EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

niedziela, 31 stycznia 2010

Dzień 337

Tak czy siak... czy tego chcemy czy nie...jest godzina 18:25 a ja już piszę swojego codziennego posta. Dzisiaj po prawie całym dniu spędzonym w sklepie przy obowiązkowym remanecie, nareszcie znalazłem chwilkę wytchnienia. Wielogodzinne łażenie wczoraj i dzisiaj od półki do do półki i zliczanie co do jednej śrubki zesłabiło mnie bardzo skutecznie.... ale nie przeszkodziło mi myśleć o temacie do posta. Siedząc chwilkę bezczynnie zastanawiałem się nad uczuciem tęsknoty. Czym właściwie jest tęsknota... co to takiego co spędza nam sen z powiek i każe biegnąć własnym myślom w kierunku obiektu utęsknienia. Tak naprawdę tęsknota na ogół dotyczy innego człowieka. Ukochanej... ukochanego, czy bliskiej rodziny, brata, siostry, ojca, matki... Czy to jest przywiązanie, czy oczekiwanie, a może odczucie jedności duchowej...? A może chęć posiadania na zawsze i na własność? Za czym tak naprawdę tęsknimu. Za dobrem tego kogoś, za uprzejmością, za czynami które wykonuje ten ktoś na naszą rzecz... a może za upominkami, które nam daje...? A może za jego serce, mądrością, inteligencją, może milczeniem, spokój, i umiejętnościa słuchania...? Za pocałunkami, pieszczotą, a może agresją i twardym chrakterem...? Co by tu jeszcze nie wymienić i tak nie da się jasno określić jak to się dzieje, że do jednych tęsknimy jak szaleńcy, a do innych tylko trochę... A może tęsknota jest pierwszym schodkiem miłości... której jeszcze nie rozumiemy. A czy może być tęsknota spontaniczna i zdrowa...? Myślę sobie, że tak. Może taka być... a właściwiwe taka być powinna... Musi tylko spełniać jeden warunek...! Musi być bezinteresowan i nie mieć żadnych oczekiwań. Ot tak zwyczajnie tęsknimy i cieszymy się tym, że mamy taki obiekt do tęsknoty...! Pozdrawiam cieplutko Wszystkich Czytaczy...

sobota, 30 stycznia 2010

Dzień 336

Jest w tej chwili godzina 23:00 a ja tradycyjnie już zabieram się za mojego posta.
Mam słuchawki na uszach i słucham mojej pięknej i nie ziemskiej muzyki... Czuję mrowienie na karku bo "December elegy" zespołu Tristania unosi mnie w inny wymiar. Przy niej wprowadzam się w trans medytacyjny i doznaję różnych wizji... czasem tego co dzieje się daleko ode mnie... w tym samym czasie... a czasem doznaję wizji z przyszłości...! One pokazują mi co będzie z daną osobą lub ze mną... Unikam tych wizji, ale czasem pojawiają się poza moja wolą. Jeśli mówią o miłych sprawach i szczęściu jestem wesoły i zadowolony... ale gdy dotyczą nieprzewidzianego końca jakiegoś fragmentu naszego życia... wtedy jestan smutny, zmartwiony i boję się... Wtedy najczęściej poddaję je w wątpliwość i zakładam, że coś źle zobaczyłem... Uspokajam się dopiero, gdy już się zmaterializują... w taki sam sposób jak je widziałem...
Wyobraźcie sobie, ze po wczorajszym poście zmaterializowały się moje życzenia... Otóż szedłem dzisiaj dwa razy do sklepu i dwa tazy wracałem z niego do domu. Powiecie i co w tym takiego nadzwyczajnego... ano mijani po drodze ludzie ustępowali sobie wzajemnie przejścia na zaśnieżonym chodniku...! A żaden ze stojących na poboczu samochodów nie tarasował wąskiego przejścia. Nie mogłem się nadziwić, że tak jest. Ja wiem...! Można powiedzieć i tak wielu z Was powie: "To czysty zbieg wydarzeń". No pewnie, że można tak powiedzieć... ale czy to nie fantastyczne doznanie po pełym goryczy poście... Niech sobie będzie i czysty przypadek! Fakt pozostaje faktem - doświadczyłem wielkiej przyjemności od mijających mnie ludzi i chcociaż oni mnie nie usłyszą i nie przeczytają, chociaż kto wie...? Dzięki Wam wielkie... Czasem tak mało trzeba nam do szczęscia...

piątek, 29 stycznia 2010

Dzień 335

Mamy godzinę 19:40. A to znaczy, że jestem już tutaj i piszę dzisiejszego posta. Od rana prawie wiosenna odwilż. Na termometrze zewnętrznym temperatura podniosła się do 0 stopni. Śnieg co prawda nie stopniał, ale mocno zmienił konsystencje i stał się mokry i ciężki, a to spowodowało, że buty błyskawicznie przemokły na moich stopach... Dzisiaj rozmyślałem nad zjawiskiem nagminnej nieuprzejmości panującej wśród ludzi i na drogach publicznych. Dlaczego jesteśmy ciągle rozdrażnieni... niezadowoleni. Dlaczego bezustannie narzkamy na wszystko i wszystkich bez wyjątku. Warczymy na siebi jak wściekłe psy i mamy w głebokim poważaniu bliźniego. Nie ważne czy mamy rację, czy jej nie mamy... ważne by lepiej się rozpychać, głośniej warczeć i pyszczyć na każdego kogo spotykamy na swojej drodze. Dlaczego jesteśmy tacy nieuprzejmi dla siebie. Najczęściej widać to na drogach. Według naszego kodeksu drogowego obowiązuje w naszym kraju ruch prawostronny, a większość ludzi idzie po chodniku jak im wygodnie. Nie zważa na idącego z przeciwka przechodnia... nie usunie się choćby na 15 cm w bok i tym samym nie umożliwi swobodnego wyminięcia się na chodniku. Bezpardonowo potrąca słabego dziadka, a babcię starowinę wyzywa od k...y, albo swoją arogancją i nieustępliwą postawą zmusza szczególnie słabszych od siebie ludzi do wchodzenia w głębokie zaspy śniegu. Jakby tego było mało teraz panuje epidemia parkujacych na chodnikach byle jak i jak bądź samochodów. A przepis mówi o 1,5 metrowym przejściu dla pieszych zagwarantowanym przez przepisy o ruchu drogowym... Gdzie jest Straż Miejska...? Przecież na nowalijki i szczypiorek, który sprzedają babcie z własnych ogródków jeszcze nie pora... więc czynność łapania staruszek mają z głowy... Mimo to nie widać ich tam gdzie są jak najbardziej potrzebni... Bierzcie się Panowie Strażnicy Miejscy do roboty do jakiej was powołano! Ukróćcie samowolę łamiących przepis za przepisem, rozbrykanych i wściekłych nawet na siebie kierowców samochodów osobowych... Dość arogancji, nieuprzejmości, podłości i wulgaryzmów, nie tylko w miejscach publicznych, a także i w zaciszach wszystkich domów! Ja mam tego dość i stanowczo protestuję przeciw takiej chmskiej postawie naszych rodaków...!!! STOP nieuprzejmości, STOP tyrani drogowej, STOP agresji...!

czwartek, 28 stycznia 2010

Dzień 334

W telewizji rzępoli jakiś wiolączelista, czym przyciągnął moją uwagę. Przy okazji zerknąłem na zegarek stojący tuż obok ekranu telewizyjnego. Spostrzegłem na nim godzinę 22:20. Dzisij mam jakąś pustkę w głowie i tak naprawdę nie mam konkretnego tematu do napisania dzisiejszego posta... Zatem opiszę Wam pewne zdarzenie jakie dzisiaj zaistniało w moim sklepiku. Otóż przyszła znana mi z widzenia, raczej stała klientka. Jest to kobieta baaaardzo dojrzała... i na tym poprzestańmy. Za każdą swoją wizytą w moinm sklepiku prowadzi ze sobą małego pieska rasy... no właśnie... powiedzmy pekińczyko podobnej. Tenże piesek jest mały, ma przytrzaśnięty w drzwiach pyszczek i wiszący na zewnątrz język. Żeby było bardziej obrazowo, język wystaje z pyszczka na około dwa centymetry. Piesek jest stary to i z tego powodu jego język jest nie w tym miejscu gdzie potrzeba. Mój sąsiad chcąc być przydatnym poradził tej klientce aby pozbyła się tejże psiny. W odpowiedzi popatrzyła na sąsiada jakoś tak dziwnie i ze stoickim spokojem odpowiedziała mu tak: Psa mam się pozbyć!? Prędzej chłopa z domu wyrzucę... ale psa nigdy! Sąsiad zaniemówił na dobre, a ja się roześmiałem na cały głos. Wnioski nasuwają się automatycznie same. Biedne te nasze wszystkie chłopy... byle psina z wiszącym jęzorem ma większe poszanowanie niż własny chłop, który niemal całe życie spędził jako, powiedzmy mąż, bo w tej sytuacji to już nie wiem jaką role pędził przy tej kobiecie przez tyle lat. A wszystko pewno odbywa się na zasadzie: Murzyn zrobił swoje... murzyn może odejść!

