EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

poniedziałek, 30 listopada 2009

Dzień 275

W tej chwili spojrzałem na zegarek i dostrzegłem na nim godzine 21:30 ale zabrać się za posta nie mam ani chęci, ani nie mam pomysłu co miałbym dzisiaj napisać...
Siedzę tutaj... przy komputerze i zerkam przez szparę w zasłonach na świat za moim wielkim oknem. Prawie nic tam nie widać oprócz cimnej i chłodnej ściany granatowej nocy. Zaledwie kilka metrów ode mnie sterczą tylko kikuty opadłych z liści gałęzi bzu. Paterzę na nie, a one wzbudzają we mnie obraz przemijania... jakiegoś tragizmu. Od środka dokładnie czuję to uśpione na zimę drzewo...tak jakby mi mówiło: z mojego punktu widzenia ty też tak wygladasz!!! Myślę sobie, ze ono ma rację... bo w tym świecia zawze ktoś kogoś z czegoś obdziera! Odrywam wzrok od tego kikuta i przenoszę go na monitor... Patrzę w ekran LCD i widzę coś czego nie rozumiem... jakieś ikony, kolory i las który jest moja tapetą. Ten las od dziadka... gdzie byłem latem i go fotografowałem aparatem, który mi ukradli... Jak to dobrze, że przeniosłem las do komputera... przynajmniej on mi pozostał z całego sprzetu do fotograsowania. Mam totalną pustkę w głowie. Dzień miałem trudny emocjonalnie... więc nie będę wysilał szarych komurek, bo mogą mi się jeszcze przydać do pisania wierszy... no i książkę także chcę ukończyć... a jest dopiero 70 stron na formacie A-4. Tak więc pożegnam wszystkich czytaczy i pójdę na spoczynek. Dobranoc.

niedziela, 29 listopada 2009

Dzień 274

Powoli zbliża się noc ciemna i głucha. O takiej porze wszystko co żyje rytmem dziennym szuka sobie schronienia i zapada w cykliczną drzemkę, by odpocząć i zregenerować siły witalne… czasem stresy wywołane przykrymi zdarzeniami dnia powszedniego. Tak więc jest już godzina 20:25 a ja niezmiennie od 274 dni jestem tu i piszę swojego, ale i waszego już posta.
Dzisiaj chciałbym napisać kilka zdań na temat odpowiedzialności za swoje słowa i czyny. Każdego dnia dzieje się wokół nas tyle różnych rzeczy… Często dzieje się tak, że po prostu zapominamy o tym co mówimy i robimy każdego przeżytego dnia… Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby to wynikało li tylko z zapomnienia. Często jest tak, że nie dostrzegamy właściwego sensu i wagi jakie mają znaczenie dane nam słowa, czyli złożenie przyrzeczenia. Jaką mają siłę i moc… i jaką niosą odpowiedzialność. Bywa i tak, że w sposób celowy żeby nie ponosić odpowiedzialności, zwalamy odpowiedzialność na innego człowieka. Jest to bardzo wygodne bo nie musimy tłumaczyć się z niedotrzymanego słowa. Nie musimy się wstydzić własnej słabości, ani brać za to odpowiedzialności. Próbuję rozgryźć mechanizmy takiego działania, bo dla mnie wszystko jest jasne...! Skoro deklaruję komuś pewne działania, muszę być odpowiedzialny i być przede wszystkim pewnym, że to co deklaruję jest w moim sercu szczere i prawdziwe… Jeśli jest dana deklaracja niepewna i nie do końca szczera, nie rzucam obietnic na próżnio, bo zdaję sobie sprawę ze mogę kogoś zranić… Poza tym jaki sens jest w składaniu obietnic, których potem nie można wypełnić… czyli dotrzymać zgodnie z obietnicą…! O wiele uczciwiej jest nie mówić nic i nie zapewniać o czymś czego nie wypełnimy… Znaczenie słów także ma olbrzymią wagę i moim zdaniem z tego ciężaru gatunkowego trzeba zdawać sobie sprawę… Nie każdy w ten sam sposób rozumie słowa i różne terminy mowy ludzkiej. Jednym z najlepszych przykładów jest Wypowiadanie zwrotu „Jak sobie życzysz”. Jeśli miało by to wydźwięk alternatywy w zjedzeniu ciastka, jak najbardziej należy to traktować jako zwrot grzecznościowy, taki uprzejmy. Ale jeśli mamy podejmować ważną decyzję dotyczącą …na przykład wspólnego bycia… albo podejmowaniu decyzji o ślubie... wtedy taki grzecznościowy zwrot „Jak sobie życzysz” już nie jest taki uprzejmy…! Wtedy w moim rozumieniu znaczy to nic innego jak: Nie zależy mi na tobie, albo mam cię gdzieś i to co wybierzesz jest mi obojętne! A to już jest w skutkach bardzo smutne i uzmysławia nam, że ta osoba nie ma dla nas w swoim sercu porządnego, prawdziwego uczucia i jasno nam pokazuje kim tak naprawdę dla niej [niego] jesteśmy! Tak więc zanim cokolwiek zdeklarujemy, a nie jesteśmy pewni czy dotrzymamy słowa, lepiej się wstrzymajmy z obietnicą. Jeśli nie znamy dokładnie znaczenia danego zwrotu lepiej go nie używajmy bo możemy bardzo łatwo kogoś zranić!

