EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

niedziela, 31 maja 2009

Dzień 92

Jest jeszcze dość wcześnie... godzina 21. Jestem zmączony i obolały...Bolą mnie kręgosłup i nadgarstki. Ubrałem opaski ochronne na nadgarstki, ale nic mi nie pomagają... przy najmniejszym wykrzywieniu dłoni, dają mi znać o sobie...Wiem co by im pomogło...! Niestety to lekarstwo jest nieosiągalne. Pracowałem przy wyplataniu krzesła od 6 rano do 20,30...napewno się przeforsowałem... Ale efekt mojej żmudnej przcy jest fantastyczny i to właśnie koi moje wszelkie, nawet te wynikające z braku lekarstwa dolegliwości i ból. Mimo tych bolących nadgarstków zmobilizowałem się i na obiadek oskrobałem młode ziemniaczki... koniecznie muszą być małe, takie są najsmaczniejsze. Do tego zrobiłem mięsny gulasz i mizerię ze śmietaną. Ziemniaczki posypałem obficie koperkiem....ale była uczta i mówię wam, jaka pychota... Dla tych walorów smakowych warto było męczyś cię przy skrobaniu małych ziemniaczków!

sobota, 30 maja 2009

Dzień 91

Jest godzina 22,15... Cały dzień pod wpływem łez z nieba... Nastrój nie tylko z tego powodu maiałem nie najlepszy... ale cóż mi da użalanie, gdy na pewne rzeczy i sprawy wpływu niestety nie mam... szkoda! Żeby zająć czymś myśli zabrałem się intensywnie za wyplatanie krzesła... to jedno dzisiaj poszło mi dobrze. Oparcie mam już ukończone... krzesło nabiera pięknego, zgodnego z oryginałem wyglądu, a ja cieszę się z tego powodu więcej niż będzie się cieszył jego właściciel. Dzisiaj po raz drugi miałem przyjemność wyprowadzać na siku sąsiadki pieska. Pierwszy raz przed pójściem do sklepu, a drógi raz teraz tuż przed spaniem. Pies ze strachu przed wszystkim, wyczyniał koliste ewolucje. Obserwowałem go z uwagą i zauważyłem, że kręci kółka tylko w prawo...w żaden sposób nie potrafię odgadnąć dlaczego nie w lewo, albo dlaczego nie na przemian...raz w prawo, a raz w lewo! To jednak zostanie już tylko psią tajemnicą... Życzę wszystkim ciepełka w serduszkach i milutkich snów... Pa i do jutra... Będę tu napewno...a wy...???

piątek, 29 maja 2009

Dzień 90

Dochodzi godzina 22,30...a to stymuluje mnie do napisania swojego codziennego posta... Pochorowała się moja najlepsza sąsiadka z pierwszego piętra...w związku z tym miałem przyjemność wyprowadzić jej, bliżej nieokreślonej rasy psa na siusiu. Jest to jakaś odnoga z rodziny kundlowatych. To coś, co nosi miano psa, jest średniego wzrostu i całe zarośnięte długą sierścią. Pysk ma nawet ładny i sympatyczny, ale odwagi nie ma za grosz. A więc idę z tym psem obronnym...tak, tak dobrze przeczytaliście, z psem obronnym, bo trzeba go bronić przed wszystkim co się tylko zdoła poruszyć. Cierpliwie czekam aż się zdecyduje wysikać i zastanawiam się jak długo zdołam tego odważniachę przytrzumać na powietrzu... Niespodziewanie przykucnęła, bo to suczka i sika... aż tu nagle leci z drzewa liść...suka jak się nie zerwie i ze strachu kręci kółka w koło moich nóg. Zakęciła smycz na około moich kostek i omal się nie zwaliłem na trawnik. Widząc co mi grozi szybko wyplątałem okręcone smyczą nogi i pobiegłem za ciągnącym mnie do domu psem. Odpiąłem smycz i zwierzak samodzielnie dał drapaka pod drzwi swojego domu...ale ze mnie naiwniak... myślałem,że wszystkie psy są bardzo odważne i waleczne...

Teraz jeszcze zamieszczę resztę wiersza i pójdę do łóżka spać...

Bierzcie zatem co wam daje,
Żaden niechaj nie odstaje.
Niechaj cieszy się raduje,
Masochizmu nie próbuje.

Spójrzcie nocą prosto w górę,
Hen daleko, ponad chmurę.
Tam zza światów, od Syriusza,
Z delegacją orszak rusza.

Kiedy dotrze tu… na Ziemie,
Będzie wielkie poruszenie.
Każdy frustrat dar dostanie,
Na to swoje bzikowanie.

Nikt nie będzie już okrutny,
Ani wredny, ani smutny…
Żyć się będzie bez pośpiechu
I na bardzo dużym wdechu.