środa, 27 stycznia 2010

Dzień 333

Nieuchronnie zbliża się godzina 22:40. Siadam więc do kompika i piszę dzisiejszego posta. Zima wyraźnie spuściła z tonu. Mróz spadł do 3 stopni na minusie i można by powiedzieć, że choć jeszcze zima, poczuliśmy delikatny powiew wiosny... niestety na nią musimy jeszcze poczekać. Dzisiaj zastanawiałem się na uczuciami zaufania i oczekiwania... niby tak różne, ale czy aż tak bardzo. Z mojego punktu widzenia wcale się tak bardzo nie róznią i uważam, że mają ze sobą ścisłe powiązanie! Bo czyż nie jest tak, że gdy wyzwolimy w sobie uczucie zaufania do jakiejś osoby to i zaraz mamy też oczekiwania...? Zaraz pragniemy by nas potrafił wysłuchać, żeby nie krytykował, broń boże wyśmiewał, a i żeby tajemnicy dotrzymał i nie złamał jej aż po sam grób... no i żeby jeszcze mądrą wskazówki dał jak pokonać nasze własne problemy... a jakby tak nic w zamian nie chciał to by był niemal idealny. Niestety w życiu często jest tak, że otaczają nas pseudo koledzy... fałszywi przyjaciele i niedotrzymujący tajemnicy milczenia, wredni słuchacze - spowiednicy. Kiedy wydaje nam się, że właśnie spotkaliśmy takiego wspaniałego kumpla, któremu zaczynamy ufać i opowiadać najściślejsze tajemnice z własnego życia....on wykorzystuje nas do własnych celów. Potem wyśmiewa i opowiada o naszych zwierzeniach wszystkim dookoła nas. Cierpimy wtedy podwójnie... Raz, bo spowiednik zawiódł i dwa, bo nasze oczekiwania wzięły w łeb i tym samym sprawiły nam dodatkowe cierpienie i zawód. Po takim doświadczeniu zdrady, trudno jest nam się drugi raz otworzyć przed nawet prawdziwym przyjacielem. Teraz żeby zaufać, potrzebujemy zdecydowanie więcej czasu, a cierpi na tym nie tylko ten zdradzony, ale i ten prawdziwy przyjaciel, bo widzi jak się miotamy i nie potrafi nam pomóc. Na szczęście jest on prawdziwym przyjacielem, więc będzie cierpliwie czekał aż się przekonamy, że tym razem mamy do czynienia z tym kogo nosimy w sercu wiele miesięcy, czasem nawet lat... Tak więc z zaufaniem lepiej odrobinkę poczekać i przekonać się czy to jest ten, który nie będzie nas wyśmiewał... a najlepiej w tych sprawach słuchać swojego wnętrza... tam zawsze znajdziemy dla siebie najlepsze odpowiedzi...

wtorek, 26 stycznia 2010

Dzień 332

Jest dopiero godzina 19:22, a ja już zabrałem się za pisanie posta. Zima nie ma ochoty ustąpić, ani nawet zelżeć. Szczypie w uszy, straszy i zieje mrozem. Jak zauważyłem wczorajszy post o jeździe na łyżwach za pędzącym autobusem wywołała wspomnienia w moich czytaczach, którzy sami popisywali się... wtedy brawurą, którą dzisiaj śmiało i bez wahania mogę nazwać głupotą...! A to z kolei wywołało we mnie odruch solidarności z tymi wszystkimi wariatuńciami. Tak więc niejako pod wpływem moich czytaczy poczułem, że należy się im zakończenie opowieści o jeździe na snopach iskier. Tak więc wyobraźcie sobie, że ta jazda jako przyczepa autobusowa miała swój finał. Jazda do szkoły weszła mi w krew i jeździłem każdego dnia. Było to dwa razy dziennie... do szkoły i powrót ze szkoły. Łyżwy robiły mi się błyskawicznie coraz cieńsze, a ja powoli wpadałem w RUTYNĘ. Jeździłem już mniej ostrożnie i bardziej brawurowo, aż któregś dnia kierowca musiał nagle i raptownie zahamować... Oczywiście rutyna mnie zgubiła bo przyzwyczajony już do jednostajnej jazdy, nie brałem ewentualności raptowego hamowania pod uwagę. A więc kiedy autobus zahamował awaryjnie, ja wyrżnąłem głową w jego blaszany i twardy tył. Walnięcie było tak mocne, że aż padłem na śnieg jak bajkowy "Pies Pluto". Po chwili autobus odjechał, a ja ledwo się pozbierałem do stanu urzyteczności dwunożnej istoty. Głowa bolała mnie bardzo. Zdjąłem z butów łyżwy i na własnych nogach dowlokłem się do domu. Tam przed lustrem zobaczyłem swoją twarz. Moje czoło przekształciło się w jednego wielkiego i podbiegłego krwią guza. Guz był tak imponujący aż wywołał we mmnie zdziwienia. Nie mogłem zrozumieć jakim cudem mógł urosnąć taki duży. Był taki wielki jak cała dłoń...! I wicie co wtedy pomyślałem...? Nie, nie. O lekarzu nie pomyślałem. Pomyślałem: I co ja teraz mamie powiem!!! Nie myślałem czy coś mi dolega, czy może mam wstrząs mózgu, albo pęknięcie czaszki... tylko: Co ja teraz mamie powiem!!! Dzisiaj już nie pamiętam co nałgałem mamie... Czując się jako młody i twardy mężczyzna nie przyznałem się w jaki sposób nabawiłem się tej kontuzji. Na szczęście całe zdarzenie zakończyło się tylko olbrzymim guzem czoła... no i nauka nie poszła w las. A ja jako mądry dzieciak wyciągnąłem z tego zdarzenia wymierną dla siebie korzyść... Otóż do szkoły nie jeździłem już przyczepiony do autobusu!!! Hi,hi,hi... Hej wariaruńcie... ślę Wam buziaka z tamtych brawurowych lat!!! Pa Boguś.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dzień 331

Zima nie odpuszcza...a nawet straszy jeszce większym mrozem... zerkam na monitor i w dolnej części, na pasku zadań widzę cyferki wyświetlające godzinę 22:40, Zaczynam więc pisać swojego posta. A skoro zacząłem o zimie i wczoraj opowiedziałem o moim patencie na szybką jazdę, to czemu by nie dopowiedzieć dzisiaj jeszcze jednej historyjki z przebegu zabaw zimowych jakich doświadczałem w młodym wieku. Nie wiem czy wszyscy pamiętacie, że kiedyś nie uprzątało się tak jak dzisiaj śniegu z ulicy. Zwłaszcza na bocznych i tych mniej uczęszczanych, nikt nie odgarniał śniegu. Jeździły zamochody ciężarowe i ubijały śnieg w jedną spoistą i twardą warstwę zlodowacenia. Potem ta warstwa była posypana małą ilością piasku [bez soli] i tak jeździło się do wiosennych roztopów. Ja jako zaradny chłopiec wymyśliłem sobie, że będę jeździł do szkoły na łyżwach... ale, że do szkoły miałem spory kawałek, więc taka jazda była dość wyczerpującym zajęciem. Nie zastanawiając się nad słusznością swojej decyzji uprościłem całą sprawę tak: Otóż stawałem na końcu przystanku autobusowego i czekałem cierpliwie aż pojawi się [wtedy była to czeska Karosa, późniejszy Jelcz] środek publicznej lokomocji. Kiedy on ruszał, ja łapałem się tylnego zderzaka i tak jechałem do następnego przystanku. Autobusy jechały dość szybko jak dla podczepionego młodocianego łyżwiarza... i na skutek takiej jazdy, spod moich łyżew, które na przemian szorowały po piachu i zbitym śniegu było to zabójstwo. Spod moich łyżew sypały sie iskry na odległość dochodzącą do jednego metra. Jak się domyślacie, po kilku takich kursach łyżwy nadawały się tylko do ostrzenia... Jako młody i nie przejmujący się niczym chłopak miałem gdzieś co dzieje się z moimi łyżwami. Najważniejsza była jazda, a konkternie radość z wykiwania kierowcy autobusu i satysfakcja z samej jazdy na snopach sikier! Och, co za radość wtedy miałem w sobie... a jaką duma rozpierała moją pierś. Taki wyczyn należał wtedy tylko do nielicznych śmiałków. Mówię Wam...co to było za niesamowite uczucie i jazda... zwłaszcza, że mało kto potrafił przejechać cały długi przystanek nie odpadłszy po drodze od autobusu! Dobranoc

