EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

wtorek, 30 czerwca 2009

Dzień 122

Jak zwykłem rozpoczynać posta tak i teraz zacznę od napisania godziny o której piszę... otóż jest już godzina 22,20. Jest ciepły wieczór i oczywiście pochmurne niebo. Zastanawiałem się nad pewną cechą ludzi, którą często spotykam na swojej drodze życia. Chodzi mi o nadużywanie cudzego zaufania. To niby nic wielkiego, ale jednak jest to drażniąca cecha ludzka. Należałoby na początku rozważań postawić zasadnicze pytanie: Czy bycie nachalnym sprzyja osiąganiu założonych wcześniej celi, czy raczej je uniemożliwia. Bycie nachalnym to dzisiaj taka cecha na topie. Nawet ładniej się ją nazywa... Teraz mówi się, że to nie jest nachalność tylko przebojowość...! Zastanawiam się czy bycie przebojowym... Ne! Nie będę tego tak nazywał, tylko tak jak nazwać powinienem. Bycie nachalnym w zawieraniu nowych znajomości mnie osobiście zniechęca, a nawet odstrasza. Nie lubię gdy ktoś nadużywa mojego zaufania. Takie nadużycie, uznaję za brak kultury osobistej i lekcewazenie. To jest wręcz nieuprzejme i niemiłe... A ja nie lubie być nieuprzejmie traktowany. Zniechęcony takim nachalnym działaniem bardzo szybko odcinam sie od takiego nachalnego rozmówcy i na tym w zasadzie kończy się taka próba nawiązania ze mna znajomości. Czy wszyscy ci nachalni nieznajomi myślą, że są tacy wartościowi,że mogą sobie pozwolic na bezczelność...? Dle mnie choćby był i ministrem nie zdobędzie mojego serca ani chocby przychylności. Lubię ludzi uprzejmych, którzy wiedzą jak zdobywa się zaufanie i przychylnośc dopiero co poznanej osoby... ano tylko i wyłądcznie dobrymi manierami, czystym wnętrzem i uczciwym sercem... i przed tymi chyle swoje skromne czoło...Zawsze znajdziecie we mnie tego którego szukacie...

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Dzień 121

Mamy już godzinkę 22,15... W Warszawie była burza z piorunami i wielka ulewa...tak lało, że nie mogłem wysiąść z samochodu... Tkwiłem w nim około 20-cia minut, bo opuszczenie go groziło natychmiastowym przemoczeniem do gołej skóry. Ach ale ze mnie gapa... nie powiedziałem wam, że wróciłem i jestem już w domku. Na wsi było dzisiaj słonecznie i pięknie... to w Warszawie przywitała mnie ta straszna ulewa... Teraz jest już spokojnie, ale za to wszędzie potężne bajora z deszczową wodą. Stoją na poboczach uszkodzone woda auta. Całe jezdnie toną w wielkich kałużach wody... chociaż kałużach to chyba za mało powiedziane. W wielkich ulicznych rzekach... I oto mamy nasz cywilizowany świat wylany asfaltem i betonem i zapchane kanały, które zamiast odprowadzać wodę deszczową jeszcze dolewają swojej.

niedziela, 28 czerwca 2009

Dzień 120

W tej chwili mija godzina 22,35... a więc mogę już rozpocząć pisanie posta. Dzień minął mi bardzo intensywnie. Włściwie cały czas byłem w ruchu. Na pogodę nie narzekam, bo od rana było bezchmurne niebo. Chociaż słoneczko spogladało na mnie poprzez zamgloną aurę, a pod koniec dnia zniknęło mi całkowicie z pola widzenia, miałem całkiem dobry humor. Mimo tej pozornie pieknej pogody pozostawało tak jakby mało widoczne jakby w strefie cienia. Pod koniec dnia spowiły go ciemne i ciężkie chmury i otoczyły straszne błyskawice... ulewa jednak na mnie nie spadła... jakoś tak po cichu zawisła nade mna... Czyżbym miał doświadczyć jej dopiero, albo już jutro???? Jak tu na wisi inaczej płynie życie i czas... Chce mi się biegać po zielonych łakach... leżeć w wysokich trawach leśnych polan i doświadczać pełnej jedności z całą naturą. Gdyby nie te zasłaniajace słońce sine i ciężkie od łez deszczu chmury, byłoby cudownie... Jedynie domowy kot łaził za mną, a własciwie przy mojej prawej nodze tak jakby wiedział co mi dolega i tak jakby chciał mi powiedzieć: Nie martw się, ja cię nie opuszczę i będę przy tobie do końca wszystkich dni... Najdziwniejsze z tego było to, że najpierw przyszedł pod okno przy którym siedziałem rano przy kompie i cichutko wółał mnie miałczeniem. Potem już nie chciał ode mnie odejść. Gdy ja siedziałem on leżał u mych stóp. Gdy szedłem gdzieś przez podwórko, on szedł noga przy nodze... Nawet gdy zacząłem go fotografować nie bał się a nawet tak jakby pozował do zdięć. Zrobiłem ich kilka, więc będę mógł je zaprezwntować wszyswtkim chętnym by go obejrzeć, czytelnikom mojego bloga... Życząc sobie i wam ciepłego słoneczka i wielkich i gorących uczuć szczęścia i radości pożegnam się... Dobranoc!

sobota, 27 czerwca 2009

Dzień 119

W tej chwili jest godzina 22,40... tak więc zaczynam pisać posta. Od dzisiaj jestem poza domem... Pojechałe do rodziny na wieś. Będę tu kilka dni. Miałem zamiar całkowicie odciąć się od świata i nie brać ze sobą laptopa. Jednak nie mogłem tego zrobić z uwagi na moich drogich i stałych czytelników. Bo jakby to miało być, gdybym bez słowa wyjaśnienia przestał nagle kontynuować pisanie codziennych postów... tak jak w Warszawie, tu gdzie jestem też nie ma słoneczka. Całe niebo zaszło siną chmurą co nastraja mnie zdecydowanie podle. Tęsknie za ciepełkiem, którego nie doświadczam już od tak dawna... Na szczęście wiem, że nigdy tak nie będzie by było ciągle pochmurno, sino i zimno... Wiem, że któregoś pięknego poranka słonesczko odpłaci mi cipełkiem za wszystkie dni nieobecności... Teraz pójdę już spać... i może bedę snił o cudownej słonecznej plaży na jakiejś bezludnej wyspie... Dobranoc...

piątek, 26 czerwca 2009

Dzień 118

W tej chwili mamy godzinę 22,35...W takim razie zabieram się za pisanie codziennego posta. Na początek chcę powiedzieć: Chwała tym wszystkim, którzy potrafią mówić prawdę o sobie i o swoich uczuciach... szczególnie tych negatywnych uczuciach. O nich jest najtrudniej mówić i dzielić się z innymi ludźmi. Często mówienie o swoich negatywnych uczuciach uważamy za coś hańbiącego, wstydliwego... Ale to nie prawda! Mimo,że kiepscy słuchacze takich wyznań, szydzą i wyśmiewają się z nas... że są pełni ironicznych uśmieszków i politowania, człowiek honoru wie, że wprost przeciwnie, mówienie o sobie prawdy to wielki zaszczyt i odwaga. To znaczy, że jesteśmy tym kim być powiniśmy... to znaczy, że znamy swoje miejsce na tej ziemi i że to nic nadzywyczajnego, bo skoro mimo wielu niepomyślności zachowaliśmy swoją twarz, to znaczy, że nie boimy się mówić o swoich negatywach, bo niby dlaczego mielibyśmy się bać skoro nic nie mamy do ukrycia... bo czyż może być coś gorszego niż zastąpienie własnej twarzy kłamliwą i zdradziecka maska obłudy...?

