EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

wtorek, 30 marca 2010

Dzień 395

Jest w tej chwili godzina 23:35. a to dobra pora do pisania posta. Sąsiedzi już nie hałasują, w telewizji oprócz horrorów, nic krzykliwego nie ma... to i skupić się na myśleniu i pisani jest łatwiej. Ostatnio poruszamy sporo spraw o środowisku, naturze, zabijaniu zwierząt, a nawet o wstrzemięźliwości w spożywaniu nadmiernej ilości mięsa. Tak stwórca, czyli generalny konstruktor stworzył świat aby był samowystarczalny. By nic w nim nie marnowało się na próżno. Świat to takie szukane od wieków perpetuum mobile. Czyli samowystarczalny twór opary na "zjadaniu" się wzajemny. I wszystko pracuje w nim jak najlepiej dotąd aż ktoś, czy coś nie naruszy w nim równowagi... i to w szerszym pojęciu, nie tylko biologicznej. My ludzie jesteśmy wyjątkiem. Nie potrafimy żyć w zgodzie z naturą. Jesteśmy niszczycielami. Niszczymy dosłownie wszystko. Niszczymy swoje małżeństwa, przyjaźnie, miłość, swoje domy, swoje środowisko, samych siebie... a i unicestwiamy inne Nacje. Niszczymy rzeki powietrze, zaśmiecamy już kosmos i przestrzeń wokół naszej planety... a potem wydajemy krocie na badania pozbawionego życia księżyca, marsa czy innego ciała kosmicznego po to by tam budować sobie awaryjne bazy, miejsce gdzie będziemy, oczywiście tylko ci wybrańcy z wyższych sfer i bogacze, mogli się schronić kiedy załatwimy na nasze pięknej planecie całe istniejące życie. Czy nie prościej i lepiej jest poszanować i zadbać o ten nasz piękny i jedyny w swoim rodzaju dom jakim jest nasza planeta...???!!! Jedzmy zatem o połowę mniejszego kotleta. Jedzmy go na początek co drugi dzień... przecież jakiś mędrzec dawno, dawno temu zachęcał już nas do tego głosząc piątkowe posty... i to posty nie dlatego, że kościół mówi o grzechu obżarstwa, tylko z racji tej mamy pościć, że oszczędzimy tym sposobem wielkie ilości zwierząt, a co za tym idzie produkcje metanu, mleka i wielu innych rzeczy... Dobranoc

poniedziałek, 29 marca 2010

Dzień 394

Znowu się zapracowałem... jest już godzina 23:30. Zatem wypadałoby coś napisać. W trakcie wyplatania lubię słuchać muzyki. słucham przez słuchawki, bo wtedy wyciszam zewnętrzne dźwięki. Rodzaj muzyki jest różny. Od rocka do Gothic... ale i wschodnią, irlandzką... nawet ludową. Ostatnio słucham Folku indiańskiego. Rytmiczny dźwięk bębna wprowadza mnie i zarazem przenosi w czasy dawnej świetności plemion północno amerykańskich Indian. Znam tą kulturę z wczesnego dzieciństwa kiedy to byłem zafascynowany kulturą tych plemion. Czytałem o Indianach wszystko co tylko wpadło mi do ręki. Doskonale czuję ten klimat. Widzę szereg wojowników tańczących wokół sypiącego iskrami ogniska. Przebrany za bizona czarownik odprawia taniec poświęcony przebłaganiu ducha tego zwierzęcia. Takie tańce przeprowadzane były przed każdym polowaniem na te zwierzęta i miały za zadanie przejednać ducha zabitego bizona, by ten mógł znaleźć swoje miejsce w Krainie Wiecznych Łowów. Teraz nikt tak nie robi... a zwłaszcza "cywilizowany" człowiek... Po prostu zabija i zjada, albo sprzedaje na bazarze aby zarobić na trupie zabitego zwierzęcia. Nikogo nie interesuje gdzie pójdzie duch takiego zwierzaka. Mało tego, na skutek zachłanności hoduje świnie, krowy, kury. Karmi je, puszcza im muzykę by chowały się bezstresowo, a potem patrząc im w ufne oczy zabija bez zmrużenia choćby jednej powieki... A gdyby tak jego jacyś ludożercy zabili i zjedli na śniadanie...! Jakiż byłby szum...! Wszystkie media wrzeszczałyby kilka dni o barbarzyństwie, zwyrodnialstwie i okrucieństwie...

niedziela, 28 marca 2010

Dzień 393

Po zmianie czasu, jest w tej chwili godzina 22:30. My ludzie nie potrafimy się zmienić, a tym bardziej przystosować do rytmu natury. Jesteśmy tak pazerni i leniwi, że nic nas nie zmusi do zejścia z wygodniejszego poziomu na gorszy. Na taki, który nie daje już tylu wygód i dostatku co ten toksyczny... ale za to wygodny. To błędne koło z którego nie da się wyjść... chyba, że przy pomocy zagłady...!!! Rodzice uczą swoje dzieci własnych podłości i przyzwyczajeń. Ile to już razy słyszałem rodzica wbijającego swojemu 5-co letniemu dziecku własne materialno - egoistyczne mądrości: W życiu musisz przebijać się łokciami! Bez pieniędzy nic nie znaczysz! Olewaj wszystkich i wszystko! Tylko kariera się liczy! Co wyrasta z takiego dziecka? Czy ono zacznie siebie zmieniać z myślą żeby inni przestali kraść, śmiecić, oszukiwać, truć, nadmiernie i bez sensu gromadzić wszelakie dobra materialne, być bezdusznym, czy nauczą ich aby zaczęli korzystać z mądrości starców...? Czy spowodują, że zaczną schylać kark kiedy zobaczą papier na ulicy, albo plastikową butelkę?! W moim sklepie mam pojemnik na zużyte baterie... kiedy kilka lat temu podpisywałem umowę na odbiór tych zebranych ogniw z pewną firma do tego powołaną myślałem, że nareszcie coś się zmienia ku lepszemu... Nic bardziej błędnego! Pojemnik stoi kilka lat, a ja dzwonię, proszę, straszę i... nikt nie raczy przyjechać aby zabrać to co w mim jest zebrane! Mam to szczęście, że w pobliżu jest szkoła i dzieciaki przychodzą i zabierają baterie do szkoły. Prawdopodobnie za przyniesienie odpady mają jakieś bonusy, więc chętnie do mnie zaglądają. Tak więc choćby nawet ktoś chciał zadbać o tą naszą Żywicielkę Matkę Naturę, szybko się zniechęci nie widząc nigdzie wsparcia... nawet u tych, którzy są do tego specjalnie powołani i biorą za utylizacje szkodliwych i toksycznych odpadów rządowe pieniądze. Bo po co wydawać je na utylizację gdy można darmowy szmal zwinąć do własnej, nie mającej dna kieszeni... A co nam tam dzieci sąsiada... moje będą miały forsę to sobie dadzą radę... Ale czy na pewno dadzą sobie radę...?! Może to zrozumiesz jeden z drugim gdy doświadczysz na własnej skórze takiej choroby jak rak! W obliczu śmierci nie ma znaczenia czy masz kasę... im szybciej to zrozumiesz tym lepiej dla ciebie i Twoich dzieci!!! Dobranoc.

