EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Dzień 184

Jest godzina 21:10... mimo, że jeszcze młoda biorę się za napisanie posta. Dzisiejszy dzień mimo, że pogodny nie był najłatwiejszy. Miałem dużo pracy... a tylko w nielicznych chwilach wolnych oddawałem się wspomnieniom wczorajszego dnia. A był to fajny dzień... spędziłem go w miłym towarzystwie na dożynkach w Janowcu koło Puław. Dożynkowe święto było piękne. Pełno kolorowych wieńców wykonanych z tegorocznych plonów. Były ślicznie pachnące, wielkie bochny chleba. Była obfitość różnorakiego jadła... i pierogów cała rozmaitość. Ja jestem amatorem wszelkich pierogów, jadam wszystkie poza pierogami z płucek, więc objadałem się bez miary.Odchodziłem najedzony od danego stoiska i po pół godzinie wracałem i podjadałem następne, których wcześniej jeszcze nie próbowałem. Atmosfera była miła i przyjemna mnie człowiekowi z dużego miasta dało wspaniała odskocznię od codziennych problemów... To niemal tak jakbym beztrosko wytarzał się w jesiennych liściach, wraz z całym gronem moich serdecznych i nieodłącznych przyjaciół...

niedziela, 30 sierpnia 2009

Dzień 183

W tej chwili mija godzina 21:30... więc już czas na napisanie dzisiejszego posta.Powiem szczerze, bardzo mnie cieszy fakt, że nie jestem osamotniony wśród wielu, tych niby stukniętych ludzi. Sama świadomość, że inni... to znaczy niby ci normalni będą się pukać w czoło na widok mnie tarzającego sie w jesiennych liściach, daje mi wielką siłę do robienia właśnie takich dla mnie i mnie podobnym fajnych rzeczy. Drodzy stukacze po czołach, skroniach i całych łepetynach, uważajcie byście sobie gózów nie ponabijali... Będziecie musieli walić się w te swoje mózgownice bez przerwy bo nas, tarzających się w uschniętych liściach, w śniegu i trawie jest wielu i przybywa następnych coraz więcej...! To jeszcze nie koniec... my jeszcze będziemy spacerować trzymając się za ręce... i kiedy tylko weźmie nas na to ochota będziemy się do siebie przytulać...! Czyli będziemy strzelać miśki w każdym miejscu nawet największego miasta. Mało tego będziemy sobie dawać buziaczki choćby palce miały się wam połamać od walenia w czoła...! Ba, przyzwyczajajcie się, bo my to będziemy robić ciągle, a wy przecież macie ograniczoną ilość palcy u obu dłoni!!!Poza tym całowanie na ulicy i przytulanie to nie przywilej młodych i tylko tych nieco starszych... To przywilej każdego człowieka bez wyjątku i wieku...! Zapamiętajcie to sobie raz na zawszwe...! To przywilej każdego człowieka na świecie!!! A już napewno nie ma w tym niczego nieprzyzwoitego!!!

sobota, 29 sierpnia 2009

Dzień 182

Jest już godzina 21:30 więc ku pokrzepieniu wielu strapionych dusz napiszę co nieco. W nawiązaniu do wczorajszego posta i niektórych sugestii chcę powiedzieć, że wszystko co piszę ma głębszy sens, tak i wczorajsza „melancholia” wzięła się z moich przemyśleń o braku tolerancji dla innych ludzi i ich zachowań. Już sporo wcześniej zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko się zmienia, przemija i odchodzi… najczęściej w zapomnienie. Czy dzisiaj jest z tamtych czasów ktoś, kto zakopuje się beztrosko w kupę liści? Czy ktoś po pięćdziesiątce chodzi po parku i spaceruje w liściach szurając stopami…? W związku z tym zrozumiałem, że to nie wspomnienia ani nie melancholia tylko twardy fakt, że jestem już zupełnie kimś innym niż byłem 45 lat temu. Wyobraźcie sobie, że ja 57-nio letni facet, o wzroście 188cm i z siwą brodą zakopuje się publicznie w stercie parkowych liści!!! Już widzę tych wszystkich przechodniów stukających się jednoznacznie w skronie. Dorośli ludzie mają teraz coś co skutecznie zabrania im działać zgodnie z potrzebą wnętrza. To coś ja nazywam sztucznym wstydem… a ten wstyd jest spowodowany presją etyczną społeczeństwa, które kieruje się swoimi najczęściej idiotycznymi normami. Normy te jasno określają co takiemu komuś jak ja wypada, a co wręcz jest niedozwolone!!! Dla mnie to egoistyczny brak tolerancji dla innego człowieka. Na zasadzie skoro sam nie mogę tego robić, bo na przykład zajmuje publiczne stanowisko pracy, to i drugiemu nie pozwolę na takie „idiotyzmy”. Dlaczego upinamy się w takie durne normy? Przecież to nic złego ani niedopuszczalnego etycznie kiedy zdecydowanie dorośli ludzie chcą się zachowywać spontanicznie i swobodnie. Dlaczego sami siebie pozbawiamy tych drobnych, ale jak bardzo potrzebnych przyjemności, które najczęściej mają korzenie w odległym dzieciństwie…? A może to nie ci, którzy chcą się tarzać w liściach maja nie po kolei w głowie tylko ci, którzy takie niezrozumiałe normy tworzą i wdrażają w swoje i cudze życie…! Nie bójmy się być sobą! Tarzajmy się w liściach jeśli mamy na to ochotę i nie pozwalajmy na to, by inni narzucali nam w jaki sposób mamy przeżywać swoje zdecydowanie za krótkie życia!!! Pośpieszcie się!!! Czas tak szybko ucieka!

piątek, 28 sierpnia 2009

Dzień 181

Zanim się zorientujemy mijają minuty, godziny, dni, tygodnie, całe lata… tak i teraz zanim się spostrzegłem wybiła godzina 23:50… czyli nadszedł prawie ostateczny czas na napisanie kolejnego posta. Dzień odkąd wstałem był ciągiem dalszym wczorajszego pochmurnego dnia. Dopiero później wyszło słońce. A tymczasem za oknem smutno i mglisto. Czyżby to już nadeszła jesień…? W każdym bądź razie, przynajmniej ja mam takie odczucie. Pod drzewami za moim oknem już żółcą się dywany opadających nasion i liści. Niby to piękna pora, ale jakoś tak smutniej się robi w mojej niespokojnej duszy. Patrząc przez szyby na to co dzieje się na zewnątrz świata zadumałem się nad sobą i swoim życiem. Mimo wszystko te barwy jesieni wywołują we mnie jakiś smutek, zadumę i melancholię. Lubię jesień i pamiętam gdy byłem dużo, dużo młodszym chłopcem , chodziłem do parku i do nadrzecznego lasu… tam chodziłem całymi godzinami i szurałem nogami w grubych dywanach opadłych liści. Potem butami nasuwałem wielką ich ilość w jedno miejsce i usypywałem dużą kupkę z jesiennych pożółkłych liści, a następnie gdy było ich już bardzo dużo skakałem z rozpędu w sam środek i zakopywałem się w nich caluteńki… Leżałem tam kilkanaście długich minut i wdychałem ich zapach… był zawsze taki przyjemny dla mojego nosa i niesamowicie intensywny. Potem przenosiłem je tuż nad rzekę i podpalałem robiąc z nich całkiem spore i dymiące ognisko. Teraz już tak nie robię… chociaż w sercu mam takie pragnienie… lecz wiem, że kiedyś jeszcze to zrobię… zakopię się cały w takiej jesiennej kupie liści i będę się sycił tym niepowtarzalnym i przyjemnym zapachy jesieni..

