy i byłem w lepszym nastroju... Tak więc na tym zakończę dzisiejszego posta i udam się na spoczynek... może jutro będę bardziej wypoczęty i w lepszej kondycji fizycznej i umysłowej... Dobranoc

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Dzień 401

A więc Moi Mili... Świta, Święta i po Świętach... Jest godzina 23:33, a więc jeszcze niecałe pół godziny Świąt... Pogoda dopisywała. Za stołami pewno było różnie... jedni jedli z umiarem, inni odchodzili na wypoczynek z przepełnionymi brzuchami, a i na pewno byli tacy, którzy z przejedzenia najprzeróżniejszymi potrawami rozchorowali się i szukali wybawienia i wsparcia w tabletkach, albo domowych przepisach prababcinych ziółek na rozepchane i wzdęte brzuszyska. Starałem się nie przejeść, ale słodkie smakołyki w postaci ciast kusiły z półmisków i uśmiechały się do nas aż trudno było się oprzeć tym wszystkim kusicielom. I wczoraj i dzisiaj po powrocie do domu zaparzałem ziółka na żołądek... i dopiero po nich mijało mi wrażenie przepełnionego brzucha. Od jutra ograniczam się w obiadach tylko do zup... Brzuszysko nie będzie mną rządziło... Och jak dobrze, że jutro będzie już normalnym dniem... Dobranoc

niedziela, 4 kwietnia 2010

Dzień 400

Jest godzina 19:00. Już 400 dni jestem razem ze swoim blogiem w necie... ale tylko jedna osoba była ze mną od pierwszego dnia. Była jako ta pierwsza, przecierająca ścieżki mojemu pisaniu. Szliśmy wespół w różnych nastrojach... czasem była częściej, czasem znikała na dłużej, ale była... i teraz też jest... wiem o tym, choć nie uczestniczy już czynnie w moim blogu. Z czasem dołączały do niej inne osoby, by mogło powstać coś co ma dzisiejszy kształt. Dziękuje Ci... i tym wszystkim, którzy byliście, jesteście i będziecie tworzyć dalej, razem ze mną tego bloga... Za oknem nadchodzący zmierzch mówi, że mija pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych. Była ładna i słoneczna pogoda. Nie obeszło się bez długiego spaceru. Stoły obfitością i urodą zachwycały, jednak ja starałem się trzymać umiar. Jadłem mało, ale starałem się spróbować wszystkich dań. Teraz jestem już w domku... piję zieloną herbatę i odpoczywam... och, jak męczące jest takie siedzące za stołem świętowanie...! Teraz zamieszczę już kolejne zwrotki Pląsającej Bizoniczki. Oto one:

Tupie nogą, jakby prycha,
Stęka, sapie, nawet kicha.
Rozbieg bierze i szarżuje,
Kumpla swego atakuje…

Stare samce zwariowały,
Tydzień na się napierały.
Nic nie jadły i nie piły,
Tylko się o samkę biły…

Takie to już samcze życie
Futro sypie się obficie…
Skóra pęka, boki krwawią
I od bólu oczy łzawią…

Pani bizon zamiast wojny,
Woli żywot mieć spokojny.
Toć się tylko uśmiechnęła
I racice za pas wzięła…

Potem legła pośród łąki,
Gdzie bzykały tłuste bąki.
Podjadając świeżą trawę,
Miała w nosie byczą sprawę.


Bogdan Chmielewski
Warszawa dn. 31.03.2010.

sobota, 3 kwietnia 2010

Dzień 399

Jeszcze tylko jedna noc dzieli nas od Świąt Wielkanocnych. Jest dopiero godzina 19:20, ale ja z uwagi na prace kuchenne napiszę już teraz kilka zdań w przedświątecznym poście. Święconka stoi już na białym obrusie, ale ja nie próżnuje. Piekę dzisiaj ciasta. Szarlotka jest już upieczona, a sernik od trzydziestu minut siedzi w piekarniku. Potem zostanie mi tylko popracować nad sobą. Tak więc przykrócę brodę, wymoczę ciało pod prysznicem i będę przygotowany do jutrzejszego świętowania... Otrzymuję ciągle piękne życzenia... sam także rozsyłam je do moich znajomych. Skorzystam z możliwości internetu i na wypadek gdybym kogoś przeoczył prześlę tą drogą najlepsze życzenia Świąteczne... Tak więc dużo zdrowia, radości, wielkich przyjaźni, miłości i empatii. Mokrego dyngusa... Samych pięknych i pogodnych dni dla tych wszystkich, którzy czekają ma moje życzenia... ale i dla tych, którzy nie czekają z jakichś tam powodów także posyłam wiele ciepła wiele uczuć i aby nigdy pamięć w nich nie zagasła. We mnie ona zawsze jest i pozostanie obecna na wieki... A teraz dołączę kolejne zwrotki Pląsającej Bizoniczki. Oto one:

Kiedy cel był blisko,
Popsuło się wszystko.
Bowiem byków stado,
Pędzi doń gromadą…

Rogi zaraz stroszą,
Głosem prym obnoszą.
Głucho sapią, porykują
I do bitki się szykują.

Zanim bój rozgorzał srogi,
Prężą karki, grube nogi.
Ogoniska zadzierają
I na siebie nacierają…

Oto byk innego zwierza,
Ostrym rogiem już uderza.
Potem nagle odskakuje
I ponownie atakuje…

piątek, 2 kwietnia 2010

Dzień 398

Święta za pasem, a to oznacza dużo pracy przy sprzątaniu domów i przyrządzaniu świątecznych potraw. Jest teraz godzina 22:40, a to pora na wyłączenie piekarnika w którym piekę karczek i kawałek boczku... żebym mógł to robić musiał paść jakiś biedny zwierzak. Na szczęści jadam mało mięsa, więc starczy na wiele posiłków i obiadów... Niestety tak ten świat ktoś tam zbudował... i zjadamy się od początku aż do końca świata... nawet po śmierci, w innych wymiarach będziemy się zjadać... tylko strawa będzie inna... myślę, że będzie to energia, którą ktoś w jakiś sposób wytwarza... A teraz czas na kolejne 4 zwrotki wiersza o "Pląsającej Bizoniczce..."