sobota, 27 marca 2010

Dzień 392

Praktycznie minęła sobota... Od rana do godziny 23:00 pracuję i jestem zmęczony pracą fizycznie... a zachowaniem ludzi zmęczony jestem psychicznie. Dzisiaj starałem się zrozumieć jedną rzecz... a mianowicie to, żeby odpowiedzialni za destrukcję, degradację środowiska i głupotę ludzie, którzy serwują mi chemiczne i trujące jedzenie, szkodliwe powietrze, zanieczyszczone syfem poprzemysłowym rzeki,którzy dają mi paskudne warunki do życia, bezrobocie, choroby rakowate i przedwczesną śmierć mogli zmienić swoje nastawienia do świata i swoje ohydne postępowanie... muszę zmienić się JA...!!! Ja który właśnie ich piętnuję, wytykam im to co robią, Nie zgadzam się z agresja, przemocą i tyranią mam się zmienić by oni zechcieli być lepsi. A to ci dopiero metoda...! Nawet nie będę jej próbował... Dobranoc

Dzień 391

Sam nie wiem jak to się dzieje, że ten czas tak szybko leci. Jest już godzina 0:15 a co za tym idzie w parze...? Zmęczenie i sen, którego zatrzymać raczej się nie da... Jakbym mało miał pracy wczoraj dostałem krzesło do wyplatania, dzisiaj następne... Siedzę więc i przeplatam te swoje ciasne oczka i mijającego czasu nie widzę. Pracując do późna nad krzesłem, zastanawiałem się nad charakterem ludzi. Od dwóch dni piszę posty na ten temat... i czytam różne wypowiedzi i dobrze, że tak jest, bo widzę, że te posty wzbudziły żywe zainteresowanie... i to jeszcze tak mocno zróżnicowane zainteresowanie. Jedno jest pewne tak jak to, że tu siedzę i piszę... a mianowicie to, że takie tematy są niechciane. To tematy, które godzą w nas samych i w nasz wizerunek porządnych ludzi, choć nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości, że tacy też są na naszej ziemi. Każdy zaprzecza, że śmieci, a jednocześnie ma gdzieś czystość, porządek i dobro naszej Ziemi i naszych przyszłych pokoleń. Każdy chce uchodzić za tego dbającego o środowisko, za tego kulturalnego i oburzającego się gdy mówimy o ludziach brudasach, wandalach, trucicielach, sadystach pastwiących się nad partnerami i zwierzętami. Czy Wam się to podoba czy nie... tacy właśni jesteśmy. To tylko nieliczne jednostki spełniają miano dobrze wychowanych i dbających o własne środowisko. Już widzę ta nadąsane miny... już słyszę pod swoim adresem wyzwiska i epitety... A więc zapraszam wszystkich do chwili prawdy. Zdobądźmy się na odwagę i może nie publicznie, ale sami przed sobą, w ciszy własnych mieszkań odpowiedzmy: Jesteśmy tacy za jakich przed innymi uchodzić chcemy...? Czy znajdzie się ktoś kto nigdy nie rzucił na ulicę, trawnik, pod drzewo, czy gdziekolwiek w inne miejsce niż kosz na śmieci papierka od cukierka, peta, zapałki. Czy nie pozostawił w pociągu, w kinie , teatrze, metrze, w parku pustej butelki po napoju...? Czy są tacy, którzy nigdy nie podnieśli ręki na drugiego człowieka, psa, czy inne zwierzę. Czy są między nami tacy, którzy powiedzą JA! Ja nie zrobiłem nigdy w życiu żadnej z tych rzeczy! Jeśli tacy są... chylę przed nimi czoła aż do samego pasa... i zarazem mówię... dzięki wam... bo jesteście wielcy... Dobranoc.

czwartek, 25 marca 2010

Dzień 390

Ostatnio żyję bardzo intensywnie... dochodzi do tego, że nawet nie zauważam upływającego czasu... tak było i tym razem... Zerkam przypadkowo na zegarek i widzę godzinę 22:45. Zatem wypadałoby coś napisać. Zastanawiam się nad krótkowzrocznością większości ludzi... i bynajmniej nie chodzi tu o wadę wzroku tylko o brak widzenia szerokopasmowego. Poruszamy tu różne tematy i wygłaszamy swoje uwagi. Niektóre są realne, perspektywiczne, logiczne, nawet futurystyczna, ale i są takie, które przekraczają nasze granice postrzegania zmysłowego. Ja jednak chcę pokazać tu swój punkt widzenia w temacie mamony. Uważam, że nic nikomu z nieba nie leci. To tylko w biblii spadła na głodujących manna, a właściwie (mana) z nieba. Jestem niemal pracoholikiem i pracą własnych rąk dochrapałem się 27 letniego samochodu i sklepiku o powierzchni 8 m kwadratowych. W dzisiejszych czasach żeby dojść do dużych pieniędzy trzeba być cwaniakiem, mieć dojścia do tych, którzy siedzą na baaardzo wysokich stołkach. Trzeba jeszcze do tego być cynikiem i swojego rodzaju egoistą wykorzystującym bez skrupułów innych ludzi. Na ogół te wspaniałe biznesy prowadzi się w sposób urągający wszelkim ludzkim normom o ochronie środowisk. Zatruwając ściekami poprodukcyjnymi i skażając chemią i różny syfem odpadowym glebę, pokarmy i atmosferę, "wspaniałomyślni" biznesmeni biorą, oczywiście na pokaz udział w akcjach charytatywnych. Sponsorują jakąś małą oczyszczalnie ścieków i segregują na oczach sąsiadów śmieci.... O zgrozo, udaje im się zaślepić i otumanić społeczeństwo, a nawet tych całkiem ślepych i bez wyobraźni ludzi pozyskać jako swoich popleczników. Ba, ci dobroduszni biznesmeni stają się dla tych ślepych naiwniaków idolami i wzorcami doskonałych i chroniących swoje środowisko "Kapitanami Planeta". Otwórzcie swoje zaślepione mamona oczy... bo za kilka dni możecie już nie mieć czym oddychać i wtedy nawet pełne wory brudnego szmalu nie pomogą Wam wyleczyć się z raka płuc, trzustki, piersi, macicy i wszystkiego czego tylko da się... Nawet w obliczu śmierci nie dadzą Wam spokoju kolejni cwaniacy od farmacji. Gdy będziecie prosić o ratunek bezlitośnie obedrą was z wszystkiego co tylko macie... Czas na refleksję nastał... Dobranoc