czwartek, 27 sierpnia 2009

Dzień 180

Mamy już godzinę 22:15. A to daje mi do zrozumienia, że trzeba rozpocząć pisanie kolejnego posta.
Dzisiejszy ranek był pełen niespodzianek. Za oknem ciemna kurtyna chmur okryła półmrokiem cały horyzont naszego miejskiego świata. Jest ciemno, smutno i ponuro… zupełnie tak jak w duszy samotnego człowieka. Wieje niezbyt silny wiatr, ale za to deszcz leje jak oszalały. Grube krople tłukąc o szyby okien i parapety, rozbijają się na setki maleńkich innych kropelek. W nocy… to znaczy już grubo po północy, te oto warunki pogodowe zmusiły rosnący pod moim oknem stary przedwojenny bez do kapitulacji. Rósł tu grubo przede moim przybyciem i każdej wiosny okrywał się liliowym kwieciem. Może już nie tak obfitym, ale zawsze pięknym i pachnącym jak za swoich młodych lat. Taka niby nic nie znacząca sytuacja… a jednak przywołuje wspomnienia i refleksje nad przemijającym życiem. Wyraźnie uświadamia nam, że nic nie jest wieczne… że po upływie choćby sekundy nic nie jest już takie samo… i tak jest z naszym życiem. Rodzimy się, jesteśmy piękni, rozsiewamy swoje wdzięki im urodę... i całe życie jesteśmy jak ten kwiat bzu… z upływem czasu coraz słabsi, mniej intensywni, mniej zaradni… ale w sercach tak samo piękni jak za młodu. Tylko zewnętrznie starzejemy się, marszczymy i próchnieją nam korzenie… aż którejś nocy przyjdzie deszczowa zawierucha i powali nas tak jak ten bez przy mojej kamienicy… na szczęście nasze piękne wnętrza pozostaną dłużej niż nasze postarzałe i zużyte ciała…

środa, 26 sierpnia 2009

Dzień 179

Jest już godzina 23:00. Czas najwyższy na rozpoczęcie posta. Dzień był duszny i gorący, co dawało kiepskie samopoczucie wewnętrzne. Myślałem, że spadnie deszcz ale nie spadł i pogoda dalej się kotłuje. Nie spodziewałem się takiego zainteresowania postem o staruszkach. Miło mi się na sercu robi gdy widzę, że jest miłość wśród nas wszystkich na codzień a nie tylko od święta, albo co gorsza na papierku. Po przeczytaniu wszystkich wpisów jeszcze bardziej zapragnąłem spotkać się z Wami za 20 lat i jeśli nawet nie przyjdziecie z partnerami trzymając ich za rękę, to i tak baaaardzo się będę cieszył z Waszego... choćby i w pojedynkę przybycia. Takie znajomości i przyjaźnie warto trzymać zawsze... aż dom samej śmierci. Mam pełną wierę w sobie, że przetrwamy wichry i najgorsze zawieje... smutki i wielkie radości... ale i prawdziwe przyjaźnie i uniesienia... a kto wie może będzie nam dane doświadczać prawdziwej miłości... czego Wam wszystkim Kochani czytacze życzę z całego serca. Doszedłem do wniosku,że lepiej mieć choćby odrobinę prawdziwej miłości niż otaczać się całe życie fałszywą przyjaźnią, która nic nie znadczy... Dobranoc Moi Mili Pa...

wtorek, 25 sierpnia 2009

Dzień 178

W tej chwili jest dopiero godzina 20:55... tak więc mimo stosunkowo młodej godziny piszę już posta. Dzień raczej mało obfitujący w rewelacyjne przeżycia. Jakby marazm, stagnacja, chwilami wręcz nuda. Po powrocie z pracy przebrałem się i już miałem iść do pokoju gdy nagle moja podświadomość tak jakby przymusiła mnie silnymi myślami bym podszedł do okna kuchennego. Zatem zgodnie z jej sugestią poszedłem do kuchni i stanąłem przy oknie. Gdy zerknąłem przez szybę na świat zewnętrzny, spostrzegłem dwoje staruszków idących ulicznym chodnikiem. Szli bardzo wolnym krokiem. Niby nic w tym nadzwyczajnego. Bo i cóż może być nadzwyczajnego w takim codziennym widoku... ale! No właśnie, ale! To nie była taka zwyczajna para, jak dwoje człapiących butami starców. Ci dwoje szli bardzo blisko siebie. Szli razem trzymając się czule za dłonie. Za te stare spracowane i pomarszczone dłonie... Serce mocniej mi zabiło i wtedy pomyślałem: Ile w nich jest uczucia... ile miłości do siebie, że po tylu latach jeszcze chcą iść razem trzymając się za ręce! Zaraz nasunęło mi się pytanie: Ilu z nas w wiekun 70-80-ciu lat będzie szło ulicą trzymając się ze swoim partnerem za rękce...? Chciałbym spotkać się wtedy z Wami wszystkimi i zapytać: Jest ktoś z tutaj obecnych, kto tak mocno i stale kocha swojego partnera jak tamci staruszkowie...? Jest tu ktoś kto idzie ulicą z partnerem i tak jak przed laty, trzyma swojego ukochanego z takim samym wielkim uczuciem za rękę!? Ciekawy jestem czy znajdzie się choć jeden cichy i drżący głos, który szepnie JA tak chodzę z moją ukochaną! I JA, dopowie jego partnerka! Czy może zalegnie głucha i paraliżująca cisza!!!

A teraz czas na ostatnie już zwrotki prezentowanego wiersza:

Nie chcę tyrać do starości,
Przez dziesiątki szarych dni.
Każdy taki identyczny,
Już po nocy mi się śni.

Wstawać rano, tyrać dniem,
Z lichą pensją lata trwać.
Z której jeszcze cwane firmy,
Chcą swój haracz słony brać.

Vaty, Zusy, Pity, Krusy,
Od luksusu też podatki,
A gdy będzie jeszcze mało,
Zapłacicie różne składki.

Och jak miło być dorosłym,
Dwa etaty ciągnąć nocą.
Może zdołam coś oszczędzić,
Nim mnie z pensji ogołocą.

Bogdan Chmielewski

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Dzień 177

Widzę na zegarze godzinę 22:45... tak więc czas na kolejnego posta. Dzisiejszy dzień był spokojny i obfitował w miłe dla mnie uczucia. Cieszę się gdy nikt nie płacze... no chyba, że ze szczęscia! Poza tym dręczy mnie jedno ptytanie: Czy na skutek dłuższego bycia partnerów osłabnie ich związek oparty na przyjaźni i miłoąści...? Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nie osłabnie... Jednak nie był bym sobą gdybym przewrotnie nie zapytał: Czy rzeczywiście!??? Moim zdaniem stagnacja i brak czujności w tak mocnym związku jakim jest miłość, może któregoś dnia zachwiać nawet najmocniejszym związkiem w posadach na skutek właśnie rutyny... Jak już wiele razy pisałem rutyna jest zawsze zgubna. Mając na uwadze ludzką miłość jako niedoskonałą, trzeba dopuścić możliwość jej słabnięcia na skutek zaniechania jej pielęgnacji i ciągłego rozwoju. A gdy do tego dorzucę jeszcze dłuższe rozstanie na skutek wyjazdu w celach zarobkowych za granicę kraju, to już sprawa osłabienia związku staje się jak najbardziej realna...! A więc Moi wspaniali i Mili czytacze...jeśl macie, lub zdarzy wam się prawdziwa miłość, nigdy nie lekceważcie stagnacji i rutyny... to pierwszy krok do zguby każdrgo związku... a więc i Waszego!!!
A teraz czas na kolejne zwrotki rozpoczętej wczoraj prezentacji:

Któż zabroni mi się włóczyć,
Albo w kiblu haszysz ćpać.
Potem fruwać pod sufitem,
I w amoku dzikim trwać.

Pełnoletnim jestem panem,
Nikt nie uczy mnie jak jeść.
Brać widelcem mam kurczaka,
Czy palcami do ust nieść.