Oczka przy tym mruży,
Boć kawaler duży…
Ogonkiem wachluje,
Byczka przywołuje.

Pędzi bizon, pędzi,
Coś go w kroku swędzi.
Biegnie do niej skosem…
Prycha przy tym nosem,

Ona przestraszona,
Z podniecenia kona…
Uszkami wachluje,
Wabi… nawet szczuje.

Tańce czyni dziwne,
Skoczne, jakby zgrywne.
Z cicha porykuje…
Wdziękiem go czaruje.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Dzień 397

Hi,hi,hi, ale dzisiaj zrobiłem zmyłkę. Wszyscy myślą, że zaloguję się po północy, a tymczasem ja jestem tu już o godzinie 20:00. Zaraz Wam powiem dlaczego tak jest, otóż skończyłem drugie krzesło... ale jednocześnie dostałem siedzisko od fotel. Mimo to, że mam co robić dałem sobie wytchnienie i pół doby na odpoczynek. Siedzisko poczeka do jutra, a ja pobyczę się w moim przytulnym fotelu. Spokojnie przejrzę poczty... powysyłam kartki świąteczne do znajomych i bliskich mi osób... odpiszę na listy w "S" i potem jak przystało na normalnego człowieka pójdę przed północą spać... A teraz zamieszczę kolejne zwrotki do prezentowanego wiersza pt. Pląsy Bizoniczki...

Takoż dwa bizony…
Wznosząc swe ogony,
Brykają po trawie,
W radosnej zabawie.

Spośród tego stada,
Tworzy się gromada,
Panien czworonożnych,
W zalotach ostrożnych.

Co niektóra śmiała,
Spode łba zerkała…
Stojąc przy kałuży,
Spija haust nieduży.

Nastroszywszy wąsa,
Bizoniczka pląsa…
Wabiąc kawalera,
Nóżkami przebiera.

Dzień 396

Znowu przegapiłem normalną porę wpisywania posta...Teraz mija godzina 0:50. W nawiązaniu do postów o ochronie naszego świata, a w szczególności do Indian, którzy, potrafili żyć w zgodzie z otoczeniem, napisałem wiersz o bizonach. Wiersz napisałem wczoraj czyli ostatniego dnia miesiąca marca. Ten wiersz jako dopełnienie tematu chcę Wam zaprezentować w kilku częściach... A oto pierwsze 4 zwrotki tego wiersza:

Pląsy Bizoniczki

Wiosną preria zielenieje,
Z wiatrem już się śmieje.
Łany trawy w niej falują…
Zwierza cicho przywołują.

Wszelkiej maści stworki,
Opuszczają ciemne norki.
Dookoła świat uroczy…
Toć i mrużą szare oczy.

Nie chcąc być pożarty,
Ani z futra też obdarty…
Gryzoń przed szakalem,
Bada świat nochalem.

A, że wyposzczony,
Mocno wygłodzony.
Znosząc trud zimowy,
Ruszył dziś na łowy…

wtorek, 30 marca 2010

Dzień 395

Jest w tej chwili godzina 23:35. a to dobra pora do pisania posta. Sąsiedzi już nie hałasują, w telewizji oprócz horrorów, nic krzykliwego nie ma... to i skupić się na myśleniu i pisani jest łatwiej. Ostatnio poruszamy sporo spraw o środowisku, naturze, zabijaniu zwierząt, a nawet o wstrzemięźliwości w spożywaniu nadmiernej ilości mięsa. Tak stwórca, czyli generalny konstruktor stworzył świat aby był samowystarczalny. By nic w nim nie marnowało się na próżno. Świat to takie szukane od wieków perpetuum mobile. Czyli samowystarczalny twór opary na "zjadaniu" się wzajemny. I wszystko pracuje w nim jak najlepiej dotąd aż ktoś, czy coś nie naruszy w nim równowagi... i to w szerszym pojęciu, nie tylko biologicznej. My ludzie jesteśmy wyjątkiem. Nie potrafimy żyć w zgodzie z naturą. Jesteśmy niszczycielami. Niszczymy dosłownie wszystko. Niszczymy swoje małżeństwa, przyjaźnie, miłość, swoje domy, swoje środowisko, samych siebie... a i unicestwiamy inne Nacje. Niszczymy rzeki powietrze, zaśmiecamy już kosmos i przestrzeń wokół naszej planety... a potem wydajemy krocie na badania pozbawionego życia księżyca, marsa czy innego ciała kosmicznego po to by tam budować sobie awaryjne bazy, miejsce gdzie będziemy, oczywiście tylko ci wybrańcy z wyższych sfer i bogacze, mogli się schronić kiedy załatwimy na nasze pięknej planecie całe istniejące życie. Czy nie prościej i lepiej jest poszanować i zadbać o ten nasz piękny i jedyny w swoim rodzaju dom jakim jest nasza planeta...???!!! Jedzmy zatem o połowę mniejszego kotleta. Jedzmy go na początek co drugi dzień... przecież jakiś mędrzec dawno, dawno temu zachęcał już nas do tego głosząc piątkowe posty... i to posty nie dlatego, że kościół mówi o grzechu obżarstwa, tylko z racji tej mamy pościć, że oszczędzimy tym sposobem wielkie ilości zwierząt, a co za tym idzie produkcje metanu, mleka i wielu innych rzeczy... Dobranoc