środa, 24 marca 2010

Dzień 389

Ojojojoj...jest już godzina 23:10 a to obliguje mnie do rozpoczęcia dzisiajszego posta. Dzień był piękny i pogodny... świeciło wiosenne słoneczko i było cieplutko... Myślę, że za kilka dni zobaczymy już grube pączki rozwijających się listków i wszelkiej maści kwiatów. A i wszelkiego gatunku ptaszki rozpoczną zaloty w celu założenia tegorocznych domów i rodzin... Życie nabierze jasnych barw i szybszego tempa... no i stanie się zdecydowanie znośniejsze i łagodniejsze dla wszystkich porzuconych istot. Będzie obfitość owoców i wszelakich darów natury... Oj żeby tak człowiek nie niszczył bezmyślnie tych smakowitości opryskami, pestycydami, nawozami sztucznymi i nadmierną ilościę zaprawiaczy, polepszaczy, dosmaczaczy, dobarwiaczy... bo i po cóż poprawiać naturę... coś co jest samo w sobie doskonałe...A teraz zamieszczę ostatnie już zwrotki wiersza pt. Porzucone psy...

Na podwórku wnuk się bawi,
Kiedyś psinkę w domu miał…
Tatuś jednak psa przepędził,
Bo na wczasy jechać chciał.

Ufny dzieciak dłoń wyciąga,
Chce się wtulić w jego nos.
Zapomniawszy co to miłość,
Ów przodownik jeży włos.

Jeszcze warknął ostrzegawczo,
Potem skoczył nagle w przód.
Za nim ruszył jak w amoku,
Czworonogów dzikich ród…

Bogdan Chmielewski

wtorek, 23 marca 2010

Dzień 388

Jeszcze jest wcześnie... czyli godzina 20:55. Idąc swoją drogą życia, ciągle spotykamy i mijamy na niej różnych ludzi. Niektórzy są obojętni(neutralni) energetycznie... Niektórzy mają tak toksyczne energie, że z prędkością konia wyścigowego oddalamy się na bezpieczną pozycję. Ale i są tacy, którzy emanują taką ciepłotą i pozytywną energią, że odejść od nich nie chcemy, choć ich zupełnie nie znamy. Przy niech czujemy bezpieczeństwo... mamy wrażenie jakbyśmy znali się setki, nawet tysięce lat. Natychmiast odbieramy ich smutki, radości, tęsknoty i płynącą od nich miłość... i w ich cieniu zaczynamy rozumieć, że chcemy z nimi iść gdzieby oni nie szli. Te energie doskonale odbierają zwierzęta domowe, ale i te dzikie. Wtedy czujemy się jakbyśmy byli jednym tworem, jedą energią... i to można porównać do namiastki prawdziwego szczęścia... ale mogą to poczuć i zrozumieć tylko nieliczni na tej Ziemi... Mimo to, jedno jest pewne, a mianowicie to, że wcześniej czy później każdy tą energię poczuję i już nigdy nie będzie chciał czegoś innego...
A teraz kolejna częśc wiersza pt. Porzucone psy...

Robi człowiek z lisów futra,
Szyje płaszcze, torby, teczki.
A w kościołach do niedawna,
Na ołtarzach rżnął owieczki…

Błąka się po drogach pupil…
W łzawych oczach rozpacz lśni.
Głód pożera mu wnętrzności,
Toć i kostka wołu mu się śni.

Coraz więcej porzuconych,
Jest na świecie biednych psów.
Z winy człeka zbite w stada,
Chaotycznie mkną na łów…

Gdzieś w zaułku psy zdziczałe,
W żółtych ślepiach niosą strach.
Ich przewodnik strosząc kudły…
Stoi tuż przy ludzkich drzwiach.

poniedziałek, 22 marca 2010

Dzień 387

Dochodzi godzina 23:40 a więc najwyższy czas aby napisać posta. Dzisiaj to znaczy w nawiązaniu do tych biednych zwierzaków zamieszczę wiersz o porzuconych psach...
A oto i on... oczywiście prezentacja nastąpi w częściach...

Porzucone psy


Kocha człowiek psiaki miłe,
Kotki, nutrie, norki, słonie.
Na koniku chciałby jeździć
I ptaszęta chwytać w dłonie.

W domu trzyma, kąpie, pieści,
Głaszcząc karmi te zwierzęta,
Później co niektóra sztuka,
Będzie z mieszkań usunięta.

Na wakacje czas by jechać…
Toć i zwierzak nie wygodny.
Czas się pozbyć ulubieńca,
Choć jest czysty i pogodny.

Na spacerek pan wyruszy,
Psa porzuci gdzieś za płotem,
A gdy wróci do swej chaty,
Zajmie się burasem – kotem.

niedziela, 21 marca 2010

Dzień 386

Kolejny dziń z naszego życia odchodzi do przeszłości... Co prawda jest dopiero godzina 19:45 i tak naprawdę do nowej doby pozostało jeszcze cztery godziny i piętnaście minut, ale uwzględniając godziny snu, właściwie już go nie ma. Przeczytałem Tatiany wpis, a w nim zdanie o porzuconym i uwiązanym do drzewa zwierzaku. To wywołało we mnie zadumę i smutek, bo przeczież taki los zgotował pieskowi człowiek... A może to zwykły bydlak, a nie człowiek! Może to człowiek powinien być uwiązywany na pustkowiu do drzewa i pozostawiony na pastwę losu na krótkim łąńcuch, tak krótkim żeby nawet położyć się nie mógł... Czy nabrałby taki typ szacunku do innej żywej istoty...? Myślę, że gdyby postał przy tym drzewie kilka dni o głodzi i chłodzie, nabrałby szacunku i to bardzo szybko. Na niektórych bezdusznych niby ludzi tylko porządny kopniak w zadek skutkuje... Jakie to smutne... Dlaczego ludzie to robią...? Nie wiecie? Ja wiem... Dlatego to robią ponieważ są inwalidami uczuciowymi... zwykłymi bezdusznymi kalekami... Kilka dni temu pisałem o paskudnym nawyku ludzi, którzy podrzudcają psie odchody innym mieszkańcom... i teraz doszliśmy do kolejnej... o wiele gorszej cechy człowieka... Wyrzucanie z domu niepotrzebnego zwierzaka... i to jeszcze w jaki okrutny sposób. Przywiązując go do drzewa i pozostawiając bez szans na dalsze życie... Śmierć głodowa psa...! To nic wielkiego! Boć to tylko nierozumne bydle... A może jest odwrotnie... A gdzie tu miejsce na mądrość wypowiedzianą ponad dwa tysiące lat temu: Szanuj bliźniego swego jak siebie samego... ale pies to nie bliźni! Szkoda, że wielu z nas tak właśnie myśli...