Dzień 273

Och... co za wieczór! Ale czy to jeszcze jest wieczór...? Przecież jest godzina 2:00 a więc niedługo będzie ranek...Tak czy siak, czy ranek czy wieczór piszę jeszcze wczorajszego posta. Dopiero wróciłem do domu. Nie jestem zmęczony, ani przejedzony. Andrzejki w naszym wydaniu były zajebiste. Laliśmy wosk przez wielkie oczko starego klucza... to co wylałem ułożyło się w woskową twarz Józefa Piłsudskiego... wszyscy ze mną na czele i to jednogłośnie stwierdzili, że zostanę przywódcą...!I to jeszcze wielkim bo twarz wodza Piłsudskiego o tym świadczy. Niesamowite... zastanawiałem się nad tym, bo skoro miłbym zostać przywódcą, to z jakiego powodu...? Czy tematy jakie poruszam, piszę i używam w swoich postach i wierszach mogą w przyszłości skupić przy mnie ludzi i zwolenników moich treści...? Zdaję sobie sprawę z tego, że są inne niż myśli u ogółu ludzi. Moje przemyślenia i niektóre wiersze, często wyprzedzają nasze czasy. Piętnują ludzkie zachowania i obyczajność. Nawołują do miłości i przyjaźni szczerej i bezinteresownej... ale czy to wystarczy by sprawdziła się dzisiejsza andrzejkowa wróżba...? Nie wiem... ale wiem, że czas pracuje na moją korzyść... i wcześniej czy później dowiem się tego... Powiem jeszcze na koniec, że kopytka w moim wydaniu były strzałem w dziesiątkę... wszyscy bez wyjątku zajadali się nimi i chwalili za doskonałość... oczywiście ze skwarkami ze słonimy były najlepsze! Tym którzy nie mieli możliwości spróbować takiego jedzenia powiem... Wyżerka była super... wszystko rozpływało się w ustach... I nie martwcie się, mogę zrobić dwa razy więcej kopytek, a Ela tyleż samo pysznych krokietów z pieczarkami i siekaną kapusta... Jeśli bedzie kiedyś jeszcze taka okazja by częstować nimi moich WIERNYCH!!! I ZAJEBISTYCH przyjaćiół... napewno je zrobię dla wszystkich obecnych! A teraz pójdę już spać...Dobranoc i Dięki wam, że jesteście... warto dla was robić choćby i pięć razy więcej kopytek! Buziaczki.

piątek, 27 listopada 2009

Dzień 272

Właśnie piątek dobiega końca. Jutro jest sobota...teoretycznie dzień wolny od pracy, czyli dzień odpoczynku. Ale ja nie mam odpoczynku nawet w sobotę... A tak na marginesie jest już godzina 22:45 a to znak, że tu siedzę i pisze posta. Dziwicie się dlaczego nie będę miał ODPOCZYNKU...? Ano dlatego, że zdeklarowałem się zrobić kopytka ze skwarkami ze słoninki dla 11 dorosłych osób. Przyznacie sami, że to dużo pracy w kuchni jak na jednego kucharza...! Ale nie o tym chciałem pisać. Nie wiem dlaczego, ale od rana chodzi mi po głowie temat "Serce". Niby nic nadzwyczajnego... ot jakiś tam ważny organ wewnątrz każdego człowieka. Bije, pompuje krew do każdej nawet najmniejszej części naszego ciała i swoją nieustanną pracą, daje nam możliwość życia. Jednak nie o takim sercu chcę pisać...! Fascynuje mnie serce jako siedlisko ludzkich uczuć... szczególnie uczucia miłości...! Co prawda nie ma dowodów na to, że miłość umiejscowiła się w sercu, ale że tam znalazła swoja siedzibę każdy z nas... szczególnie ci którzy kochali prawdziwie, wiedzą od dawna i nie budzi to w nich żadnych wątpliwości. Czy dowodem na to, że w nim mieszka miłość jest ściskanie i przyśpieszony rytm, szczególnie w przypadkach gdy coś złego dzieje się z obiektem naszej miłości...? A co dzieje się w sercu kogoś kto zaznał odtrącenia szczerej miłości...? Czy też przyspiesza, ściska i jest rozedrgane...?!! A czy w takim przypadku wyciska łzy z oczu i powoduje czarną rozpacz... daje ogromną tęsknotę i niewypowiedziany żal. I wreszcie czy porzucone serce potrafi wywołaś złość, nienawiść i chęć odwetu na osobie, która odtrąciła bezceremonialnie miłość. Moim zdaniem nie wywołuje takich destrukcyjnych uczuć. Uważam, że jeśli jest w nas prawdziwe uczucie miłości... nigdy nie będziemy działać z chęci zemsty. Nie będziemy szukać zapłaty za wyrządzona krzywdę... Ci którzy kochają szczerym i wielkim uczuciem, zawsze będą kochąć tak samo jak przed odtrąceniem. Myślę, że tylko stracą energię do życia, że usuną się w cichy kącik i tam w skrytości duszy będą cierpieć do końca życia... Jest wielce prawdopodobne, że wraz z upływającym wolno czasem cierpienie złagodnieje i osłabnie na tyle, że da się normalnie żyć... Ale napewno nigdy nia zniknie całkowicie, bo kto raz pokochał, będzie kochał niezmiennie... i do końca swoich dni...!!!