czwartek, 25 czerwca 2009

Dzień 117

Jest dopiero 20,25...Dzisiaj jednak piszę posta już o tej wczesnej porze. Sprawa bzczelności niektórych ludzi sprawia, ze ciągle o tym rozmyaslam i zastanawiam się jak to jest moążliwe, że jeden chce bezceremonialnie wykorzystywać drugiego człowieka. O ironio, oszustwo i wyzysk najlepiej im wychodzi na bliskich mu osobach. Na partnerze, który obdarzył go bezgranicznym zaufaniem... na najbliższej rodzinie, żonie, dzieciach, bracie, siostrze, nawet ojcu i matce. Ano dlatego tak jest, bo ci wszyscy, których wymieniłem obdarzają tego łotra ZAUFANIEM! Wielkim zaufaniem, które raz zranione może spowodować wielkie i głębokie rany na całe dalsze życie. Gdzie znajduje się granica tej bezczelności w której pławią się ów pasożytujace typki. Zimne i wyrachowane dranie, które nadużywając wspaniałych i świętych uczuć miłości i przyjaźni, świechtają sobie swoje wredne pyski kłamliwymi wyznaniami i obietnicami o ich spełnieniu. Taki pasożycik musi wzbudzić zaufanie osoby, którą sobie upatrzył na nieświadomą niczego ofiarę. Najlepiej dociera się do cudzego serca obietnicami o miłości i przyjaźni... potem już bezkarnie można naciągać na koszty utrzymania, na pieniądze przeznaczane na swoje używki. Wreszcie ośmielony i leniwy cwaniak sięga głębiej. Teraz już pożycza mniejsze i większe sumy pieniędzy, których nigdy nie zamierza oddać swojej ofiarze... Wreszcie próbuje wprowadzić się do cudzego domu... a jakże pod płaszczykiem wspaniałego i pełnego miłości życia. Potem nie pracuje albo ledwo zarabie na bilet autobusowy i nie ponosi zadnych, w dzisiejszych czasach dużych kosztów utrzymania mieszkania... Do czego jest gotów się posunąć w swoim pasożytnictwie ten bez honoru i ambicji cwaniak... Dotąd aż wydoi wszystko z okłamywanej osoby, a gdy już nie bedzie co wyłudzać zostawi na pastwę losu i upatrzy sobie następną ofiarę...? Bez sumienia drań nie pyta czy masz co jeść tylko mówi, że sam jest głodny. Najlepiej że już nie jadł kilka dni. To następna perfidna zagrywka bazujaca na współczuciu i wzbudzeniu litości... bo czyż jest ktoś kto nie jest wrażliwy na głód drugiego człowieka...! Tak więc sprytny cwaniak bez litości i współczucia doi swoja ofiare do końca...chyba, że ofiara wreszcie przejrz na oczy i wskaże mu drzwi wyjściowe z własnego domu na ulicę...!? Ale czy przyjdzie taki moment, że te drzwi zostaną wskazane?

środa, 24 czerwca 2009

Dzień 116

Oczywiście zacznę jak zawsze od napisania godziny. Jest więc godzina 22,30...to tak w sam raz na napisanie posta. Zastanawiam się czy jest coś ważniejszego od uczuć... na przykład od uczucia miłości...? Gdyby tak pospekulować, można by powidzieć, że tak! Ważniejszy od uczucia miłości jest rozum. Ale czy rzeczywiście...? Jeśli zaistnieje miłość bezwarunkowo czysta i piękna i prawdziwa i szczera i nigdy niekończąca się to cóż nam po rozumie w tej kwestii. Jednak jeśli po kilku miesiącach wielkich uniesień okaże się, że uczucie miłości jednego z partnerów nie wytrzymało próby i zawiodło... czy wtedy nie mówimy sobie sami: Ależ byłem głupi i naiwny. Że też dałem się tak nabrać i teraz muszę cierpieć uczucie odrzucenia i zawodu. To powiedzenie przekonuje nas, że nie kierowaliśmy się zdrowym rozsądkiem i jasnym umysłem... bo gdyby tak jasno myśleć w miłości to po zauważeniu pierwszych oznak wątpliwości ze strony partnera[ki] moglibyśmu wcześniej zapobiec dalszemu niekontrolowanemu angażowaniu się w olbrzymią i beznamiętną miłość.Moglibyśmu się ustrzec przerywając w pore niefortunną znajomość. Co prawda pocierpielibyśmy trochę z powodu źle ulokowanych uczuć, ale niedopuścilibyśmy do zakochanie się po uszy i cierpienia ponad wszelkie wyobrażenie...

wtorek, 23 czerwca 2009

Dzień 115

Jest już 23,30... a co za tym idzie czas najwyższy by napisać posta. O pogodzie już nic nie chcę mówić... jest paskudna i ciągle leje deszcz... a ja tak kocham moje cieplutkie słoneczko! Chociaż nie przepadam za upałami to jednak chcialby choć trochę doswiadczyć lata tego lata. Jestem tą pogoda nieco zdekoncentrowany i nie przygotowałem dzisiaj czegoś mocniejszego... czegoś konkretnego o uczuciach, czy niezrozumiałych zachowaniach. Jednak nie obawiajcie się, napewno na jutro przygotuje coś ciekawego...

Teraz dodam jeszcze kilka kończących cykl zwrotek wiersza o pijaku i pójdę spać...

Szła dzieweczka do laseczka
A wilk pożarł babcie dwie.
Spadła z kwiatka Calineczka,
A kot w butach biegać chce.

Ucha, ucha, ucha, cha, cha,
Zniknął z torby kiszki zwój.
Nie ma piwa, nie mam kwach
Gdzieś zarobek zniknął mój.

Żywot pędzę w swojej bajce,
Tylko wilk twarz ludzką ma.
Już nie umiem palić w fajce
I nie czuje kto w co gra.

Bogdan Chmielewski

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Dzień 114

Witam wszystkich tu obecnych. Jest godzina 22,55. A więc moja pora nadchodzi, to i zabiorę się za napisanie posta. Muszę jednak najpierw zrobić sobie zielonej herbatki, bo w gardle mi zaschło. Pogoda okropna... padają ciągle deszcze i jeszcze dzisiaj było zimno. Dobrze, że serce mam gorące to i życie jest mniej dokuczliwe i smutne. No właśnie, jak to jest z tymi naszymi sercami...? Czy serce jest naszym sługą, czy raczej niezależnym siedliskiem najgorętszych uczuć...? Czy serce jest czynnikiem uzależniającym, czy tylko czystej miłości skupiskiem. Myślę sobie tak, że wszystko jest piękne i gładkie wtedy, gdy doświadczamy pięknych chwil i niesamowicie wielkich uniesień. Wtedy serce jest miłością i siedliskiem pięknych uczuć. Ale wystarczy tylko trochę zmienić warunki...np. partnerka [tner] zmieni się i zacznie odtrącać naszą wielka i piękną miłość! Czy wtedy dalej będziemy doświadczać tych samych piękbych uczyć... powinno tak być [wszak serce jest siedliskiem pięknej miłości]. Otóz nie będziemy już tego doświadczać. Teraz nasze serce będzie serwować nam coś zupełnie innego. Da nam strach przed odrzuceniem, da nam zazdrość i złość. Da nam cierpienie w tęsknocie i upokorzenie...da nam niewypowiedziany żal i smutek i zmusi nas do ciagłego życia w nadziei, a to oznacza życie w ciągłej udręce... w końcu nasze życie straci sens i już nie bedziemy chcieli dłużej żyć... bo i po co żyć kiedy nasze życie straciło wszystko... nawet nadzieję na lepsze jutro...