Bogdan Chmielewski

czwartek, 28 maja 2009

Dzień 89

Dochodzi godzina 21,40...Co prawda nie jest jeszcze tak późno, ale smutna deszczowa pogoda nastraja mnie melancholijnie i sennie. W taką pogodę wsztstko co żyje chowa się w jakieś tylko sobie znane zakamarki. Nie ma słońca i jego ciepełka. Ptaki powchodziły w dziuple lub skryły się między grubymi konarami drzew. Te miejskie mają nieco lepiej. Mogą schować się w szczelinach starych domów. Mogą wejść uchylonymi okienkami na poddasza i strychy. Tam w cieple i suchości przetrwają ciemną i zimna od deszczu noc. Z ludźmi jest podobnie...jedni siedzą w domach i oglądają swoje zaczarowane okienka telewizorów. Inni zajmują się pracą na rzecz własnych domostw a jeszcze inni oddają się rozmyślaniom i wspomnieniom...i do tych ostatnich dzisiaj zaliczam się ja. Tak mimochodem zacząłem wspominać tych nielicznych moich wielkich i dobrych przyjaciół. Przypomniała mi się moja miłość. Doskonale pamiętam jeden dzień i co robiłem z moją miłością w taką pogodę. Oróż wysziliśmy na długi i deszczowy spacer. Trzymaliśmy się za dłonie i zerkając sobie w oczka spacerowaliśmy długo,aż przemarzły mi ręce. Ona ogrzewała je własnym oddechem i swoim gorącym i pełnym miłości sercem... Och jak było fantastycnie miło i cudownie... a jaki byłem wtedy szczęśliwy... Dobrze, że człowiek potrafi przechowywać takie piękne chwile... bo i cóż byśmy mieli z życia, gdyby natura odebrała nam właśnie takie wspomnienia...???

A teraz kolejne zwrotki "Frustratów"

Nie narzekaj mi tu który,
Byś nie musiał dostać bury.
Chociaż lubisz zbierać baty,
Nie bądź głupi lecz bogaty.

Więc nie marudź bezustannie,
Skupiaj myśli, acz starannie.
Śmiej się nawet z byle czego,
Boś człowiekiem nie lebiegą.

Hej zakały, nieszczęśliwcy,
Cykorianci, upierdliwcy.
Patrzcie na ten piękny świat,
On wam życie śle od lat…

środa, 27 maja 2009

Dzień 88

W tej chwili jest godzina 21,20...siedzę przed kompem i zastanawiam się co w dzisiejszym poście napisać mądrego. Wieczór prawie minął mi na przygotowaniu gdańskiego krzesła do wyplotu i czekaniu... Czekanie nie należy do przyjemności. Czas jakoś tak wolno leci...minuty nie chcą mijać tak jak przed czekaniem. Można by zorganizować się na wiele sposobów, ale jakoś tak dziwnie nic mi się nie chce... Może jestem osłabiony... a może po prostu głupi... bo po co siedzieć przed kompem, jeśli wiem, że dzisiaj nic ciekawego się w nim nie wydarzy. Po raz któryś z rzędu próbuję zrozumić zachowania ludzi i z podziwu wyjść nie mogę, gdy widzę niezrozumiałe dla mnie ich działania. Dlaczego ludzie lubią życie w ciągłym stresie...Mało tego, że sami go sobie serwują to jeszcze na siłę wciskają ów stres innym...Kiedyś napisałem wiersz pod tytułem "Frustraci" i jego, oczywiście w kilku ratach dzisiaj zaprezentuję: oto pierwsze zwrotki "Frustratów"

Frustraci

Hej frustraci, niedobitki,
Dobrzy kumple od wypitki.
Hej smutasy, oszołomki,
Marsz do lasu na poziomki.

Tam w zaciszu starych drzew,
Odnajdziecie ptaków śpiew.
Tam krzewinki z owocami,
Nęcą zmysły poziomkami…

Hej życiowi masochiści,
Jeśli chcecie… sen się ziści!
Dajcie sobie na wstrzymanie,
Zanim krzywda wam się stanie.

wtorek, 26 maja 2009

Dzień 87

Jest już godzina 23,25... A więc już najwyższy czas coś napisać. Dzisiaj skończyłem nowy poemat pt. Stary parowóz i nowy autobus. Jest to dziewiąty mój poemat... ma 83 zwrotki. Wedłóg mnie jest mądry i ładny. Tak jak wszystko w życiu...jest prawdziwy.
pisałem go trzy dni... i podoba mi się jak i cała reszta moich poematów. Poza tym dzień minął mi spokojnie i pracowicie. Miałem też klienta z Muzeum w Wilanowie. Przywiózł mi krzesło gdańskie...jest wysokie i piękne. Ma bogatą snycerkę...podobają mi się takie meble... Wyplatanie siedziska i oparcia potrwa około tygodnia...Ale myśl, że przywrócę mu dawną swietność jest nawet podniecająca...

poniedziałek, 25 maja 2009

Dzień 86

Jest już godzina 23,15... ale się zasiedziałem. Już dawno nie pisałem o tej porze, ale co mi tam, mogę i jeszcze później. Tak więc zacznę od miłego akcentu jaki dzisiaj mi się przydarzył. Otóż podjechałem dzisiaj w czasie pracy w sklepie do domu. Zatrzymałem auto przed szlabanem blokującym wjazd na nasz maleńki placyk parkingowy, ponieważ nie opłacało mi sie wjeżdżać do środka. Poszedłem do mieszkania bo miałem coś z niego zabrać do sklepu. Wracając zatrzymałem sie przed domem i zacząłem rozmawiać z sąsiadem. W pewnym momencie spostrzegłem syna mojej sąsiadki, który jest w wieku ok. 13-14 lat. Ma zamiłowanie do grania na perkusji i gra z kolegami jakiś rodzaj muzyki...dokładnie nie wiem jaki. Zawsze mi się kłania, a ja głośno odpowiadam. Słyszą to jego koledzy i także mi mówią dzień dobry... więc wniosek z tego, że wiedzą kim jestem. Rozmawiając zauważyłem, że jeden z nich zatrzymał sie przy szlabanie i na coś lub kogoś czeka. Gdy skończyłem rozmowę ruszyłem w stronę pozostawionego samochodu. Doszedłem do szlabanu a ów kolega mojego sąsiada uśmiecha się do mnie i mówi: Wjeżdża Pan...? To ja Panu otworzę szlaban i zaraz zamknę za Panem... Prawdę mówiąc zatkało mnie z wrażenia... i było mi tak miło i przyjemnie po okazaniu mi tej uprzejmości, że aż miałem ochotę skorzystać z jego propozycji. Po chwili wahania podziękowałem temu chłopcu i odjeczałem do sklepu... Dłuższy czas zastanawiałem się nad tym czego doświadczyłem. A potem szybko doszedłem do wniosku, że nie wszyscy młodzi ludzie są źle wychowani i niegrzeczni... Są też i tacy jak ten chłopiec, który sprawił mi prawdziwą rozkosz emocji...Odrazu świat wydał mi się ładniejszy i przyjemniejszy... To zadziwiające jak mało jest mi potrzeba do szczęscia...! A Wam też...???