czwartek, 26 listopada 2009

Dzień 271

Mamy już godzinę 22:55 a więc przyszedł czas na codziennego posta. Tak więc dzisiaj napiszę o uczuciu tęsknoty. Na początek należy zastanowić się nad tym, czym właściwie jest tęsknota...? Wydaje się to sprawą jasną i nieskomplikowaną... ale czy faktycznie tak jest...? Myślę, że tęsknota jak większość uczuć jest wieloraka i jest pewnego rodzaju potrzebą. Na ogół tęsknimy za czymś... jeśli za czymś to można by założyć, że jest formą niedoboru danej rzeczy... jeśli łagodna tęsknota przybierze formę skrajną, będzie już uzależnieniem... czyli przerodzi się we wredne uczucie destrukcyjne... a takiego nikt z kontrolujacych własne życie ludzi nie chce. Często zdarza się nam tęsknić za kimś. Może to być za kolegą, koleżanką, rodziną, partnerem [ką],ulubionym zwierzakiem, dziećmi, przyjaciółmi...! Skąd bierze się taka forma tęsknoty...? Co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy i zasadniczy wywodzi się z samotności. Drugi nie mniej ważny ma podłoże uczuciowe i na tych dwóch się skupimy. Strach to z pozoru destrukcyjne uczucie, ale nie koniecznie zgubne. Może być otwierające nowe drogi, albo budujący lepsze światy i układy! Jednak mnie chodzi o ten nasz przyziemny strach przed samotnością... i to właśnie przed samotnością bronimy się w ten sposób, że za wszelka cene...zwodząc i nie mówiąc prawdy, czasem kłamiąc i oszukując staramy się pozyskać kogoś kto zostałby przy nas na dłużej. Taki układ nie przetrwa długo, bo wcześniej czy później okaże się, że ten[ta] zwabiony na siłę ma tyle wad, że nie daje się znim wytrzymać. Wtedy rozchodzimy się i jest po sprawie. Co się jednak dzieje gdy ten osobnik ściągnięty na siłę nam zawierzy i pokocha prawdziwie i gorco...??? Ano będzie żył w nieodwzajemnionym uczuciu. Będzie wykorzystywany i lekceważony. Będzie odpychany i ośmieszany przez długie miesiące a nawet lata. W końcu osoba bez miłości do niego znajdzie kogoś kogo być może trochę pokocha i porzuci tego który bardzo kochał...!!! Czy to nie czysta forma egoizmu... bawić się cudzymi uczuciami!!! Wreszcie odtrącić je bez poczucia winy i odejść jak gdyby nigdy nic się nie stało? Nie lepiej i uczciwiej było być samotnym i w ten sposób nie krzywdzić cudzych uczuć!!! Pewnie tak... gdyby nie ten strach i egoizm... A więc należałoby powiedzieć: jesteś usprawiedliwiony bracie... idź i nie grzesz więcej!

środa, 25 listopada 2009

Dzień 270

W tej oto przelotnej chwili ziemskiego istnienia, mija godzina 19:20 a to znak, że właśnie zabrałem się za pisanie kolejnego posta. Dzisiaj na mgnienie oka zajrzało do mnie słoneczko… jego cieplutki promyk na moment rozjaśnił moje myśli. Jego jasność i ciepło na sekundę rozgrzało moją postać… zanim zdążyłem nasycić nim wzrok okryły jego nieśmiały blask, ciemne chmury jesieni… i do końca dnia już nie miałem drugiej takiej okazji by poczuć na swoim ciele jego ciepłotę. W dniu dzisiejszym chłód i szarość jesieni powtórnie zwyciężyła… Patrząc nieco wstecz widzę, że od odejścia lata wszystkie kolejne miesiące są zimne, dżdżyste i bez słońca… chmurę chmura okrywa i jest niesympatyczne wrażenie zapomnienia. Poprzedniego roku jesień obfitowała ciepłem w wielu dniach i nawet całych tygodniach, i do takiej właśnie najczęściej wracam wspomnieniami. Cóż jednak można poradzić na takie zawirowania! Jedno co można zrobić to tylko pogodzić się i zaakceptować taki stan rzeczy. Z uwagi na bezsilność człowieka do przemijającego biegu natury trzeba poddać się bez szemrania biegowi jesiennego czasu… bo potem… może być jeszcze gorzej… bo potem już tylko zima nastanie! Tak więc bez zbędnych emocji, staram się nie ulegać złym nastrojom… bo tak naprawdę stresem i skaczącym ciśnieniem można tylko sobie krzywdę zrobić…! W związku z tym pójdę do kuchni zrobić sobie pyszną jajecznice na skwarkach ze słoniny! A co mi tam… jak szaleć to szaleć – usmażę na noc z trzech jaj z podwójnymi żółtkami… już widzę jak niektórym czytaczom ślinka leci… więc nie oblizujcie się na myśl o mojej jajecznicy tylko marsz do kuchni i zróbcie to samo co ja! Poprawa byle jakiego humoru gwarantowana… Dobranoc