Och jak pięknie być, dorosłym,
Mieć swobodę tak jak ptak.
Robić wszystko to co inni,
Poza jedna sprawą wszak.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Dzień 176

Jest już godzina 22:35...tak więc nic nie stoi na przeszkodzie by rozpocząć pisanie posta. Dzisiejszy dzień minął mi na pracy przy wyplataniu krzesła. Skończyłem wyplatać o 21 i teraz już troszkę wyluzowany napiszę kilka słów dzisiejszego tekstu. Żeby nie być gołosłownym nie będę dzisiaj pisał o sprawach uczuć, ani o trudnych tematach dotyczących relacji między ludźmi w różnych związkach i poza nimi. Dzisiaj wybiorę kilka zwrotek z jakiegoś wiersza. Zaraz otworze folder i poszukam czegoś co by nie było z kategorii ciężkiej. Wydaje mi się, że ten o którym myślę będzie odpowiedni... Oto i on:

Dorosły


Dziś skończyłem osiemnastkę,
A więc sprawię wszystkim bal.
Ja radochę mam ogromna,
A staruszkom moim żal…

Już dorosłym jestem panem.
Samodzielnie mogę żyć.
Tatuś z mama o nakazach,
Teraz mogą tylko śnić.

Już nie będzie mi nikt smucić,
Że nad ranem wracam spać.
Mogę chodzić sobie wszędzie,
I w kasynie w karty grać.

Szkołę śmiało mogę rzucić,
Potem w barze z piwem stać.
Mogę bywać nocą wszędzie
I od dziewczyn miłość brać.

sobota, 22 sierpnia 2009

Dzień 175

W tej chwili dochodzi godzina 21:25. Tak więc zabieram się do pisania posta. W zasadzie nie odnosze się do poszczególnych wpisów. Jednak tym razem zrobię małe odstępstwo od założonej normy. Na początek powiem, że bardzo mi się podobają wpisy [odnoszę się tylko do posta 174]. Lepszych wymarzyć sobie nie mogłem. Bardzo wam wpisywaczom dziękuje. Wszystkie trzy wpisy są taki trafne i przemyślane. Aż chce się powiedzieć, że takie można pisać tylko w oparciu o własne przeżycie i doświadczenie. Jednak nie byłbym sobą gdybym nie miał jednego drobnego ale... Mianowicje chodzi mi o jedno zdanie w jednym z wpisów do ostatniego posta. Napisane tam jest jedno zdanie w oparciu o moje stwierdzenie, że aby mógł istnieć związek zbudowany na konieczności i trwaniu, musi być oparty na zasadzie zrozumienia i ciągłych ustępstw... Pani ta dodała, że w związku z powstałym z prawdziwej i szczerej miłości także potrzebne jest zrozumienie i ciągłe ustępstwa. Twierdzę z pełnym przekonaniem, że nic podobnego w związku opartym na miłości dwojga ludzi nie jest potrzebne! Ludzie którzy się kochają prawdziwie czystą miłością, widzą w sobię tylko piękno i to wszystko co im w nich samych odpowiada... Sami też nie robią nic co by miało skrzywdzić partnera[kę]. Absolutnie akceptują wszystko co ich dotyczy, więc po co im zrozumienie i ustęostwa! Jeśli ktoś czuje inaczej, uważam, że nie kocha tak mocno i prawdziwie jak kochać powinien. Z czego maja ustępować jeśli widzą w sobie wszystko co najlepsze... i całą najpiękniejszą miłość tego świata...!
Dzisiaj dostałem informację, że znowu zaniedbałem wiersze na rzecz postów o uczuciach i życiu... obiecuje jutro zamieścić, jeśli nie cały to przynajmniej część któregoś... jeszcze nie wiem którego wiersza... Pozdrawiam cieplutko wszustkich czytaczy moich postów... I życzę spokojnych i pięknych snów...

piątek, 21 sierpnia 2009

Dzień 174

Mamy w tej chwili godzinę 22:15. To i czas na kolejnego posta. Dzisiejszy dzień był spokojny i pod wpływem wzmożonej pracy. Mam trochę wyplatania więc nie próżnuję tylko od rana pracuję. W sklepie uzupełniałem wyprzedany podczas mojej kilku dniowej nieobecności towar... a więc jazda po hurtowniach i metkowanie towaru. Teraz chcę napisać coś sensownego i zajmującego... Zastanawiałem się nad życiem dwojga ludzi w związku partnerskim, między którymi nie ma żadnych uczuć takich jak miłość, przyjaźń, czy sympatia. Taki związek na zasadzie rozsądku, albo posiadania aby nie doświadczać samotności. Czy w takim związku można poczuć się szczęśliwym...? Czy taki związek na zasadzie trwania ma szansę być dobrym związkiem...? Czy w ogóle ma szansę istnieć i przetrwać wiele lat...? Myślę że tak... ale tylko wtedy jeśli będzie budowany na zasadzie wzajemnego zrozumienia i ustępst. Myślę, że nawet z czasem może wyzwolić uczucie przyzwyczajenia, uczucie solidarności, uczucie rewanżu za dobre uczynki na rzecz partnera. Myślę także, że taki związek... to bardzo kruchy związek... i jeśli nie będzie przebiegał na zasadzie wsparcia i wyrozumiałości nie przetrwa zbyt długo i rozpadnie się zaraz po kilku kłótniach i niedomówieniach życia codziennego. Wobec tego nasuwa sie kolejne pytanie: Czy warto trwać w takim związku w którym nie ma miłości i przyjaźni! W którym każdego dnia zastanawiamy się czy przetrwamy następny dzień. Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Raczej bardzo trudno jest na nie odpowiedźieć, bo zależy od indywidualnych potrzeb każdego z partnerów. A gdy dodamy jeszcze strach przed samotnością, to z punktu widzenia takiej osoby, związek na zasadzie trwania jest jak najbardziej na miejscu. Nawet myślę, że te osoby są skłonne do akceptacji i znoszenia wieloletniego cierpienia zadawanego przez swojego partnera... byleby tylko go posiadać... a właściwie posiadać się wzajemnie... Czasem lepiej, czasem gorzej... raniąc się i przepraszając dnia następnrgo... można przetrwać nawet całe życie... ale czy warto tak żyć i świadomie pozbawiać się tego co jest najpiękniejsze na świecie...? Czy warto żyć w cierpieniu... bez miłości, bez przyjaźni, bez współczucia i bez szczerego, płynącego z serca wsparcia...?

czwartek, 20 sierpnia 2009

Dzień 173

Ale ten czas szybko leci... zanim się zorientowałe wybiła godzina 24,00... tak więc czas najwyższy by rozpocząć pisanie posta. Dzień od rana zapowiadał się raczej smętnie... Najpierw spostrzegłem z niemałym zdenerwowaniem brak spodni i portfela ze sklepowymi pieniędzmi i dokumentami typu adresy i telefony firm i hurtowni... i to zepsuło mi humor na dobre. Na szczęście po 2-ch godzinach okazało się, że po prostu zapomniałem je zabrać z Wrocławia. Potem już było tylko lepiej... w sklepie przez kilka dni mojej nieobecności szło nawet dobrze, co sprawiło mi sporą przyjemność bo tak jak wspomniałem pieniądze sklepowe zostały we Wrocławiu. Reszta dnia była już tylko jednym pozytywem, którego wcale się nie spodziewałem i z tego powodu było to dla mnie jeszcze większym zaskoczeniem i przyjemnością. Wracając do postów o zatracie przyjaźni na rzecz posiadacza, muszę powiedzieć, że dzisiaj nabrałem przekonania iż były bardzo potrzebne te wstrząsające tematy. Między innymi dlatego, że poruszyły pokłady uczuć w co najmniej kilku osobach. A to skolei zaowocowało przypływem wielkich uczuć przyjaźni i braterstwa i sympatii. Uczuća które jeszcze wczoraj uważałem z niemoażliwe do zachowania na dłuższą drogę życia, dzisiaj nabrały innego znaczenia i sensu. Bardzo się cieszę z tego powodu, że w tym czasie miałem i mam przy sobie tych wszystkich, którzy mnie wspierali i nie pozwolili bym zwątpił... w tak piękne uczucie jakim jest prawdziwa i szczera przyjaźń... taka lekcja przydała się nam wszystkim i mnie także bo pojąłem, że one też czasem mają swoje kaprysy i słabsze chwile, które raczej trzeba nauczyć się rozumieć... niż odrazu wątpić!