niedziela, 24 stycznia 2010

Dień 330

Zima zapanowała sroga,taka jak za dawnych lat. W tej chwili jest godzina 20:45 ale zanim dokończę pisać dzisiajszego posta pójdę zerknąć na termometr zewnętrzny. Ciekawy jestem ile jest mrozu mimo tej jeszcze dość młodej godziny... No i proszę, zerknąłem na termometr i... widzę, że jest 15 stopni na minusie... A co będzie nad ranem...? Nawet nie próbuje odgadnąć! Dzisiaj nie wystawiłem nosa poza moje mieszkanie. Nie dlatego, żebym bał się takiego dużego mrozu, ale dlatego, że od 7:00 do tej pory wyplatałem krzesła... Jestem zmęczony siedzeniem i ślęczeniem nad tym misternym splotem. Przyznam się Wam, że w trakcie wyplatania zerkałem za okno. Patrząc na duże ilości śniegu przypomniało mi się życie z okresu dzicięcego. Pamiętam, że nie miałem sanek, ani łyżew, ani nart... Patrzyłem z zazdrością na zjeżdżające z górki dzieciaki... a że od najmłodszych lat jestem pomysłowym i zaradnym chłopakiem, wymyśliłem sobie niespotykany sposób na zjeżdżanie z górki. W piwnicy znalazłem jakiś kawałek starego linoleum [takiej ze sztucznego tworzywa wykładziny podłogowej] Wyciąłem z niej podeszwy do moich butów i małymi gwoździami przybiłem ją tak jak zelówki do moich zimowych butów. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Linoleum było tak śliskie, że przeganiałem bez wyjątku wszystkich użytkowników górki. Radość miałem tak wielką i rozpierała mnie taka duma z własnej mądrości, że nie powiedziałem nikomu co mam pod butami... Mówię Wam, ale byłem dumny... nie macie pojęcia!!! A teraz zaprezentuję Wam mój najnowszy wiersz, który napisałem wczoraj... oto on:

Taniec z miłością


Uskrzydlonym lecę wiatrem,
Nad ogromem skalnych gór…
Słońce zerka pomarańczem,
Znad wiszących nisko chmur.

W dole widzę krętą rzekę,
Płynie wartko mętną wodą…
A przy brzegu smukłe dziewczę,
Wabi mężczyzn swą urodą.

Uśmiechnąłem się zalotnie,
I powiewem muskam skronie.
Ona zerka w me oczęta…
I wyciąga ku mnie dłonie.

Pochwyciłem je radośnie…
I powiodłem w tan po łące.
Potem wziąłem w posiadanie,
Ciało… i uczucie jej gorące.

Zawirował w oczach świat,
W tańcu znikły wszelkie troski.
Och jak ciepło w moim sercu,
Kiedy w koło pejzaż boski…


Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 23.01.2010r.

sobota, 23 stycznia 2010

Dzień 329

Mamy już godzinę 23:45 czyli zaczynam pisać dzisiejszego posta, Jest już trochę późno i czas ogranicza mnie w napisaniu obszernego posta o uczuciach. Jednak pomyślałem, że kilka zdań mogę dzisiaj jeszcze napisać. Zastanawiałem się nad ludzkim gatunkiem. Dlaczego jest w nas taka zróżnicowana natura. Taki chaos i pragnienie niszczenia wszystkiego do czego najpierw dążliśmy z takim uporem. Mimo, że usilnie pragniemy szczęśia, spokoju ciepła drugiego człowieka, przyjaźni i miłości, nie potrafimy tego co osiągnęliśmy... co dają nam inni ludzie uszanować i zatrzymać do końca swojego życia...!Ja wiem dlaczego tak jest... otóż jesteśmy Tu na Ziemi po to żeby DOŚWIADCZAĆ. To jedyna droga ewolucji ludzkiej duszy... żeby awansoawć musimy jak najwięcej zdarzeń doświadczyć. Jaki z tego wniosek...? Ano taki, że nie wolno nikogo potępiać za to kim jest, co robi, jakie ma w sobie uczucia, czy jest dobry, czy zły. Ten ktoś w tym momencie swojego życia jest akurat na takim poziomie rozwoju własnej duszy. A więc nie osądzajmy byśmy nie byli osądzemi. Nie potępiajmy pospiesznie nikogo tylko dlatego,że jest nieco inny niż my. Bądzmy wyrozumiali i tolerancyjni dla inności innych ludzi...to jedyne co powinniśmy dla inności innego człowieka zrobić! Dobranoc Pa

piątek, 22 stycznia 2010

Dzień 328

Mamy już godzinę 23:40. Toteż nie będę dłużej zwlekał i biorę się za pisanie piątkowego posta... Kapituła ogłosiła 3 etap konkursu na najlepszego z najlepszych... a więc głosujem dalej Moi Drodzy takim samym smsem na taki sam jak porzednio numer telefonu...a i cała reszta pozostaje bez zmian. Dzisiaj doświadzczyłem wielu mieszwnych uczuć... Poprzez miłe i ujmujące aż do ślepego uporu, nieustępliwości, zawziętości, smutku i tęsknoty za utraconym marzeniem. Niby nic wielkiego, przecież takie uczucia towarzyszą nam w naszym życiu każdego dnia. Mnie jednak zastanawia i bardzo niepokoi gdy ludzie przejawiają niepojęty upór i zawziętość. Co w nich takiego siedzi co wbrew jakiejkolwiek logice, każe im ulegać tak silnie tym destrukcyjnym uczuciom. Na skutek nieustępliwości poświęcają swoje przyjaźnie, koleżeńctwa i miłości... a przecież koleżeństwo, przyjaźń i miłość... to takie ważne w życiu każdego człowieka uczucia... Wszystko było by inaczej wręcz dobrze, gdyby wykazali choć odrobine zdrowego rozsądku. To tak niewiele trzeba... Wystarczy tylko zrozumieć i przyznać jeśli nie przed wszystkimi to chociaż przed samym sobą, że "wina" może i najczęście leży po obu stronach...!!! Dobranoc

czwartek, 21 stycznia 2010

Dzień 327

Zerkam na zegarek i widzę godzinę 23:00 a to świadczy o tym, że jestem przy klawiaturze i zaczynam pisać dzisiejszego posta. Od początku zacznę mówić o konkursie... Właśnie dzisiaj została zakończona oficjalna część głosowania sms-ami. Zająłem trzecie zaszczytne miejsce... Dla mnie to oczywiście duży sukces... i choć miałem zakusy na pierwsze miejsce jestem zadowolony i ukontentowany z trzeciego. Dzisiaj odstąpię od swoich zasad i tą drogą podziękuję tym wszystim którzy mnie wspierali myślą mową i uczynkiem, Nie będę nikogo wyszczególniał choć jedni mają zasługi i wkład w pomocy większy, a inni mniejszy. Dziękując Wam baaaaaaaaardzo, baaaaaaaaaardzo pięknie i z całego serca powiem tak: Wszyscy jesteście i byliście wspaniali. Takie doświadczenie wyraźnie pokazało mi, że zawsze mogę liczyć na Wasze wsparcie i szeroko rozumianą pomoc. To moje zaszczytne trzecie miejsce jest Waszym udziałem i zasługą... Mam nadzieję, że odpłacę się Wam pisaniem pięknych wierszy i pobudzającymi wyobraźnię postami. Wam jako pierwszym zwierzę się z mojego pomysłu na otwarcie drugiego bloga. W nim postanowiłem po raz pierwszy w moim publicznym istnieniu zaprezentować prozę... Nie mogę jeszcze powiedzieć kiedy zacznę prezentację, ale podwaliny pod drugiego posta już są... i myślę, że już niedługo będzie można czytać tam moją książkę... Obsypując Was buziaczkami życzę spokojnych snów...Pa

środa, 20 stycznia 2010

Dzień 326

Dzisiaj wyjątkowo wcześniej, bo już o godzinie 19:30 zabieram się do pisanie codziennego posta. Na początek króciutko o konkursie. Właściwie dobiega on już do końca. Walka jednak jeszcze trwa i w czołówce przeskoki z miejsca na miejsce są na porządku dziennym. I tak 12 godzin byłem na pierwszym miejscu, a teraz jestem na trzecim... Następny możliwy przeskok będzie o północy. Czekam baaardzo, baaaardzo zniecierpliwiony. Jutro nastąpi zamknięcie głosowania i zostanie nam tylko czekać na werdykt Jury konkursowego. Dzisiaj nie będę pisał o trudnych sprawach źle wykorzystywanych i rozumianych uczuć... Niejako dla odprężrnia zamieszczę jeden z moich wierszy.. a oto i on:

Lustro marzeń


W domu lustro mam ogromne,
Kryształowe – w zwykłej ramie.
Nie ma złoceń – takie skromne,
Gdy przechodzę zerkam na nie.

Widząc w nimże swe odbicie…
Zerkam przez nie w inny świat.
Często marzę przy nim skrycie,
I dostrzegam świat sprzed lat.

Dzisiaj jestem ślicznym kotem,
W środę chcę być wiernym psem.
W piątek w myślach samolotem,
Gdzieś nad puszczą lecieć chcę.

Chciałbym znaleźć czułe dłonie,
Piękną przystań – przytulisko…
Niechaj w duszach ogień płonie
Bylem miał w miłości wszystko.

Marzy mi się być żaglowcem,
W piękne żagle chwytać szkwał.
Świat przelecę odrzutowcem,
Żebym szczęście w drodze miał.

Pragnę dotrzeć do przystani,
W której znajdę własny port.
Życie w drodze jest do bani,
Niech tułaczkę weźmie czort!