wtorek, 24 listopada 2009

Dzień 269

Jest już godzina 21:40 a to oznacza, że piszę właśnie kolejnego posta. Od wczesnego rana... to znaczy od kiedy wstałem z łóżka i byłem już na nogach, wiał silny i zimny wiatr. Chmury zakryły szczelnym całunem ciepło i złoty blask pięknego słońca, Czy będzie tak podle i smutno aż do końca miesiąca...? Całości dopełniał padający od czasu do czasu niewielki deszcz. Swoim klimatem powodował przygnębiające wrażenie ponurej i zimnej jesieni. Jednak dwa razy w ciągu całego dnia słońce ledwie błysnęło i zanim się zdążyło pojawić, zniknęło ponownie za gęstymi chmurami. Będąc pod wpływem takiej pogody myślałem o wielu sprawach i tematach. Wszystkie wydają się być ważne i godne przemyślenia, a nawet zaprezentowania na moim blogu. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że napiszę kilka zdań na temat kultury i dobrych manier w korespondencji. W przeciwieństwie do starych, mamy dzisiaj całą gamę różnych możliwości korespondencji. Mamy tak jak dawniej listy [jednak one już należą do rzadkości, mamy SMS-y, mamy MMS-y, mamy pocztę mailową, wiele innych komunikatorów, telefony stacjonarne i komórkowe, które pozwalają nam rozmawiać z każdej części świata... nawet z łazienki! To wszystko umożliwia nam lepszy kontakt... szybszy i łatwiejszy przekaz wszelkich wiadomości... ale czy to zwolniło nas z od dawna stosowanych zasad i dobrych manier w korespondencji...? Otóż NIE! Czy wolno nam teraz nie odpisywać na wiadomość jakkolwiek przesłaną...? Z pewnością NIE! Czy teraz do dobrych manier w korespondencji należy nieodpisywanie i tym samym lekceważenie rozmówcy... Zdecydowanie NIE! Niestety często spotykam się z takim zachowaniem. Mało tego, że próżno wyczekuje re-wiadomości... i to jeszcze od osób bliskich z którymi utrzymuję stałą korespondencje, ale nawet spotykam się z takim zachowaniem, które wręcz jest niesmaczne. Niektóre osoby odchodzą w trakcie bierzącej wymiany pisanych zdań bez uprzedzenia, że chcą zakończyć rozmowę pisaną... ot tak odchodzą i już... a ja i wielu z nas siedzimy przy kompie i czekamy, i czekamy, i odpowiedź nie nadchodzi... Aż chce się zapytać: O jakim szacunku marzy ten który innym takiego szacunku nie daje...!? O jakim poważaniu marzy ten który nikogo nie poważa...!? Czasem ludzie i ich wyobrażenie dobrych manier mnie zadziwiają... Kim jesteśmy... kim chcemy być skoro nie potrafimy dawać sobie tak małych uprzejmości!!!???

poniedziałek, 23 listopada 2009

Dzień 268

Jak ten czas leci...! Praca, potem warsztat na którym zbałamuciłem cztery godziny. A to dlatego, że zaciął mi się zamek w tylnych drzwiach Pajero i pękła sprężyna w fotelu kierowcy. Pierwsze skutecznie utrudniało korzystanie z części bagażowej samochodu, a drugie powodowało, że krzywo siedziałem podczas prowaczenia auta i nie dawało komfortu jazdy przy nieco dłuższych odcinkach. I jedno i drugie dawało mi się dobrze we znaki i musiałem coś z tym fantem zrobić. W tej chwili jest godzina 20:35 a to nakazuje mi bym napisał kolejnego posta. Od jakiegoś czasu korci mnie by napisać o cierpieniu ludzi w samotności. Chodzi mi o takich cierpiących, którzy na skutek nieśmiałości, skrytości, braku zaufanej osoby, czy wstydliwości nie mogą wyjawić komukolwiek swojego kłopotu, czasem tragedii, jakiegoś krępujacego schorzenia, czy cierpienia z powodu odtrąconej miłości...! Zastanawiałem się nad tym cierpieniem w samotności dość długo i doszedłem do wnioski, że wszyscy ci ludzie cierpią dwakroć więcej niż ci, którzy mają swojego przyjaciela, spowiednika, czy zaufaną osobę, której mogą opowiedzieć o swoim cierpieniu...! Bardzo trudno jest wyrokować, które z tych cierpień jast nawiększe, najgorsze i najtrudniejsze do wytrzymania. Wydawać by się mogło, że wszystkie są jednakowo bolesne... ale czy rzeczywiście tak jest...? A czy można w ogóle stopniować kaliber takego bólu i utrapienia...? Kto jest w stanie powiedzieć, że trudniej jest znosić chorobę od odtrąconej miłości. Kto zagwarantuje, że ból samotności jest łagodniejszy od bólu wstydu...!? Myślę, że tylko ten może skutecznie się wypowiedzieć, kto sam doświadcza jednego z tych cierpień. Myślę, że to kwestia ściśle indywidualna... i dla każdego z osobna ma największy ciężar gatunkowy...! A to jasno nam mówi, że choćby najłagodniejsze cierpienie dla jednego, dla innego człowieka będzie najcięższe...!!!
A teraz kolej na ostatnie ze zwrotek prezentowanego wiersza... oto one:

Choćżem wolny przedstawiciel,
Jakąż wolność mam w tej roli…?
Rycerz – damski – wybawiciel,
Wziął mnie żywcem do niewoli.

Wtedym z siodła babę zrzucił…
Krzyczę głośno – naprzód gniada!
Rwij bom wspólny jasyr skrócił,
Pędź galopem w kraj sąsiada…

Szkapa w uśmiech pysk wydęła,
Łeb zadarła… wierzga nogą…
Jeszcze stojąc – lekko drgnęła
I piaszczystą zwiała drogą…

Bogdan Chmielewski

niedziela, 22 listopada 2009

Dzień 267

Dzisiaj miało być ciepło, ładnie i pięknia... a było pochmurno, zimno i byle jak... to z pewnością osłabiło wiele dobrych nastrojów i humorów... W tej chwili jest godzina 19:35 a więc skoro to czytacie, to znaczy, że napisałem tego posta. Ostatnio modny i dość dobrze nagłaśniany temat wieprzowej grypy, niejedną osobę wpędza w kompleksy i strach przed utratą zdrowia i życia... i to nie z powodu grypy tylko szczepionki, która budzi więcej strachu niż sama choroba. Media naprzemian straszą grypą i szczepionka... Co wybrać by czuć się bezpiecznie i mieć komfort psychiczny bycia w tym zwariowanym i sztzucznie napędzanym świecie ludzi biznasu farmaceutycznego...? Ano według mnie najlepiej wybrać zdrowy rozsądek. Ja w obliczu powikłań i umieralności ludzi zaszczepionych, będę unikał przyjęcia tej zarazy. Zastosuję szeroko rozumianą profilaktykę i wzmocnię swój system immunologiczny przyjmowaniem większej ilości cynku i srebra koloidalnego... i jedno i drugie jest niezbędne do dobrego funkcjonowania organizmu... Poza tym sami znawcy tematu grypowego podają w mediach, że wieprzowa grypa nie ima się ludzi silnych i właściwie przygotowanych mikroelementowo. Będę unikał większych skupisk ludzkich i nie będę brał na siebie nadmiernego ryzyka, jakim jest nierozważne stosowanie higieny osobistej... No i najważniejszą sprawą jest zaprogramowanie podświadomości na zdrowie i nie chorowanie na wieprzową grypę i inne świństwa tego biologicznego świata...
A teraz już czas zamieścić następne zwrotki mojego wiersza... oto one:

Dech wstrzymuję, potem śmiało,
Skaczę prosto w krzepkie ręce.
Babsko w zbroi rechotało…
Że się z jarzma nie wykręcę.

Umieszczając mnie na szkapie,
Sadza przodem wprost do jazdy.
Klacz z wysiłku głośno sapie,
A mój zbawca liczy gwiazdy,

O uczuciach wierszem ględzi,
Ślubów w chwale wyczekuje,
O piętnastce synów zrzędzi,
A mnie wszędzie obmacuje…