poniedziałek, 29 marca 2010

Dzień 394

Znowu się zapracowałem... jest już godzina 23:30. Zatem wypadałoby coś napisać. W trakcie wyplatania lubię słuchać muzyki. słucham przez słuchawki, bo wtedy wyciszam zewnętrzne dźwięki. Rodzaj muzyki jest różny. Od rocka do Gothic... ale i wschodnią, irlandzką... nawet ludową. Ostatnio słucham Folku indiańskiego. Rytmiczny dźwięk bębna wprowadza mnie i zarazem przenosi w czasy dawnej świetności plemion północno amerykańskich Indian. Znam tą kulturę z wczesnego dzieciństwa kiedy to byłem zafascynowany kulturą tych plemion. Czytałem o Indianach wszystko co tylko wpadło mi do ręki. Doskonale czuję ten klimat. Widzę szereg wojowników tańczących wokół sypiącego iskrami ogniska. Przebrany za bizona czarownik odprawia taniec poświęcony przebłaganiu ducha tego zwierzęcia. Takie tańce przeprowadzane były przed każdym polowaniem na te zwierzęta i miały za zadanie przejednać ducha zabitego bizona, by ten mógł znaleźć swoje miejsce w Krainie Wiecznych Łowów. Teraz nikt tak nie robi... a zwłaszcza "cywilizowany" człowiek... Po prostu zabija i zjada, albo sprzedaje na bazarze aby zarobić na trupie zabitego zwierzęcia. Nikogo nie interesuje gdzie pójdzie duch takiego zwierzaka. Mało tego, na skutek zachłanności hoduje świnie, krowy, kury. Karmi je, puszcza im muzykę by chowały się bezstresowo, a potem patrząc im w ufne oczy zabija bez zmrużenia choćby jednej powieki... A gdyby tak jego jacyś ludożercy zabili i zjedli na śniadanie...! Jakiż byłby szum...! Wszystkie media wrzeszczałyby kilka dni o barbarzyństwie, zwyrodnialstwie i okrucieństwie...

niedziela, 28 marca 2010

Dzień 393

Po zmianie czasu, jest w tej chwili godzina 22:30. My ludzie nie potrafimy się zmienić, a tym bardziej przystosować do rytmu natury. Jesteśmy tak pazerni i leniwi, że nic nas nie zmusi do zejścia z wygodniejszego poziomu na gorszy. Na taki, który nie daje już tylu wygód i dostatku co ten toksyczny... ale za to wygodny. To błędne koło z którego nie da się wyjść... chyba, że przy pomocy zagłady...!!! Rodzice uczą swoje dzieci własnych podłości i przyzwyczajeń. Ile to już razy słyszałem rodzica wbijającego swojemu 5-co letniemu dziecku własne materialno - egoistyczne mądrości: W życiu musisz przebijać się łokciami! Bez pieniędzy nic nie znaczysz! Olewaj wszystkich i wszystko! Tylko kariera się liczy! Co wyrasta z takiego dziecka? Czy ono zacznie siebie zmieniać z myślą żeby inni przestali kraść, śmiecić, oszukiwać, truć, nadmiernie i bez sensu gromadzić wszelakie dobra materialne, być bezdusznym, czy nauczą ich aby zaczęli korzystać z mądrości starców...? Czy spowodują, że zaczną schylać kark kiedy zobaczą papier na ulicy, albo plastikową butelkę?! W moim sklepie mam pojemnik na zużyte baterie... kiedy kilka lat temu podpisywałem umowę na odbiór tych zebranych ogniw z pewną firma do tego powołaną myślałem, że nareszcie coś się zmienia ku lepszemu... Nic bardziej błędnego! Pojemnik stoi kilka lat, a ja dzwonię, proszę, straszę i... nikt nie raczy przyjechać aby zabrać to co w mim jest zebrane! Mam to szczęście, że w pobliżu jest szkoła i dzieciaki przychodzą i zabierają baterie do szkoły. Prawdopodobnie za przyniesienie odpady mają jakieś bonusy, więc chętnie do mnie zaglądają. Tak więc choćby nawet ktoś chciał zadbać o tą naszą Żywicielkę Matkę Naturę, szybko się zniechęci nie widząc nigdzie wsparcia... nawet u tych, którzy są do tego specjalnie powołani i biorą za utylizacje szkodliwych i toksycznych odpadów rządowe pieniądze. Bo po co wydawać je na utylizację gdy można darmowy szmal zwinąć do własnej, nie mającej dna kieszeni... A co nam tam dzieci sąsiada... moje będą miały forsę to sobie dadzą radę... Ale czy na pewno dadzą sobie radę...?! Może to zrozumiesz jeden z drugim gdy doświadczysz na własnej skórze takiej choroby jak rak! W obliczu śmierci nie ma znaczenia czy masz kasę... im szybciej to zrozumiesz tym lepiej dla ciebie i Twoich dzieci!!! Dobranoc.

sobota, 27 marca 2010

Dzień 392

Praktycznie minęła sobota... Od rana do godziny 23:00 pracuję i jestem zmęczony pracą fizycznie... a zachowaniem ludzi zmęczony jestem psychicznie. Dzisiaj starałem się zrozumieć jedną rzecz... a mianowicie to, żeby odpowiedzialni za destrukcję, degradację środowiska i głupotę ludzie, którzy serwują mi chemiczne i trujące jedzenie, szkodliwe powietrze, zanieczyszczone syfem poprzemysłowym rzeki,którzy dają mi paskudne warunki do życia, bezrobocie, choroby rakowate i przedwczesną śmierć mogli zmienić swoje nastawienia do świata i swoje ohydne postępowanie... muszę zmienić się JA...!!! Ja który właśnie ich piętnuję, wytykam im to co robią, Nie zgadzam się z agresja, przemocą i tyranią mam się zmienić by oni zechcieli być lepsi. A to ci dopiero metoda...! Nawet nie będę jej próbował... Dobranoc