Bogdan Chmielewski

wtorek, 19 stycznia 2010

Dzień 325

W tej chwili jest już godzina 23:10 a więc nic innego mi nie pozostaje jak zabrać się za pisanie disiejszego posta. Dzień pełen napięcia i niepokoju mieszanego z nadzieją. Wszystko związane jest z konkursem, którego jestam uczestnikiem. Na czele listy szatkują się pretendenci do zwycięstwa. Ja sam zmieniam miejsce z trzeciego na drugie i z drugiego na trzecie... co za walka... a ile przy tym uczuć się wyzwala. Doświadczam pochwał, wielu pytań, ale i jestem posądzany o zwykłego naciągacza... Zastanawiałem się nad tym zagadnieniem. Bo dlaczego ludzie tak lekkomyślnie feruja wyroki na innych ludzi. Powody dla których to robią są tak błahe i powierzchowne, że aż przerażenie bierze. Wystarczy, że wcześniej ktoś skrzywdził tą osobę i każdy jak leci jest wciśnięty do jednego wora z oszustami, naciągaczami i przygłupami. Nie ma znaczenia, czy negatywną oceną skrzywdzi bogu ducha winnego człowieka, czy zszarga mu dobrą opinię i dobre imię. To nie ma zanczenia... a dlaczego...? Bo ta osoba ferująca osądy jest egositą[ką] i to jeszcze bez wyobraźni i szacunku do drugiego człowieka. Zapatrzoną tylko w siebia w każdym calu... rani i klasyfikuje podług odpowiedzialności zbiorowej! Najczęściej nawet nie pokusi się aby zasięgnąć o tym, na kim wiesza wszystkie okoliczne psy i demona, choćby powierzchownej informacji. Jeśli zdarzy się, że ma w sobie trochę obiektywizmu, potrafi się zreflektować i nawet przeprosić za nierozważne osądzenie. Gorzej jest z tymi bez twarzy, którzy chowają głowę w piasek i choćby się waliło i paliło, a prawda stanęła po stronie pokrzywdzonego, uciekają jak tchórze i udają, że nic się takiego nie stało co by obligowało ich do choćby przeproszenia tego krórego swoimi idiotycznymi opiniami skrzywdziły... Takich ludzi trzeba unikać jak ognia. Ich toksyczność jest wręcz niebezpieczna dla całego otoczenia... a nie tylko dla tego jednego człowieka... Strzeżmy się takich ludzi byśmy nie musieli zmagać się z ich obelgami... Dobranoc

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Dzień 324

W tej chwili mamy już godzinę 22:45 czyli najwyższa pora na pisanie posta. Dzisiaj doświaczyłem takiej oto sytuacji. Pracując w sklepie mam okazję słuchać wypowiedzi różnych klientów. Między wieloma usłyszałem taką rozmowę pewnej Pani z pewnym Panem... On mówił do niej tak: Powinnaś coś zjeść... przecież cały dzień pracowałaś... W domu połóż się i wypocznij... na pewno jesteś zmęczona po długim dniu pracy... A ona spojrzała na niego podejrzliwie i bardzo zdziwiona... a potem mówiła do niego z nutą zdiwienia i niedowierzania... a nawet jakby lekko urażona. Dlaczego tak się o mnie troszczysz...? A on jej na to: Bo Cię bardzo lubię... Po tych słowach nastąpiła chwila ciszy, a potem takie oto słowa: Nie możesz się o mnie tak troszczyć tylko dlatego, że mnie lubisz! Oniemiałem pod wrażeniem słów jakie usłyszałem... i zaraz pomyślałem: A co w tym złego, że jej dobry znajomy troszczy się o nią... o jej zdrowie i samopoczucie. Czy troska jest zabroniona dla ludzi którzy się lubią...? Czy uczucie troski to tylko przywilej dla małżonków, rodzeństaw, kochanków,może par zakochanych...? A przyjaciele i ci którzy się TYLKO bardzo lubią nie mogą wyrażać troski o siebie. A zwykli sąsiedzi także nie powinni się troszczyć wzajemnie. Czy to owoc zakazany dla nich...? Jaką kategorią trzeba myśleć żeby dojść do takich ponurych wniosków... Co trzeba mieś w swoich uczuciach żeby takie zimne wartości prezentować... Jeszcze nie wiem... ale będę wieział...! Gdy tylko zakończy się konkurs zaprzęgnę cały swój intelekt do pracy w tym kierunku... Dobranoc Moi Mili.

niedziela, 17 stycznia 2010

Daień 323

Dzisiaj były... właściwie jeszcze są moje urodziny... Teraz jest godzina 23:25 czyli jeczcze 35 minut będą w tym roku. Biorę się czym prędzej do pisania bo mam jeszcze tyle maili do odpisania. Jak nigdy do tej pory nie dostałem tylu życzeń od tak wielu osób... Jest mi z tego powodu bardzo miło i jednocześnie wszystkim składającym mi życzenia bardzo serdecznie dziękuję. Dziękuję za chęć i pamięć o tym przypadającym raz w roku dniu... Dostałem w prezencie baaaardzo wielka żabę - skarbonkę do zbierania pieniędzy na wydanie kolejnego tomu poezji... Będę w nią wrzucał ile tylko będę mógł... a i przyjaciołom też nie będę skąpił dostępu do mojej wspaniałej żaby - skarbonki... a co niech sobie wrzucą. Konkurs trwa nadal i rywalizacja jest pełna niespodzianek. Każdy dzień przynosi coś nowego... a i zakusy na wygraną rosna... już za kilka dni wszystko się wyjaśni... oczywiście ze wskazaniem na mojego i za razem naszego bloga! Życzę wszystkim czytaczom słodkich snów...Pa

Dzień 322

Co prawda jest już godzina i dwanaście minut po północy... ja jednak napiszę posta do dnia poprzedniego, czyli do soboty. A więc chcę Wam opowiedzieć o swoich wrażeniach jakich doznałem wracając ze sklepu do domu. Była mniej więcej godzina 13:10. Idę odśnieżonym chodnikiem... z prawej strony mam wysoki wał usypany z odgarniętego śniegu, a z lewej szpaler ustawionych jeden obok drugiego samochodów osobowych. Między nimi śniegu nikt nie odgarnął. Mam dobry humor i uśmiecham się sam do siebie... i nagle dociera do moich uszu dziwny dźwięk. Jest to coś pomiędzy szuraniem, chrobotaniem, a stukaniem. Zaciekawiony rozglądam się na prawo i lewo, i niczego nie mogę dostrzec. W pewnym momencie widzę między samochodami postać kobiety w pozycji kucznej. Zajmuje miejsce na wydeptanym mniej więcej 30x30 cm kwadracie, a na stopach ma buty na wysokich ok.10 cm obcasach. W lewej dłoni wyciągniętej na wysokości twarzy trzyma telefon komórkowy i pisze sms-a. W drugiej dłoni trzyma szczotkę typu zmiotka za czuprynę i tym sterczącym patykiem spełniającym rolę rączki uderza w przymarźnięty i zbrylony nawis śnieżny przy nadkolu przednim. Nie patrzy w miejsce gdzie uderza bo całą uwagę skupiła na pisaniu sms-a. Ostro zakończoną rączką wali na oślep w koło, potem w nadkole, ale i trafia w błotnik własnego samochodu. Jakaż to ważna sprawa nie pozwalała tej kobiecie wysłać smsa po skończonej pracy przy nadkolu...? A może to desperacja... albo już nałóg, z którego wyzwolić się nie można....? Tak czy siak jest to chore... Aż strach pomyśleć co by było gdyby ta Pani była tak zawzięcie zazdrosna o swojego partnera.... Ciekawy jestem czy długo udałoby mu się zachować życie gdyby tak nie daj Boże przyszło mu na myśl wpaść w obięcia innej kobiety. Brrrrrrrrrrrrr... lepiej nie myśleć!

piątek, 15 stycznia 2010

Dzień 321

Mamy już na zegarze godzinę 23:00 to obliguje mnie do napisania piątkowego posta. Jak wszyscy wiecie zima jest i to wcale nie byle jaka. Jest mroźna i taka jakiej od lat już nie ogladaliśmy. Długie wieczory sprzyjają przemyśleniom i zadumie. Czasem rozmyślamy szeroko... o świecie, albo tylko o bliskich nam ludziach. Szcególnie o tych z którymi jesteśmy... byliśmy związani uczuciowo. Ale czy to nam potrzebne... czy takie rozmyślanie pomoże nam poznać kolejną bratnią duszę w miejsce tej pięknej, a utraconej... Głębia myśli nie zawsze sprzyja poznaniu ciepłej i bratniej duszy... czasem, aby odnaleźć tego kogo szukamy wystarczy posłuchać siebie... tych uktytych w podświadomości szeptów i uczuć... one są naszymi projekcjami... one w nas wszystkie siedzą i czekają aż przy pomocy wiary i własnych myśli je wyzwolimy i najlepiej gdy tylko w dobrym celu... Bo jeśli w złym, musimy liczyć się z tym, że powócą do nas jak bumerang i uderzą w nas ze zdwojoną siłą...
Chę Wam dzisiaj zaprezentować piękny i jakż ciepły wiersz... i mam nadzieję, że tak go odbierzwecie... A oto i on:

Nieśmiała

Niedawno
Poznałem kobietę
I ładna i bardzo miła,
Tylko wstydliwa była...
O miłości mówić nie chciała,
Może była chłodna,
A może nie umiała...
Niedawno
Wziąłem ją w ramiona,
Ale mnie nie objęła,
Tylko stała spłoszona.
Jakby niczego nie rozumiała.
Może się bała,
A może nie chciała...
Niedawno
Siedzieliśmy w promieniach słońca,
A ona strach przełamała
I moją dłoń pogłaskała.
Może była mniej spięta,
A może już chciała.