sobota, 21 listopada 2009

Dzień 266

Dzisiaj wyjątkowo zacznę pisać posta już o tej porze... jak na mnie to niebywała pora... w tej chwili jest godzina 17:30. A więc bez dalszego wyjaśniania zabieram się za pisanie posta. Rzadko się odnoszę do wpisów moich wiernych i tych nowych czytaczy, jednak temat wczorajszego posta wstrząsnął paniami, które przekroczyły już pięćdziesiątkę... i muszę napisać maleńkie sprostowanie. Rumienię się moje miłe panie! Rumienię... i to bynajmniej nie z powodu mojego niby nietaktu! Kłaniają się moje wcześniejsze posty o umiejętności słuchania i dokładnym czytaniu tego co mówi i pisze każdy rozmówca...! Nigdzie nie napisałem, że skala po czterdziestce, kończy się tuż przed pięćdziasiątką! I tu posłużę się swoim własnym cytatem: "zwłaszcza kobiety... te najpiękniejsze są po czterdziestce... takie dojrzałe, pełne wdzięku i wspaniałej urody... Takie najbardziej działają na moja wyobraźnię i powodują, że nie przechodzę obok nich obojętnie... Tylko zawsze wlepiam w nie swoje siwe oczy..." To daje niemal nieograniczoną rozpiętość wiekową... byle by tylko te wszystkie młodo wewnętrznie czujące się panie, miały co pokazywać mężczyznom. Z mojego męskiego punktu widzenia, takim miejscem niewątpliwie są ładne, jędrna i duże piersi... Jeśli będą dbały o swoje zewnętrzne powłoki z takim skutkiem by było na czym oko położyć, będą spać spokojnie... bo dojrzali faceci będą się gapić na nie aż rumieńców dostana!
A teraz dołączę kolejne zwrotki mojego wiersza... oto one:

Jam świadoma przedsięwzięcia,
Nie pozwolę zgnić Ci w lochu.
Rzuć się z wieży w me objęcia
Nim użyję w murach prochu.

Patrzę w przestrzeń niespokojną,
Któż tam grozi mi wybuchem…
A spostrzegłszy postać zbrojną,
Prę na okno chudym brzuchem.

Myślę sobie wchodząc w otwór,
Muszę zbawcy paść w ramiona,
Zanim z sieni wściekły potwór,
Drzwi komnaty mej pokona…

piątek, 20 listopada 2009

Dzień 265

Dzisiaj - o dziwo, chmury zniknęły i wyszło piękne i ciepłe słoneczko. Grzało pięknie jak na tą porę roku... a to jak się domyślacie wielu ludziom poprawiło nastroje i humory. W tej chwili minęła godzina 21:20 i fakt ten sprawia, że zaczynam pisać codziennego posta. Powoli zbliża się koniec roku, a to jak zwykle uruchamia we mnie myśli o przemijaniu... Za dwa misiące będę starszy o następny rok... w lustrze dojrzę kolejnego siwego włosa w mojej brodzie... co prawda mam już ich w niej prawie same siwe i za kilka miesięcy może okazać się, że już nie ma co siwieć, bo wszystkie włosy są już siwe. Nie robi mi to żadnego zmartwienia ponieważ ja akceptuję każdą formę swojego życia... Uważam, że każdy wiek ma swoje piękno, smak i wymowę... zwłaszcza kobiety... te najpiękniejsze są po czterdziestce... takie dojrzałe, pełne wdzięku i wspaniałej urody... Takie najbardziej działają na moja wyobraźnię i powodują, że nie przechodzę obok nich obojętnie... Tylko zawsze wlepiam w nie swoje siwe oczy...
A teraz pora na umieszczenie kolejnych zwrotek mojego wiersza...oto one:

Klaczka drogą wymęczona,
Pada pyskiem prosto w trawę.
Rycerz – baba – przestraszona,
Już podsuwa szkapie strawę…

Tykwę z wodą pod pysk daje,
Skórę wiechciem już przeciera.
A gdy szkapa w pionie staje…
Chce w nagrodę dać ogiera.

Potem zerka w stronę wieży,
Głośno szanse wszystkie liczy.
Jeszcze w myśli dystans mierzy
I w te słowa do mnie krzyczy.

czwartek, 19 listopada 2009

Dzień 264

Jest już dość późno. To znaczy dochodzi godzina 24:00 W takim razie niezwłocznie biorę się za pisanie posta. Pogoda jest w dalszym ciągu ponura, deszczowa, acz nieco cieplejsza... Z tego można by się cieszyć, ale i smucić bo choroby będą zbierały swoje żniwo... Mam nadzieję, że nie ta paskudna wieprzowa grypa...!!! A kysz! Radzę wszystkim zaprojektować się na samo zdrowie i dobry bezstresowy sposób funkcjonowania... A teraz już czas na następne zwrotki mojego wiersza. Oto one:


Gdzieś w oddali jeźdźca widzę,
Myślę w smutku, że to złuda.
Patrzę… wątpię i nie wierzę,
Że z więzienia zwiać się uda…

Pędzi do mnie w lśniącej zbroi.
Dama na strudzonej szkapie…
Wiatr jak giermek przy niej stoi
Choć kobyła ledwie człapie…

Gdy stanęła pod zamczyskiem,
Zakrzyknęła damskim basem.
Koń do wtóru parskał pyskiem,
A głos niósł się ponad lasem…

środa, 18 listopada 2009

Dzień 263

Mamy już godzinę 22:50. Tak więc czas już na kolejnego posta. Dzisiaj ciąg dalszy ponurej jesiennej pogody. Słoneczko gdzie niegdzie próbowało się przebić przez sine chmury, jednak nie udało mu się rozwiać tych ponurych klimatów.Po dwóch dniach trudnych postów, dzisiaj postanowiłem zadziałać odprężająco i w związku z tym przedstawię Wam mój wiersz... oczywiście będę go prezntował w odcinkach... Oto on:

Uwięziony


W śnie widziałem wielki zamek,
W nim pokoik, w starej wieży.
Drzwi nie mają złotych klamek
A przed wejściem brytan leży.