Dzień 391

Sam nie wiem jak to się dzieje, że ten czas tak szybko leci. Jest już godzina 0:15 a co za tym idzie w parze...? Zmęczenie i sen, którego zatrzymać raczej się nie da... Jakbym mało miał pracy wczoraj dostałem krzesło do wyplatania, dzisiaj następne... Siedzę więc i przeplatam te swoje ciasne oczka i mijającego czasu nie widzę. Pracując do późna nad krzesłem, zastanawiałem się nad charakterem ludzi. Od dwóch dni piszę posty na ten temat... i czytam różne wypowiedzi i dobrze, że tak jest, bo widzę, że te posty wzbudziły żywe zainteresowanie... i to jeszcze tak mocno zróżnicowane zainteresowanie. Jedno jest pewne tak jak to, że tu siedzę i piszę... a mianowicie to, że takie tematy są niechciane. To tematy, które godzą w nas samych i w nasz wizerunek porządnych ludzi, choć nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości, że tacy też są na naszej ziemi. Każdy zaprzecza, że śmieci, a jednocześnie ma gdzieś czystość, porządek i dobro naszej Ziemi i naszych przyszłych pokoleń. Każdy chce uchodzić za tego dbającego o środowisko, za tego kulturalnego i oburzającego się gdy mówimy o ludziach brudasach, wandalach, trucicielach, sadystach pastwiących się nad partnerami i zwierzętami. Czy Wam się to podoba czy nie... tacy właśni jesteśmy. To tylko nieliczne jednostki spełniają miano dobrze wychowanych i dbających o własne środowisko. Już widzę ta nadąsane miny... już słyszę pod swoim adresem wyzwiska i epitety... A więc zapraszam wszystkich do chwili prawdy. Zdobądźmy się na odwagę i może nie publicznie, ale sami przed sobą, w ciszy własnych mieszkań odpowiedzmy: Jesteśmy tacy za jakich przed innymi uchodzić chcemy...? Czy znajdzie się ktoś kto nigdy nie rzucił na ulicę, trawnik, pod drzewo, czy gdziekolwiek w inne miejsce niż kosz na śmieci papierka od cukierka, peta, zapałki. Czy nie pozostawił w pociągu, w kinie , teatrze, metrze, w parku pustej butelki po napoju...? Czy są tacy, którzy nigdy nie podnieśli ręki na drugiego człowieka, psa, czy inne zwierzę. Czy są między nami tacy, którzy powiedzą JA! Ja nie zrobiłem nigdy w życiu żadnej z tych rzeczy! Jeśli tacy są... chylę przed nimi czoła aż do samego pasa... i zarazem mówię... dzięki wam... bo jesteście wielcy... Dobranoc.

czwartek, 25 marca 2010

Dzień 390

Ostatnio żyję bardzo intensywnie... dochodzi do tego, że nawet nie zauważam upływającego czasu... tak było i tym razem... Zerkam przypadkowo na zegarek i widzę godzinę 22:45. Zatem wypadałoby coś napisać. Zastanawiam się nad krótkowzrocznością większości ludzi... i bynajmniej nie chodzi tu o wadę wzroku tylko o brak widzenia szerokopasmowego. Poruszamy tu różne tematy i wygłaszamy swoje uwagi. Niektóre są realne, perspektywiczne, logiczne, nawet futurystyczna, ale i są takie, które przekraczają nasze granice postrzegania zmysłowego. Ja jednak chcę pokazać tu swój punkt widzenia w temacie mamony. Uważam, że nic nikomu z nieba nie leci. To tylko w biblii spadła na głodujących manna, a właściwie (mana) z nieba. Jestem niemal pracoholikiem i pracą własnych rąk dochrapałem się 27 letniego samochodu i sklepiku o powierzchni 8 m kwadratowych. W dzisiejszych czasach żeby dojść do dużych pieniędzy trzeba być cwaniakiem, mieć dojścia do tych, którzy siedzą na baaardzo wysokich stołkach. Trzeba jeszcze do tego być cynikiem i swojego rodzaju egoistą wykorzystującym bez skrupułów innych ludzi. Na ogół te wspaniałe biznesy prowadzi się w sposób urągający wszelkim ludzkim normom o ochronie środowisk. Zatruwając ściekami poprodukcyjnymi i skażając chemią i różny syfem odpadowym glebę, pokarmy i atmosferę, "wspaniałomyślni" biznesmeni biorą, oczywiście na pokaz udział w akcjach charytatywnych. Sponsorują jakąś małą oczyszczalnie ścieków i segregują na oczach sąsiadów śmieci.... O zgrozo, udaje im się zaślepić i otumanić społeczeństwo, a nawet tych całkiem ślepych i bez wyobraźni ludzi pozyskać jako swoich popleczników. Ba, ci dobroduszni biznesmeni stają się dla tych ślepych naiwniaków idolami i wzorcami doskonałych i chroniących swoje środowisko "Kapitanami Planeta". Otwórzcie swoje zaślepione mamona oczy... bo za kilka dni możecie już nie mieć czym oddychać i wtedy nawet pełne wory brudnego szmalu nie pomogą Wam wyleczyć się z raka płuc, trzustki, piersi, macicy i wszystkiego czego tylko da się... Nawet w obliczu śmierci nie dadzą Wam spokoju kolejni cwaniacy od farmacji. Gdy będziecie prosić o ratunek bezlitośnie obedrą was z wszystkiego co tylko macie... Czas na refleksję nastał... Dobranoc

środa, 24 marca 2010

Dzień 389

Ojojojoj...jest już godzina 23:10 a to obliguje mnie do rozpoczęcia dzisiajszego posta. Dzień był piękny i pogodny... świeciło wiosenne słoneczko i było cieplutko... Myślę, że za kilka dni zobaczymy już grube pączki rozwijających się listków i wszelkiej maści kwiatów. A i wszelkiego gatunku ptaszki rozpoczną zaloty w celu założenia tegorocznych domów i rodzin... Życie nabierze jasnych barw i szybszego tempa... no i stanie się zdecydowanie znośniejsze i łagodniejsze dla wszystkich porzuconych istot. Będzie obfitość owoców i wszelakich darów natury... Oj żeby tak człowiek nie niszczył bezmyślnie tych smakowitości opryskami, pestycydami, nawozami sztucznymi i nadmierną ilościę zaprawiaczy, polepszaczy, dosmaczaczy, dobarwiaczy... bo i po cóż poprawiać naturę... coś co jest samo w sobie doskonałe...A teraz zamieszczę ostatnie już zwrotki wiersza pt. Porzucone psy...

Na podwórku wnuk się bawi,
Kiedyś psinkę w domu miał…
Tatuś jednak psa przepędził,
Bo na wczasy jechać chciał.