Dzień 385

Jest już baaaardzo późno... czyli godzina 01:25. Ale mnie nic nie zraża, ani nie odstrasza. Siadam przy biurku i piszę posta. Zgodnie z wczorajszą obietnicą napiszę kilka zdań o imieninowej imprezce. Tradycyjnie już spotkaliśmy się u Naszej Kwoczki Bożenki.Imprezkę zwołaliśmy z uwagi na zbiegające się w bliskim czasie imieniny obydwu Bożenek (13.03.)i Mnie Bogusia(19.03.)Niezwykle miła atmosfera jaka zawsze panuje przy tego rodzaju naszych spotkaniach, daje nam poczucie niesamowitej ciepłoty, bliskości i rodzinnych wręcz klimatów. Oczywiście oprócz atmosfery były drobne upominki, karty z pięknymi życzeniami... a pomysłowość jaką przejawiają wszystkie osoby, jest fenomenalna. Wszystko robione po to, aby urozmaicić wrażenia i wzmocnić odczucia przyjaźni między nami. Gwoździem programu był prezent dla Bożenki inicjatorki tych spotkań. Jako że okrzyknęliśmy ją Naszą Kwoczką... dostała dużą kwokę siedzącą w koszyku na sinie wraz z 12-toma pisklętami. Tyle nas jest w obecnym i zarazem ścisłym gronie osób. Mnie Bożenki zrobiły psikusa i jako, że jestem miłośnikiem damskich piersi sprezentowały mi damskiego cycoszka wielkości dużego pomelo. Wykonany jest z miękkiej gumy, naturalnej barwy i kształtu... W dotyku prawie nie ustępujący prawdziwej piersi... Zabawa była wspaniała. Zrobiliśmy wiele zdjęć z cycoszkiem w roli głownej. Stół szwedzki zastawiony obfici i jak zwykle z ilością potraw na wyrost... Zadowoleni i rozbawieni rozjechaliśmy się do domów po 23:20. Ale przed pożegnaniem już szukaliśmy następnej okazji do kolejnego spotkania w takim składzie... i oby nasze spotkanie trwały i służyły nam w doskonałych relacjach baaardzo długo... albo jeszcze dłużej... Dobranoc.

piątek, 19 marca 2010

Dzień 384

Moi Drodzy... mamy już godzinę 23:15. Właśnie skończyłm piec szarlotkę na jutrzejsze spotkanie imieninowe. Na jutro zostało mi jeszcze trochę prac kulinarnych, ale to już pesteczka. Najważniejsze z tego wszystkiego są prezenty... to w sumie drobiazgi, ale trzeba je ładnie opakować... a i wykazać się pomysłowością by uzyskać efekt zaskakujący... Każdy stara się przyjemnie i miło zasakoczyć tego kto w danym momencie świętuje. Poza tym tak naprawdę nie chodzi o prezenciki tylko o miłe spotkanie w doskonałej atmosfrze. Zatam nie będę się rozpisywał... Napiszę coś więcej po jutrzejszym spotkaniu... Dobranoc.

czwartek, 18 marca 2010

Dzień 383

Dzisiaj chyba po raz pierwszy w tym roku poczułem cieplejszy powiew nadchodzącej wiosny... Zerkam w tej chwili na zegarek i widzę godzinę 23:10. Z zimy już nie wiele zostsało, ale gdzie niegdzie widać jeszcze brudne zwałowiska zalegającego śniegu. To jednak nie jest aż tak strszne, bo należy logicznie zakładać, że tak właśnie wygląda przemijająca zima w mieście. Jednak najgorsze z tego co możemy po zimie zobaczyć, jest totalny brud. Wszędzie widać psie, obrzydliwe kupy. Są dosłownie co pół merta. Nie daj boże zapuścić się ścieżką przez trawnik. Ryzyko wdepnięcia w psie odchody jest tak wielkie, że aż oczywiste. Za każdym zaułkiem, krzakiem, drzewkiem, a nawet na chodnikach leżą puste butelki po wypitych trunkach. Puszki po piwie można spotkać zdecydowanie rzadziej, ale to tylko dzięki bezdomnym, którzy wygarniają nawet najbardziej zdezelowane i zanoszą je do skupu metali kolorowych. Różnego rozmiaru i koloru torby foliowe walając się wszędzie, tworzą obraz i pejzaż naszych miast i naszej kultury. Ile razy widzę taki obraz, zastanawiam się nad wnętrzami ludźi dzięki którym muszę te wszyskie paskudztwa oglądać i jednocześnie szpecić swój spragniony piękna nadchodzącej wiosny wzrok. Czy naprawdę nikomu nie przeszkadza widok własciciela pieska, który rżnie na środek chodnika dla pieszych, a jego pożal sie boże "pan" spokojnie temu się przygląda, a następnie obojętnie znika wraz ze swoim paskudzącym pupilem!!!Czy już tak nisko upadliścy, że nie przeszkadza nam powszechny brud, psie odchody i walające sie wszędzie foliowe strzępy toreb...?!!! Zgroza...!Jednak od zgrozy jeszcze gorsze jest tatalnie przerażające i ogólne zobojetnienie nie tylko na sprawy brudu serwowanego przez ludzi, ale bezduszna znieczulica na krzywdę i nieszczęścia żyjących tuż obok nas innych ludzi... Wyobrażam sobie jakby się czuł ten obojętny, gdyby nieszczęscie przydarzyło się właśnie jemu... Pamiętajcie i zastanówcie się nad swoim zachowaniem, bo jutro każdy z nas może zasłabnąć i upaść wprost pod nogi przechodzącego obojętnie człowieka... Ale czy na pewno jeszcze człowieka???

środa, 17 marca 2010

Dzień 382

Jest już bardzo późno... czyli godzina 23:45 Jestem zmęczony i chce mi się spać, ale znim pójdę do łóżka jeszcze napiszę kilka słów. Dzisiejszy dzień był dla mnie i zresztę nie tylko dla mnie dość intensywny. Minął na poszukiwaniach drukarni. Chodzi o najkorzystniejsze warunki wydrukowania książki. O dziwo rozbieżności między poszczególnymi drukarniami są tak wielkie jak bezdenna przepaść... i wahają się między 2500 a 6500 złotych za 300 sztuk. Ten ostatni przesadził tak mocno, że aż wierzyć mi się nie chiało. Daje to 21,7o zł. za egzemplaż...A gdzie tu moja gaża za napisanie...?! Ręce mi opadły i dałem sobie z tym komś spokój... Niech tam sobie siedzi i czeka na naiwniaka, który da się oskubać do cna... Dobranoc