Stoję w oknie, bom w niewoli,
Smutek uczuć, głos zagłusza...
Grać nie mogę, bo mnie boli,
Serce tęskne… i rozdarta dusza.

Marzy mi się ktoś w niedoli,
Ktoś, kto zjawi się nad ranem.
Ktoś, kto z matni mnie wyzwoli
I zostanie mym kompanem…

wtorek, 17 listopada 2009

Dzień 262

W tej chwili mija godzina 21:10...czyli zabieram się za pisanie posta. Jeszce słowo o paskudnej pogodzie...otóż cały dzień leje dzeszcz i jest smutno na dworze. I teraz dając już spokój deszczowemu dniu przechodzę do sedna dzisiejszego posta.
W nawiązaniu do wczorajszego posta muszę napisać kontynuacje… tak jakby małe wyjaśnienie. Otóż żeby dobrze mnie – myśliciela zrozumieć, nie należy moich postów tylko czytać. W moje posty należy się zagłębiać… myśleć po mojemu. Dociekać wręcz precyzyjnie… patrząc daleko i głęboko… najlepiej myśleć tak jak ja… bez uwzględniania obecnie i wszędzie panujących zasad i norm… czyli trzeba się kierować bardzo głęboką logiką. To nie jest łatwe, zwłaszcza w materialnym świecie, gdzie wszyscy oprócz małych wyjątków myślą technicznie i materialnie. Takim myśleniem nie odkryje się głębi moich myśli… i tak pisząc o tym, by w każdym momencie i w każdej sytuacji czuć się samotnym, wcale nie miałem na myśli by pędzić samotne i w pojedynkę życie, dlatego, że wszyscy są niesłowni i nie wiele warci. To nie tak… ten kierunek myślenia jest zgubny. Ale żeby to wszystko stało się bardziej zrozumiałe Muszę poruszyć sprawę oczekiwań… Czymże są oczekiwana? Ano niczym innym jak pragnieniami. Idąc dalej i głębiej śmiało możemy powiedzieć, że są indywidualnym projektem na przyszłość…! I teraz zakładamy, że takie pragnienie i projekt na przyszłość dostaje z jakichś przyczyn w łeb… po takim niepowodzeniu natychmiast zacznie się cierpienie. Cierpienie wnętrza… czyli cierpienie ducha każdego człowieka, który doznał zawodu w spełnieniu swoich planów. Dotyczy to planów o przyjaźni, miłości, szczęściu… no i planów o podłożu typowo materialnym. Mając to wszystko na uwadze doszedłem do wniosku, że to złudne szczęście, które w przypadku niespełnienia, staje się zawsze bardzo bolesne i daje miast wyimaginowanego i krótkotrwałego szczęścia ból… w konsekwencji którego może nawet doprowadzić do tragicznego w skutkach finału. Tak więc wobec powyższych faktów uważam, że oczekiwania są zgubne i tragiczne w skutkach. Aby uniknąć zbędnego i na własne życzenie cierpienia, należy wyzbyć się wszelkich oczekiwań…! I tu dochodzimy do sedna sprawy: należy żyć ze świadomością samotności… czyli bez planów życia we dwoje… czyli bez planów życia w przyjaźni, koleżeństwie… dobrosąsiedztwie. Z kobietą, mężczyzną, szefem czy kimkolwiek innym. Jednak to nie znaczy, że mam żyć w pojedynkę! To znaczy, mamy żyć dniem bieżącym … jak to się zwykło mówić z dnia na dzień. Trzeba nauczyć się brać od życia to co nam ono daje bez planów, oczekiwań i pragnień… I to jest jedyna droga do spokojnego i szczęśliwego życia…!

poniedziałek, 16 listopada 2009

Dzień 261

Siedzę przed komputerem i dumam... mimo woli zerknąłem na zrgarek leżący niemal przed moimi oczami... dostrzegam na cyferblacie godzinę 21:05...tak więc bez entuzjazmu zabieram się za napisanie posta. Dzień był nędzny w pogodę i uczucia. Czuję się źle... nie mam humoru, ani chęci do pisania... a to zaowocuje krótkom postem. Od rana miałem do czynienia z przekazami, które nie były dla mnie pozytywne, ani miłe, ani nawet normalne. Na ich podstawie spostrzegłem z przestrachem, czy raczej zrozumiałem z ogromnym rozczarowaniem, że wszystko w koło mnie, a raczej każdego człowieka jest zajebiście nietrwałe. Nagle pojąłem, że wszystkie pewniki, wszystkie stalowe zasadny są nic nie warte... Chociaż zabrzmi to tragicznie... a może i nawet według niektórych z was katastroficznie, to szczera prawda... prawda najprawdziwsza z prawdziwych aż do bólu. Dzisiaj pojąłem, że nie ma nic pewnego i że nawet te dozgonne przyrzeczenia padają jak muchy po muchozolu na skutek woli, sytuacji w której się znajdują i humoru innego człowieka. Zrozumiałem, że tak naprawdę trzeba czuć się zawsze i wszędzie, w dzień i w nocy, w związku i poza nim, w przyjaźni i w koleżeństwie... w relacji z kobietą czy szefem zakładu pracy... trzeba czuć się SAMOTNY! By nie cierpieć trzeba zabić w sobie wszelkie, nawet te najmniejsze oczekiwania...jeśli nauczymy się ich nie mieć, bedziemy dopiero wtedy prawdziwymi szczęściarzami!!!