A teraz kolej na następne zwrotki wiersza:

Gdy w dygocie rączką trzepie,
A z jęzora w gardle wiór.
Przejrzeć mogę na swe ślepie,
Gdy wydoję flaszek sznur.

Z głowy nawiał mi intelekt,
Szare tkanki rozwiał duch.
W mowę wniknął obcy dialekt;
A głód ścisnął mocno brzuch.

Wszystko dziwne jakieś takie,
Ja to dawno w nosie mam.
Śpiewam pieśni byle jakie,
Bo w amoku swoim trwam.

niedziela, 21 czerwca 2009

Dzień 113

Na początku dzisiejszego posta chcę wszystkim wpisującym podziękować za to,że tak czynnie uczestniczycie w moim wyrażaniu myśli... to dla mnie bardzo ważne i cenne uwagi oraz solidnie przemyślane wypowiedzi, które są powodem do kontynuacji rozpoczętego tematu, a nawet do podejmowania przeze mnie nowego wyzwania... do pisania nowego zagadnienia na publicznym forum... Dzięki jesteście super.
Zbliża się czas na napisanie posta. Jest godzina 22,35...Niby jeszce nie tak późno, ale chcę napisać i pójść spać. Jestem zmęczony wyplataniem i bolą mnie pokaleczone palce... Lubię trudne meble wyplatać, jednak ten jest wyjątkowo trudny. Ma bardzo ciasne odstępy i jest niewygodny w pracy, bo ma leżakowaty kształt...Poza tym jest ciężki i duży... a co za tym idzie trudny w obnracaniu. Mimo to mam przekonanie, że się z nim wkrótce uporam i przywrócę mu jego dawną swietność. Lubię ten koniec... kiedy wszystko jest już skończone i klient zadowolony z mojej pracy i swojego mebla. Mam olbrzymia satysfakcję ze swojej wyjątkowej pracy. Satysfakcja to bardzo mocne uczucie. Ma wielką moc energetyczną zawsze dodaje sił i chęci do dalszej pracy i działania... Musi być jednak dobrze pojmowana i właściwie sporzytkowana i dopiero wtedy przynośi właściwą energię...

A teraz czas na kolejne zwrotki Humnu pijaka:

Gdy po drodze kumpli zbiorę,
Zrobim ucztę, będziem chlać.
Potem pójdziem na ogródki,
Tam w altance będziem spać

Nućmy tedy trala, lala, lala, lala,
Niechaj głośno płynie śpiew.
Hymn pijacki krew rozpala
I przepędza z ludzi gniew.

Co mi żonka, co mi praca,
Dom rodzinny za nic mam.
Kiedy dźwigam w sobie kaca.
To w amoku wrednym trwam.

Dzień 112

O tej porze jeszcze nie zdarzyło mi się pisać posta. Tak się zapracowałem, że zanim się zorientowałem, że już jest tak późna pora, była już północ. Otóż jest już godzina 0.15...czyli praktycznie dzień następny. Ja jednak zaliczę go do dnia poprzedniego...tak by zachować ciągłość. Z uwagi na tak późną porę nie będę już się rozpisywał na temat uczuć, ani zachowań ludzkich. Na to miejsce zamieszczę kawałek wiersza z serii Mięśniak i Hymn zwyrodnialca. Tym razem będzie to Hymn pijaka. Oto trzy pierwszw zwrotki tego wiersza:

Hymn pijaka

Idzie koleś w śmieciach szpera,
Ma na plecach zgrzebny wór
A co dojrzy, wszystko zbiera,
Tocząc sam ze sobą spór.

To jest dobre, to się przyda,
Z podniecenia pijak drży.
To zaniosę dziś do Żyda,
Może da mi grosze trzy.

Ucha, ucha, ucha, cha cha
W torbie mam kaszanki blok,
Obok piwsko, butla kwacha
Mam machorki też na rok.

piątek, 19 czerwca 2009

Dzień 111

Mamy już godzinę 22,40. To odpowiednia pora do napisania posta. Dzień jak już nas aura do tego przyzwyczaiła pochmurny, deszczowy trochę ciepły, trochę chłodny. Z uwagi na to, że lubię rozmyślać i zastanawiać się nad sposobami myślenia i funkcjonowania ludzi w życiu codziennym, często zastanawiam się dlaczego jest tak, że ludzie bardzo lubią skomplikowane życie. Według mnie najczęstrzą przyczyną niedogadywania się wzajemnego jest niedotrzymywanie danego słowa, lub zmienianie go na własne potrzeby. Uważam, że dotrzymywanie danego słowa jest bardzo ważną formą lojalności wobec siebie, szczególnie w życiu partnerskim. Dotrzymywanie słowa buduje zaufanie do osoby je dającej...Zaufanie w związku to podstawa dobrego funkcjonowania w każdym układzie. Nie ma zaufania, nie ma dobrego układu, a brak zaufania to również niedotrzymywanie danego słowa...tak więc dotrzymanie danego słowa niesie za sobą pozytywny ładunek energetyczny, natomiast niedotrzymanie danego słowa niesie złość i destrukcje...a tego napewno nie chcemay nawet w tych z pozoru niepozornych związkach... A więc moi mili zawsze dotrzymujcie danego słowa jeśli chcecie by was traktowano poważnie i z pełnym zaufaniem... W myśl zasady "Co posiejesz to i zbierzesz" bardzo szybko się przekonacie, ci wszyscy którzy rzucacie słowa na wiatr, że już wkrótce będziecie doświadczać na własnej skórze jak smakuje lekceważenie patrnera właśnie taką formą i zarazem sposobem na bądź co bądź egoistyczne sposób życia partnerskiego...