środa, 19 sierpnia 2009

Dzień 172

Mija już godzina 22,35... Dzisiaj wróciłem z Wrocławia i zaraz biorę się do pisania posta. Podróż miałem trudną i długą z uwagi na korki i remonty dróg. Najważniejsze jednak jest to, że wróciłem cały i zdrowy do domu. Ucieszył mnie także fakt, że jednak w dużej mierze się myliłem co do przyjaźni. Dzisiaj doznałem miłego wrażenia, że ona jest i to w wielu miejscach na świecie. Czasem ma nieco inną twarz, czasem inne imię... czasem jest wstydliwa, a czasem nawet trochę zaborcza... ale jest...! Mimo tylu zmiennych cech jedno jest pewne, że jesli jest prawdziwa to zawsze pochodzi z najgłębszych pokładów serca. Trzeba ją tylko umiejętnie wyłuskać i uwidocznić. Trzeba jej tylko pomóc zaistnieć i wszystkim wątpiącym pomóc ją zrozumieć. A potem tak jak ten piękny ogród trzeba ja pielegnować... wręcz pieścić, a przede wszystkim o nia dbać... dbać pod każdym względem, o każdej porze dnia i nocy, by nie poczuła sie samotna i opuszczona z żadnego powodu... a szczególnie opuszczona na rzecz jakiegoś tam pierwszego lepszego posiadacza... czy jakiegokolwiek bądź innego powodu... Na zakończenie zacytuję samego siebie:

Jeśli w sercu nie ma nic,
To i choćby piorun uderzył,
Nie wywoła nawet jednej...
Nędznej iskry...!

Bogdan Chmielewski

wtorek, 18 sierpnia 2009

Dzień 171

Właśnie wróciłem do domu. Jest godzina 23,20... Tak więc siadam natychmiast do pisania posta. Dzisiejszy dzień był dniem wizyt pożegnalnych, ponieważ jutro wyjeżdżam do Warszawy. Pierwsza wizyta była wizytą u cioci. Zjedlismy pożrgnalny obiad i około godziny 18 zaczęliśmy się żegnać. Podświadomie poczułem, że 80-cio letnia ciocia, która ma sie w takiej sprawności fizyczno umysłowej,której i 50-cio latka by pozazdrościła, pragnie się do mnie przytulic. Niesamowite uczucie, a ponieważ zawsze słucham swojej podświadomości... tak i tym razem jej posłuchałem. Gdy tylko ją objąłem ramionami wtuliła się we mnie jak małe dziecko... i tak stalismy dobrą chwilkę. Potem stojąc obok niej, objąłem ja ramieniem i ona raczej wstrzemięźliwa do takich gastów stała i nie wzbraniała się temu objęciu. Potem w jej oczach zobaczyłem łzy smutku i potrzeby drugiego człowieka. Sam się rozczuliłem i gdy oczy zaszły mi wodą pomyślałem: tego jest wszystkim potrzeba, bo to ma jedyną wartość na świecie!!! Nie pieniądze, nie posiadacze, nie fałszywe przyjaźnie tylko to prawdziwe i szczere uczucie, które przejawia sie na zewnątrz przytulaniem, które daje każdemu bez wyjatku wsparcie i pewność, że tego właśnie potrzebujemy najbardziej z wszystkiego co nas otacza. Potem była wizyta u starych znajomych i oni na pożegnanie także pragnęli przytulania... także były łzy i brak chęci rozstanie. Padały deklaracje i obietnice częstszego kontaktu. Jaka to piękna i niekłamana radość płynie w takich chwilach... Doznałem wspaniałej bliskości uczuć i zrozumiałem, że dla tych ludzi zawsze będe tym najbliższym... tym który jest najlepszym przyjacielem... który dla nich nie przeminie nigdy! Doprawdy nie potrafię pojąć jak można się takiej energii świadomie pozbawiać!!!???

Dzień 170

Już jest godzina 23,15...Czyli dość późna pora... mnie to jednak w niczym nie przeszkadza, a już na pewno nie w pisaniu posta, ani w głębokich przemyśleniach... Zastanawiam się często nad różnymi sprawami... tak i teraz temat, który poruszam od trzech dni o porzucających nas pseudo przyjacielach spokoju mi nie daje. Dzisiaj zrozumiałem, że porzucanie przyjaciół wlecze za sobą cała masę innych uczuć... Jednym z nich jest zaufanie!!! Czy można ufać komuś kto rzuca słowa na wiatr... zwłaszcza w tak ważnych tematach jak przyjaźń...? A czy wszyscy następni, którzy znajdą się pod bezpośrednim wpływem tej osoby też doznają z jej strony zawodu wiary i zaufania!??? Nurtuje mnie ta myśl od rana do wieczora i nawet wtedy gdy przebudzę się w środku nocy. Według mnie istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak. Takie zachowanie i działanie musi mieć głębsze korzenie. Nie wierzę, że tak działają tylko jednorazowo w sensie porzucenia sprawdzonego przyjaciela na rzecz pozbycia się samotności i pochwycenie swojej ofiary... tak, ofiary...! W końcu zrozumiałem, że ci którzy porzucają przyjaciół tylko dlatego, że ze strachu chcą za wszelka cenę mieć partnera do towarzystwa...! Do towarzystwa... a nie dlatego, że mają do niego jakieś choćby minimalne uczucia...! Robią to wiele razy... i robią to jeszcze dlatego, że chcą posiadać... posiadać za wszelka cenę... na zawsze i tylko dla siebie... A że przyjaciela posiadać się nie da więc porzucają go na korzyść osoby ofiary która wpadnie im w ręce... smutne??? Ale za to jakie prawdziwe...

niedziela, 16 sierpnia 2009

Dzień 169

Spojrzałem na zegarek stojący na ławie i widzę, że jest godzina 21,15...co oznacza, że należy zabrać się za pisanie kolejnego posta. A więc Moi Drodzy czytacze, chcę wam powiedzieć, że dzisjaj doznałem miłego uczucia, że jednak przyjaźń ma szansę na zaistnienie...i to całkiem realnie. A skoro odradza się nadzieja... to i serce bije inaczej... to i umysł pracuje odważniej... to i oczy zaczynaja się usmiechać do każdego i wszystkiego... nie powiem publicznie czyja to zasługa... jednak sprawcy powrotu mojej wiary już wiedzą kogo mam na myśli...!!! Buziaczek dla Was... taki ciepły... prawdziwy i przyjacielski... Wysyłam dwa... po jednym dla każdej osoby... Chyba dzisiaj zasnę bez dręczących mnie przemyśleń o nieistniejącej przyjaźni...

Dzień 168

Dzisiaj bardzo późno wróciłem z gościny...W tej chwili jest godzina 00,35... jednak tak późna pora nie odstrasza mnie od napisania codziennego posta. U cioci na imieninach było bardzo miło i przyjemnie. A ja coraz częsciej rozmyślam o prawdziewj przyjaźni. Z upływem godzin i dni, coraz bardziej przekonuję się, że prawdziwa przyjaźń jest tylko na papierku, albo w obietnicach, a najczęściej na ustach tych, którzy tak łatwo udżywają tych obietnic. Coraz częsciej przekonuje się, że te wszystkie obietnice i deklaracje tracą szybko na wartości. Powoli rysuje mi się standardowy schemat na określenie przyjaźni. Widzę, że deklaracje padają prawie zawsze wtedy gdy osoba deklarująca jest samotna i w potrzebie... wtedy obietnice padają często i z określeniem jako dozgonne. Jednak są niesamowicie krótkotrwałe. Zadziwiająco szybko słabną z chwila, gdy w samotności tychże osób pojawia sie jakiś konkretny partner[ka]. Wtedy jak za dotknieńciem czarodziejskiej różdżki nikt juź nie chce tej deklarowanej przyjaźni potwierdzać i dawać. Każde doświadczenie rozczarowania w tej materii sprawia mi ból. Jest mi smutno i czuję sie oszukany. To podłe uczucie. Kiedy każdego kolejnego razu doświadczam niejako zdrady, serce mi krwawi i tracę wiarę w to, że kiedyś ktoś, kto zadeklarował dozgonną i prawdziwą przyjaźń dochowa danego słowa...!!! Nawet nie chę się zagłębiać w myśli o większym uczuciu. Uczuciu miłości... tej wielkiej, jedynej, tajemniczej i słodkiej... bo skoro przyjaźń jest tak bardzo ulotna i trudna do dochowania to jak musi być trudno dochować prawdziwej miłości!!!? Zaczynam coraz częściej myśleć, że to chyba jest niemożliwe do spełnienia!!! Och jak smutno... jak smutno mi...