niedziela, 24 maja 2009

Dzień 85

Jest godzina 22,50. Piszę posta i znikam spać, bo jutro szykuje mi się napięty dzień. Będę biegał po urzędach i nie wiem czy uda mi się wszystkie sprawy załatwić. Nie lubie żadnych urzędów, a latanie do nich traktuję jako zło konieczne. Chyba, że spotkam miłego urzędnika, który zdaje sobie sprawę z tego, że pracuje dla nas i nie uważa, że to my jesteśmy dla niego. Przed południem rozważałem sprawę dwóch uczuć... a mianowicie uczucia oczekiwania i uczucia marzenia. Zastanawiałem się, które z nich jest bardziej kłopotliwe dla ludzi. Marzenia, czy oczekiwania...? Po głębszym przemyśleniu doszedłem do wniosku, że są prawie identyczne i bardzo podobne do siebie. Jedno i drugie daje dyskomfort psychiczny, albo silny stres... a nawet wpędza nas w depresję. Marzenia nie mogą się spełnić bo są i pozostają zawsze w swerze marzeń... oczekiwania nie mogą się spełnić, bo pozostają zawsze w swerze oczekiwań. Wyobraźmy sobie,że marzymy o miłości, która nie może się spełnić. Szybko przekonamy się,że przyjemne marzenia przekształciły się w cierpienie i już nie są tak bardzo przyjemnymi uczuciami. Z oczekiwaniem jest identycznie. Wniosek z tego płynie taki, że jedno i drugie jest destrukcyjne, bo nie może się spełnić. Nie może zaistnieć choćby było najsłodsze na swiecie...! Tak więc nie pielęgnujmy w sobie marzeń, ani złudnych oczekiwań... po prostu kochajmy się... dajmy miłość i bierzmy ją w pełnym tego słowa znaczeniu... Bez względu na okoliczności i utrudnienia... bierzmy tą dawaną miłość ile tylko się da jej wziąć, a nigdy nie będziemy cierpieć!!!

sobota, 23 maja 2009

Dzień 84

Dzisiaj wyjątkowo wcześiej wpiszę posta do bloga. Jest godzina 19,50. Dzisiaj są obchody dnia Saskiej Kępy i z tej to okazji na całej ulicy Feanciskiej wstrzymano ruch kołowy. Od rana odbywa się wielki i piękny festyn. Grają różne kapele. Jest masa najprzeróżniejszych kiermaszy z pamiątkowymi drobiazgami. Są śpiewy, granie werblistów i bębniarzy. Postawili kilka estrad dla muzyków i na obszarze kilkuset metrów jest głośno od różno brzmiącej muzyki...cała feta pewno potrwa do późnych godzin nocnych. Przed południem byłem tam w ramach rekonesansu...ale może wybiorę się jeszcze raz wieczorem...

piątek, 22 maja 2009

Dzień 83

Dzisiaj nieco bliżej mojej pory pisania. Jest godzina 22,30. Od kilku słabych utargowo dni w moim sklepie, dzisiaj zanotowałem zwyżke obrotów... ucieszyłem się, bo zbliża się koniec miesiąca, a to z kolei wiąże się z przymusem czynienia obowiązkowych opłat. Po południu padał doś mocny deszcz i uniemożliwił mi wykonać codzienny spacer do parku. Od kilku dni właśnie po pracy chodzę dla relaksu na dłuższe spacerki...Lubię chodzić wśród drzew...w sercu gra mi cudowna muzyka...taka ciepła, pełna radości. kiedy doświadczam takiego uczucia, pozytywna energia niemal rozrywa mi klatkę piersiową. Podczas takich spacerów czasem znajduję natchnienie do napisania kolejnych wierszy, albo jakiegoś poematu. Mimo to, że nie poszedłem na spacer, nie zmarnowałem wolnego czasu. Udałem się do kuchni gotować młodą kapustę. Była pyszna razem z mielonym kotlecikiem z ziemniakami i koperkiem... Słodko pozdrawiam wszystkich, którzy są tutaj razem ze mna...Pa i buziaczek do podusi...