czwartek, 18 czerwca 2009

Dzień 110

Jest już godzina 22,25... czyli czas na napisanie posta. Kiepska pogoda już mnie mierzi... ciągła przeplatanka, deszcz, wiatr, chmury i czasami trochę słońca... a przecież jest już prawie lato... aura przypomina raczej późną jesień. Ten pogodowy przekładaniec znowu pokrzyżował moje plany odprężenia się na długim spacerku. Dzisiaj mimo, że nie poszedłem na spacer zastanawiałem sie dlaczego całkiem spora część ludzi będących w związkach jakkolwiek rozumianych, w chwilach trudnych nie wykazuje troski o swojego partnera [kę]. Jak to jest możliwe, że najpierw zapewniają o wielkiej i dozgonnej miłości, a potem nie interesują się swoim towarzyszem życia. Nie pytaja jak się czuje, czy nic mu nie dolega, czy może jest zmęczony i może by się położył do łożka na odpoczynek. To jeszcze nie wszystko co chcę powiedzieć... Na skutek chorego egoizmu ów osobnicy, myślą tylko o sobie i nie interesuje ich czy partner [ka] mają pieniądze na utrzymanie domu, na zakup jedzenia, czy na jakąś byle jaką rozrywkę ...choćby kino. Wręcz odwrotnie, jeszcze dopominają się by pokrywać ich potrzeby i mimo trudności łożyć na ich utrzymanie... To skandal i koszmar... dorośli nie biorą się za pracę tylko bezlitośnie wykorzystuja wiarę i zaufanie drugiego człowieka i tym samym pokazują kim tak naprawdę dla nich jesteśmy. Osobiście nie potrafiłbym żyć w zgodzie z własnym sumieniem, gdybym nie troszczył się o swoją ukochaną osobę i nie wspierał jej w każdej sytuacji życia... nawet tej najgorszej... tej, która wymagałaby ode mnie wielkiego powięcenia. Myślę na wszystkie sposoby i dochodze do wniosku, że to jest chyba kwestia szczerości uczucia a nie deklaracji polegającej na oszukiwaniu i niemówieni prawdy o stanie własnych uczuć do partnera [ki]... Uawżam, że kłamstwo i oszustwo uczuciowe jast najpodlejszą forma oszustwa...

A teraz ostatnie zwrotki "Mięśniaka"

Potem wsadzę go w bagażnik
Kurs darmowy dziś mu dam.
Pod plebanię go przywiozę
I przez furtkę wniosę sam.

Ćwiczę sztangą lat piętnaście,
Siły w mięśniach mam za trzech.
Mogę łamać wszystkim kości…
Nie tłuc w mordę, to dziś grzech.

Bogdan Chmielewski

środa, 17 czerwca 2009

Dzień 109

Dochodzi już godzina 22,50. Czyli ani specjalnie późno, ani zbyt wcześnie. Dzisiaj miałem dzień pełen emocji. Zupełnie tak jak z pogodą... raz przebijało się słoneczko, a raz było pochmurno i popadywał deszczyk. Zastanawiałem się nad zagadnieniem masochizmu i chęci posiadania łatwej forsy. Nie rozumiem dlaczego mimo poniewierania przez partnera posiadacza, niektóre panie wybierają cierpienie dla wątpliwej przyjemności korzystania z cudzych pieniędzy... Tak więc wybieraja drogę swoistego masochizmu i cierpienia byle by tylko dorwać się do tej nieco śmierdzącej forsy... Wprawdzie ktoś powiedział "Pecunia non olet", ale ja się pod tym nie podpisuje i uważam że pieniadz czasem cuchnie i to bardzo mocno. Co w tej ludzkiej naturze jest, że dla tej forsy potrafią zatracić wszystkie swoje pozytywne wartości. Czasem pragnienie dostatku finansowego wygrywa ze zdrowym rozsądkiem, z rozumem i obala takie wartości jakimi są przyjaźń i miłość. Myślę, że taki ktoś jest dopiero na początku ziemskiej drogi ewolucji duchowej...tak jakby był dopiero w "Zerówce" i musi doświadczyć uczucia bogactwa, lenistwa, próżności, pychy, zarozumialstwa i przede wszystkim musi być na tym szczeblu drabiny społecznej z którego patrzy się na wszystkich z góry... ale czy to wszystko jest warte zatraty własnej osobowości, wałasnego serca i miłości... wszak serce jest siedzibą Boga... czy to jest mniej warte niż worek z cudzą forsą!!! Dla mnie największą wartością jest miłość, potem przyjaźń, dawanie i radość z tego płynąca...i później dopiero cała reszta...

A teraz czas na kolejne zwrotki "Męśniaka"

Różne knajpy znam, burdele,
Złodziejaszków cały sztos.
Haracz każdy musi płacić.
A jak nie chce, walę w nos

Daje gliniarz, daje dziwka,
Na proboszcza przyszedł czas.
Jeśli będzie się buntował,
To wywiozę klechę w las.

Tam dokopię mu solidnie,
By świętoszek gadać chciał.
Do dębczaka go przywiążę,
Gdyby jeszcze opór miał.

wtorek, 16 czerwca 2009

Dzień 108

Ostatnio pisałem posty dużo wcześniej, ale zasiedziałem się no i miałe rozmowę na skypie, której nie chciałem przerwać z żadnego innego powodu... Jest więc godzina 23,40... i jak sami widzicie dość późno. Dzisiaj nie przygotowałem żadnego tematu z kategorii ciężki lub trudny... Tak więc proszę o cierpliwośc... napewno innym razem natchnie mnie na coć co nie jednego czytelnika zwali z nóg... miałem prośbę by pociągnąć temat tych wierszy z serii Hymn zwyrodnialca. W związku z tym, że mam kilka o podobnej wymowie zaprezentuje dzisiaj kawałek wiersza pod tytułem: Mięśniak

Oto on:

Mięśniak

Jestem mięśniak pospolity,
Noszę z sobą kilka pał,
Brak mi taktu, brak mi gustu
Rozum też bym lepszy chciał.

Mam beemkę, czarną skórę,
Jeżdżę ostro, tak jak Bond.
W furce szyby zaciemnione,
I znam w mieście każdy kąt.

Mam łysinę, szpan komórę,
I we wzorkach cały tors,
A gdy wkurzy mnie ktoś ostro,
Prycham jak arktyczny mors.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Dzień 107

Jest godzina 21,35...Dzisiaj nieśmiało wyjrzało słoneczko. Mimo, że co chwilę przesłaniały go chmury sprawiło mi swoim ciepełkiem wielką radość... Po pracy poszedłem na długi spacer po parku skaryszewskim. Tamtejszy klimat sprawia, że zawsze oddaję się zadumie...Bliskość natury i śpiewające ptaszki pobudzają mnie do przemyśleń na różne tematy. Idąc zintegrowany z naturą rozmyślałem o brutalnym życiu... tym prawdziwym bez osłonek i upiększeń... W końcu zatrzymałem się na dłużej na zagadnieniu doceniania tego co się ma! Zawsze jest tak, że czegoś pragniemy. I tak... możemy pragnąć miłości, przyjaźni, seksu, pieniędzy, pracowitego partnera [ki],ciepła drugiego człowieka. Humoru i wesołego życia, wsparcia i zaufania, urody w osobie, która jest w marzeniach prawie każdgo człowieka. Dobroci, czułości, mądrości i wielu innych rzeczy, które nosimy gdzieś w zakamarkach swoich oczekiwań. Często jest tak, że nasza podświadomość materializuje nam nasze myśli i skryte projekty. I oto nagle i niespodziewanie pojawia się nasz wymarzony[a]. Jest spotkanie, poryw emocji czasem wielki poryw serc i duszy. A gdy minie pierwsza fala fascynacji i zacznie się codziennośc dnia każdego, znakomita większość zaczyna jak to ja nazywam kombinacje. Już nie wystarcza to co było naszym marzeniem. Nagle przeszkadza nam partner myjący talerze, bo co to za chłop, który tylko sprząta. Nagle za mało zarabia, bo sąsiad ma lepszy samochód. Niespodziewanie okazuje się, że zamało przebywa w domu, bo musi pracować na utrzymanie domu. Czesto stwierdzamy, że już nie mamy o czym rozmawiać i tak wogóle to ten który był marzeniem jest do niczego w porównaniu z naszym sąsiadem. W sytuacji gdy wszystko nam przeszkadza kłócimy się, żremy i w końcy rozchodzimy. Wchodzimy w nowy związek, który wydaje nam się być lepszym od tego pierwszego wymarzonego i bardzo szybko okazuje sie, że... chcemy wrócić do pierwszego, bo nagle ponownie zaczęliśmy spostrzegać dobre strony poprzedniego związku... Na ogół bywa tak, że droga powrotna została już zamknięta i powrót jest niemożliwy... Siadamy wtedy w samotnym i pustym mieszkaniu, ujmujemy wielka od trosk, smutną głowę w dłonie, płaczemy i biadolimy nad swoim nieszczęściem i...sami przed soba przyznajemy się do porażki i do tego jak to na własne życzenie przegraliśmy swoje piękne, pełne szczęścia i miłości życie... Konia z rzędem temu kto potrafi zrozumieć takie zachowanie... A więc ceńmy to co mamy z całych sił i nie szczędźmy trudu i wysiłku by pielęgnować swoje szczęście o każdej porze dniem i nocą, każdej zimy i każdego lata i wreszcie każdego roku aż do końca swojego życia, bo następnej szansy możemy już nigdy nie dostać!!!