wtorek, 16 marca 2010

Dzień 381

Zgodnie z cyklem natury mijają tygodnie, dni, godziny i minuty... i dlatego w tej chwili jest godzina 20:15. Przepełniony przemyśleniami i refleksją nad przemijaniem rozpocząłem pisanie dzisiejszetgo posta. W dzisiejszym poście chcę poruszyć temat przemijania dawanych obietnic, koleżeństwa, znajomości, przyjaźni. Ba nawet deklarowanych tak żarliwie i jakże często przed ołtarzem miłości. Dlaczego to robimy skoro nie wiemy czy jesteśmy w stanie dotrzymać deklarowanych przyrzeczeń... Mijają dni w miłej scenerii, mijają miesiące nawet lata, a potem... a potem nagle wszystko powszednieje, słabnie, blednie, przemija i znika. Ukochana(y) odchodzi i szuka sobie tego samego z inną osobą... Mało tego, pali za soba wszystkie mosty i teraz udaje, że poprzedni obiekt jego deklaracji nie istnieje... Może i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby oboje czuli to przemijanie jednakowo i to jeszcze w jednym czasie. Problem zaczyna się wtedy gdy jedno z nich deklarowało swoje uczucia prawdziwie i pokochało z całego serca i na zawsze...! Wtedy stoi samotnie w oknie i zza gęstej firanki woła w bezkresną przestrzeń: Czy mnie jeszcze pamiętasz!!!??? Ale odpowiedź nie nadchodzi... i nie nadejdzie nigdy... a wiecie dlaczego...? Ano dlatego, że tamta osoba nie miała w swoim sercu dla nas nic oprócz wygodnictwa i chęci posiadania... Jakie to smutne... ale jak boleśnie prawdziwe...

poniedziałek, 15 marca 2010

Dzień 380

Powoli wskazówki zegara przesuwają się na godzinę 22:40. Siedzę tu zadumany i pogrążony we własnych myślach i zastanawiam się nad tym jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy w młodych latach dokonali wyboru takiego jak dyktował nam poryw serca! Każdy z nas miał w młodości swoją wielką i porywającą miłość. Tą dla której chciał umierać... dla której pękało jego młode i niedoświadczone serduszko... Co by było gdybyśmy poszli właśnie za tym porywem serca... Wcale nie wątpię, że są tacy którzy są w takich związkach od samego początku... i być może nawet cieszą się wielkim szczęściem... Ja jednak chcę powiedzieć o tych, którzy w jakiś dziwny, niepojęty i niezrozumiały sposób odrzucili swoją miłość...! Mimo, że ją odrzucili, do dzisiaj tkwią w przeświadczeniu, że popełnili największe głupstwo świata. Ale czy to jest prawdą...? Czy ich zauroczenie nie prysnęło by po kilku latach tak szybko jak się pojawiło...? Czy bylibyśmy tymi osobami którymi w tej chwili jesteśmy...? Ja jestem przekonany o tym, że każdy ma swoją drogę do przebycia. Czasem jest to droga łez, czasem pełna wyboi, czasem pozornej wygody, czasem braku uczuć i wiecznej tęsknoty do wielkiej i czystej miłości... ale zawsze jest to droga, którą przjść musimy. Chociażby po to, żeby kogoś wspierać, albo spotkać... a i poznać na stare lata smak prawdziwej miłości. Gdzie już seks się nie liczy, tylko wielkość prawdziwych i bezinteresownych uczuć... Ciekawy jestem ilu z Was może powiedzieć: Niczego nie żałuję... znalazłem to na co czekałem tyle lat. Jeśli jeszcze tego nie możecie o sobie powiedzieć... to znaczy, że jeszcze ten moment nie nadszedł... albo jesteście związani z materializmem tego świata tak bardzo, że nie zdołacie doświadczyć prawdziwej istoty ludzkiej natury... A może jeszcze nie jest zapóźno... może już jest najwyższy czas by pogrążyć się w zdumie i refleksji nad drogą, króra wybraliśmi, którą idziemy i choć prowadzi nas do nicości... zejść z niej nie chcemy...

niedziela, 14 marca 2010

Dzień 379

Właśnie za oknem panuje ponownie wspaniała zima... Jestem pod urokiem tego pięknego widoku i dlatego poszliśmy z Eweliną na nocny spacer... O godzinie 22:35 raczej nie chodzę na spacery... ale śnieg sypie takimi wielkimi płatkami, że nie mogłem się oprzeć. Jest ciepło czyli około zera stopni. Nie ma wiatru więc te ogromne płatki lecą bardzo wolno. Przyklejają się do nosa, brwi i policzków... osiadają na mojej brodzie. Zabraliśmy ze sobą wielki parasol. Ewelinka trzymała go nade mną by nie napadało w obiektyw aparatu, a ja pstrykałem w kierunku takich trochę opdświetlonych lampami ulicznymi miejsc. Fotki wyszły fantastyczne... z różnymi barwami światła... Być może wykorzystam jakąś na okładkę którejś z moich książek... No i będę miał wspaniałą pamiątke przemijajęcej zimy... Jutro pewno z niej już nic nie zostanie... Zamyśliłem się... przecież z nas też kiedyś niewiele zostanie... no chyba, że zapracujemy sobie na wieczną pamięć pięknym sercem, wspaniałomyślnymi czynami, przyjaźnią... A może i moje pisanie ocaleje na wieczną pamiątkę... Przecież nie chcemy ot tak sobie zniknąć i już...! Dobranoc

sobota, 13 marca 2010

Dzień 378

Jestem już w domku... a na zegarze mamy godzinkę 23:28.Źiewam jakbym nie spał ze trzy noce... ale mimo to nie mogę pozwolić aby nie było na blogu dzisiejszego posta. A więc śpieszę z wyjaśnieniem, otóż dzisiaj "Sanepid" pojechał awaryjnie z pomocą do strapionej duszyczki. "Sanepid" to ekipa ratunkowa w sytuacjach awaryjnych... to znaczy jeśli ktoś z dobrych znajomych wpada w dołki psychiczne, mysie dziurki, schowki pod miotłą i miewa z jakichś przyczyn złe nastroje, albo po prostu musi się wygadać. Takie sytuacje są powodem do nagłego najazdu "Sanepidu", który pociesza, wyjaśnia, jest cierpliwy i serdeczny... Wspiera, daje dobre wskazówki i co zrobić by nie mieć złego nastroju... i dzisiaj właśnie była akcja wspierająco ratunkowa... Życzę Wszystkim spokojnych snów i dobrej nocki... i oby "Sanepid" jeździł bezawaryjnie w odwiedziny... pa

piątek, 12 marca 2010

Dzień 377

Oj zagadałem się, zagadałem... ale jak tu nie gadać jak rozmowa i rozmówczyni jest przyjemna... A zegar nie zależnie od tego czy miło mi się rozmawia, czy nie odmierza nieubłaganie swój czas. Jest więc godzina 23:25, a ja jeszcze nic nie napisałem. Zatem zabieram się niezwłocznie do pisania dzisiejszego posta... myślę, myślę i nic nie piszę bo jak tu pisać coś sensownego kiedy myśli biegną do innego tematu...W takiej sytuacji dochodzę do jedynego logicznego wniosku. Nie ma co się wysilać... Lepiej zostawić mądre posty na dzień kiedy umysł będzie wypoczęty i wolny od wszelkich zakłóceń natury materialnej... Zatem Dobranoc Moi Mili Pa...