Bogdan Chmielewski
Warszawa 21. 04. 2008r.

czwartek, 14 stycznia 2010

Dzień 320

Jest w tej chwili godzina 22:15 siadam więc grzecznie i... chciałem napisać biorę długopis w rękę i piszę... Ale nie biorę żadnego długopisu, bo nie jest mi potrzebny do pisania komputerowego. Klawiatura i owszem, by się przydała, ale długopis...?! A swoją drogą ciekawy jestem ilu ludzi spostrzegłoby tą drobną niezgodność z prawdą? A może nikt by nie spostrzegł. W niektórych działaniach wykazujemy zadziwiający automatyzm. Weźmy na ten przykłed lenia. Żeby nie wiem co, żeby się waliło i paliło nie będzie pracował i już. Drugą formą takiego zadziwiającego automatyzmu jest działanie na szkodę innych ludzi. I tak wszystko co jest paskudne, śmierdzi, brzydko wygląda, a w szczególności psie kupy automatycznie są pordzucane sąsiadowi, albo byle komu... zgodnie z zasadą byle dalej od siebie... A co się dzieje gdy zdarzy się sytuacja odwrotna...? To nam ktoś coś paskudnego i niechcianego podrzucił...!Ale się wkurzamy, a jakie wiąchy ślemy... uszy wszystkim by zwiędły gdyby je słyszeli... A co powiedzieć na działania jeszcze perfidniejsze...?! Bardzo często są to działania przemyślane i z precyzyjną konsekwencją realizowane aż do zniewolenia. Pojawia się taki ktoś... osobnik męski, albo żeński i udając szczerość, uczciwość, przyjaźń i miłość... okłamując od początku do końca wykorzystuje nasze piękne i gorące od miłości serca. Taki osobnik jest bardzo sprytny. Potrafi tak oszukiwać długo i skutecznie... aż do zniewolenia uczuciowego drugiej, tej uczciwej i naiwnej strony układu. Gdy ofiara się zorientuje... jest już zakochana po uszy i nie potrafi wyzwolić się z opasującej ją sieci okrutnika... Nie potrafiąc się wyzwolić trwa i męczy się długimi latami. W końci, jak wszystko nastaje kres związku... i nastaje wolność...! Ale czy rzeczywiście...? Otóż nie! Oszust posiadacz teraz nęka ofiarę głuchymi telefonami. Próbuje grozić by strachem wymusić swój powrót... i tak nie ścigany żadnym prawem kąsa długimi latami. A przecież to nie on [ona]jest ofiarą... więc dlaczego może działać bezkarnie!? A jest ktoś kto zna odpowiedź na to pytanie...?

środa, 13 stycznia 2010

Dzień 319

Ufffffffffff co za emocje...! Śnieżna burza nawet do pięt nie dorasta emocjom związanym z konkursem na najlepszego bloga roku 2009. Teraz jest godzina 21:30. Pisząc swojego posta zastanawiałem się nad tymi wszystkimi ludźmi, którzy biorą czynny udział w tym konkursie. Jak znam życie wiem, że ile osób tyle innych energii w nich hula. Jedni z gładkimi i pogodnymi wnętrzami siedzą i obserwując co się dzieje, cieszą się, radują i dobrze bawią. Inni denerwując się niepewnością losu ich blogów, gryzą paznokcie i tarmoszą swoje uszy i zaferowane twarze. Jeszcze inni agresywnie chodzą po mieszkaniach jak tygrysy bengalskie w stalowej klatce, a jeszcze inni, źle życząc wszystkim tym których blogi są przed nimi, zacierają dłonie na myśl, że wszystkim powinie się noga i przestaną być rywalami i zagrożeniem dla ich blogów... Ja mam w sobie radość i podniecenie... całość konkursu traktuję jako osobisty sukces. Bo czyż tak nie jest...? Jestem na wysokiej lokacie i tylu ludzi czyta o zapomnianych uczuciach...! Może ktoś przystanie i po przeczytaniu pięknego wiersza przytuli swoją partnerkę i jak za dawnych lat szepnie jej wprost do ucha... Kocham cię kochanie moje... A teraz czas na zamieszczeni drugiej części wiersza o miłości... oto on:

Śpiewajcie ze mną balladę o miłości…
Wchłaniajcie ciepło od słońca płynące.
Na miłe gesty, zbudźcie wnętrza uśpione
I tulcie do serca, przyjaciół serca gorące.

Nakarmcie duszę czułością i szeptem,
Słuchajcie szumu leśnego strumienia.
On czystą wodą budzi świat do życia
I suche tereny w rześkie oazy zmienia.

Tylko strzeżcie się zgubnej zazdrości…
Bo kiedy będziecie miłością nasyceni,
Ona odbierze każdemu słodycz radości
I całe życie na powrót w piekło zamieni!

Bogdan Chmielewski

wtorek, 12 stycznia 2010

Dzień 318

Teraz jest godzina 23:25, a więc przystępuję do dzieła... zaczynam pisać wtorkowego posta. Chcę powiedzieć, że dzisiaj jest pierwszy dzień głosowania na najlepszego bloga roku 2009. Cały czas jestem podekscytowany tym zdarzeniem. Ciągle coś się dzieje... Masa telefonów z różnymi pytaniami. Wszystkie dotyczą konkursu: jak, ile, gdzie, do kiedy termin głosowania... A więc informuję, do 21.01.2010. po tym czasie już tylko policzą oddane głosy... jurorzy dodadzą swoje trzy grosze i ogłoszą zwycięstwo... oczywiście, tu chyba nikt nie ma wątpliwości, który blog zwycięży... ano MÓJ, a właśziwie NASZ BLOG!!! A jakże mogło by być inaczej! Z uwagi na to, że już dość długo nie prezentowałem wiersza... dzisiaj postanowiłem pokrzepić Was moją poezją. Pozostaje mi tylko wybrać jakiś stosowny wiersz i zamieścić kilka zwrotek w poście... a więc idę coś poszukać... i zaraz wracam z gotowcem. Już jestem i ma właśnie ten niżej zamieszczony wiersz:

Jeszcze o miłości

Jeszcze o miłości napiszę słów kilka…
I wszystkie wersety pospinam rymem.
A kiedy będę gotowy już z wierszem,
Napalę ogień i otoczę się weny dymem.

Poczekam aż nadejdzie relaksu chwila,
Wypełnię sobą fotel – z herbatą w dłoni.
Rzucę okiem na zapis i z ust potokiem,
Wystrzelą słowa za sercem w pogoni…

Niechaj napełnią tych, którzy są ubodzy,
Poruszą pokłady tym, którzy są uśpieni,
Nakarmią tych, którzy byli odepchnięci…
I natchną wiosną tych, którzy są w jesieni.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Dzień 317