piątek, 14 sierpnia 2009

Dzień167

Mamy teraz godzinę 22,20 a więc czas na posta. Dzisiaj jestem we Wrocławiu. Będę tu kilka dni. Jest ku temu kilka powodów. Pierwszy to imieniny mojej cioci... a drugi to kilka spraw związanych z wykupem mieszkania. Droga była raczej spokojna...chociaż dwa razy inny kierowca spowodował niemal kolizyjną sytuację... Ale ja mam super sprzymierzeńca [moją podświadomość] i w porę mnie ostrzegała o tym co zrobi dany kierowca. Dlatego wiedząc, że będzie zajeżdzał moją drogę byłem już przygotowany na reakcje unikową... i dezięki temu uniknąłem wypadku. Tak więc jestem cały i zdrowy chociaż trochę zmęczony... Disiaj odpuszczę sobie temat z serii ciężki lub poważny, bo nie mam nic w zanadrzu... i nie chce mi się myśleć. Tak więc oddam się lenistwu i położe do łożka... Życzę wszystkim miłych snów i dobrago wypoczynku...Dobranoc...

czwartek, 13 sierpnia 2009

Dzień 166

Jest w tej chwili godzina 19,50... co skłania mnie do rozpoczęcia nowego posta... Wczoraj założyłem nieśmiało, że postem o seksie w związku, wzbudzę szersze zainteresowanie... i tak się też stało. Post zaowocował trzema wpisami, z czego dwa były przemyślane i takie rzczywiste jak w codziennym życiu. Pisząc wczorajszego posta zaplanowałem jego tak jakby kontynuację poprzez napisanie następnej części... chociaż tematyka jest taka sama to jednak stojąca po przeciwnej stronie. Dzisiaj zapytam o to jak by wyglądał związek dwojga ludzi w którym seks byłby dominującą i zasadniczą cechą w codziennym życiu tego związku. A więc wyobraźmy sobie związek w którym wszystko jest podporządkowane pod seks. Każdy dzień zaczyna się od seksu i kończy się seksem. Z pozoru wszystko jest prawidłowe tylko należałoby zapytać czy obydwoje partnerów tego właśnie chcą, czy tylko na przykład tyran - posiadacz zdominował swoja ofiarę i zmusza ją do takiego życia. W takiej sytuacji bez żadnych wątpliwości można powiedzieć, że o miłości mowy być nie może... ani o przyjaźni, ani o szczęsciu... czy chociażby o jego namiastce. A co w takim razie z uczuciami gdy tych dwoje razem tego chce i robią wszystko byleby tylko nie stracić żadnej wolnej chwili bez seksu...? Czy oni też nie mają do siebie uczuć miłości i przyjaźni...? Myślę, że są zdominowani fizycznym pożądaniem, a uczucia jeśli są, to są na dalszym miejscu... co szybko się okaże, gdy ta fascynacja seksem minie. Może minąć na kilka sposobów, ale ja wymienię tylko dwa: Pierwsze to na skutek przemijania i tym samym naturalnego zużycia organizmu, a drugie na skutek utraty atrakcyjności i deformacji ciał tuszą i obwisłą skórą...! Ciekawy jestem jak wtedy będzie wyglądał ów wspaniały związek... czy przetrwa w takiej nowej rzeczywistości bez prawdziwych uczuć miłości, przyjaźni i szczęścia...???

środa, 12 sierpnia 2009

Dzień 165

Jest już godzina 21. Więc zaczynam pisać swojego codziennego posta. Za oknem już ciemno, a to przypomina mi o przemijającym lecie... i już na samą myśl o tym robi mi się smutno. To z kolei nastraja mnie do przemyśleń o dobrym lub złym partnersteie...
Dzisiaj chciałbym poruszyć istotną i dość ważną sprawę seksu w związkach partnerskich ludzi, którzy zamierzają spędzić ze sobą dłuższy okres, a nawet wszystkie lata wspólnego życia. W związku z tym należałoby zadać pierwsze i podstawowe pytanie: Czy seks jest wyznacznikiem dobrego związku? Myślę, że nie. Ale czy rzeczywiście tak jest jak myślę…? Uważam, że w dobrze funkcjonującym związku, potrzeba jest czegoś więcej niż tylko dobrego seksu. Zagłębiając się w tych rozważaniach, nasuwa się kolejne pytanie: czy potrafilibyśmy być i zachować dobrze funkcjonujący związek bez seksu…? Moim zdaniem w każdym związku partnerskim potrzebne jest zrozumienie, współczucie, przyjaźń i miłość. Bez tych uczuć nie może być mowy o dobrym partnerstwie, ani nawet o byle jakim układzie… no chyba, że w układzie typu posiadacz – ofiara. Wtedy nie potrzebne są uczucia przyjaźni, szczęścia, współczucia i miłości. W czymś takim dominuje strach przed samotnością i z drugiej strony tyrania i egoizm. A w związku opartym na miłości i tych pozytywnych uczuciach, brak seksu nie powinien być przeszkodą nie do przezwyciężenia… ale czy rzeczywiście tak jest…? Jeśli tak jest to znaczy i świadczy tylko o tym, że w takim związku rolę przewodnią wiedzie miłość, wyrozumiałość i zrozumienie… ale jeśli to partnerstwo nie przetrwa z uwagi na brak seksu, to znaczy, że… nie ma w nim prawdziwej miłości ani żadnego z tych uczuć, które tu wymieniłem. Każdy związek partnerski oparty na głębszych uczuciach, nawet ten, w którym wygasł seks trzeba pielęgnować… dbać o niego jak o piękny ogród. Codziennie podlewać, pielić z chwastów, które wkradają się zewsząd i zapuszczając głęboko korzenie rozrastają się bardzo szybko. Potem zagłuszając swoim powiększającym się błyskawicznie rozmiarem, niszczy to co cenne, chciane i pożądane zjawisko… a potem centymetr po centymetrze pochłania go i powodują powolne umieranie pięknych ideałów… czasem tylko przejściowo… a czasem nieodwracalnie i na zawsze!