Ufny dzieciak dłoń wyciąga,
Chce się wtulić w jego nos.
Zapomniawszy co to miłość,
Ów przodownik jeży włos.

Jeszcze warknął ostrzegawczo,
Potem skoczył nagle w przód.
Za nim ruszył jak w amoku,
Czworonogów dzikich ród…

Bogdan Chmielewski

wtorek, 23 marca 2010

Dzień 388

Jeszcze jest wcześnie... czyli godzina 20:55. Idąc swoją drogą życia, ciągle spotykamy i mijamy na niej różnych ludzi. Niektórzy są obojętni(neutralni) energetycznie... Niektórzy mają tak toksyczne energie, że z prędkością konia wyścigowego oddalamy się na bezpieczną pozycję. Ale i są tacy, którzy emanują taką ciepłotą i pozytywną energią, że odejść od nich nie chcemy, choć ich zupełnie nie znamy. Przy niech czujemy bezpieczeństwo... mamy wrażenie jakbyśmy znali się setki, nawet tysięce lat. Natychmiast odbieramy ich smutki, radości, tęsknoty i płynącą od nich miłość... i w ich cieniu zaczynamy rozumieć, że chcemy z nimi iść gdzieby oni nie szli. Te energie doskonale odbierają zwierzęta domowe, ale i te dzikie. Wtedy czujemy się jakbyśmy byli jednym tworem, jedą energią... i to można porównać do namiastki prawdziwego szczęścia... ale mogą to poczuć i zrozumieć tylko nieliczni na tej Ziemi... Mimo to, jedno jest pewne, a mianowicie to, że wcześniej czy później każdy tą energię poczuję i już nigdy nie będzie chciał czegoś innego...
A teraz kolejna częśc wiersza pt. Porzucone psy...

Robi człowiek z lisów futra,
Szyje płaszcze, torby, teczki.
A w kościołach do niedawna,
Na ołtarzach rżnął owieczki…

Błąka się po drogach pupil…
W łzawych oczach rozpacz lśni.
Głód pożera mu wnętrzności,
Toć i kostka wołu mu się śni.

Coraz więcej porzuconych,
Jest na świecie biednych psów.
Z winy człeka zbite w stada,
Chaotycznie mkną na łów…

Gdzieś w zaułku psy zdziczałe,
W żółtych ślepiach niosą strach.
Ich przewodnik strosząc kudły…
Stoi tuż przy ludzkich drzwiach.

poniedziałek, 22 marca 2010

Dzień 387

Dochodzi godzina 23:40 a więc najwyższy czas aby napisać posta. Dzisiaj to znaczy w nawiązaniu do tych biednych zwierzaków zamieszczę wiersz o porzuconych psach...
A oto i on... oczywiście prezentacja nastąpi w częściach...

Porzucone psy


Kocha człowiek psiaki miłe,
Kotki, nutrie, norki, słonie.
Na koniku chciałby jeździć
I ptaszęta chwytać w dłonie.

W domu trzyma, kąpie, pieści,
Głaszcząc karmi te zwierzęta,
Później co niektóra sztuka,
Będzie z mieszkań usunięta.

Na wakacje czas by jechać…
Toć i zwierzak nie wygodny.
Czas się pozbyć ulubieńca,
Choć jest czysty i pogodny.

Na spacerek pan wyruszy,
Psa porzuci gdzieś za płotem,
A gdy wróci do swej chaty,
Zajmie się burasem – kotem.

niedziela, 21 marca 2010

Dzień 386

Kolejny dziń z naszego życia odchodzi do przeszłości... Co prawda jest dopiero godzina 19:45 i tak naprawdę do nowej doby pozostało jeszcze cztery godziny i piętnaście minut, ale uwzględniając godziny snu, właściwie już go nie ma. Przeczytałem Tatiany wpis, a w nim zdanie o porzuconym i uwiązanym do drzewa zwierzaku. To wywołało we mnie zadumę i smutek, bo przeczież taki los zgotował pieskowi człowiek... A może to zwykły bydlak, a nie człowiek! Może to człowiek powinien być uwiązywany na pustkowiu do drzewa i pozostawiony na pastwę losu na krótkim łąńcuch, tak krótkim żeby nawet położyć się nie mógł... Czy nabrałby taki typ szacunku do innej żywej istoty...? Myślę, że gdyby postał przy tym drzewie kilka dni o głodzi i chłodzie, nabrałby szacunku i to bardzo szybko. Na niektórych bezdusznych niby ludzi tylko porządny kopniak w zadek skutkuje... Jakie to smutne... Dlaczego ludzie to robią...? Nie wiecie? Ja wiem... Dlatego to robią ponieważ są inwalidami uczuciowymi... zwykłymi bezdusznymi kalekami... Kilka dni temu pisałem o paskudnym nawyku ludzi, którzy podrzudcają psie odchody innym mieszkańcom... i teraz doszliśmy do kolejnej... o wiele gorszej cechy człowieka... Wyrzucanie z domu niepotrzebnego zwierzaka... i to jeszcze w jaki okrutny sposób. Przywiązując go do drzewa i pozostawiając bez szans na dalsze życie... Śmierć głodowa psa...! To nic wielkiego! Boć to tylko nierozumne bydle... A może jest odwrotnie... A gdzie tu miejsce na mądrość wypowiedzianą ponad dwa tysiące lat temu: Szanuj bliźniego swego jak siebie samego... ale pies to nie bliźni! Szkoda, że wielu z nas tak właśnie myśli...