Mamy w tej chwili godzinę 22:55 w związku z tym, że jest już ta pora zaczynam pisać codziennego posta. Dzisiaj rano poszedłem, choć jeszcze nie całkiem zdrów odśnieżać samochody i plac bezpośrednio przy nich. Leżała na nich 30-to centymetrowa warstwa przymarzniętego śniegu. Drapałem, skrobałem i zmiatałem tą zmarzlinę około 2 godzin. Kiedy zabrałem się za odgarnianie sniegu z placyku parkingowego złamała się moja drewnaian spychaczka na połowę. Do tego jeszcze się wściekłem, bo sąsiad zamiast odrzucić snieg ze swojego miejsca pod płot posesji walił wszystko pod mój samochód i stworzył na jego prawym boku i z tyłu wielką zaspę wysokości około 60 cm. Samochód tym sposobem został unieruchomiony na dobre. Postanowiłem się z sąsiadem rozmówić po powrocie ze sklepu i tak zrobiłem po godzinie osiemnastej. Pukam do sąsiada... mówię co mnie boli i co mi się nie podoba, a on zamiast mnie przeprosić i wyrazić chęć naprawienia krzywdy nadąsał się i naskoczył na mnie agresywnie. Pod wpływem rozmowy próbował mnie nakłonić do wspólnego odgarniania bo jak powiedział tam leży także śnieg tak jakby przynależny mnie. Nie mam nic przeciwko mojemu śniegowi, więc mówię do sąsiada, żeby mojego śniegu nie ruszał tylko zabrał ten który tam nasypał i będzie ok... nie pomogło pyszczył dalej więc zabrałem się do domu bo nie było już sensu dyskutować. W domu zastanawiałem się dlaczego tak zareagował. Przecież wystarczyło powiedzieć: No tak sąsiwedzie nawaliłem, to pójdę i to odgarnę...i było by po sprawie. Pomyślałem jeszcze, że z dobrwego sąsiada będę teraz miał wroga bo upomniałem się o sprawiedliwość. Zrobiło mi się przykro ponieważ tego sąsiada akurat najbardziej lubię i faworyzuję go w różnych sprawach. Po kilku minutach puka ktoś do drzwi wejściowych. Idę, otwieram i widzę sąsiada... myślę: no tak przyszedł dalej się szarogęsić... a on stojąc w progu mówi do mnie tak: No wiesz sąsiad... masz rację... nie chciało mi się wtedy odnosić tego śniegu pod płot, ale zaraz z synem to zrobimy... Ja zdziwiony mówię mu na to, że nie ma pośpiechu i po nocy nie muszą tego robiś tylko jutro za dnia... ale nie posłuchał...poszedł z synem odgarniać śnieg. Najpierw razem, a restę syn dokończył. Patrzę potem przez okno i widzę odgarnięty cały nawał śnieżny... nawet ten przynależny do mnie. Miło mi się zrobiło ale jeszcze milej z powodu tego, że sąsiad powstrzymał złe emocje i naprawił niemiłe wrażenie... co ma konsekwencje takie, że nie jesteśmy skłóceni tą drobną sprawą tylko wszystko pozostało tak jak przed tą dziwną reakcją sąsiada. Dlaczego tak zareagował...? Poczuł się zaatakowany przeze mnie...? Czy zgodnie z zasadą, że nie lubimy słuchać tych wytykających nam słów prawdy? Myślę, że w tych emocjach brały udział obydwie te sprawy i tylko cieszę się, że nad złymi emocjami zdrowy rozsądek wziął górę...

niedziela, 10 stycznia 2010

Dzień 316

Patrzę za okno i nadziwić się nie mogę... śnieg sypie i sypie. Zasypał drogi, place i samochody. Wszędzie robią się zaspy... a tak naprawdę jest godzina 18:45, a ja zabrałem się już za pisanie posta. Chcę Wam powiedzieć, że chyba następuje przełom w moim zdrowieniu. Po dzisiejszej nieprzespanej nocy z powodu intensywnego kaszlu wszystko przycichło i kaszlę już o połowę mmniej... a to znaczy, że prześpię noc! Jutro Normalny dzień pracy więc będę musiał wyjść na świeże powietrze... Mam jednak nadzieję, że to złośliwe dziadostwo nie powróci już do mnie nigdy... Pozdrawiam wszystkich czytaczy i życzę wszystkim dobrej, i spokojnej nocy... Pa

sobota, 9 stycznia 2010

Dzień 315

Mamy totalny atak zimy... śniegu napadało bardzo dużo, a nikt osiedlowych chodników nie sprząta... Jest już godzina 22:15 a to znaczy, że w tej chwili zaczynam pisać posta. Dzisiaj miałem kulinarny dzień. Po powrocie ze sklepu dusiłem pyszne żeberka w sosie śmietanowo cebulowym z dodatkiem korniszonów... rewelka smakowa... mówię Wam! Między czasie zmieliłem łopatkę wieprzową, dodałem przypraw, czosnku i majeranku i ukształtowałem kotlety. Po usmażeniu... jeszcze ciepłe [2] położyłem na chlebek... koniecznie posmarowany prawdziwym masłem... rarytas w ustach... ale kto nie mam hamulca zjadłby ponad miarę i oponka na brzuszku zwiększyłaby znacznie swoją objętość... Stojąc tak przy tych patelniach zacząłem zastanawiać się nad czymś co stanowi obietnicę. Zaraz nasunęło mi się pytanie: Czym jest obietnica. Takim niewiele wartym słowem... którym można dodawać sobie splendoru, wdzięku, a może ważności w relacjach między ludźmi? A może składanie obietnic jest gatunkowo ważną częścią życia krętaczy i graczy nie swojej roli! A może to sprawa, której nie można ot tak sobie paplać jak przekupka na bazarze...? Do czego właściwie służy obietnica? Jak pokazuje samo życie, do kuszenia najczęściej partnera, partnerki. A także to wywoływania pożądanego efektu... do osiągania korzyści materialnych, ale i do osiągnięcaia celów uczuciowych... z kolei z nich można uzyskać uległość kobiety czy mężczyzny... Moim zdaniem obietnica ma podłoże materialne i służy do osinięczia konkretnego celu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby były prawdziwe i bez podtekstów... ale tak niestety - poza drobnymi wyjątkami - nie jest. Na ogół obitnice składane są jako zachęta bez pokrycia i to w konkretnym celu. Obiecujący nieuczciwie wykorzystuje ufność bliskich osób i bez litości czerpie własne korzyści dotąd, dokąd tylko się da... Tak więc zanim ulegniecie złotoustym obietnico dawcówcom postarajcie się lepiej poznać nowego człowieka... niechaj jego postępowanie bez obietnic sprawi, że mu zaufacie... wtedy jego obietnice będą coś warte i sprawią Wam, i tym obiecującym miłe relacje przyjemność... a kto wie... może zaowocują przyjaźnią, a może i cudowną miłością!!! Czego Wam życzę z całego serca!

piątek, 8 stycznia 2010

Dzień 314

Mamy godzinę 20:45 a ja siedzę tu i zabieram się do pisania piątkowego posta. Na wstępie musze się odnieść do naszej dzielnej Joasi... Brawo Kochana... tak trzymaj bo nałóg to straszna rzecz. Prawdę mówiąc jakoś podświadomie wiedziałem, że rzucisz palenie bez specjalnych ceregieli... i oto nadeszła chwila wyzwolenia. Ja o sobie też mam dla Was nowinę... Stawiałem się i stawiałem, a dzisiaj rano mój Dżordż przegonił mnie z wyrka i zaprowadził do przychodni. Tak, tak, byłem u lekarza i dostałem ochrzantus za samowolne niby leczenie, które spowodowało wysuszenie śluzówki i z tego to powodu miałem takie bóle przy kaszlu.. Jestem już po pierwszej dawce antybiotyku i teraz to już tylko błyskawiczne zdrowienie mnie czeka. Sytuacja z mojego leczenia nasunęła mi kilka wniosków i dała do myślenia... Bo jeżeli leki kupowane bez recepty nie leczą... a nie leczą bo ssałem, jadłem i piłem od pierwszego dnia tego roku aż do dzisij i każdego dnia czułem się coraz gorzej. Dalczego wysocy urzędnicy mogą bezkarnie oszukiwać i naciągać na kasę obywateli tego świata, i narażać ich na utratę zdrowia i życia nie ponosząc odpowiedzialności karnej. Zdecytowanie mówię STOP oszustom farmaceutycznym i wszystkim innym, którzy za zadanie mają nas leczyć, a nie leczą tylko narażają na większe powikłania!!! Zgodnie z informacją lekarza postanowiłem nie dawać tym gnojkom zarobić ani jednego grosza. Nie będę kupował niczego co można kupić bez recepty, bo to nic nie warty towar. A jeszcze lepiej by było, żeby tak nie chorować wcale... faramcja sama odeszła by do lamusa i tym samym nie szkodziła by już nikomu!!! Pozdrawiam i życzę Wszystkim absolutnego zdrowia!

