środa, 10 marca 2010
Dzień 375
Właśnie skończyłem czytać wpisy do wczorajszego posta... a jest w tej chwili godzina 20:38. Słyszę w nich krzyk... i mimo że ten krzyk nie jest jednorodny, ani tym bardziej jednogłośny, chcę odnieść się do dawania szansy. Czasem nawet wielu szans. Nigdy nie zdarzyło się w moim życiu bym skreślił jakiegoś człowieka z powodu jego uporu, odmienności od mojgo widzenia tego co mnie otacza... Zawsze próbuję przy potrzebującym wsparcia być dotąd dokąd jest to tylko możliwe. Ci, którzy mnie znają dłużej, doskonale weiedzą, że nie opuszczam ich dotąd aż sami ze mni nie zrezygnują. Staram się wspierać i pokazywać optymalnie najlepszą dla każdego potrzebujacego wsparcia duchowego drogę. Jednak jak wszystko tak i cierpliwość ma swoje granice. Ale nawet wtedy gdy wyczerpie się moja cierpliwość i opadają mi ręce z bezsilności nie porzucam nikogo. Zawsze stoję w cieniu, czekam i jestem gotowy na ponowne uruchomienie swoich mozliwości ratunkowych. Zawsze podaję dłoń wyciągniętej dłoni... tylko ta dłoń choćby tylko jednym najmniejszym paluszkiem musi mnie przywołać do siebie. Często gdy jestem bezsilny zakładam, że ten ktoś musi przejść swoją trudną drogę by nabrać doświadczenia i mądrości... i wtedy właśnię stoję na uboczu... ale czekam na jego przywołujący gest...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetnie! Jesteś wspaniały Bogus..., więcej niż doskonały...
OdpowiedzUsuńNie wiem na jakiego uparciucha trafiłeś, ale jest szczęściarzem. Mam nadzieję, ze Twoja dobroć i cierpliwość "skruszy" w końcu jego/jej opór. Czego wam obojgu życzę. Pozdrawiam serdecznie.
BOGUSIU, TO CO TY ROBISZ DLA WIELU OSÓB KTÓRE POTRZEBUJĄ POMOCY JEST WSPANIAŁE I WYJĄTKOWE. W DZISIEJSZYCH CZASACH NIE ZA CZĘSTO SPOTYKA SIĘ TAKICH LUDZI JAK TY. SĄ RACZEJ ZAJĘCI TYLKO SWOIM ŻYCIEM I SWOICH BLISKICH, ZARABIANIEM PIENIĘDZY, POTEM ICH WYDAWANIEM. KOMU BY SIĘ CHCIAŁO POŚWIĘCAĆ CZAS NA " WYCIĄGANIE POMOCNEJ DŁONI " DO DRUGIEGO CZŁOWIEKA , ALE TY CHCESZ TO ROBIĆ, ROBISZ TO I CHWAŁA CI ZA TO. WIEM CO MÓWIĘ, BO SAMA KORZYSTAŁAM Z TWOJEJ POMOCY, PEWNO NIE RAZ OPADAŁY CI RĘCE, JAK MÓWIŁEŚ " ŻEBY NICZEGO NIE OCZEKIWAĆ "... NIE MOGŁAM TEGO POJĄĆ JAK TAK MOŻNA... ALE TWOJA CIERPLIWOŚĆ SIĘ OPŁACIŁA... DZIŚ JUŻ NICZEGO NIE OCZEKUJĘ , BO WIEM , ŻE CO MA SIĘ WYDARZYĆ W ŻYCIU , TO SIĘ WYDARZY . I NIC NIE DZIEJE SIĘ BEZ PRZYCZYNY... KAŻDE DOŚWIADCZENIE JEST PO COŚ . TYLKO TRZEBA Z NICH KORZYSTAĆ I WYCIĄGAĆ WNIOSKI [ CZĘSTO Z TWOJĄ POMOCĄ BOGUSIU... BO MOŻE JUŻ MNIEJ ALE NADAL JEJ POTRZEBUJĘ ]. TWOJA UCZENNICA BOŻENKA.
OdpowiedzUsuńMoi Drodzy. Od wczoraj śledzę z uwagą zarówno temat postów jak i komentarze. Zrodziły się w związku z nimi przemyślenia. Przede wszystkim często czytając jakiś tekst lub książkę odnosimy ich treść do swoich własnych doświadczeń. Myślimy sobie - To ja taki/taka jestem.... albo... A może autor miał mnie na myśli? Czy tak jest w rzeczywistości? Otóż nie do końca - owszem czasami jakaś wypowiedź odnosi się do konkretnej osoby ale wcale nie jest powiedziane czy akurat do tej, która tak myśli. Jeśli jednak takie wrażenie odnieśliśmy to znaczy, że sami borykamy się z podobnym problemem. Co się wtedy dzieje? Często przyjmujemy postawę obronną lub staramy się usprawiedliwić opisywane zachowania bo tak naprawdę to nie bronimy tej osoby o której mowa ale nas samych i sami siebie chcemy przekonać o słuszności tego co piszemy.