Dzień 385

Jest już baaaardzo późno... czyli godzina 01:25. Ale mnie nic nie zraża, ani nie odstrasza. Siadam przy biurku i piszę posta. Zgodnie z wczorajszą obietnicą napiszę kilka zdań o imieninowej imprezce. Tradycyjnie już spotkaliśmy się u Naszej Kwoczki Bożenki.Imprezkę zwołaliśmy z uwagi na zbiegające się w bliskim czasie imieniny obydwu Bożenek (13.03.)i Mnie Bogusia(19.03.)Niezwykle miła atmosfera jaka zawsze panuje przy tego rodzaju naszych spotkaniach, daje nam poczucie niesamowitej ciepłoty, bliskości i rodzinnych wręcz klimatów. Oczywiście oprócz atmosfery były drobne upominki, karty z pięknymi życzeniami... a pomysłowość jaką przejawiają wszystkie osoby, jest fenomenalna. Wszystko robione po to, aby urozmaicić wrażenia i wzmocnić odczucia przyjaźni między nami. Gwoździem programu był prezent dla Bożenki inicjatorki tych spotkań. Jako że okrzyknęliśmy ją Naszą Kwoczką... dostała dużą kwokę siedzącą w koszyku na sinie wraz z 12-toma pisklętami. Tyle nas jest w obecnym i zarazem ścisłym gronie osób. Mnie Bożenki zrobiły psikusa i jako, że jestem miłośnikiem damskich piersi sprezentowały mi damskiego cycoszka wielkości dużego pomelo. Wykonany jest z miękkiej gumy, naturalnej barwy i kształtu... W dotyku prawie nie ustępujący prawdziwej piersi... Zabawa była wspaniała. Zrobiliśmy wiele zdjęć z cycoszkiem w roli głownej. Stół szwedzki zastawiony obfici i jak zwykle z ilością potraw na wyrost... Zadowoleni i rozbawieni rozjechaliśmy się do domów po 23:20. Ale przed pożegnaniem już szukaliśmy następnej okazji do kolejnego spotkania w takim składzie... i oby nasze spotkanie trwały i służyły nam w doskonałych relacjach baaardzo długo... albo jeszcze dłużej... Dobranoc.

piątek, 19 marca 2010

Dzień 384

Moi Drodzy... mamy już godzinę 23:15. Właśnie skończyłm piec szarlotkę na jutrzejsze spotkanie imieninowe. Na jutro zostało mi jeszcze trochę prac kulinarnych, ale to już pesteczka. Najważniejsze z tego wszystkiego są prezenty... to w sumie drobiazgi, ale trzeba je ładnie opakować... a i wykazać się pomysłowością by uzyskać efekt zaskakujący... Każdy stara się przyjemnie i miło zasakoczyć tego kto w danym momencie świętuje. Poza tym tak naprawdę nie chodzi o prezenciki tylko o miłe spotkanie w doskonałej atmosfrze. Zatam nie będę się rozpisywał... Napiszę coś więcej po jutrzejszym spotkaniu... Dobranoc.

czwartek, 18 marca 2010

Dzień 383

Dzisiaj chyba po raz pierwszy w tym roku poczułem cieplejszy powiew nadchodzącej wiosny... Zerkam w tej chwili na zegarek i widzę godzinę 23:10. Z zimy już nie wiele zostsało, ale gdzie niegdzie widać jeszcze brudne zwałowiska zalegającego śniegu. To jednak nie jest aż tak strszne, bo należy logicznie zakładać, że tak właśnie wygląda przemijająca zima w mieście. Jednak najgorsze z tego co możemy po zimie zobaczyć, jest totalny brud. Wszędzie widać psie, obrzydliwe kupy. Są dosłownie co pół merta. Nie daj boże zapuścić się ścieżką przez trawnik. Ryzyko wdepnięcia w psie odchody jest tak wielkie, że aż oczywiste. Za każdym zaułkiem, krzakiem, drzewkiem, a nawet na chodnikach leżą puste butelki po wypitych trunkach. Puszki po piwie można spotkać zdecydowanie rzadziej, ale to tylko dzięki bezdomnym, którzy wygarniają nawet najbardziej zdezelowane i zanoszą je do skupu metali kolorowych. Różnego rozmiaru i koloru torby foliowe walając się wszędzie, tworzą obraz i pejzaż naszych miast i naszej kultury. Ile razy widzę taki obraz, zastanawiam się nad wnętrzami ludźi dzięki którym muszę te wszyskie paskudztwa oglądać i jednocześnie szpecić swój spragniony piękna nadchodzącej wiosny wzrok. Czy naprawdę nikomu nie przeszkadza widok własciciela pieska, który rżnie na środek chodnika dla pieszych, a jego pożal sie boże "pan" spokojnie temu się przygląda, a następnie obojętnie znika wraz ze swoim paskudzącym pupilem!!!Czy już tak nisko upadliścy, że nie przeszkadza nam powszechny brud, psie odchody i walające sie wszędzie foliowe strzępy toreb...?!!! Zgroza...!Jednak od zgrozy jeszcze gorsze jest tatalnie przerażające i ogólne zobojetnienie nie tylko na sprawy brudu serwowanego przez ludzi, ale bezduszna znieczulica na krzywdę i nieszczęścia żyjących tuż obok nas innych ludzi... Wyobrażam sobie jakby się czuł ten obojętny, gdyby nieszczęscie przydarzyło się właśnie jemu... Pamiętajcie i zastanówcie się nad swoim zachowaniem, bo jutro każdy z nas może zasłabnąć i upaść wprost pod nogi przechodzącego obojętnie człowieka... Ale czy na pewno jeszcze człowieka???

środa, 17 marca 2010

Dzień 382

Jest już bardzo późno... czyli godzina 23:45 Jestem zmęczony i chce mi się spać, ale znim pójdę do łóżka jeszcze napiszę kilka słów. Dzisiejszy dzień był dla mnie i zresztę nie tylko dla mnie dość intensywny. Minął na poszukiwaniach drukarni. Chodzi o najkorzystniejsze warunki wydrukowania książki. O dziwo rozbieżności między poszczególnymi drukarniami są tak wielkie jak bezdenna przepaść... i wahają się między 2500 a 6500 złotych za 300 sztuk. Ten ostatni przesadził tak mocno, że aż wierzyć mi się nie chiało. Daje to 21,7o zł. za egzemplaż...A gdzie tu moja gaża za napisanie...?! Ręce mi opadły i dałem sobie z tym komś spokój... Niech tam sobie siedzi i czeka na naiwniaka, który da się oskubać do cna... Dobranoc