czwartek, 11 marca 2010

Dzień 376

W samą porę zoirientowałem się, że mija już godzina 21:25. Nie jest jeszcze wcale tak późno, ale gdy napiszę wcześniej posta bedę miał trochę więcej czasu na składanie książki i odpisanie na listy z poczty mailowej. Nie zdarza mi się jeść i jednocześnie pisać posta... ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Gwoli ścisłości wzięła mnie chętka na zupkę pomidorową. Tak więc zajadam pomidorówkę i piszę posta. A skoro jem to i myślenie mam podobne. Rozmyślam o smaku. Co to takiego ten nasz wszechobecny smak...? Ano smak to nic innego jak zmysł służący do chemicznej analizy składu pokarmów. Jednak często się zdarza, że określenia - smak - używamy do oceny własnego lub cudzego gustu... a skoro gustu to i oceny urody i estetyki. Jakże często używamy takiego stwierdzenia: Ale ta dziewczyna jest apetyczna...! Ale czy można o niej powiedzieć, że jest smaczna...? Myślę, że nie. A to z dwóch powodów. Nie jest ona pokarmem, a my nie jesteśmy dziewczynożercami... chociaż są apetyczne. Mimo, że dziewczyny nie są jadalne, konsumujemy je nieco inaczej. Całujemy, pieścimy, pragniemy je dotykać, przebywać w ich towarzystwie, chcemy je kochać, czasem nawet zdarza się, że kochamy prawdziwym uczuciem i energią swojej duszy... Smutne jest tylko to, że tak naprawdę i szczerz obdarzamy się tym uczuciem zbyt rzadko... a więc Moi Mili przekształćmy wzajemną konsumpcję siebie w uczucia... bo tylko w nich znajdziemy wzajemny szacunek i wieczne wsparcie...

środa, 10 marca 2010

Dzień 375

Właśnie skończyłem czytać wpisy do wczorajszego posta... a jest w tej chwili godzina 20:38. Słyszę w nich krzyk... i mimo że ten krzyk nie jest jednorodny, ani tym bardziej jednogłośny, chcę odnieść się do dawania szansy. Czasem nawet wielu szans. Nigdy nie zdarzyło się w moim życiu bym skreślił jakiegoś człowieka z powodu jego uporu, odmienności od mojgo widzenia tego co mnie otacza... Zawsze próbuję przy potrzebującym wsparcia być dotąd dokąd jest to tylko możliwe. Ci, którzy mnie znają dłużej, doskonale weiedzą, że nie opuszczam ich dotąd aż sami ze mni nie zrezygnują. Staram się wspierać i pokazywać optymalnie najlepszą dla każdego potrzebujacego wsparcia duchowego drogę. Jednak jak wszystko tak i cierpliwość ma swoje granice. Ale nawet wtedy gdy wyczerpie się moja cierpliwość i opadają mi ręce z bezsilności nie porzucam nikogo. Zawsze stoję w cieniu, czekam i jestem gotowy na ponowne uruchomienie swoich mozliwości ratunkowych. Zawsze podaję dłoń wyciągniętej dłoni... tylko ta dłoń choćby tylko jednym najmniejszym paluszkiem musi mnie przywołać do siebie. Często gdy jestem bezsilny zakładam, że ten ktoś musi przejść swoją trudną drogę by nabrać doświadczenia i mądrości... i wtedy właśnię stoję na uboczu... ale czekam na jego przywołujący gest...

wtorek, 9 marca 2010

Dzień 374

Teraz jest godzina 22:15. W telewizji leci jakiś program o błyskawicach... a ja jestem osłabiony bezsilnością. Tak dobrze czytacie... bezsilnością. Bezsilność to taki stan w którym nic już nie jesteśny w stanie wymyślić, zrobić, wskórać, naprawić, przetłumaczyć, czy wreszcie cokolwiek zdziałać by mogło być nieco inaczej niż jest...!A co może spowodować taki stan...? Wiele rzeczy. Na przyklad spadochron mi się nie otworzył i niemam zapasowego i nic nie mogę zrobić by cokolwiek zmienić w tej tragicznej sytuacji. Ale i mogę natrafić na ludzi, którzy na skutek nieugiętej postawy nie ustępuja na krok i w żaden sposób nie dają się przekonać do innych niż ich racji. A co można w takiej sytuacji zrobić by zmienili swoje zdanie... ano nic nie można zrobić... Jedynie można opuścić ręce i odejść w swoją stronę... i to jest jedyna rozsądna decyzja jaką w takiej sytuacji podjąć powinniścmy... Trzeba tego kogoś zostawić samemu sobie jeśli nie mamy śił i środków do tego aby tego kogoś przekonać do zmiany swojego zatwardziałego zdania... Dobranoc.

poniedziałek, 8 marca 2010

Dzień 373

Oj jak już późno... godzina prawie 24:00. Jestem zmęczony i nie myślę racjonalnie ani jasno...Powiem tylko, że nie podoba mi się nagły powrót zimy... Dzisiejszej nocy ma być 9 stopni mrozu... Ta zima przypomina mi niektórych ludzi... Zanim nastanie jest łagodna. Potem już właściwa i bardzo sroga. Następnie słabnie i odchodzi, a gdy już naiwniaków oszuka, bo wsyscy myślą, że odeszła nagle wraca i znowu mrozi ciła, dusze i serca ludzi i wszystkiego czego dosięgnie. Z ldźmi jest identycznie. Przychodzą, głaskają nas miłymi i ciepłymi słowami, a gdy już zdobędą nasze zaufanie ni stąd, ni zowąd mrożą kłamstwami i brakiem miłości nasze otwarte i gorące serca... ale co najgorsze, nie znikają tak jak przemijająca zima tylko przypinają się do nas jak rzep psiego ogona i odczepić ich od siebie nie można... i chłodzą nas coraz bardziej...aż zamarźniemy na bryłe lodu. A kiedy jakimś cudem uwolnimy się z uwięzi, przez wiele lat, a czasem nawet do końca życia nie potrafimy być ciepli dla tych którzy na to zasługuja... Dobranoc.