OdpowiedzUsuńCo do podawania ręki i kolejnej szansy. Człowiek, który jest z natury życzliwy drugiej ludzkiej istocie, który został "naznaczony" z urodzenia empatią czyli współodczuwaniem nigdy tak do końca nie potępi kogoś ani nie odsunie się od potrzebującego jego pomocy, czy zagubionego. Jednak nie w tym jest problem lecz w tym czy to My sami damy sobie szansę, czy będziemy potrafili zmienić nasze postrzeganie, czy dostrzeżemy błędy, które popełnialiśmy, czy wyciągniemy z nich wnioski i czy przyznamy się nie przed kimś ale wobec samych siebie, że popełniliśmy błąd, że nasze postępowanie przyniosło nam więcej szkody niż pożytku.
To My musimy sobie przebaczyć i zmienić się, żeby móc ruszyć w dalszą drogę. Pomocna dłoń jest tylko punktem zaczepienia.
Kiedy byłam mała i uczyłam się stawiać pierwsze samodzielne kroki byłam niepewna, miałam mało wiary w siebie - mogłam to zrobić ale nie miałam tej świadomości. Uwielbiałam patrzeć na bański mydlane i fascynowała mnie ta krucha słomeczka, z której one wydobywały się. Opowiadano mi jak mój Tata wykorzystał tą moją fascynację - kiedy stanęłam na chwiejne jeszcze nóżki podał mi jeden koniec tej słomki a ja...... ja ruszyłam przed siebie, ponieważ ta delikatna słomka trzymana ręką Taty była dla mnie jak kotwica, dawała poczucie bezpieczeństwa, stabilności wyzwoliła we mnie maleńkim jeszcze stworzeniu wiarę, że mogę, że potrafię, że dam radę.
Siła tkwi w nas .... czasami potrzebny jest tylko Ktoś, kto poda nam tą przysłowiową "słomkę", żebyśmy byli zdolni stanąć na nogi i abyśmy uwierzyli w siebie.
Dobrze, ze świat jest tak różnorodny. Dobrze, ze sa ludzie, którzy podają taka "słomkę", ale tak jak rozmyślam historyjkę o Duszyczce, to myślę, ze dobrze, ze są tez takie Przyjazne Dusze, które czegoś nas uczą. Moze jak byśmy byli tego bardziej świadomi, takich mechanizmów rządzących naszym życiem, nie byłoby takich tragedii i tyle cierpienia. Bo czy nie jest tak, ze im bardziej buntujemy się przeciwko złu które nas spotkało, to czy nie doświadczamy większych cierpień? Mnie wydaje się, ze tak; tak wnioskuję z moich nielicznych cierpień i niestety z licznych obserwacji cierpień ludzi, których znam osobiście. Im bardziej pogrążają się w żalu, pretensjach i nienawiści, tym gorzej dla nich. Może to cierpienie ma ich czegoś nauczyć? Myślę, że tak. Często widzę jak ludzie zmieniają się na lepsze po takim przeżyciu, chociaż tez czasami na gorsze. Ale w sumie nie ma tu reguł. Wierzę natomiast, ze spotykamy niektórych ludzi na swojej drodze w jakimś celu. Maja oni nam coś uświadomić lub czegoś nauczyć lub właśnie podać tą "słomkę" , chociaż nie zawsze znaczenie takiego spotkania sobie uświadamiamy od razu, a może nawet nigdy.
OdpowiedzUsuńWracając jeszcze do roli Przyjaznych Duszy...Zdumiewa mnie czasami fakt, ze niejednokrotnie złe doświadczenia, jakieś życiowe porażki, sprawiają, ze nasze życie zaczyna toczyć się innymi torami i po jakimś czasie okazuje się, że jesteśmy w miejscu, w którym nigdy byśmy nie byli, gdyby nie właśnie te nasze złe poprzednie doświadczenia. Co więcej, jak pomyślimy, czy chcielibyśmy wrócić do punktu z przed porażki, okazuje się, że NIE. Okazuje się wtedy że "przyjazne dusze" są naprawdę Przyjaznymi Duszami. Tak myśląc łatwiej chyba wtedy wybaczyć naszym oprawcom i wrogom. Mnie w każdym bądź razie łatwiej.