wtorek, 16 marca 2010

Dzień 381

Zgodnie z cyklem natury mijają tygodnie, dni, godziny i minuty... i dlatego w tej chwili jest godzina 20:15. Przepełniony przemyśleniami i refleksją nad przemijaniem rozpocząłem pisanie dzisiejszetgo posta. W dzisiejszym poście chcę poruszyć temat przemijania dawanych obietnic, koleżeństwa, znajomości, przyjaźni. Ba nawet deklarowanych tak żarliwie i jakże często przed ołtarzem miłości. Dlaczego to robimy skoro nie wiemy czy jesteśmy w stanie dotrzymać deklarowanych przyrzeczeń... Mijają dni w miłej scenerii, mijają miesiące nawet lata, a potem... a potem nagle wszystko powszednieje, słabnie, blednie, przemija i znika. Ukochana(y) odchodzi i szuka sobie tego samego z inną osobą... Mało tego, pali za soba wszystkie mosty i teraz udaje, że poprzedni obiekt jego deklaracji nie istnieje... Może i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby oboje czuli to przemijanie jednakowo i to jeszcze w jednym czasie. Problem zaczyna się wtedy gdy jedno z nich deklarowało swoje uczucia prawdziwie i pokochało z całego serca i na zawsze...! Wtedy stoi samotnie w oknie i zza gęstej firanki woła w bezkresną przestrzeń: Czy mnie jeszcze pamiętasz!!!??? Ale odpowiedź nie nadchodzi... i nie nadejdzie nigdy... a wiecie dlaczego...? Ano dlatego, że tamta osoba nie miała w swoim sercu dla nas nic oprócz wygodnictwa i chęci posiadania... Jakie to smutne... ale jak boleśnie prawdziwe...

poniedziałek, 15 marca 2010

Dzień 380

Powoli wskazówki zegara przesuwają się na godzinę 22:40. Siedzę tu zadumany i pogrążony we własnych myślach i zastanawiam się nad tym jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy w młodych latach dokonali wyboru takiego jak dyktował nam poryw serca! Każdy z nas miał w młodości swoją wielką i porywającą miłość. Tą dla której chciał umierać... dla której pękało jego młode i niedoświadczone serduszko... Co by było gdybyśmy poszli właśnie za tym porywem serca... Wcale nie wątpię, że są tacy którzy są w takich związkach od samego początku... i być może nawet cieszą się wielkim szczęściem... Ja jednak chcę powiedzieć o tych, którzy w jakiś dziwny, niepojęty i niezrozumiały sposób odrzucili swoją miłość...! Mimo, że ją odrzucili, do dzisiaj tkwią w przeświadczeniu, że popełnili największe głupstwo świata. Ale czy to jest prawdą...? Czy ich zauroczenie nie prysnęło by po kilku latach tak szybko jak się pojawiło...? Czy bylibyśmy tymi osobami którymi w tej chwili jesteśmy...? Ja jestem przekonany o tym, że każdy ma swoją drogę do przebycia. Czasem jest to droga łez, czasem pełna wyboi, czasem pozornej wygody, czasem braku uczuć i wiecznej tęsknoty do wielkiej i czystej miłości... ale zawsze jest to droga, którą przjść musimy. Chociażby po to, żeby kogoś wspierać, albo spotkać... a i poznać na stare lata smak prawdziwej miłości. Gdzie już seks się nie liczy, tylko wielkość prawdziwych i bezinteresownych uczuć... Ciekawy jestem ilu z Was może powiedzieć: Niczego nie żałuję... znalazłem to na co czekałem tyle lat. Jeśli jeszcze tego nie możecie o sobie powiedzieć... to znaczy, że jeszcze ten moment nie nadszedł... albo jesteście związani z materializmem tego świata tak bardzo, że nie zdołacie doświadczyć prawdziwej istoty ludzkiej natury... A może jeszcze nie jest zapóźno... może już jest najwyższy czas by pogrążyć się w zdumie i refleksji nad drogą, króra wybraliśmi, którą idziemy i choć prowadzi nas do nicości... zejść z niej nie chcemy...

niedziela, 14 marca 2010

Dzień 379

Właśnie za oknem panuje ponownie wspaniała zima... Jestem pod urokiem tego pięknego widoku i dlatego poszliśmy z Eweliną na nocny spacer... O godzinie 22:35 raczej nie chodzę na spacery... ale śnieg sypie takimi wielkimi płatkami, że nie mogłem się oprzeć. Jest ciepło czyli około zera stopni. Nie ma wiatru więc te ogromne płatki lecą bardzo wolno. Przyklejają się do nosa, brwi i policzków... osiadają na mojej brodzie. Zabraliśmy ze sobą wielki parasol. Ewelinka trzymała go nade mną by nie napadało w obiektyw aparatu, a ja pstrykałem w kierunku takich trochę opdświetlonych lampami ulicznymi miejsc. Fotki wyszły fantastyczne... z różnymi barwami światła... Być może wykorzystam jakąś na okładkę którejś z moich książek... No i będę miał wspaniałą pamiątke przemijajęcej zimy... Jutro pewno z niej już nic nie zostanie... Zamyśliłem się... przecież z nas też kiedyś niewiele zostanie... no chyba, że zapracujemy sobie na wieczną pamięć pięknym sercem, wspaniałomyślnymi czynami, przyjaźnią... A może i moje pisanie ocaleje na wieczną pamiątkę... Przecież nie chcemy ot tak sobie zniknąć i już...! Dobranoc

sobota, 13 marca 2010

Dzień 378

Jestem już w domku... a na zegarze mamy godzinkę 23:28.Źiewam jakbym nie spał ze trzy noce... ale mimo to nie mogę pozwolić aby nie było na blogu dzisiejszego posta. A więc śpieszę z wyjaśnieniem, otóż dzisiaj "Sanepid" pojechał awaryjnie z pomocą do strapionej duszyczki. "Sanepid" to ekipa ratunkowa w sytuacjach awaryjnych... to znaczy jeśli ktoś z dobrych znajomych wpada w dołki psychiczne, mysie dziurki, schowki pod miotłą i miewa z jakichś przyczyn złe nastroje, albo po prostu musi się wygadać. Takie sytuacje są powodem do nagłego najazdu "Sanepidu", który pociesza, wyjaśnia, jest cierpliwy i serdeczny... Wspiera, daje dobre wskazówki i co zrobić by nie mieć złego nastroju... i dzisiaj właśnie była akcja wspierająco ratunkowa... Życzę Wszystkim spokojnych snów i dobrej nocki... i oby "Sanepid" jeździł bezawaryjnie w odwiedziny... pa