niedziela, 7 marca 2010

Dzień 372

Jak ten czas szybko leci... Jest już godzina 21:55. Zawsze jakoś tak dziwnie się dzieje, że kiedy jesteśmy w miłym towarzystwie, a zwłaszcza gdy poruszamy ciekawe tematy, ten czas właśnie wtedy umyka najszybciej... niemal w zawrotnym tępie. Będąc pod wrażeniem szybko umykającego czasu zastanawiłem się nad istotą bycia w koleżeństwie z bliskimi i dobrymi znajomymi, a z których to związków mogą powstać prawdziwe i długowieczne przyjaźnie, a nawet wspaniałe partnerstwo oparte na miłości... Nie rozmyślałem nad stanem ich istnienia, tylko nad stanem gdy ich nie mamy. Kim byśmy byli gdyby nie było przy nas takich dobrych znajomych... zwłaszcza gdy są to wspaniali i uczciwi ludzie. Jakby wyglądało nasze życie gdybyśmy nie mieli w zasięgu ręki kogoś komu możemy powiedzieć o naszych smutkach, radościach, problemach i sukcesach...! Do kogo o każdej porze dnia i nocy możemy pojechać i to bez anonsowania swojej chęci spotkania. Myślę, że czulibyśmy się jak ten zagubiony wędrowca, który znalazł się na samym środku sahary... A mimo to są tacy, którzy odtrącają tych, którzy są ich przyjaciółmi. Myślą, że są tacy zaradni i samodzielni, że pordzą sobie sami ze wszystkimi sprawami... Ale to nie prawda! Nie poradzą sobie... bo kto zastąpi prawdziwego i szczerego przyjaciela...? Ja nie znam na to pytanie odpowiedzi... Dobranoc

sobota, 6 marca 2010

Dzień 371

Jest już późno... czyli godzina 23:46. Dzisiejszy dzień spędziłem na pracy w sklepie i po południu w miłej gościnie... u moich dobrych znajomych... Cieszę się, że u nich wszystko jest w porządku... no i najważniejse widzę w nich uczucia do siebie... a to jest dla mnie najfajniejsza wiadomość... A teraz zamieszczę drugą część "Drogi do nikąd". Oto ona:

Pianę u pysków toczą Twe konie,
Spod kopyt strzela warkocz komety,
Oko jak lampion każdemu płonie,
Gdy ciągną brzemię naszej Planety.

W horyzont wbiłeś wzrok półprzytomny
I pragniesz pojąć problem niechciany,
Na barkach dźwigasz ciężar ogromny,
Misternie z ludzkich krzywd utkany.

Pędzą lata, mijają wieki, eony.
Giną drzewa z rąk człowieka,
Odchodzą ludzie, padają bastiony,
Tylko nikt nie wie, co nas jeszcze czeka.


Bogdan Chmielewski
Warszawa 20. 04. 2008r.

piątek, 5 marca 2010

Dzień 370

Jest jeszcze dość wcześnie... czyli godzina 19:35. Pogoda znowu była zimowa. Padał śnieg... Na drogach było śliskio, a samopoczucie w zależności od osobowości różne... Jedni w takich warunkach atmosferycznych cierpią bóle głowy, inni wahania i skoki ciśnienia, a jeszcze inni są sflaczali, śpiący i tak jak sami mówią do niczego... Na mnie nie działa aura pogodowa. Na mnie działa ludzka głupota. Proszę nie mylić z marnym wykształceniem, lub jego całkowitym brakim. Taka zwykła głupota wynikająca z bezmyślności, albo zwykłego lenistwa... Ludzkie lenistwo powoduje, że ci o których mówię odpychając od siebie pewne czynności, a i zdroworozsądkowe myślenie potrafią wykazywać się zadziwiającą pomysłowością. Udają, że nic nie rozumieja, pracuja i celowym destrukcyjnym myśleniem powodują w innych ludziach odruch odtrącenia... bo kto z pracowitych osób zgodzi się na działanie które nie przynosi pożytku i wręcz szkodzi...wtedy szkodliwy leń zaciera rączki, bo to przecież jego przepędzili od pracy, a nie on źle pracowałi i się lenił... A więc nie bądźmy naiwni i nie dajmy się nabijać w butelkę. Nie dajmy się wpuszczać we współczucie i wyrozumiałość leniwym od urodzenia cwaniakom. Pomyślmy raczej o swoich dzieciach i co z nich wyroście gdy będziemy sami uczyć ich lenistwa i braku szacunku dla cudzej pracy. Dziecko nie może się lenić dlatego, że jest dzieckiem. Musi mieć wpajane drobne obowiązki... a z wiekiem coraz większe i trudniejsze zadania. Już od najmłodszych lat powinniśmy pokazywać naszym dzieciom, że wsólny wysiłek na rzecz rodziny, bliskich i nawet obcych starszych ludzi cementuje uczuciowo i sprawia, że szanujemy każdego człowieka...Bo czyż nie o szacunek w starszym wieku nam chodzi...!!!??? Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru...

czwartek, 4 marca 2010

Dzień 369

W tej chwili minęła godzina 23:15. Czyli jest już dość późno... Ostatnio pisałem swoje posty zdecydowanie wcześnie. Widocznie uskrzydliło mnie zlecenie do druku mojej książki, że jeszcze tu o tej porze jestem. Sprawy od razu nabrały rozpędu i wszyscy zaangażowali się rzetelnie i z pełnym oddaniem. Nie będę ukrywał, że mam w tej drukarni specjalne wzgledy i naszym spotkaniom przyświeca miła atmosfera. Oczywiście nie obyło się bez drobnych uchybień z mojej strony. Okazało się że okładka nie ma grzbietu i nie zamieściłem w książce numeru ISBN... ale to w sumie drobiazgi, które szybko zostały usunięte. Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że już wszystko pójdzie jak po "maśle" czego sobie i wszystkim zaangażowanym w wydanie ksiązki życzę. Dzisiaj zaprezentuję jeden z wcześniejszych moich wierszy... Oto on:

Droga do nikąd


Świecie – pełen dusz zbłąkanych,
Materializmu, smutku, przemocy.
Ile Narodów nie pojednanych,
Zaciekłe wojny ze sobą toczy.

Na firmamencie granat purpury srogi,
Nabrzmiały przykrył światło obłokiem
I jasne gromy ciska pod nogi
I toczy wody rwącym potokiem.

Rydwanem czasu pędzisz po niebie
I trasę znaczysz ponurym smogiem.
Nie wiem czy kochasz samego siebie,
Będąc destrukcji strasznym Bogiem.