niedziela, 14 czerwca 2009

Dzień 106

Dochodzi godzina 21,45. Stan mojego ducha pozostaje bez zmian... Dwa dni nie wyplatam fotela... nie moge się do niego zebrać. Mam go dość, ale zdaję sobie sprawę, że muszę go skończyć. W przeciwieństwie do wielu ludzi dotrzymuje danego słowa zawsze. Ze swoich zobowiązań prywatnych i zwodowych wywiązuję się zawsze! Wiecie dlaczego...? Otóż pochodzę z tego pokolenia, które wiedziało co to Bóg, Honor i Ojczyzna... dzisiaj to wszystko już nie istnieje...zdewaluowało się... ale święcie wierzę, że są jeszcze ludzie którym te kwestie nie są obce...

A teraz czas na zakończenie Hymnu awyrodnialca:

Później babci dokopiemy,
Grosz z torebki zabierzemy,
Nie potrzebna babie renta,
Jeść nie musi nawet w święta.

Gdy na ziemię ja przewrócę,
To cierpienia starej skrócę.
Potem kopnę w brzuch niebogę,
A na koniec złamię nogę.

Nie popuszczę dziś nikomu,
Psu przywalę po kryjomu.
Kotu wyrwę z kity futro,
A jak będzie lepsze jutro,

Wyjdę w nocy na ulicę,
Do księżyca znów pokrzyczę.
Hymn zaśpiewam, będę grał,
Bom chłopaczek jest na schwał.

Bogdan Chmielewski

sobota, 13 czerwca 2009

Dzień 105

Mamy już godzinę 23,40...Wypadało by coś napisać, żeby zachować ciągłość wiersza, którego prezentację rozpocząłem wczoraj. Dzisiaj cięg dalszy ponurej pogody. Moje słoneczko zdezerterowało na dobre... nie widzę go, nie czuję jego ciepełka, ani nie wiem kiedy się pojawi ponownie. Tak więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko dodać do posta następne zwtotki mojego wiersza o draniach...

Oto one:

Więc na haju bądź kolego,
Idź do knajpy na jednego.
Walnij sobie dopalacza,
A po koksie grzej do sracza.

Tam do żyły zrób szprycówę,
A gdy dojrzysz już żarówę,
Zatańcz przy niej swego walca
I hymn śpiewaj zwyrodnialca.

Umpa, umpa, umpa, umpa,
Wykończymy dzisiaj lumpa.
Bezdomnemu płaszcz spalimy,
Niech zamarznie tejże zimy.

piątek, 12 czerwca 2009

Dzień 104

Mamy już 22,10... Dzień minął bez większych problemów, a mimo to czuję się źle... jestem osłabiony i nic mi się nie chce. Chociaż powodów mojego stanu bardzo bym chciał dopatrzeć się w czymś innym, to jednak nie mogę... i muszę obiektywnie zwalić wszystko na słoneczko, które chowając się za deszczowe chmury płata mi ciągle te same figle... Nie zgadzam się z takim traktowaniem i wnoszę stanowczy protest w tej kwesti... tylko należałoby jeszcze zapytać, do kogo mam go złożyć!!!
W związku z tym, że nie jestem na zwykłych obrotach, zaprezentuje jeden z moich wierszy. Może inną treścią tego wiersza zaskoczę przynajmniej niektórych z was, tak jak zaskakuje mnie moje dalekie słoneczko...
Oczywiście prezentacji dokonam w ratach...oto pierwsze jego zwtotki:

Hymn zwyrodnialca

Wieczór w mieście już zapada,
W parku zbiera się gromada,
Harpaganów wredna zgraja,
Nie chce grać już w cymbergaja.

Teraz bejzbol mamy w modzie,
Woź go zatem w samochodzie,
A jak trzeba wal każdego,
Z zawziętością psa wściekłego.

Świat z postępem idzie bracie,
Trudno jest wysiedzieć w chacie.
Bez emocji, bez dreszczyku,
Dziś już nikt nie robi siku.

czwartek, 11 czerwca 2009

Dzień 103

Zbliża się godzina 22,55... Zastanawiałem się dlaczego niektóre kobiety działają wbrew wszelkim prawom logiki i wybierają na swojego towarzysza życia mężczyznę o niskim intelekcie, o złej i podejrzanej reputacji, o bezczelnym i podłym zachowaniu, o cechach tyrana, nieuka i despoty, o cechach kanalii i sadysty psychicznego i wreszcie odstającego pod względem etyki i dobrego wychowania tak mocno, że wprost wytrzymać w takim związku nie można. Co powoduję, że mimo tak wielkich różnic trwają w takim chorym i toksycznym związku. Z uwagi na to, że według mnie takiego kogoś pokochć się nie da, postawiłem na seks, albo pieniądze. I jedno i drugie jest silną pokusą dla kobiety i jest ważnym czynnikiem dla którego kobiety tracą zdrowy rozsądek... Po długim namyśle...z wielką ostrożnością odrzuciłem pieniądze i postawiłem na seks. Dobry seks... taki którego kobieta nigdy wcześniej nie doświadczyła może zdziałać istne cuda. Może odebrać logiczne myślenie i spowodować ślepotę, głuchotę i brak wrażliwości na to co piękne. Może sprawić, że kobieta porzuci wszystko... to znaczy pracę, znajomych i przyjaciół, rodzinę i w skrajnych przypadkach nawet własne dzieci... Dla tej krótkiej chwili dobrego seksu wiele kobiet traci rozum i wyobraźnię... Czy ta krótka chwila rozkoszy jest warta takich poświęceń i wyrzeczeń...? O to trzeba by spytać taką właśnie osobę... Czasem zaistnieje jakiś czynnik... może ktoś z wielką charyzmą, albo wielkim sercem, kto zasieje maleńkie ziarno i sprawi, że zacznie ono kiełkować w środku takich kobiet... a gdy już wykiełkuje sprawi, że gdzieś tam w zakamarkach wewnętrznego Ja od czasu do czasu zacznie pojawiać się w nich myśl, że to co robią jest tragiczne w skutkach... że jest zbyt wielkim poświęceniem... i że należałoby przerwać to ciągłe pasmo utrapienia i spóbować normalnego, dajacego możliwości rozwoju życia... Jeśli mamy świadomość, że to maleńkie ziarenko wysialiśmy sami to widzęc tą choćby wątpliwość możemy powiedzieć... Warto było próbować, bo z tego kiełkującego ziarna wyrośnie coś pięknego...