czwartek, 21 maja 2009

Dzień 82

Już jest wieczór, godzina 20,50. Dzień minął spokojnie i nawet w pozytywnych energiach. Nie było niepotrzebnych emocji, z czego cieszę się niezmiernie, bo jak wszyscy wiemy, zmienność ludzi i pogody czasem działa w sposób destrukcyjny na cały nasz, a w szczególności mój organizm. W sklepie także obeszło się bez zadrażnień z niektórymi, lubiącymi zadymę klientami. Nawet po pracy poszedłem rozruszać zasiedziałe kości, co bardzo dobrze na mnie podziałało. Czuję się zmęczony długą wędrówka ale cłkowicie zrelaksowany... Myślę, że to pozytywne zmęczenie przełoży się na dobry i długi sen... czego nie mogę powiedzieć o minionej nocy. Toteż długo nie mogłem zasnąć i tym samym nie mogłem smacznie spać, bo nachodziły mnie różne myśli o ludzizch ich zachowaniach. O relacjach między nimi i szacumku do siebie i o życiu. Nawet raz udało mi się wprowadzić w satan zawieszenia między snem a jawą... Widziałem się w gęstym lesie. Długo po nim chodziłem nie mogąc odnaleźć właściwej drogi, zmęczony i zrezygnowany usiadłem pod starą i ogromna sosna. Ona jakby nachyliła się nade mną i otoczyła mnie swoimi rozłożystymi ramionami. Poczułem się bardzo bezpiecznie...tak jakby w obięciach swojej ukochanej dziewczyny...a ona tuż nad moją głową szumiała mi do snu... kołysany tą cudownie ciepłą kołysanką, usnąłem bardzo spokojnie...Obudziłem się o godzinie 6 rano...ale nikt mnie już nie obejmował ani nie kołysał do jeszcze dłuższego snu...

środa, 20 maja 2009

Dzień 81

Jest godzina 22,15. Dzisiaj wróciłem już do Warszawy. Drogę z Wrocławia pokonałem nawet szybko i bez większych przeszkód czy utrudnień w ruchu. Chociaż miałem ku temu wszelkie powody, nie byłem nawet bardzo zmęczony. Sam nie wiem co dodało mi sił by pokonać wszelkie zaistniałe trudności. Chyba bliskość natury i las. Las działa na mnie zawsze zbawczo tak więc zatrzymałem sie w pięknym lesie i w nim doładowałem swoje wyczerpane akumulatory. Poprzez przeżedzone korony drzew widziałem ostatni zachód mojego ciepłego słoneczka... Powoli zniżało swój bieg... było coraz niżej, niżej, niżej aż na sam koniec, zmieniało swoją ciepłą barwę na krwisto czerwoną... i zniknęło. Ale zanim zniknęło tą zmianą barwy tak jakby chciało mi powiedzieć,że już umiera na zawsze... Dziwne to było uczucie... bo cóż jest warty świat bez ciepłego słoneczka...? Otóż nic nie jest wart... mówię Wam nic nie jest wart...!

wtorek, 19 maja 2009

Dzień 80

Jest godzina 20,20... a ja już zabrałem sie do pisania posta. Dzisiejszy dzień był dla mnie bardzo ważny z kilku powodów... po pierwsze czuję się już dobrze... po drugie miło mi się układają ważne rozmowy i spotkałem się z rodziną. Podarowałem moim ciociom podpisane tomiki mojej poezji. Były bardzo mocno wzruszone i cieszyły sie tak spontanicznie, że aż mi się gardło scisnęło ze wzruszenia... Wszystkie te rzeczy sprawiły, że nabieram nowego spojrzenia na niektóre sprawy... Bardzo sie cieszę...

poniedziałek, 18 maja 2009

Dzień 79

Jest godzina 21,35. Czyli wieczór. Dzisiejszy dzień był we Wrocławiu parny, gorący i duszny. Na przemian z chmurami i świecącym słońcem... Pomimo to chcę obiektywnie stwierdzić, że zaliczam go do spokojnych i udanych. Mszę przyznać, że jestem trochę osłabiony,a mimo to pozałatwiałem kilka ważnych spraw urzędowych...Poza tym jestem bardzo mile zaskoczony reakcją niektórych czytelników mojego bloga. Troska z jaką dają mi porady co mam robić jest taka ciepła i niemal braterska... Dzięki...Jestem taki spokojny i szczęśliwy...

niedziela, 17 maja 2009

Dzien 78

Jest jeszcze młoda godzina... zaledwie 20,50. Piszę wcześniej, bo zaraz pójdę położyć się do łóżka. We Wrocławiu był piękny i słoneczny dzień toteż od rana byłem poza domem. Zwiedzałem dawne, prawie zapomniane miejsca. Miałem nic nie pisać na ten temat, ale skoro jestem tu już 78 dni i dzielę się z wami swoimi uczuciami... wszystkimi uczuciami, to uznałem, że i tym też powinienem się podzielić. Poszedłem do ogrodu botanicznego. To takie piękne i ciche miajsce w głośnym i śmierdzącym spalinami mieście. Zabrałem z domu aparat fotograficzny, bo chciałem kilka ślicznych obrazów z tamtego miejsca zabrać ze sobą do Warszawy. Fotografowałem wszystko co tam zobaczyłem. W pewnym momencie spostrzegłem w wysokiej trawie tuż nad oczkiem wodnym Panią kaczkę, Pana kaczora i dwa maleńkie kaczątka. Były śliczne i chciałem je sfotografować. Energicznie przykucnąłem przed nimi... były ufne i nie bały się mnie i nie uciekały przed aparatem, który przystwiłem niemal na 20 centymetrów przed ich dziobkami. Cichutko popiskiwały, a ja zafascynowany próbowałem obiektywem ominąć badyle trawy by mieć czysty obraz pięknych kaczątek. Gdy poszły w strone wody poderwałem się szybko i chciałem z innej perspektywy zrobić jeszcze kilka zdięć... I nagle otaczający mnie świat zawirował... pociemniał tak mocno, że stał się prawie niewidoczny... opadłem bezsilnie na schodki, które prowadziły do lustra wody. Wszystko tak jakby przestało istnieć... Ułożyłem palce dłoni w mudrę wzmacniającą i czekałem w nieświadomości otoczenia kilkanaście minut. Po raz pierwszy w życiu nie bałem się niewiadomego. Nie bałem sie tego co ze mna się stanie. Ze zdziwieniem spostrzegłem, że doświadczam uczucia wielkiego spokoju i wyciszenia. Pamiętam, że nawet pomyślałem, że to dobry dzień na umieranie. Na szczęście nic takiego się nie stało. Po upływie kilkunastu minut wstałem powoli i chwiejnym krokiem poszedłem do samochodu. Usiadłem za kierownicą i pomknałem z prędkości 80-ciu kilometrów na godzine prosto do domu. Połozyłem sie prawie natychmiast do łóżka. Byłem tak słaby, że usnąłem błyskawicznie... Regenerując siły, przespałem kilka pełnych godzin, a gdy się obudziłem za oknem zapadał już wieczór. Przeanalizowałem ciąg dzisiejszych zdarzeń i na podstawie tej analizy zrozumiałem kruchość ludzkiego istnienia. Nagle pojąłem jak cienka jest nić króra nas trzyma tutaj na ziemi... i jakimi jesteśmy głupcami gdy wybieramy wszystko inne ponad przyjaźń i miłość do drugiego człowieka...