wtorek, 11 sierpnia 2009

Dzień 164

Właśnie mija godzina 19,20... za oknem deszcz, chmury, ziąb i ponura panorama... a ja bez wzgledu na te wszystkie przeciwności dobrego nastroju pisze posta...
Dzisiaj zastanawiałem się nad zjawiskiem, które Dość powszechnie towarzyszy mnie… nam wszystkim, czy tego chcemy czy nie. Problem dotyczy tak jakby ofiar wszystkich posiadaczy. Moje przemyślenia poszły w kierunku skutków wieloletniego terroru w rodzinach i związkach, które powstały i trwały na fundamentach układów, w których dominował[a] tyran posiadacz. Zastanawiałem się czy dzieci urodzone w takich związkach mogą doznać zwichnięć emocjonalno uczuciowych i… przenosić je jako akt swoistej zemsty do swojego życia w związku, a także do życia wszystkich innych ludzi, którzy znajda się w zasięgu takiego kogoś. Czy takie ofiary psychicznej przemocy muszą tak funkcjonować, bo inaczej już nie potrafią… bo nie mają wykształconego własnego widzenia świata i pozytywnej metody na związek dwojga ludzi. Myślę sobie, że na skutek długoletniego oddziaływania tyrana posiadacza na swoje ofiary… one nabierają cech obronno agresywnych i same odpłacają za swoje upokorzenia wszystkim którzy tylko się nawiną pod ich rękę. A zatem znaczy to, że tak! Żyjąc wiele lat w przekonaniu, że są nic nie warci, że nie potrafią absolutnie niczego, że są życiowymi nieudacznikami, że nie potrafią znaleźć sobie kolegów, koleżanek i pracy… czy wręcz nie potrafią samodzielnie i bez pomocy innej osoby funkcjonować, żyć itd… wyrwawszy się spod jarzma szukają sposobu jakby tu teraz się dowartościować. Najlepiej mogą się dowartościować gdy przekształcą się w takiego samego tyrana posiadacza, pod którego presją żyły do tej pory… a co będzie jeśli nie zdołają, na skutek wszczepionego własnego poczucia niskiej wartości znaleźć sobie partnera[ki]…? Wtedy nie bacząc na to czy mają racje czy nie, czy się ośmieszą czy nie, czy wyjdą w oczach innych ludzi na zwykłych durni, kąsają i atakują wszystko i wszystkich dokoła siebie… dlaczego tak się dzieje…? Ano dlatego, że brak im podstawowych uczuć miłości, przyjaźni empatii i współczucia…! Także dlatego, że brak im zdrowego i logicznego myślenia, w ocenie działań innych ludzi. W nich dopatrują się swoich krzywd i dlatego na nich sączą swoje jady aż do upadłego… tylko, że takie działanie spowoduje istną lawinę na ich drodze. Każdy zaatakowany przez nich człowiek odpowie im tym samy co dostał od nich – tych nieszczęsnych życiowych frustratów... a lawinie nieprzyjemności nie będzie końca… no chyba, że sami przestaną kąsać swoje całe otoczenie. Jakie to straszne i przygnębiające… nie mieć własnego logicznego myślenia…! Czy jest jakiś sposób by tym wszystkim ofiarom posiadaczy pomóc…? Pewnie tak… gdyby sami poprosili o pomoc… ale nie poproszą nikogo o pomoc… będą tak żyć aż do śmierci i będą nasączać sobą następne pokolenia. Tak więc jedyne co można dla nich zrobić to zostawić ich samych sobie… po prostu ignorować ich samych i to co robią… gdy nie znajdą dla siebie celu do ataku, stracą na sile i usuną się w cień… a tam może się zdarzyć, że coś nimi wstrząśnie i zechcą cos ze sobą zrobić… może wtedy poproszą o pomoc tych których tak zajadle atakowali… wtedy bez względu na zadrażnienia należy udzielić im wszelkiej niezbędnej pomocy!!!

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Dzień 163

Na zegarze jest w tej chwili godzina 21. Tak więc nastała chwila, w której zaczynam pisać posta. Dzisiaj pominę takie informacje jak mi minął dzień i jakaich doświadczałem uczuć w związku z pogodą, czy z powodu relacji z innymi ludźmi. Życie jest jakie jest i ja go w zasadzie akceptuje w takiej formie jakiej go codziennie doświaczam od innych ludzi. Jak od każdej normy tak i od tej są odstępstwa. Więc i w tej materii są tacy ludzie, których w żaden sposób nie da się nawet tolerować. Na skutek takich informacji napływających od innych ludzi doszedłem do wniosku, że warto poruszyć temat uczuć wynikających z poszanowania bliźniego. Poszanowania jego wyobrażeń na tematy dotyczące rożnych form życia w związkach i poza nimi. Jedno co najbardziej nasuwa mi się na myśl to fakt powszechnego lekceważenia. Lekceważenia niemal w każdej dziedzinie życia na ziemi. Najbardziej drażni mnie forma lekceważenia na skutek nieprzykładania się do zrozumienia drugiego człowieka... Polega to na niedokładnym czytaniu tego co ktoś pisze, na niedokładnym słuchaniu tego co ktoś mówi, na wyrywkowym i wybiórczym przyswajaniu sobie mądrości, które ktoś wypracował i je głosi wszystkim którzy pozornie słuchają, a potem podejmują sią na podstawie tak płaskich wiadomości oceny swojego partnera czy rozmówcu. Gdyby tak do tego dorzucić jeszcze kardynalny brak zrozumienia, to będziemy mieć obraz i wytłumaczenie dlaczego tak często dochodzi do zadrażnień miedzy ludźmi i partnerami z najprzeróżniejszych związków jakie tylko możemy sobie wyobrazić. Spłycanie i okrojenie tego co ktoś mówi to cenzura...! Cenzura której nikt nie chce, a którą prawie każdy stosuje w celu osiągnięcia włsnych korzyści! Chociażby dowartościowanie się na cudzych pogladach. Tak więc myślę sobie, że tym tekstem udało mi sie wstrząsnąć tymi, którzy mienią sie być nieco więksi i ważniejsi niż inni...

niedziela, 9 sierpnia 2009

Dzień 162

Dzisiaj jest niedziela i to dobrze po południu. Godzina mniej więcej[każdy
z moich zegarków pokazuje inny czas] 17,20... Za oknem ładna i słoneczna pogoda... aż szkoda dnia na siedzenie w domu. Teraz, tak jak obiecałem, uzupełnię przedwczorajszego posta o samotności. A więc wiemy już, że samotność może mieć wiele twarzy. Widz polega na tym, jak my sami odbieramy każdą z samotności.Z pozoru samotność to stan tęsknoty za kimś lub za czymś. Jednak po głębszym zastanowieniu zaczynam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście tak jest... bo jeżeli uczucie samotności jest chęcią posiadania... to ma podłoże materialne. A skoro chcemy w naszej samotności wynikającej z braku partnera [kę], tego partnera usidlić i wszelkimi sposobami sprawić by on był przy nas i tylko dla nas, to już jest egoizm...! Jak się domyślacie każda forma egoizmu jest szkodliwa i destrukcyjna. Idąc dalej tym tokiem rozumowania można by założyć, że tęsknota prowadzi do zniewolenia jeśli jest w wykonaniu posiadacza... A od tego jest już tylko mnaleńki krok do tyranii i zochydzenia życia drugiemu człowiekowi. Po wytrwaniu w takim układaie kilku lat, nastąpi niechybnie rozpad takiego związku... Po głębokim rozważeniu tego co napisałem dochodzę do wniosku, że tylko jedna forma samotności jest pozytywna i zdrowa. Jest to samotność w której widzimy tylko pozytywy. To taki stan w krótym będąc bez partnera na codzień pod jednym dachem, odczuwamy spokój i komfort psychiczny. Taki stan komfortu wynika z tego, że nikt nas we własnym domu nie niewoli, nie zmusza do odpowiednich zachowań i działań pod dyktando partnera. Nie sztorcuje za to, że zupa jest chłodna albo mało słona. Nie tyranizuje wrzaskiem i głośno ryczącym telewizorem. Będąc w takim stanie pozytywnej samotności cieszymy się spokojem, i brakiem wszelkich uwag. Czujemy sie wolni i swobodni w zachowaniu, działani, spaniu itd. Przy tym wszystkim musimy postarać się o partnera, który będzie mieszkał oddzielnie, który będzie kochał i był dyspozycyjny na każde nasze życzenie do spacerów, wizyt gościnnych, do seksu, do jazdy na rowarach i turystyki. Taki ktoś od wszystkiego... najlepiej taki, który[a]ma taki sam pogląd na te sprawy... Wtedy nastąpi najzdrowszy układ z wszelkich możliwych układów. Od tego typu związków jednak istnieja odstępstwa: Są to takie związki, które chcą partnerstwa polegajacego na dyktacie i posiadaniu przez posiadacza i takie, krtóre potrafią wypracować zdrowy kompromis w którym związek jest akceptowany jako szczęśliwy przez obojga partnerów...! Ale czy to jest możliwe...??? Sami sobie odpowiedzcie...