Dzieć 313

Jest już bardzo późno... czyli godzina 0:03. Piszę więc posta i zmykam spać. Dobrze, że miałem wcześniej przygotowane w połowie opracowania dzisiejszego tematu... bo siedziałbym tutaj nie wiadomo jak długo... Dzisiaj jakby w konsekwencji posta sprzed kilku dni rozmyślałem nad ludzkim uporem. Ale nie takim konstruktywnym, który daje konkretne korzyści tylko tym destruktywnym… tym oślim i nieustępliwym nawet na centymetr uporze zawziętego człowieka. Z mojego punktu widzenia, dziwną rzeczą na poziomie uczuć jest tenże ludzki upór. Zawzięty ośli upór… Upór zastraszająco silny i niczym nie wytłumaczalny… nie dający mimo realnej groźby rozstania, rozłąki na zawsze, czy wręcz zaniechania dobrych znajomości i przyjaźni, żadnej szansy na zaistnienie czegoś, co spowodowałoby zgodę i dobre relacje. A przecież obydwoje… nie tak dawno pragnęli tego co teraz świadomie odrzucają. Na odbudowanie utraconej pozycji w skutek niczym nieuzasadnionego uporu nie dają sobie choćby cienia szans. Najdziwniejsze z tego jest to, że mimo zawziętego uporu, w osobie upartej jak osioł ciągle tkwi nadzieja, że mimo własnej zawziętej i nieustępliwej chorobliwie postawy myśli, że jednak to ta druga osoba złamie się i odezwie jako pierwsza. A może jeszcze przeprosi, walnie się pięścią w nagą pierś i uniżonym głosem szepnie: Wybacz mi kochanie „mea culpa”. Wówczas dałoby to zawziętemu uparciuchowi i usprawiedliwienie i satysfakcje, a i utwierdziło w przekonaniu o słuszności trzymania nieustępliwej pozycji. Wybudowanie przekonania nieustępliwego spowoduje w nim przekonanie, że to nie jej wina tylko tego który właśnie przełamał swój nieco mniejszy upór i odezwał się pierwszy. A własna satysfakcja to sił, moc, duma, pycha, brak obiektywizm i wręcz egoizm ukierunkowany tylko i wyłącznie na hołubienie własnego ego! Jakież to zadowolenie panuje wewnątrz takiego upartego samoluba. Jaka to duma tkwi w kimś takim, a co za tym idzie jakie konsekwencje niesie takie działanie. Teraz dopiero nabiera mocy…i panuje w nim przekonanie, „Nie ustąpiłem…! Jestem twardzielem i nie zniżyłem się by przyznać się do własnych błędów…! Co za tym idzie dalej…? Ano teraz, będzie patrzył na tego który odrzucił swój upór z góry… z pozycji nieugiętego. Teraz z byle powodu będzie lekceważył go na każdym kroku…może i poniżał, opluwał ironizował, a nawet szydził dotąd aż zatracą swoją miłość i przyjaźń bezpowrotnie. Jest i druga możliwość… w oślim uporze trwają oboje…i nie ustępują do końca… wtedy będą cierpieć w oddaleniu długie lata…a może i do końca życia, by wreszcie na łożu śmierci zrozumieć swój błąd i przyznać, że popełnili największy błąd swojego życia! Tak w jednym jak i w drugim przypadku trzeba postawić pytanie: Czy mieli w sobie dla siebie prawdziwą miłość…? I tu jasnej odpowiedzi nie ma. Można założyć, że nie mają w sobie prawdziwego uczucia skoro pozwolili by ich miłość poszła na zatratę, a z drugiej strony można powiedzieć, że mają… lecz przerost własnej niby dumy kazał im trwać przy swoim oślim uporze choćby i do zatraty siebie i wielkiej miłości…tego czego pragnęli najbardziej na świecie…No cóż…to tylko człowiek potrafi…

środa, 6 stycznia 2010

Dzień 312

Jest dopiero godzina 19:50 a mimo to jestem już tutaj i zabieram się za napisanie środowego posta. Zima jak za dawnych lat. Piękny, czysty i biały śnieg zalega na wysokość około 20 centymetrów. Przy tym nie ma specjalnie dużego mrozu co daje nieodpartą chęć przebywania na świżym powietrzu. Tak i mnie ciągnęło na spacer... ale powstrzymałem swój pomysł rozsądkiem. Przecież nie jestem zdrów. Chrypię jak stare wrota wiejskiej stodoły. Nieznośnie drapiw mnie w gardle i...i mam już tego serdecznie dośc! Wracając ze sklepu szedłem wolno i chłonąłem widoki pięknej zimy. Wysoki śnieg utrudniał nieco marsz, ale nie miałem powodu się śpieszyć. Szedłem więc wolniutko i wspominałem dawne czasy. Nagle w cieniu wieczornego mroku dostrzegłem idącą z przeciwnej strony moją najsympatyczniejszą i najmilszą klientkę. To drobnej bydowy siedemdziesięcikilkuletnia pani. Z pewnej odległości spostrzegłem w jej dłoni czerwony żar palącego się papierosa. Wymieniliśmy miłe i grzecznościowe powitanie, a ja zaraz wskazałem na dłoń z papierosem i kładąc swoją rękę na jej ramieniu, zacząłem przekonywać o porzuceniu tego nałogu. Zawstydzona poprosiła mnie bym nie widział tego co widziałem i zaczęła opowiadać o swoim tudnym i ciężkim życiu. Mówiła o chorej śmiertelnie siostrze i o nieprzespanych nocach, o nerawach i wyznała, o strachu o życie wiele starszego męża i lęku przed amotnością. Wyznała, że to jest przyczyna jej palenia. Pocieszałem ją jak tylko mogłem i umiałem. Wziąłem jej dłoń w swoją dłoń i tak trzymając na znak jedności uścisnąłem serdecznie i ciepło... a ona... a ona rozpłakała się i popatrzyła na mnie z taka czułością i miłościa aż mi się gorąco zrobiło. Bardzo wyraźnie odczułem jej energię i zrozumiałem... a właściwie potwierdziłem swoje przekonanie o tym, że ludzie tak bardzo potrzebują uczuciowego wsprcia drugiego człowiek... że potrzebyją takiej szczerej bratniej duszy. Zatem nie bójmy się dawać swoich uczuć. Dając je potrzebującym sami budujeny sobie miłą i pełną serdeczności i opieki starość... i pamietajcie czego nauczał ten wielki nauczyciel Jezus: "Co posiejesz to i zbierał będziesz". Baczcie więc wszyscy bezduszni egoiści byście swego zasiewu na stare lata nie zebrali...!

wtorek, 5 stycznia 2010

Dzień 311

Dostrzegłem na zegarze godzinę 22:30, a więc czas się zabrać za pisanie dzisiejszego posta. Od kilku dni jestem w stanie niedomagania zdrowornego... tak i dzisiaj od rana chodzę ociężały i bez humoru. Cały czas mam drapanie w gardle i słabośc w mięśniach, a myśli biegają jak chcą i gdzie chcą. Wysysam z tabletek różne składniki mające doprowadzić mnie do powrotu zdrowia, ale jakoś poprawy nie widzę. Rano jest mi trochę lepiej, a wieczorem znowu mnie słabi i oblewa falami gorąco na przemian z zimnem. Nie lubię tego...! Mimo to pojechałem do drukarni odebrać pakiet wizytówek i przy okazji omówić wstępnie warunki wydania książki lub następnego tomiku poezji... Jeszcze nie podiąłem konkternej decyzji... a może Wy Moi Drodzy czytacze podpowiecie mi co powinienem wydać jako pierwsze w tym nowym roku. Bardzo chętnie posłucham Waszej sugestii. Z doświadczenia wiem, że nie raz daliście mi całą masę dobrych uwag i wskazówek... A poza tym od czego ma się przyjaciół! A ja Wam za to zaprezentuje aforyzm jaki napisałem o porzuconej miłości. Oto on:

Niechciana miłość

Wyrzucona z serca miłość, jest jak wyrzucony z domu pies…
Błąka się w samotności, tęskni, płacze, skomli, rozpacza,
Więdnie powoli, cichutko… i umiera w skrytości, przez wszystkie swoje dni…

Bogdan Chmielewski

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Dzień 310

Mija już godzina 19:55 toteż przyszedł czas na napisanie posta. Dzisiejszy dzień minął pod wpływem mroźnej zimy. Było 10 stopni na minusie i w koło pełno sniegu. To nastrajało mnie chłodno, tak i post będzie w takiej tonacji... A więc chciałbym dzisiaj poruszyć temat braku mądrości i rozwagi w ludzkim działaniu i zachowaniu. Konkretnie chodzi mi o lekceważenie tego co mamy i posiadamy. A głównie chcę się odnieść do tego co mamy, a na skutek rutyny i lekkomyślności lekceważymy. Zaiste rzecz to niepojęta. Dlaczego tak się dzieje, że wiele osób nie szanuje partnera lub partnerki. A tym bardziej nie szanuje uczuć, którymi są obdarzani. Najpierw całymi latami płaczą, lamentują i użalają się, głosząc wszystkim w koło, jacy to są nieszczęśliwi z powodu samotności i braku miłości… w konsekwencji tego niemal desperacko poszukują miłości, przyjaźni i szczęścia. Kiedy już się zdarzy, że szczęście dopisze i ktoś ich tymi uczuciami obdaruje… po bardzo krótkim czasie staje się to tym ludziom obojętne. Nagle przestają szanować to czego pragnęliśmy, bo już im wszystko o co tak usilnie zabiegali spowszedniało, a całe wspaniałe i wymarzone życie zaczyna ciążyć i wygląda tak jakby nie chcieli już tego co im zostało podarowane. Jak zrozumieć taki stan zachowań ludzkich. Czy jest to wynikiem niskiego rozwoju uczuciowego…? Czy może my ludzie mamy naturą destruktorów, którzy tkwią w odwiecznym cyklu: lamentowania – zdobywania – niszczenia…? Śmiało można by założyć właśnie takie mechanizmy działania, bo szybko okazuje się, że po zatraceniu otrzymanej miłości… niemal natychmiast po stracie tychże uczuć i osób, zaczynają doceniać to co utracili… Najczęściej dzieje się tak, że pragną kochać, gdy już nie ma co lub kogo kochać… O dziwo, nagle okazuje się, że rozumieją własne błędy… ale w takiej chwili najczęściej jest to już przysłowiowa „musztarda po obiedzie”… Bo gdy się miało szczęście, trzeba było go trzymać obydwiema rękami. Pielęgnować, dbać, podlewać. Stracić szczęście, które niestety nie trafia się codziennie… to brak wyobraźni i wręcz niepojęta głupota. Zaniedbać czyjąś miłość i wszystkie towarzyszące jej pozytywne uczucia to samozagłada, a kiedy wszystko zniknie bezpowrotnie i zostanie już tylko fotografia - to jest to jak nicość próżni… jak śmierć własnego serca… i w takim przypadku… mimo własnej głupoty… zostaje natychmiast uruchomiona nadzieja… bardzo maleńka nadzieja na odmianę zgotowanego samemu sobie losu… a ona, choć moim zdaniem nie powinna przysługiwać tym, którzy sami doprowadzili się do rozpaczy daje im ponowną szansę… bo nadzieja, choćby najniklejsza zawsze umiera ostatnia. Ale jeśli jest poparta wiarą nie umrze tylko wbrew i na przekór logicznemu myśleniu… poprzez powielaną powtarzaniem mocy na poziomie energetycznym w końcu nabierze mocy sprawczej i materializując się, zacznie odmieniać nasz los… a kiedy ponownie zaświta, gdzieś tam u kogoś, kto ją już raz zatracił, rozbłyśnie szczęściem… a potem… a potem ten sam byt ludzki zrobi wszystko żeby ją znowu zbezcześcić…!