sobota, 16 maja 2009

Dzień 77

Właśnie mija godzina 23,35. A więc najwyższy czas coś napisać. Dzisiaj piszę z nowego miejsca. Jestem w pięknym Wrocławiu i pozostanę tutaj kilka dni.Dzisaiaj wyjechałem z Warszawy o godzinie 15. Liczyłem na jakieś miłe słowa pożegnania... jakieś życzenia szczęśliwej podróży, albo wracaj cały i zdrowy, ale mocno się przeliczyłem... niczego takiego nie usłuszałem. To smutne i przykre... szczególnie jest przykre,gdy bliskie mi osoby tego nie zrobiły. Poczułem się tak jakby mnie nie było, jakby one o mnie zapomniały. Tak jakbym wogóle dla nich nie istniał... a przecież znamy się już tak dobrze i długo... a może to tylko złudne wrażenie...i my wogóle się nie znamy...!

Dzisiejszy smutny dzień zakończę ostatnimi zwrotkami prezentowanego wiersza:

Uwijać się muszą, boć nic nie jest stałe,
I każdej straconej chwili wszak szkoda…
Już nic nigdy nie będzie takie jak przedtem,
Ani miłość gorąca, ani kochanie, ani uroda.

Chwytaj więc w dłoń życie nieokiełznane,
Dzikim mustangiem gnaj aż do upadłego.
Bo gdy go zatrzymasz w jednym miejscu,
Wszystko utracisz… nawet tego jedynego.

Bogdan Chmielewski

piątek, 15 maja 2009

Dzień 76

Jest godzina 21,10. Czyli dość młoda jak na wieczorową porę. Dzisiaj był ostatni z zimnych dni z cyklu trzech zimnych ogrodników... Tak zwana zimna Zośka wcale nie była taka zimna. Wręcz odwrotnie była ciepła i świeciło słońce... słońce na niebie... i rozgrzewało moje wyziębnięte ciało. Dzisiejszy dzień obfitował w przebywanie na swierzym powietrzu, a to z kolei dobrze mi zrobiło na samopoczucie i pozytywne zmęczenie... kto wie może nawet skuszę sie na relaksacyjne bieganie... Doszedłem do wniosku,że powinienem przestać pisać o uczuciach...zwłaszcza tych ważnych uczuciach... i tych które wywołują smutek i wyciskaja łzy z oczu. Jeśli już coś mnie przymusi, to napiszę tylko o tych radosnych i pełnych optymizmu... Mam nadzieję, że szybko przestawię własne myślenie na te weselsze nuty uczuć. Zastanawiałem się czy na skutek mojej decyzji nie ucierpi pisany przeze mnie blog. Czy nie straci tej swojej najciekawszej formy, którą włśnie nadawło mu pisanie o wszystkich uczuciach. Myślę, że czas pokaże czy miałem rację.

A teraz kolej na następne zwrotki prezwntowanego tutaj wiersza:

Towarzyszą mu wiernie gwiazd gromady,
I nikłym migotem tęsknotę wzbudzają,
Za romantyczną podróżą w nieznane…
Dwa serca splecione w uścisku wzdychają.

Radując się… szepczą pieszczotą mowy,
Złączeni czułym buziakiem, ekstazy szukają,
A potem sycąc usta w czarze z nektarem,
Wszystko co najlepsze, pospiesznie spijają.

czwartek, 14 maja 2009

Dzień 75

Dzisiaj zasiadłem do pisania o godzinie 21,58. to śerdnia pora jak na mnie.Czwartek jest trzecim dniem zimnych ogrodników. Jeszcze została zimna Zośka i będzie później już cieplutko...ale czy rzeczywiście będzie tylko cieplutko...? Czsem się tak zdarza, że i przy gorącym ognisku marzną nam plecy. Wtedy potrzebna jest druga osoba, która pledem utkanym z gorących uczuć okryje nam to przemarznięte miejsce. Rozetrze je swoimi dłoniami i poda kubek gorącej herbaty. Dobrze gdy jest obok taki ktoś...wtedy o ciepło możemy być spokojni...o wiele gorzej jest, gdy nie ma obok nikogo takiego... a jeszcze gorzej gdy jesteśmy odtrąceni... wtedy odmrożenie jest pewne jak amen w pacierzu...

Teraz kolej na następne zwrotki wiersza:

W jego miejsce wschodzi księżyc chudy,
Niby świeci, lecz poświatą zimną i bladą...
Może byłby zdecydowanie smaczniejszy,
Gdybym nakarmił go gorzką czekoladą.