piątek, 12 marca 2010

Dzień 377

Oj zagadałem się, zagadałem... ale jak tu nie gadać jak rozmowa i rozmówczyni jest przyjemna... A zegar nie zależnie od tego czy miło mi się rozmawia, czy nie odmierza nieubłaganie swój czas. Jest więc godzina 23:25, a ja jeszcze nic nie napisałem. Zatem zabieram się niezwłocznie do pisania dzisiejszego posta... myślę, myślę i nic nie piszę bo jak tu pisać coś sensownego kiedy myśli biegną do innego tematu...W takiej sytuacji dochodzę do jedynego logicznego wniosku. Nie ma co się wysilać... Lepiej zostawić mądre posty na dzień kiedy umysł będzie wypoczęty i wolny od wszelkich zakłóceń natury materialnej... Zatem Dobranoc Moi Mili Pa...

czwartek, 11 marca 2010

Dzień 376

W samą porę zoirientowałem się, że mija już godzina 21:25. Nie jest jeszcze wcale tak późno, ale gdy napiszę wcześniej posta bedę miał trochę więcej czasu na składanie książki i odpisanie na listy z poczty mailowej. Nie zdarza mi się jeść i jednocześnie pisać posta... ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Gwoli ścisłości wzięła mnie chętka na zupkę pomidorową. Tak więc zajadam pomidorówkę i piszę posta. A skoro jem to i myślenie mam podobne. Rozmyślam o smaku. Co to takiego ten nasz wszechobecny smak...? Ano smak to nic innego jak zmysł służący do chemicznej analizy składu pokarmów. Jednak często się zdarza, że określenia - smak - używamy do oceny własnego lub cudzego gustu... a skoro gustu to i oceny urody i estetyki. Jakże często używamy takiego stwierdzenia: Ale ta dziewczyna jest apetyczna...! Ale czy można o niej powiedzieć, że jest smaczna...? Myślę, że nie. A to z dwóch powodów. Nie jest ona pokarmem, a my nie jesteśmy dziewczynożercami... chociaż są apetyczne. Mimo, że dziewczyny nie są jadalne, konsumujemy je nieco inaczej. Całujemy, pieścimy, pragniemy je dotykać, przebywać w ich towarzystwie, chcemy je kochać, czasem nawet zdarza się, że kochamy prawdziwym uczuciem i energią swojej duszy... Smutne jest tylko to, że tak naprawdę i szczerz obdarzamy się tym uczuciem zbyt rzadko... a więc Moi Mili przekształćmy wzajemną konsumpcję siebie w uczucia... bo tylko w nich znajdziemy wzajemny szacunek i wieczne wsparcie...

środa, 10 marca 2010

Dzień 375

Właśnie skończyłem czytać wpisy do wczorajszego posta... a jest w tej chwili godzina 20:38. Słyszę w nich krzyk... i mimo że ten krzyk nie jest jednorodny, ani tym bardziej jednogłośny, chcę odnieść się do dawania szansy. Czasem nawet wielu szans. Nigdy nie zdarzyło się w moim życiu bym skreślił jakiegoś człowieka z powodu jego uporu, odmienności od mojgo widzenia tego co mnie otacza... Zawsze próbuję przy potrzebującym wsparcia być dotąd dokąd jest to tylko możliwe. Ci, którzy mnie znają dłużej, doskonale weiedzą, że nie opuszczam ich dotąd aż sami ze mni nie zrezygnują. Staram się wspierać i pokazywać optymalnie najlepszą dla każdego potrzebujacego wsparcia duchowego drogę. Jednak jak wszystko tak i cierpliwość ma swoje granice. Ale nawet wtedy gdy wyczerpie się moja cierpliwość i opadają mi ręce z bezsilności nie porzucam nikogo. Zawsze stoję w cieniu, czekam i jestem gotowy na ponowne uruchomienie swoich mozliwości ratunkowych. Zawsze podaję dłoń wyciągniętej dłoni... tylko ta dłoń choćby tylko jednym najmniejszym paluszkiem musi mnie przywołać do siebie. Często gdy jestem bezsilny zakładam, że ten ktoś musi przejść swoją trudną drogę by nabrać doświadczenia i mądrości... i wtedy właśnię stoję na uboczu... ale czekam na jego przywołujący gest...

wtorek, 9 marca 2010

Dzień 374

Teraz jest godzina 22:15. W telewizji leci jakiś program o błyskawicach... a ja jestem osłabiony bezsilnością. Tak dobrze czytacie... bezsilnością. Bezsilność to taki stan w którym nic już nie jesteśny w stanie wymyślić, zrobić, wskórać, naprawić, przetłumaczyć, czy wreszcie cokolwiek zdziałać by mogło być nieco inaczej niż jest...!A co może spowodować taki stan...? Wiele rzeczy. Na przyklad spadochron mi się nie otworzył i niemam zapasowego i nic nie mogę zrobić by cokolwiek zmienić w tej tragicznej sytuacji. Ale i mogę natrafić na ludzi, którzy na skutek nieugiętej postawy nie ustępuja na krok i w żaden sposób nie dają się przekonać do innych niż ich racji. A co można w takiej sytuacji zrobić by zmienili swoje zdanie... ano nic nie można zrobić... Jedynie można opuścić ręce i odejść w swoją stronę... i to jest jedyna rozsądna decyzja jaką w takiej sytuacji podjąć powinniścmy... Trzeba tego kogoś zostawić samemu sobie jeśli nie mamy śił i środków do tego aby tego kogoś przekonać do zmiany swojego zatwardziałego zdania... Dobranoc.