niedziela, 3 stycznia 2010

Dzień 309

Jakby na to nie patrzeć dochodzi właśnie godzina 20:10, w związku z tym siedzę sobie tu, przed kompikiem cichutko i zastanawiam się co by Wam sensownego dzisiaj napisać...? A co byście powiedzieli na temat pt."Obowiązek". Co to właściwie znaczy obowiązek...? Czy to pozytywne słowo, czy negatywne? Dobre, czy złe...? Potrzebne, czy niepotrzebne i wreszcie szkodliwe, czy budujące...? Można by powiedzieć, że to cecha pozytywna. Ktoś się szczyci i mówi: "Ja jestem obowiązkowy więc wszystko należycie wykonuję"...a więc uważa ten termin za cechę jak najbardziej pozytywną. Ja jednak mam inne zdanie na ten temat i "obowiązek" uważam za negatywną energię. Obowiązek to w moim rozumieniu nakaz, przymus, konieczność, coś co muszę wykonywać wbrew swojej woli. To kontrakt i uwarunkowanie wynikające z gromadnego, czyli społecznego życia ludzi...! Czasem taki obowiązek wykonujemy bo nie mamy innej możliwości... i tak siedzimy w nielubianej pracy całymi latami... aż do emerytury! To jest tak jakby inna forma posiadania... Posiadanie zaś jest jak najbardziej szkodliwe, a więc nie dajcie się ujarzmiać...! Tylko bądźcie zawsze sobą! A teraz kolej na zamieszczenie drugiej części wiersza... oto ona:

Toteż rozdarty w promieniach południa…
Stoję i nie wiem jak schłodzić skronie.
Choć w mym zasięgu jest z wodą studnia,
Z której pić mogę i studzić dwie dłonie…

I gdybym wiedział, którą wybrać drogę.
Pokonałbym bezruch i ciągłe pragnienie
I gdybym tak wiedział, że do ludzi dotrę,
Wygłaszałbym o miłości przemówienie…

W powietrzu, nad wodą zawisła mewa,
A nad mą głową, dźwięk martwej ciszy…
Jam głosem, który dla głuchych śpiewa.
I pieśnią, której bez serca nikt nie usłyszy.


Bogdan Chmielewski
Warszawa dn.23.10.2009 r.

sobota, 2 stycznia 2010

Dzień 308

Dzisiaj jest drugi dzień Nowego Roku i drugi dzień mojej chorobowej niemocy. W tej chwili jest godzina 16:30, mimo tej wczesnej pory piszę sobotniego posta, bo później pójdę położyć się do łóżka. Leżę zaledwie dwa dni, a już bolą mnie wszystkie członki, żebra i reszta kości... okropieństwo, któremu muszę przeciwstawić własną cierpliwość i wolę zwycięztwa. A cóż to takiego jest wola!? Bez wątpienia jest to stan psychiczny człowieka. Stan, który umożliwia nam dokonywać wyboru... czyli jest to postanowienie, ale i zawziętość, i upór, a nawet desperacja. Ale i projektowanie swojej przyszłości. Bo jek nazwać działanie człowieka wbrew swojej naturze. Działanie,które niejednokrotnie przekracza możliwości psychiczne danej jesnostki osobowej. Na przykład pozbywanie się nałogu palenia papierosów. To niesamowicie trudny wybór. Wbrew uwarunkowaniom nałogu podejmujemy wolę niepalenia... czy to nie desperacja, a zarazem wola...? Albo porzucanie na rzecz posiadacza przyjaciół i szczerych dobrych znajomych... to też jest świadomy wybór! Zatem wola nie musi być dobrą. Może być też złą dla samych siebie... może być niewłaściwym wyborem mimo logicznych przeciwności. Strzeżmy się zatem złej woli. Tej godzącej w innych i tej godzącej w samego siebie... bo ten typ woli sprawi nam tylko cierpienie.
Dzisiaj chcę Wam zaprezentować część wiersza o rozmyślaniu nad sobą... a oto i on:

Rozmyślanie


Doprawdy… sam nic już nie wiem…
Jestem tutaj…? A jeśli tak, to po co?
Czy muszę tu istnieć… czy śmiem…
Mam sypiać dniem, czy może nocą…

Czy świat jest czuły, czy nas olewa…
Jestże w nim miłość, ma złego ducha.
Czy w tym chaosie, ktoś mi zaśpiewa,
Czy tak naprawdę ktoś śpiewu słucha?

Ten zamęt… i spalinowe powietrze,
Okryły mnie szatą, z trującego cienia.
Czy ktoś ciepłotą me członki rozetrze…
Rozgrzeje wyblakłe i suche spojrzenia.

Do życia doprawdy niewiele potrzeba,
Trochę przyjaźni… empatii człowieka…
Blasku słońca… nocą kawałek chleba…
Może hamulca? Czas tak szybko ucieka.

piątek, 1 stycznia 2010

Dzień 307

I dorwało mnie jakieś świństwo! Boli mnie gardło i wszystkie kości... czuję się słaby... Napiszę jeszcze tylko dzisiejszego posta i idę położyć się do łóżka.
Dzisiaj jest pierwszy dzień Nowego 2010 roku. Godzina mniej więcej 15:30. Spałem wyjątkowo dłużej niż zwykle, ponieważ po powitaniu Nowego Roku, do domu wróciłem około godziny 4:00 nad ranem. Zabawa i towarzystwo było przednie. Jedliśmy, piliśmy różne napoje, niektórzy szampana i czerwone wino. Strzelaliśmy kolorowe race w ciemne niebo, a one wysoko w górze wybuchały ognisto - kolorowymi pióropuszami maleńkich gwiazdeczek. Po powrocie do domu rozmyślałem jeszcze o zjawisku miłych i ciepłych gestów, którymi obdarowujemy ludzi, których w jakiś sposób wyróżniamy. Najczęściej są to nasi znajomi, rodzina, dobrzy znajomi i przyjaciele… Czasem także prawie obcy, czy nowopoznani ludzie. Na podstawie odczuć i własnych spostrzeżeń w tej kwestii zastanawiałem się dlaczego te grupy ludzi odbierają takie ciepłe gesty w tak zróżnicowany sposób. Mam tu na myśli, takie gesty jak miłe słowa, buziaczki w policzki, sympatyczne uśmiechy, cieplutkie przytulanki, czy dawanie sobie drobnych, niewiele wartych finansowo upominków. Czy te wszystkie gesty dają prawo do myślenia i stawiania pewników, że one przynależne są tylko dla tych którzy chcą związków opartych na seksie? Że one przysługuję tylko stałym damsko męskim układom o podłożu li tylko erotycznym…? Czy takie gesty nie mają prawa istnieć wśród dobrych znajomych, czy przyjaciół…? Dlaczego większość osób [kobiet]zaraz, odbiera te gesty jako coś nadzwyczajnego… niemal jak wskazówkę: Tak! Dotknąłeś mnie, przytuliłeś i teraz jesteś moim partnerem do stałego związku i seksu…!? Często spotykam się właśnie z takim odbiorem w przypadku gdy kogoś pocałuje, przytulę, wysłucham, porozmawiam ciepło, czy dotknę dłoni takiej niedawno poznanej pani… Czy jeśli powiem do kobiety „Kochanie” to, to już oznacza: jesteś moją kochanka, czy wręcz kandydatką na przyszłą żonę?! Czy to znaczy, że jeśli nie chcemy iść z kimś do łóżka, bo bardziej sobie cenimy przyjaźń… to nie możemy okazywać czułości, troski i miłości [bez podtekstów]do człowieka, do przyjaciela, czy kogokolwiek? Ja jestem przekonany, że nie musi tak być jak imaginują sobie kobiety. Uważam, że takie miłe i ciepłe, ale szczere gesty, mają większą wagę niż te same w ustach kłamców, oszustów i samców, którzy mają na celu tylko uwieźć i wykorzystać kobietę…! Wszak to waga słów się liczy, a nie czcza paplanina!