środa, 10 czerwca 2009

Dzień 102

Chcę zakomunikować tym wszystkim którzy nie używają zegarków, że jest godzina 22,25...a więc czas na napisanie posta. Trzyczęściowy cykl mojej prezantacji wzbudził niejednolite odczucia, co jest jak najbardziej zrozumiałą reakcją na tego typu wywody. Powiem szczerze, że nawet mnie to cieszy. Daje to możliwośc do prowadzenia dyskusji, a to z kolei pozwala mi poznać różne punkty widzenia moich czytelników. Z drugiej strony muszę powiedzieć, że trochę mnie martwią niektóre z wypowiedzi... chcę nawiązać do tych którzy za wszelką cenę chcą na własne potrzeby i zaspokojenie swoich lęków posiadać osobę będącą partnerem [ką]. Moim skromnym zdaniem najlepsze związki są, gdy układ jest zbudowany na zaufaniu i wolności duchowej każdego z partnerów. Nie wolno nikomu nakazywać, rozkazywać, czy przymuszać do działań czy zachowań, którę będą godziły w te dwie sprawy. Każdy mądry partner sam wie co należy robić i jak się zachowywać, a co jest niedopuszczalne. Każda forna niewolenia jest zgubna dla każdego związku. Nawet miłość, gdy ma posmak zaborczej potrafi doprowadzić do zgubnych konsekwencji. Idąc dalej dochodzę do wniosku, że najlepiej opierać swój związek na przyjaźni. Przyjaźń ta bezinteresowna jest pozbawiona nakazów, egoizmu, przymusów, złośliwości, materializmu, czy nawet braku agresji, złośliwości i chęci wykorzystywania. Ona jest zawsze i wszędzie na mijscu. i niemal dorównuje miłości...ale miłości tej bez podtekstów i materializmu. Tej prawdziwej o jakiej możemy przeczytać w hymnie o miłości... Gdy taka zaistnieje, nic jej nie pokona ani nie zburzy. A dlaczego? Ano dlatego, że miłości nie można kupić, ani zawładnąć, ani ukraść, ani się wyuczyć na uniwersytecie, ani wygrać w karty. Ona albo jest, albo jej nie ma... a gdy już zaistnieje jako ta prawdziwa, nikt i nic jej nie pokona. Ona z każdym dniem potężnieje i rośnie w siłę. Wzmacnia ją i potęguje wspóla niedola, wspólne pokonywanie tródów życia. Wspólna praca i troska o siebie na wzajem, cementuję ją i wzmacnia do niewyobrażalnych rozmiarów, a gdy ktoś zechcę ją zwalczyć w sobie z jakichś tam wzgledów, czy powodów doświadczy zdwojonego wybuchu. Doświadczy takiej mocy, której nigdy już nie zwalczy...i będzie z niej czerpał całymi garściami, albo... albo sam się unicestwi...!!!

wtorek, 9 czerwca 2009

Dzień 101

Jest godzina 21,30... początek dnia cieplutki, słoneczny i milutki, ale popołudnie to jedna ulewa... mokro i chłodno i gdyby nie świadomość, że słoneczko zawsze się odrodzi, miałbym zmarnowaną resztę dnia i kawałek nocy...

A teraz zamieszczę trzecią i ostatnią część "pryjaciół i posiadaczy":

Gwoli dopełnienie dwóch wcześniejszych części posta, byłoby nietaktem z mojej strony, gdybym nie dopisał trzeciej części mówiącej o tych wszystkich, którzy mimo związku partnerskiego nie dają się opleść pajęczyną egoizmu posiadacza. Którzy nie dają się oprawić w ramkę i nie chcą stać w gablocie w zakurzonym regale. Chwała im za to, że chcą zachować swoją osobowość do końca i w każdym układzie. Chwała im za ich mądrość i siłę własnego wnętrza. Tą która daje im ciągłą możliwość duchowego rozwoju. Każdy człowiek przyporządkowany innemu człowiekowi nie rozwija się. Zatrzymuje się i stoi w miejscu, a to znaczy, że cofa się w swoim rozwoju. Taki stojący w miejscu człowiek, na skutek poddania się woli swojego partnera żyje miast swoim, jego życiem. Z czasem przyjmuje jego cechy, nawyki, przyzwyczajenia i sposób życia. Niektórym to nawet odpowiada i zaaklimatyzowani żyją w takim związku aż do śmierci. Ale tym innym, chcącym być sobą, chcącym zachować swoją duchową osobowość nie odpowiada taki narzucony niemal siłą styl życia. Mimo, że próbują jakoś to poukładać, męczą się aż w końcu nie wytrzymuje i rezygnują z takiego układu. Jest cudownie gdy siłą swojej mądrości potrafią pokazać i przekonać swojego kandydata na posiadacza, że obcowanie z pozytywnie nastawionymi do życia ludźmi nie jest wcale czymś złym. Że życie w prawdziwej i bezinteresownej przyjaźni nie zagraża ich własnym pozycjom i interesom partnerskim jakkolwiek rozumianym. Wręcz przeciwnie, miłe i szczere znajomości mogą tylko urozmaicić i wzbogacić ich własne, życie. Ba, mogą ich ustrzec przed monotonią i taką wynikającą z dłuższego bycia razem rutyną, tą niechcianą stagnacją w której zaczynamy tracić wiarę w pozytywną przyszłoś własnego związku. A więc Moi Mili…wszyscy ci, którzy mają swoją twarz i osobowość… nie ustawajcie w działaniach w walce o samych siebie. Uczcie i przekonujcie egoistycznych posiadaczy i kandydatów na posiadaczy, że życie we dwoje może być piękne… ale otoczone ludźmi o czystych wnętrzach na pewno będzie jeszcze piękniejsze… dla was wszystkich cieplutkie buziaczki, a zazdrosnym posiadaczom milutkie pozdrowienia… i refleksji nad stylem jaki preferujecie i narzucacie swoim partnerom, czy partnerkom od wspólnego życia…

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Dzień 100

Ładna sumka...prawda. Jest godzina 22,50...czas już na wpisanie dalszej częsci wczorajszego posta...
Oto ona:

Ale szybko okazało się, że kandydat na przyjaciela był fajną osobą i wnosił wiele dobrego w nasze nudne i samotne życie. Fakt ten daje niepodważalne przekonanie, że chcemy zachować go przy sobie, bo chętnie wypłakalibyśmy się w jego rękaw. Chętnie poszukalibyśmy w nim wsparcia i ciepełka rodzinnego. Okazuje się, że nabraliśmy do niego wielkiego zaufania i tak mu ufamy, że chcemy zawierzyć mu swoje najgłębiej skrywane tajemnice. Czujemy i wiemy, że pragniemy jego bliskości, dotyku i rozmowy z nim na wszystkie tematy… tak jak przedtem… zanim zaistniał posiadacz, z którym często nie daje się rozmawiać o wszystkim i o niczym. Zaczynamy tęsknić i rozumieć, że brakuje nam tej osoby… że chcemy z nią utrzymywać wcześniej nawiązany kontakt… I tu zaczynają się dziwne działania, których pojąć nie mogę. Posiadacz, posiadaczka otoczył swoją partnerkę ciasną siecią pajęczą i nie pozwala się ruszyć poza obszar własnego posiadania… w obawie przed utratą zdobyczy nie pozwala na takie kontakty. Ona lub on chociaż odczuwa wewnętrzny i kategoryczny sprzeciw, poddaje się temu wymuszeniu. Działając w sposób zdecydowanie irracjonalny, z lęku i strachu przed partnerem, akceptuje czysto egoistyczne zapędy swojego posiadacza. I co dalej robi z dobrą znajomością…? Ano rezygnuje, albo zdecydowanie unika tego co wcześniej wypracowała… odcina się od tego co jest dla niego, dla niej tak cenne… niemal najcenniejsze co kiedykolwiek zaistniało w ich życiu. Mimo rangi ważności takiego kontaktu, rezygnuje ze swojej duchowej wolności i wybierając cierpienie, wbrew sobie i logice zaczyna życie zniewolone wolą swojego, czasem niewiele wartego posiadacza…!
Mijają dni, tygodnie, miesiące, czasem lata i związek jeśli zdołał tyle przetrwać przeistacza się w trwanie. Teraz przechodzą obok siebie w przedpokoju, zjadają osobno swoje codzienne posiłki, nie mają o czym ze sobą rozmawiać… nawet sypialnia już straciła na ważności i wielkości . Nagle przychodzi reminiscencja, bardzo wyraźna i bolesna… gdzie jest ta osoba z moich marzeń… z moich wcześniejszych lat? Ten któremu mogłam wszystko powiedzieć, wypłakać się w rękaw bez obaw, że mnie wyśmieje… do którego tak bardzo chcę się przytulić… przecież to on dawał komfort bycia, radość i bezpieczeństwo w każdej sytuacji… zlekceważony i odrzucony przestał istnieć…i oto po wszystkim została pustka, smutek i łzy dwakroć obfitsze…

niedziela, 7 czerwca 2009

Dzień 99

Jest dopiero godzina 19,10... ale zabrałem się za napisanie posta, by mieć później spokój i troszkę luzu. Właściwie w ciągu dnia przygotowałem tekst, który chcę dzisiaj zaprezwntować. Całość jest dość obszerna więc zamieszczę ją w blogu na dwa razy...
A teraz już wpisuję ten właściwy tekst:

Dziwne wybory, ślepa uległość i oczekiwania!
Czytam różne opisy, najprzeróżniejsze anonse i ogłoszenia w kierunku nawiązania znajomości… One najczęściej dotyczą poszukiwań czysto partnerskich i w całkiem sporej mierze matrymonialnych. Prawdę mówiąc nie zauważam poszukiwań w kierunku nawiązania zwykłej, miłej znajomości…. Takiego zdrowego koleżeństwa czy wręcz bezinteresownej przyjaźni. Odbywa się to mniej więcej tak: pukamy do cudzych drzwi, ten ktoś odpowiada i wymienia kilka rozpoznawczych zdań po których właściwie można już wywnioskować na co można w tej zaczepce liczyć. Jeśli informacje o osobie w jakiś sposób odstają od własnych celi, następuje błyskawiczne cięcie i już rozmówca, rozmówczyni przepada jak kamień w wodę. Natychmiast porzuca rozmówcę nie siląc się nawet na zwykłą grzeczność by wyjaśnić dlaczego cichcem znika. Czy to zanik kultury osobistej powoduje takie niesympatyczne zachowania, czy niecierpliwość, czy uznanie, że skoro nie będzie tak jak chcemy, po prostu szkoda marnować własnego czasu... Pytam sam siebie czego ci wszyscy, którzy są na portalach służących do nawiązywania znajomości tak naprawdę chcą. Jedno jest pewne… na pewno nie chcą nawiązać znajomości….! Po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że ludzie nie chcą żadnych bezinteresownych znajomości. Wszyscy chcą posiadać! Tak, posiadać i to posiadać na własność bez prawa do sprzeciwu i reklamacji. Tak jak piękny eksponat, który daje się oprawić w ramki własności, potem nie sprzeciwia się gdy go eksponujemy na wystawie, albo domowej półce w zakurzonym regale. Idąc dalej tym tokiem rozumowania dochodzę do przerażających odkryć…
Zdarza się, że czasem nawiązujemy miłą znajomość i gdy nabieramy przekonania, że ta znajomość ma wielką szansę zagnieździć się na dłużej i w dalszym etapie zostać bezcenną przyjaźnią, pojawia się w życiu tejże osoby ktoś kto także chce posiadać. Na zasadzie podobne przyciąga podobne szybko się dogadują i wchodzą w stały związek partnerski. Niby nic w tym dziwnego… mają to co chcieli ale…

sobota, 6 czerwca 2009

Dzień 98

Właśnie mija godzina 22. Za oknem słyszę padający głośno deszcz. Dobrze, że o godzinie 14 nie padało i że w tym czasie udało mi się zaliczyć 10-cio kilometrowy spacer. Był mi potrzebny, bo jestem zastały i zasiedziały przy pracy w sklepie i przy wyplataniu mebelków. Widzę, że to siedzenie zaczyna wychodzić mi plecami... czyli kręgosłupem, który natychmiast daje mi znać o sobie... Wszystko było by lepiej gdybym miał własną i piękną i dobrze wyposarzoną masażystkę...och...nawet nie chcę myśleć!

A teraz czas na resztę wiersza:

Widzę miejsce wśród zieleni,
Które szczęściem aż się mieni.
Słyszę piękny śpiew radości,
W rytmie serca, hymn miłości.

Każde drzewo w swej zieleni,
Na czerwono twarz rumieni.
W tym zakątku intymności,
Wszystko płonie od czułości.

Tam na zawsze mam zaklęte,
Dwie energie w ciałach spięte.
Tam też dusz energie grają
I rozproszyć się nie dają…

Bogdan Chmielewski

piątek, 5 czerwca 2009

Dzień 97

W tej chwili minęła już godzina 22,20... Dzień który właśnie ma się ku schyłkowi dobiega kńca. Nie mogę powiedzieć, że był dobry, czy udany, czy obfitujący w dobry humor... Tak jak dzisiejsza kapryśna pogoda obfitowała w deszcz, ziąb i słońce... tak i ja się czułem od rana aż do tej pory. Miałem przez kilka dni nie poruszać kwestii uczuć, ale różne sytuacje i relacje z ludźmi krzyżują nam nawet te solidne postanowienia. Chcę bardzo króciutko powiedzieć o jednej z cech ludzkich, która jest najczęściej łamana. Mianowicie chodzi mi o obietnicę...o dawanie słowa i nie dotrzymywanie go nawet wtedy, gdy dotyczy spraw bardzo błachych. Nie lubię gołosłownych obietnic. One zawsze wywołują we mnie niesmak i czuję się zlekceważony... To naprawdę nie fair obiecywać i nie dotrzymywać danego słowa. Przecież jeśli nie mamy zamiaru dotrzymać danego słowa wystarczyło go po prostu nie dawać i sprawy by nie było!!!