sobota, 8 sierpnia 2009

Dzień 161

Właśnie mija godzina 23,25... A ja nie mam natchnienia do pisania. Jestem śpiący i dzisiaj głębszy tekst sobie daruję. Mam nadzieje, że mi to odpuścicie. Pozdrwaiam i życzę długich i spokojnych snów... Pa

piątek, 7 sierpnia 2009

Dzień 160

Jest godzina 21,20...Dzisiaj chcę się trochę wcześniej położyć więc zaczynam pisać posta w tej chwili. Pisałem już o miłości, o przyjaźni i o szczęściu i żadnego z tych tematów nie uważam za wyczerpany i zamknięty. Wręcz przeciwnie...uważam, że na te tematy można pisać bez przerwy. Mimo to teraz nie chcę pisać o tych uczuciach. Dzisiaj chcę poruszyć bardzo ważny temat. Temat jakże często doświadczany w naszym życiu codziennym, a także w życiu każdego człowieka bez wyjatku. Jest to problem samotności... bo czym jest właściwie samotność...? Czy to stan bycia w którym nie mamy obok siebie partnerki[a]. Czy to brak przy nas rodziny, ojca, matki, dzieci...? Czy to mijający nas tłum ludzi na ulicy...? Czy to związek małżeński w którym partnerzy nie mają do siebie uczuć i mimo, że razem mieszkają mijają się w przedpokoju bez słow...? A może to stan w którym każdy posiadacz[ka]niewolą nas na tyle, że w końcu nigdzie nie możemy wyjść i z nikim nie wolno nam rozmawiać...? A może to życie w ubustwie, które powoduję, że zamykamy się w sobie bo nie stać nas nawet na filiżankę kawy by wypić ją na pogaduszkach w towarzystwie bliskich nam osób...? Można by tak wymienić jeszcze więcej podobnych momentów z życia wielu ludzi, ale po co? Wystarczy to co jest napisane. Jedno jest pewne samotnośc dla każdego człowieka jest inna. Dla jednych ludzi trudna, dla innych nie do wytrzymania, dla jeszcze innych zabawna, a dla jeszcze innych wręcz przyjemna i komfortowa. Czym więc tak naprawdę jest stan samotności... złem, utrapieniem, katastrofą, dobrem, a może wspaniałym darem niebios, albo receptą na spokojne życie...? Na tym dzisiaj zakończę wywód, bo po cichu liczę na to że wciągnę Was Drodzy Czytacze w coś co nazywam wynurzeniem spod serca... Pozdrawiam cieplutko i życzę konstruktywnych przemyśleń w tej materii... c.d.n.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Dzień 159

Mija dzień za dniem... postów przybywa i jest ich coraz więcej...Ja nie bacząc na otoczenie i obowiązki zadumałem się i uciekł mi gdzieś czas. Patrzę wiąc w pośpiechu na zwgarek i widzę, że jest w tej chwili 19,45. Zabieram się tedy do pisania, a w szczególności muszę dokończyć odsunięty chwilowo wiersz, którego cztery zwrotki już zaprezentowałem przedwczoraj. Napiszę jeszcze króciutko o dzisiejszym dniu. Dniu, który właśnie chyli się ku końcowi. Podobnie jak wczorajszy dzień, także i dzisiejszego dnia nie zaliczam do najlepszych. Przepychanki choć już w łagodniejszej formie trwały... chłód wiał z każdej strony i to bynajmniej nie chłód pogodowy... a potem ta złowieszcza cisza... cisza straszna i okrutna... mam jednak wiarę i dzięki niej mam głęboką nadzieję, a właściwie przekonanie, że nie jest to cisza przed jeszcze straszniejszą burzą...!

A teraz przechodzimy do istoty tego posta...oto nadszedł czas na resztę wiersza:

Czy żeś brudny, czy ubogi,
Byleś nie zszedł z prawej drogi
Czyś w ubraniu, czy żeś goły,
Las zaprasza na łąk stoły…

Nagle hałas zmącił ciszę…
Czy ja dobrze dźwięki słyszę?
Na traktorach pędzą drwale…
I drzewostan tną zuchwale.

Drzewa jęcząc już padają,
A że w sobie dziuple maja,
Giną z nimi też zwierzaki,
Widać marny los ich taki…

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 04.08.2009 r.

środa, 5 sierpnia 2009

Dzień 158

Właśnie mija godzina 21... w takim razie zaczynam pisać posta. Dzień zaliczam do złych... wręcz kiepskich. Powiem otwarcie, że dawno już takiego złego energetycznie dnia nie doświadczałem. Jestem roztrzęsiony, zbulwersowany i czuje się kiepsko. Tak kiepsko, że nie pamiętam kiedy ostatni raz spotkało mnie coś takiego. Od rana doświadczałem kłótni, obgadywania, potem ceremoni pogrzebu, na którym doznałem zdumienia słysząc z ust starej dewoty opinię na temat zachowania uczestniczących w tej żałobnej ceremoni ludzi. Potem znowu były idiotyczne kłótnie i sprzeczki z niewiadomo jakiego powodu. Zadziwiające jest to, że to wszystko z powody innych ludzi. Ludzi którzy posługując się wielkimi słowami o dozgonnej przyjaźni potrafią jednocześnie ranić bardzo boleśnie. Jak się okazuje, ranić bez zastanowienia jest o wiele łatwiej niż powiedzieć co nas w obiecanej przyjaźni zaburza. Cóż to może być co pozwala aż na sprzeczkę i kłotnię o dużej sile destrukcyjnej...? Cóż to może być...? Co za siła drzemie w tym czymś co powoduje zatarg, że nie można tego powiedzieć. Wyjaśnienie tej tajemniczej sprawy zdecydowanie chroni przed waśnią. Cóż to takiego co kładzie na szali wagi tej przyjaźni jej istnienie, a w najlepszym razie zachwianie w posadach fundamentów... Czy jest coś ważniejsze od wielkiej i szczerej przyjaźni...? Oczywiście, że jest! To wielka i prawdziwa miłość! Ona tylko przebija swoją mocą przyjaźń. Jeśli tak to co to może być o czym nieco wyżej piszę, a co poddaje tą przyjaźń takiej próbie...? Co może mieć tak wielką moc, a czego nie można ujawnić nawet za cene utraty zaufania...? Powiem, że rozmyślałem długo i nader wnikliwie i nie odnalazłem odpowiedzi... ale wierzę i bardzo chcę wierzyć w to , że sie dowiem. A wiecie dlaczego...? Bo święcie wierzę, że nie ma nic ważniejszego na świecie co by mogło zburzyć prawdziwa przyjaźń i miłość!!!

wtorek, 4 sierpnia 2009

Dzień 157

Za oknem jeszcze jest widno...no widno to może zbyt mocno powiedziane... jeszcze jest szarówka... czyli godzina 20,15... A ja właśnie w tej chwili zabieram sie za pisanie posta. Z uwagi na to, że już od kilku dni nie prezentowałem żadnego wiersza, dzisiaj zamieszczę jeden z najnowszych, który wyszedł spod mojej ręki dzisiaj. By wzbudzić większa ciekawość wśród czytaczy, zaprezentuję go na dwa razy. Oto on:

W cichej kniei

W cichej kniei, o tej porze,
Żaden jeleń spać nie może.
Las z natury swej bogaty,
Rodzi owoc, ścieli kwiaty.

Daje spokój i schronienie,
W stresie nerwów ukojenie.
Ziół obfitość w każdym lesie
Zapach oraz piękno niesie.

A mieszkańców czułe nosy,
Obwąchując grube kłosy,
Wyszukują smaczne kąski,
Na śniadanie i przekąski.

Wszystkie krzewy owocują,
Pachnąc nęcą, prowokują.
Bzu czarnego grube kiście,
Przedzierają się przez liście.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Dzień 156!