środa, 3 marca 2010

Dzień 368

Zaraz minie godzina 23:00. Dzisiejszy dzień minął mi w ruchu. Jeździłem po różnych miejscach i dopracowywałem szczegóły związane z wydaniem książki. Jutro jestem umówiony z drukrnią, której chcę zlecić wydrukowanie właśnie tej książki. Pogoda nie była najlepsza więc po powrocie do domu poczułem się zmęczony i jakiś taki nie swój. Położyłem się na wersalce i wyobraźcie sobie... przespałem dwie godziny... a teraz już nieco w lepszym stanie odpiszę na listy i po zamieszczeniu tego skromnego posta udam się na nocny spoczynek... Życzę wszystkim spokojnych snów. Dobranoc

wtorek, 2 marca 2010

Dzień 367

Drugi dzień marca zbliża się do godziny 20:10. Jakbym zlikwidował dwukropek między cyfrą wskazującą godzinę, a czyfrą wskazującą minuty, połączenie ich dałoby nam aktualny wskaźnik rok 2010. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie jaki będzie i co przyniesie... ale czy warto się nad tą niewiadomą głowić, zastanawiać...? Moim zdaniem nie warto. Szkoda czasu i nerwów. Natomiast zawsze i o każdej porze warto jest zastanawiać się nad swoim stosunkiem do innych ludzi. Nad własny stylem, kulturą, uczuciami, uprzejmością, tolerancją i akceptacją tego co nas otacza. Warto jest zadawać sobie pytanie: Dokąd zmierzam...? Dokąd chcę iść...? Czy lepiej jest mieć przy sobie szczerych i gotowych nieść pomoc przyjaciół, czy lepiej jest żyć z agresją, ignorancją i brakiem zaufanie do każdego, kto się do nas zbliży. Często jest tak, że za swoje niepowodzenie, brak szacunku, szczęścia i braku miłości winimy cały świat i wszystkich żyjących w nim ludzi... Jednak czy słuszne są takie gorzkie pretensje...? Oczywiście, że nie. To rozżalenie zasłania i tak już mało co widzące oczy. To smutek samotności i braku miłego przyjaciela sprawia, że brakuje w ludziach samokrytycznej i sprawiedliwej oceny. To brak zaufanego przyjaciela i choćby odrobiny miłości sprawia, że zachowujemy się irracjonalnie... Prawda jest taka, że to my sami budujemy sobie przyszłość... przyszłych przyjaciół i każdą minutę życia... A więc baczmy na to co myślimy, co rozsiewamy innym ludziom pod nogi bo z tych ziarenek powstanie nasze późniejsze i całe życie... Jak mówi jedno z przysłowm naszych dziadków..."Zanim coś powiesz to się dziesięć razy zastanów...!!!"

poniedziałek, 1 marca 2010

Dzień 366

Dzisiaj wyjątkowo wczesnie zabrałem się za pisanie posta. A więc jest godzina 15:50.
Tak więc rozpocząłem drugi rok bytności z moim blogiem w necie. I z tej przyczyny chcę tym wszystkim, którzy nie wiedzą, zapomnieli lub na skutek pobieżnego czytania nie doczytali się w moich postach w jakim celu stworzyłem swojego bloga, pragnę przypomnieć i uzmysłowić, że TA pozycja została stworzona do prezentowania moich wierszy, ale i do pokazywania tym, którzy zatracili się uczuciowo w materialnym świecie i wiecznej pogoni za dobrami materialnymi, czym są uczucia. Zwłaszcza te zapomniane, a także te zepchnięte z różnych przyczyn głęboko do podświadomości. Jak widać z treści niektórych wpisów... no cóż nie każdy potrafi zrozumieć i zaakceptować moją wolę, ani tymbardziej znaleźć swoje miejsce w moim blogu. Są w znakomitej większości osoby, którym odpowiada klimat panujący w tym miejscu i to one wespół ze mną tworzą atmosferę bloga, ale i są tacy, którym wręcz szkodzi miła i pozytywna energia tu panująca. Blog jest publiczny i każdy ma prawo do wypowiadania swoich poglądów na jego łamach… jednak należy to robić w sposób nienarzucający swojej myśli, tolerancyjny do inności drugiego człowieka, kulturalny i nie obraźliwy. Niedopuszczalne jest szarganie cudzej religii, obyczajności, dobrego imienia i etyki. Wypowiedzi każdego wpisującego nie mogą być niekończącą się przepychanką i wręcz żywcem wyjętą polemiką z podrzędnego brukowca…! Jeśli do tego dopuścimy, miejsce naszej oazy przytulności straci miłą i ciepłą atmosferę i przemieni się w bazarową pyskówkę… Niestety ostatnie dni pokazały nam, że nie wszyscy to rozumieją i mając za nic kulturalne relacje, szydzą, drwią i obrażają tu skupionych czytaczy ze mną włącznie. W pierwszej chwili postanowiłem nie odnosić się do skierowanego pod moim adresem porównania mnie - człowieka pokoju, akceptacji wszelkiego życia na Ziemi, obrońcę środowiska, wyznawcę i propagatora pokoju, braku agresji, przyjaźni i miłości do chorego psychicznie rzezimieszka, łotra spod ciemnej gwiazdy, sekciarza i oprawcy w jednej osobie „Rasputina”. Po upływie kilkunastu godzin od mojego postanowienia o przemilczeniu tej obrazy, moje wnętrz zbuntowało się i powiedziało NIE. Nie wolno milczeć gdy bezceremonialnie i brutalnie szargają naszą godność i stawiają nas w jednym szeregu z taką kanalią jaką był „Rasputin”… dlatego uprzejmie informuje, że tutaj nie znajdziecie poklasku dla swoich obelg… nikt i nic… zwłaszcza klimat tego miejsca was tutaj nie trzyma…! Wasza droga do krainy wiecznych obelg stoi przed wami otworem… powodzenia. Lojalnie uprzedzam, że każde wpisy godzące w dobre imię każdego z tu obecnych będę usuwał… a jeśli to nie odniesie skutku posunę się do zablokowania takiej osoby włącznie…! A teraz zaprezentuje Wam fragment charakterystyki imć Pana Rasputina odnaleziony w źródłach historycznych… oto on:
***
Grigorij Rasputin urodził się w syberyjskiej wiosce niedaleko Uralu w 1872 roku. Był zwykłym chłopskim dzieckiem. Kiedy dowiedział się o zaledwie kilku cudach chrześcijańskich, Grigorij zaczął naśladować Jezusa, urządzał msze i oddawał krwiste ofiary. Był szefem miejscowej szajki, która kradła, rozrabiała i katowała mieszkańców. Nawet miejscowy pop płacił mu 10 kopiejek tygodniowo, by tylko Grigorij nie chodził na msze. Rasputin stał się w wieku około 15-stu lat nałogowym koniokradem. Uprowadzał konie i niektóre zabijał ze szczególnym okrucieństwem. Postrach wioski i okolic, Grigorij Rasputin wyjechał do wymarzonego seminarium. Nie został kapłanem, ale uczył się czytać i podróżował. W końcu wstąpił do rosyjsko-greckiej sekty…
***
I mnie się nazywa kimś takim…!!! Odsyłam wszystkich oceniających na podstawie fragmentarycznych i powierzchownych informacji do moich postów o tolerancji, pochopnym ferowaniu wyroków i nie ocenianiu innego człowieka… Czyż w Biblii nie jest napisane: Nie sądź byś sam nie był osadzony?
A tak już na marginesie dodam... nie dyskutuję z ludźmi bez twarzy...