A teraz następne zwrotki rozpoczętego wczoraj wiersza:

W każdym takim mam ławeczkę,
Na niej siedzę – tam chwileczkę
I nie patrząc czy jest późno,
Myśli wszystkie puszczam luźno.

O dzieciństwie film przewijam,
To za szczęściem się uwijam…
Gdzieś tam widzę grzybobranie,
Potem słodkich ust spijanie…

czwartek, 4 czerwca 2009

Dzień 96

Jest godzina 22,30... Widzę,że wczorajszy post o uczuciu cierpliwości nie znalazł zainteresowania. Czyżby wszyscy moi czytelnicy byli niecierpliwi. Żaden nie posiada cierpliwości i dlatego nikt nie wyraził się w tej kwesti nawet jednym zdaniem... Dzisiaj chciałem pisać o cierpliwości...ale zrezygnuję z pisania o niej... Powoli dochodzę do wniosku, że po ciężkim i trudnym temacie powinienem zrobić mały przerywnik i rozpocząć prezentacje jakiegoś wiersza. Niech więc tak będzie... Przedstawię wam mój nowy wiersz pt. Magiczne miejsce.

Magiczne miejsce

Kiedy wpadam w sentymenty,
Świat mój staje się zamknięty.
Nikt nie wchodzi weń ukradkiem
I nie puka w drzwi przypadkiem.

Wszystkie miejsca i zdarzenia,
W moich myślach mogę zmieniać.
Mogę pływać, mogę biegać,
Mogę dawne miejsca zwiedzać.

środa, 3 czerwca 2009

Dzień 95

Jest godzina 22. Post o tęsknocie jak wynika z wpisów do bloga i do innych nośników informacji był bardzo interesujący i wywołał prawie pozytywną dyskusje. Szczerze mówiąc liczyłem na burzę emocjonalna i taką po części miałem. Bardzo mnie cieszy, że spotkałem się z bezinteresownym postrzeganiem tych ważnych uczuć. Idąc za ciosem chciałbym wspólnie zastanowić się nad uczuciem cierpliwości. To bardzo istotne uczucie, bo cóż by były warte relacje między ludźmi w stałych związkach, czy układach koleżeńskich, partnerskich, albo małżeńskich gdybyśmy nie mieli w sobie cierpliwości do ludzi wchodzących w skład tychże związków. Prawdę mówiąc szanse na przetrwanie jakichkolwiek związków byłyby znikome. Mamy w sobie całą masę różnych dziwnych i uciążliwych dla innych ludzi przyzwyczajeń, nawyków i kaprysów. Najgorsze jest to,że nie chcemy z nich zrezygnować i ustąpić choćby na jeden maleńki kroczek... i tu nieocenioną okazuje się być cierpliwość... im więcej jej mamy w sobie, tym dłużej możemy czekać na ustępstwo ze strony partnera na naszą rzecz... Oczywiście samemu także musimy ustępować by było sprawiedliwie i po to by osiągnąć wyczekiwany kompromis a w konsekwencji harmonię życia i wymarzoną pełnie szczęścia... Tak więc nie bądźmy niecierpliwi! Starajmy się i bądźmy cierpliwi, bo to jedyna droga do osiągnięcia wymarzonego celu!

wtorek, 2 czerwca 2009

Dzień 94

Dochodzi godzina 21,40... Chciałem dzisiaj poruszyć temat z seri uczucia. Przyszło mi na myśl by pospekulować na temat uczucia TĘSKNOTY... Niby nic wielkiego, ale nie do końca. Wszystko zależy od tego do czego, lub kogo tęsknimy. Zastanawiałem się czym jest tęsknota...czy jest to forma uzależnienia, pragnienia, egoizmu...czy może miłości...? Jeśli głębiej wejdziemy w przemyślenia to szybko stwierdzimy, że pasuje do wszystkich wyżej wymienionych cech, a nawet mógłbym podpiąć ją [tęsknotę]do co najmniej jeszcze kilku kolejnych. Za czym tak naprawdę tęsknimy w innym człowieku, w kobiecie, w mężczyźie...? Za seksem, dobrocią, urodą, bogactwem, przebojowością, odwagą, zaradnością, czy może za żadną z tych cech...czy tylko ot tak po prostu tęsknimy za tą jedyną wybraną osobą...? Czy jest możliwa tęsknota, gdy dany człowiek nie ma niczego, że nie ma żadnej z tych cech które wymieniłem. Co powoduje, że tęsknimy... mniej, więcej, bardziej, goręcej. Co musi mieć inny człowiek by wyzwolił w nas tęsknotę...? Można odpowiedzieć na dwa sposoby...Ma to wszystko albo nie ma nic. Uważam, że jedyna zdrowa forma tęsknoty jest wtedy, gdy nie oczekujemu niczego od partnerki[a], kolegi, przyjaciela... Gdy chcemy go takim jakim jest i tylko dlatego, że jest. Jedyną poprzeczke jaką bym postawił to własna wibracja...jeśli organizmy pracują na takiej samej, albo przynajmniej zbliżonej częstotliwości wtedy będziemy tęsknić bezinteresownie... gorąco i szczerze... tak jak dwa bieguny w magnesie... albo się odpychają, albo przyciągają...! Ja mam taki magnesik...a wy?

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Dzień 93

Jest godzina 22,00...Chcę wam powiedzieć Moi Mili... i Kochani, że właśnie dzisiaj minęły trzy miesiące od momentu kiedy założyłem bloga i napisałem pierwszego posta... Jak to szybko zleciało... nie spodziewałem się, że tak długo będę pisał swoje, czasem nawet trudne posty. Był już w moim tutejszym byciu moment w którym chciałem zrezygnować z pisania. Jednak dzięki waszej, można by powiedzieć interwencji i zdecydowanej zachęcie do dalszego pisania jestem tu i cieszę się, że podjąłem decyzję o pozostaniu. Wiele się nauczyłem i mam nadzieję,że i dałem choć małą odrobinkę swojej wiedzy i przemyśleń tym którzy tego potrzebowali. Oprócz pisania posta, zamieszczałem swoje wiersze, ale dzisiaj poraz pierwszy zastanawiałem sie czy by nie zaprezentować któregoś z moich poemtów. Przedstawiany po kilka zwrotek dziennie starczył by na kilka tygodni... Jeszcze decyzji nie podjąłem... a może ktoś z was wyrazi swoja zachętę w tym kierunku... było by mi bardzo miło... Na zakończenie powiem jeszcze, że dzisiaj znowu było pochmurno i w pewnym momencie uderzyła burza... bardzo źle na mnie działają takie stany burzowe. Jedno było pocieszające w tej nagłej i niespodziewanej zawierusze... a mianowicie to, że nie towarzyszyło tej lokalnej burzy wściekłe gradobicie... Mam nadzieję, że jutro zaświeci moje piękne słoneczko i ogrzeje moje zmęczone ręce...