Nie czuję od niego ni wsparcia ni otuchy,
Żadnego blasku, miłości, choćby gorąca,
Ten obiekt jest zawsze zimny jak biegun,
Nocą… nawet dniem i każdego miesiąca.

Jak na ironię brak w nim stabilnej postaci,
I choćby li tylko porządnego kształtu…
Chociaż lubi się zmieniać jak kameleon,
Nie wykręcę mu afery, ani nawet gwałtu.

środa, 13 maja 2009

Dzień 74

Najwyższa pora coś napisać na blogu. Jest godzina 23,35... i zaraz trzeba będzie iść na spoczynek. Dzień był zimny, nawet ostry, ale pod koniec zaowocował cudownym ciepełkiem... którego tak mi potrzeba...Podbudowany takim akcentem zaprezentuje...oczywiśćie w ratach najnowszy mój wiersz...Oto on:

Nic nie jest takie samo

Znowu znad horyzontu wschodniego,
Słońce poranną wspinaczkę zaczyna.
Tylko nie wiem kim jest tak naprawdę,
Młodzian zeń, czy piękna dziewczyna?

Lico ma miłe i uśmiech od ucha do ucha,
Codziennie jest ciepłe i złotem kapiące…
Takie dumne, jakby miłością nabrzmiałe,
W wiecznym blasku, dobrocią pachnące.

Podążam za nim jako ten cień zziębnięty,
Wyciągam ręce by ogrzać w nim dłonie,
Lecz ono jest chłodne i już nie takie samo,
Chociaż wciąż błyszczy i ogniem płonie.

wtorek, 12 maja 2009

Dzień 73

Jest godzina 21,45.Witam wszystkich zmarzluchów w pierwszy dzień trzech zimnych ogrodników. Rozpalcie w piecach albo w sercach...tak jak ja rozpalilem i grzejcie się ciepełkiem ognia...jednak ogień szybko gaśnie i dalej jest zimno. Jeśli jeszcze o tym nie wiecie, zapewniam was, że najlepsze ciepełko jest płynace z serduszka ukochanej osoby. Wystarczy się tylko baaaardzo mocno przytulić...i wtedy wszystkie piece i kominki mogą zgasnąć. Taki żar pokona wszelkie zimna i wichury, mrozy i zawieje, roztopi śniegi i osuszy łzy... i będzie płonął wiecznie... jeśli będzie prawdziwy...!!! Już się raduje na sama mysl o gorącym serduszku...

poniedziałek, 11 maja 2009

Dzień 72

Jest godzina 22,10. Dzień niby nie szczególny, ale obfitował w zmienne emocje i nastroje... to tak jak z pogodą. Raz pada deszcz, to znów jest zimno, pochmurno i niesympatycznie, a innym razem cieplutko i milutko. A może nastroje człowieka idą w pzrze ze zmiennością pogody...? Nie myślę tu o metereopatach, tylko o takiej zależności pogody od reszyt organizmów żywych i odwrotnie... mimo tej tak śmiałej hipotezie myślę, że jednak zmienność nastroju jest wynikiem tego co spotykamy na swojej drodze życia. To tak jakby odzwierciedlenie duszy każdego człowieka. Z tego wniosek, że wszystkie nastroje serwujemy sobie sami... od radości poprzez miłość i wrażenia przyjemności... aż do złości, nienawiści, wściekłości i arogancji... Mimo że tego nie chcemy faszerujemy sie wzajemnie tym wszystkim co nas dobija i stresuje aż padniemy na twarz...czy to normalne...? A może my wszyscy jesteśmy już od urodzenia masochistami... i nie lubimy ani siebie ani pozytywnych uczuć!!!??? W takim razie ja jestem wyjątkiem, bo bardzo lubię pozytwne energie, a w szczególności dobroć i miłość leży mi na sercu...

niedziela, 10 maja 2009

Dzień 71

Oj leci ten czas, leci...jutro już do pracy i zacznie się nowy tydzień. Jest dopiero godzina 17,20. Tak więc gwoli uzupełnienia poprzedniego krótkiego wpisu, chcę powiedzieć, że byłem na imprezce grilowo plenerowej... Były pieczone kiełbaski, kurczaki, karkówka... Były sałatki, lody i piwo... miłe i wesołe towarzystwo. Zrelaksowałem się i oddechbąłe pełną piersią...och, gdybym tak mógł częściej brać udział w takich ciepłych i serdecznych imprezkach... Byłbym całkowicie odstresowanym facetem... A teraz czas już na ostatni wiersz tryptyku:

T r z e c i a t w a r z m i ł o ś c i :
Miłość wzgardzona

Odtrącić uczucie to koszmar
Chyba z najczarniejszego horroru.
To tak jakby odebrać komuś życie,
Nie dając mu żadnego wyboru.

To tak jakby zgasić jedyną lampę,
W ciemnym i bardzo zimny pokoju.
Albo nie dać ciepłego posiłku,
Kosiarzowi po dniu pełnym znoju.

Świadomość, że nigdy nie zaznasz,
Spełnienia największej miłości,
Odbiera oddech i ochotę istnienia,
Napełnia żalem, pozbawia radości,

A gdy jest wzgardzona, to łez potoki,
I nieme oczy nabrzmiałe rozpaczą.
Takie tęskne, pełne wyczekiwania…
Tonące w nadziei, że ją zobaczą…

To ból nad bóle niewypowiedzian
To żal okrutniejszy od innych żali,
I nie dasz rady wytrzymać cierpienia,
Choćbyś był nawet z hartowanej stali.