Mamy już godzinę 22,15... Czyli średni czas jeśli chodzi o późną porę wieczoru. Dzisiaj obiecałem napisać o miłości i przyjaźni zwierząt do ludzi. Szczególnie chodzi mi o przyjaźń i miłość psią. Co się tyczy innych zwierzęt nie są mi znne jakieś ujmujące za serce przykłady. Poza tym chyba nie jest ona tak udokumentowana jak właśnie przyjaźń psia. Przykład, którym chcę się posłużyć może wzbudzić wiele kontrowersji i budzić sprzeciw u wielu czytelników. Jednak mnie się podoba bo pokazuje, że nawet w takich warunkach pies nie opuszcza swojego pana nigdy... A więc pewnego razu, pewien pan wybrał się na randkę. A że miał psa myśliwskiego rasy seter zabrał go ze sobą na to spotkanie. Może dla lepszego wrażenia albo splendoru, a może by dodać sobie odwagi tego niestety nie wiem. Kiedy się spotkali i byli ze sobą jakiś czas, ów pan poczuł silny niepokój w brzuczu. Po kilku minutach zrozumiał, że ma pecha bo przydarzyło mu się w takim momencie rozwolnienie. Cóż począć, byli w leśnym plenerze tak on przeprosił swoja panią i poszedł w krzaki za swoją potrzebą. Jednak jak pech to pech. Zanim doszedł w odpowiednie miejsce popuścił w majtki. Nie mając innego wyjście zdjął je całkiem, wytarł się dokładnie i je wyrzucił w krzaki. Lekko zarzenowany wrócił do pozostawionej samotnie damy. Usiedli na soczystej trawie, a pies z przyjaźni i w trosce o swojego pana poszedł za tropem i odnalazł porzucone majtki swojego pana. Nie "zastanawiając" się nad konsekwencją swojej wierności wziął majtki w pysk i przyniusł swojemu panu. Pan omal ze wstydu nie spłonął.Był tak wściekły na swojego psa, że zaczął go dlekkimi kopniakami odpedzać od siebie. Zdezorientowany pies położył zabrudzone majtki u jego stóp, a sam odszedł na ubocze i tam zaczął pogryzać trawę by pozbyć się z pyska smrodu swojego ukochanego pana. W tym samym czasie pan solidnym kopniakiem posłał majtki daleko w krzaki, a "zdziwiony" pies poszedł po nie i przynióśł je po raz drugi do stóp pana. Ten ponownie je wykopał, a niczego nie rozumiejący pies znowu aportował. I jaka tu wdzięcznośc spotkała wiernego psa za swoje oddanie i troskę o swojego pana...? Ano w nagrodę dostał kilka szturchańców nogą w żebra... Aż chce się w pełni przytoczyć stare i mądre przysłowie ludowe..."Służ Panu wiernie a pan ci p......"

niedziela, 2 sierpnia 2009

Dzień 155

Dzisiaj jak mało kiedy wpiszę posta już o tej godzinie...czyli o 19,10... Tekst posta przygotowałem zdecydowanie wcześniej więc zaraz go tutaj umieszczę i prześlę do ogólnego wglądu. W ten sposób będę miał spokojny wieczór i swobodę przed kompem.

Będąc pod wpływem mojego wczorajszego posta, pozwoliłem swoim myślom pogrążyć się w zadumie. Gdy daję swobodę i spuszczam ze smyczy jak na polowaniu psy myśliwskie swoje myśli, zawsze pojawiają się głębokie przemyślenia. A z tych z kolei rodzą się ciekawe, czasem nawet kontrowersyjne odpowiedzi. Tak więc wczoraj leżąc wieczorem w łóżku drążyłem temat przyjaźni i co za tym idzie miłości człowieka do człowieka… ale i nie tylko człowieka do człowieka. Temat dotyczył również zwierząt, które potrafią kochać i darzyć takimi uczuciami ludzi. Zastanawiałem się czyje uczucia są prawdziwsze, bardziej jasne i przejrzyste… Dzisiaj rozważę przyjaźń i miłość ludzką… a jutro przyjaźń i miłość zwierzęcą. Do opisania uczuć przyjaźni i miłości między ludźmi, tysiące pisarzy zużyło hektolitry atramentu i połamało olbrzymie ilości stalówek, a mimo to wciąż można znaleźć wątki o niezrozumiałym działaniu ludzi w tej właśnie materii. W zasadzie każdy człowiek obojga płci chce mieć szczerego przyjaciela i doświadczać prawdziwej miłości...!? Ale czy to rzeczywiście jest prawdą???!!! Osobiście, na skutek wczorajszych rozważań i wcześniejszych doświadczeń, mam poważne wątpliwości co do tego czy to jest szczere i prawdziwe. Bo jak wytłumaczyć fakt, że niestety najczęściej kobiety dostając te uczucia od innych ludzi, partnerów, mężów, przyjaciół nie potrafią z tych darów czerpać w nieskończoność. Jeśli już jest ktoś kto ma te wszystkie przymioty i daje im te wszystkie uczucia, po upływie jakiegoś niedługiego odcinka czasu zaczynają kombinować! Wpadając w rutynę, znudzenie czy bliżej nieokreślony stan, przestają cenić to co mają! Już nie poświęcają tym wymarzonym przyjaźniom i miłościom tyle czasu ile poświęcały wcześnie. Nagle stają się oschłe, mało wylewne i wręcz oszczędne w ciepłe słowa. Unikają rozmów, spotkań czy wręcz jakiegokolwiek kontaktu. Zaczynają być znudzone i nieprzyjemne w relacjach, a o bliskim kontakcie nie ma mowy. A co najgorsze, nie chcą albo nie potrafią wyjaśnić takiego nagłego i zmiennego stanu własnego wnętrza. Mimo tak wyraźnych zmian, zapewniają o swojej lojalności i stałości tych uczuć. Można prosić , żądać, zaklinać i domagać się wyjaśnienia takiego zachowania, ale nic nie wskóramy, bo ciągle zapewniają , że wszystko jest tak jak było!!!??? W takich chwilach pojawiają się w nas wątpliwości co do szczerości tych zapewnień. Jakby tego było mało do wątpliwości, natychmiast dołącza nerwowość, zwątpienie i rozczarowanie. Potem dochodzi do tego brak wiary w istnienie tych wymarzonych i pięknych uczuć jakimi jest przyjaźń i miłość… a wszystko bierze się stąd, że ludzie nie znając swojego prawdziwego wnętrza rzucają słowa bez pokrycia na wiatr. Nie szafuje się wielkimi i wspaniałymi uczuciami, bo w ten sposób robimy największą krzywdę sobie. Zawsze jest tak, że lekceważąc innego człowieka w tak ważnej materii jaką są uczucia, dostaniemy od życia zapłatę! I szybko okaże się, że gdy będzie nam potrzeba takich uczuć, nigdzie ich nie znajdziemy, bo nikt nam nie zechce ich dać, ani nie zechce nam zaufać… Czyż Jesus ten mędrzec i wielki nauczyciel nie powiedział; Pierwsze: „Nie czyń drugiemu co byś nie chciał, żeby tobie uczynili”! Idrugie: „Co posiejesz, zbierać będziesz”! Tak więc robiąc cokolwiek miejcie się na baczności, żebyście nie musieli później żalić się, że macie pecha, bo doświadczacie tego co wyrządzaliście innym!!!

sobota, 1 sierpnia 2009

Dzień 154

Teraz wróciłem z wypadu za miasto... Jest godzina 22,30... Muszę powiedzieć, że wypad uznaję za bardzo udany i wielce obiecujący. Nie ma to jak mili ludzie ipozytywne energie wzajemnie się przenikające... Czy to coś jest porządną przyjaźnią? Kto wie...może tak a może nie. Myślę, że to jeszcze za wcześnie by o tym przesądzać. W każdyn bądź razie myślę sobie, że to porządne podwaliny pod to o czym wielu ludzi marzy całymi latami i nie osiąga tego nigdy... Wernisaż nabiera już konkretnych kształtów...doszliśmy do zgodnego porozumienia, że nie będzie to coś co będzie zlepkiem trzech oddzielnych autorów, którzy rywalizują z sobą. To będzie spektakl jako jedna przenikająca się wzajemnie całość...wszyscy na jednych prawach...
I to na dzisiaj tyle ...Życzę wszystkim obecnym dobrej i spokojnej nocy...