To żal w sercu ponad ludzkie siły,
To uścisk w gardle aż do zatraty.
Nie ma sposobu ani siły do obrony,
Czy będziesz biedny, czy też bogaty.

Kiedy poczujesz, ze serce pękło,
Kiedy już wyschną oczy spłakane.
Gdy zniknie cień ostatniej nadziei,
Pojmiesz, że szczęście jest przegrane.

Bogdan Chmielewski







Dzień 70

Witam... jest godzina 17,07. Mam jeden dzień zaległości i chcę to choćby kilkoma zdaniami uzupełnić...właśnie wróciłęm z wypadu za miasto. Było całkiem fajnie...i słoneczko moje nademną swieciło...nawet troszkę się opaliłem...!

piątek, 8 maja 2009

Dzień 69

Jak to sugestywnie wygląda...nr.69 a jak działa na wyobraźnię...Jest godzina 21,15 i jutro mnie nie będzie. Piszę trochę wcześniej bo mam jeszcze kilka spraw do zrobienia... Tak więc dzionek był miły i słoneczny. Lubię ciepełko słoneczka... jest takie życiodajne i zawsze napawa mnie dobrym humorem... no... chyba, że jest schowane za sinymi chmurami... wtedy mam kiepski nastrój...
A teraz czas na drugą twarz miłości...jesteście gotowi?

D r u g a t w a r z m i ł o ś c i
Miłość bez wzajemności

Miłość bez wzajemności,
To codzienna tęsknota.
To wzdychanie do gwiazd
I na całowanie wieczna ochota.

To spoglądanie zza szyby okna
I słuchanie wszystkich odgłosów.
Zerkanie w twarz przechodniów,
I liczenie wypadających włosów.

To rozmowa z pająkiem na nici,
I przytulanie do piersi kota.
To nie jest pogoda słoneczna,
Tylko jesienna, wieczna słota.

To palenie ognia w kominku,
Takiego bez blasku…zimnego.
To nieustający brak apetytu,
Do spożywania posiłku porannego.

To oczy bez blasku…zapatrzone
I pusta dłoń na każdym spacerze.
Także samotność od rana do nocy,
Jaką miał biedny upiór w operze.

To ciągła nadzieja na lepsze
I beznadziejne wyczekiwanie.
Chodzenie bez celu po pustej izbie
I w łóżku samotne wylegiwanie…

To czekanie na znak ukochanego,
Choćby skromny, taki najmniejszy.
Który dałby przynajmniej nadzieję,
Na dzień odrobinę piękniejszy…

Bogdan Chmielewski

czwartek, 7 maja 2009

Dzień 68

Jest godzina 21,09. Wczoraj byłem bardzo zakręcony... nawet dzień pomyliłem i napisałem czwartek, a to przecież była środa...! Dziś jest trochę lepiej, ale jeszcze nie tak jak być powinno...jak bym chciał by było.Dziękuję wszystkim tym którzy przyszli mi ze wsparciem i nie pozwolili na zamknięcie bloga, którego piszę już od ponad dwóch miesięcy. Nie spodziewałem sie takich pozytywnych informacji od czytalnikow moich postów...i jest mi bardzo miło, że chcecie bym go dalej pisał...
w podziękowaniu zaprezentuję jeden z trzech wierszy napisanych jako tryptyk o miłości... oto pierwszy z nich:

P i e r w s z a t w a r z m i ł o ś c i :
Miłość spełniona

Miłość gdy wielka… jest spełniona,
Radość, harmonię i szczęście niesie.
Jest w górze trelem szarego skowronka,
Owocem poziomki w głębokim lesie.

Jest w kroplach deszczu, w mrozie,
W śniegu i w promieniach słońca.
Na każdym początku i końcu świata
I tam, gdzie pustyni oaza życiem tętniąca.

Spiekotą, żarem i piecem hutniczym,
Nabrzmiałym, spoconym od gorąca.
Jeśli prawdziwie przybrała swe imię,
Jest zawsze… i błyszczy bez końca.

Jest zdrowiem w każdej chorobie,
W niedoli ostatnim kęsem chleba.
Oddechem, gdy brak jest powietrza
I skrawkiem błękitu w kolorze nieba.

Także spacerem w śnieżnej zamieci,
Uściskiem dłoni i oczu lśnieniem.
Orłem, proporca łopotem na wietrze.
Płaczem, rozkoszą i zapatrzeniem.

Uśmiechem promiennym, ust czerwienią,
Rozkosznym, szalonym całowaniem,
Ciągłą ochotą, blaskiem w przestrzeni.
Wieczną pieszczotą i winobraniem…

Jest życiem, rodzeniem i umieraniem,
Cichym głosem, wspólnym śnieniem.
Energią bytów w nieskończoności…
A także… pośmiertnym odrodzeniem.

Bogdan Chmielewski

środa, 6 maja 2009

Dzień 67

Jest godzina 22,30. Żeby było trochę ściślej czwartek. Smutny to był dzień... niebo usłane siną barwą zakryło moje życiodajne słoneczko. Z chmur lały się smutne łzy i działały przygnębiająco na cały mój organizm... Straciłem chęć do działania, do pisania i do rozmów. Nie widzę już sensu dalszego pisania bloga...chyba zreazygnuję, a przynajmniej mocno ograniczę pisanie i umieszczanie w nim swoich wierszy i głębokich myśli, którymi sie z wami tutaj dzieliłem...Jakby to powiedzieć czuję, że nie jestem już tak mocno w kręgu zainteresowań...Coś co tutaj do tej pory odbierałem bardzo mocno i pozytywnie już się skończyło i nic już nie będzie takie samo...ktoś tam kiedyś powiedział, że nigdy nie wchodzi się do takiej samej rzeki...

wtorek, 5 maja 2009

Dzień 66

Już jest po 23. Noc ciemna i chmurą spowita...Będzie pewnie jutro padać...już dzisiaj chmury zaciągnęły niebo siną barwą...omal nie spadła straszna ulewa. Później jakiś cieplejszy wiaterek rozwiał ciężkie chmury i nieśmiało przebiło się słoneczko. Uwielbiam słoneczko...ono zawsze napawa mnie radościa i wspaniałym chumorem. Daje mi energię działania i chęć do długiego życia. Nie lubię gdy jest takie niszczycielsko gorące...wtedy może spalić zielona trawę i skórę na piersiach...

poniedziałek, 4 maja 2009

Dzień 65

Już kilka dni nie pisałem o tej porze, a jest właśnie godzina 23,50. Dzień wydawać by się mogło jak każdy inny...ale nie dla mnie. Dla mnie był przeładowany emocjami. Będąc w moim sklepie, miałem sporo czasu ponieważ klienci po tym długim weckendzie nie odwiedzali mnie zbyt często. Wykorzystałem to na medytację. Zaglębiłem się w siebie i po jakimś czasie doznałem wizji... Oto jestem na pięknej zielonej i usłanej polnymi kwiatami łące. Jest piękna pogoda i bezchmurne niebo. Słoneczko ma taką ciepłą barwę i wiem, że symbolizuje kogoś bliskiego. Idę taki radosny i uśmiechnięty w jego stronę i nagle cudowna łąka zamienia się w grzęzawisko. Powoli zapadam się w bagno... a ono wciąga mnie coaz głębiej i głębiej. W pobliżu nia ma nikogo kto by mnie wydobył z matni. Wszystko dzieje sie bardzo wolno...i gdy nad wodą wystawała tylko moja głowa, spojrzałem w stronę mojego słońca...było blade, jakby bardzo przestraszone i miało wykrzywioną bólem twarz. Jeszcze udało mi się wydobyć na powierzchnię rękę, którą wyciągnąłem w kierunku bladego słoneczka...ale ono zamknęło oczy i zaczęło płakać. Bagno wciągało mnie coraz szybciej i nie było już dla mnie nadziei ani żadnego ratunku. A potem, gdy myślałem, że już utonę, niemal w ostatniej chwili słońce pochwyciło moją wystającą nad powierzchnią wody dłoń i wyciągnęło mnie z ciemnej odchłani... Straszne to było dla mnie przeżycie. Nie chciałbym doświdczyć czegoś takiego jeszcze raz...

niedziela, 3 maja 2009

Dzień 64

Jest godzina 22. Niedawno wrócłem z podróży... z bardzo dalekiej podróży. Zjadłem resztkę żurku z kawałkiem bulki i nabrałem troszkę nowych sił. Jestem wyczerpany energetycznnie mimo że ładowałem kilka godzin swoje własne akumulatory w pięknym lesie. Słuchałem śpiewu sosen, brzóz i ukrywających się w koronach drzew ptaków.W tym sielankowym klimacie oddałem się medytacji w której zobaczyłem smutną twarz i piękna brązowe oczy... takie duże i pełne łez. Nie mogłem nic zrobi bo między mną a tą twarzą nagle stanęło wzburzone morze...Fale były ogromne i zmywały z tej twarzy słone łzy, które mieszały się ze słoną wodą morza. Wyciągałem ręce by ją złapać i uratować, ale rozdzielające nas fale zalewały ją coraz bardziej aż wkońcu zniknęła z moich oczu całkiem... Zastanawiałem się kilka godzin co ów wizja miałaby znaczyć... Teraz już wiem! Wie też jeszcze ktoś...!

Daień 63

Chuciaż wczoraj nie napisałem nic, jednak numeruję kolejno następny dzień by zachowac ciągłość. Wczoraj bardzo się spieszyłem i nie zdążyłem napisać kilku zdań. Odbierałem bardzo ważna osobę z lotniska i w żadnym wypadku nie mogłem się spóźnić...i nie spóżniłem się...! Byłem na czas...tylko ten czas, nie był dla mnie łaskawy!

piątek, 1 maja 2009

Dzień 62

1-wszy maja...za komuny to było święto...festyny, kiełbaski, piwo, zabawy na wolnym powietrzu...teraz ledwie ktoś flagę wywiesza...! A przecież to święto nie jest wymysłem i przywilejem komunistów. Jest godzina 22,30. Chciałbym jeszcze coś powiedzieć co nie dotyczy 1-wszego maja... zawsze wyprowadzali mnie z równowagi ludzie niesłowni, którzy mają lekceważący sposób traktownia innych ludzi. Także wszelkich głupich i wszysystkich tych, którzy są zdania, że nie trzeba nikomu nic wyjaśniać, mówić o sprawach dotyczących nas osobiście, tylko robić za plecami tajemne zagrywki. Niepewność jest dla mnie jedną z najgorszych chwil, które ktoś mi w sposób celowy serwuje. Mało, że jest to dziecinne, aroganckie i niepoważne to, pójdę dalej i powiem, że to jest wredne, chamskie i zdecydowanie obraźliwe... A może to jest objawem zwykłego śmierdzącego tchórzostwa...?!!! A ja tu takie powarzne zarzuty wytaczam... No cóż,widać Bóg, Honor, Ojczyzna dawno się zdewaluowały... bardzo nad tym ubolewam!