niedziela, 15 listopada 2009

Dzień 260

Jaka ładna i okrągła sumka dni postów na blogu... ciekawy jestem czy dociągnę tu do 365 dni... czyli do jednego roku...? Czas pokaże... a to jeszcze 105 dni! W tej chwili mija godzina 22:40. Jak się już domyślacie, to czas na kolejnego posta... a więc zabieram się do pracy. Kontynuując swoją myśl o odpoczunku od postów... dzisiej nic więcej nie napiszę ponad to co napisałem. Życzę wszystkim relaksujęcego wypoczynku... Pa
Boguś

sobota, 14 listopada 2009

Dzień 259

Jest już godzina 23:20. Tak więc zgodnie z zasadą piszę codziennego posta. Dzisiejszy dzień niczym specjalnym się nie wyróżniał. Do południa miałem kilka miłych telefonów, a po południu totalna cisza w eterze...! To wprost niepojęte, bo zupełnie identycznie było z pogodą tylko w odwrotnej kolejności. Do południa pochmurno, a po południu świeciło słońce grzejąc wychłodzony klimat i zziębniętych ludzi. Jakimś cudem jestem zmęczony i śpiący, a przecież nie pracowałem ciężko fizycznie. Napewno ma z tym coś wspólnego pogoda i spadki ciśnienia... Dlatego nie będzie dzisiaj długiego i trudnego posta. Ostatnie dwa posty były trudne i nie poruszyły nikogo do podjęcia tematu. Może wszystkim przydało by się kilka dni odpoczynku od tej codzienności na blogu... chociaż brak reakcji, na trudne posty nie ma co zgniać, bo i w trakcie publikacji wiersza o jesieni też nikt nie podejmwał tematu... Tak więc życząc wszystkim miłego wypoczynku, kończę pisanie i idę na spoczynek... Dobranoc.
Boguś

piątek, 13 listopada 2009

Dzień 258

Nie będę wspominał o pogodzie bo każdego dnia jest taka sama... czyli paskudna i wcale mi się nie podoba... A gdzie jest moje słoneczko...!? Baaaardzo tęsknię do jego widoku. Już dawno go nie widziałem, bo ciągle ukrywa się za gęstymi chmurami. Ale do rzeczy, w tej chwili jest godzina 21:50 czyli czas już na zabranie się za pisanie posta. Można by pisać o niewyobrażalnie wielkiej ilości różnych uczuć i spraw. Mimo tak wielkiej możliwości, mnie dzisiaj przyszła refleksja nad trwałością i kruchością ludzkiego życia. Tak się złożyło, że w kilku miejscach słyszę o starczym wieku, o chorobach, o niedomaganiach i właśnie to one spowodowały moją chwilową zadumę nad naszym życiem... A jakie jest to nasze życie...? Miłe, przyjemne, wspaniałe, beztroskie, opływające, jak chcą niektórzy, w dostatku... może nawet w rozpuście i w lenistwie. Albo w znoju, trudzie, cierpieniu zadawanym przez posiadacza... albo w wyniku nieuleczalnej choroby! Można też być w biedzie, w samotności, bez miłości i przyjaźni...! I które z nich jest lepsze... właściwe, czy słuszne i poprawna, a które jest tego zupełnym przeciwieństwem...? Poza tym są jeszcze sprawy długości tegoż życia... Jedni odchodzą młodo, inni trochę późnieja, kolejni w dojrzałym wieku, a jeszcze inni baaaardzo późno... w wieku sędziwych i niedołężnych starców. I tu też trzeba zadać pytanie: Która granica jest tą najlepszą...? Wszyscy chcą żyć długo i szczęśliwie... ale czy długo to znaczy pięknie, dobrze i szczęśliwie...? Jakież to szczęście w długim i niedołężnym życiu steranego, starego człowieka. A więc może lepiej jest odejść z tego wymiaru w nieco młodszym, ale jeszcze sprawnym fizycznie wieku. Wtedy unikniemy upodlenia niesprawnąścię fizyczna. Zaoszczędzimy sobie cierpienia, chorób i mimo wszystko samotności, bo jeśli nawet mamy opiekującą się nami rodzine, to przecież nikt nie siedzi nad łożkiem starca od świtu do nocy. Trzeba iść do pracy, na zakupu, czy choćby do kuchni ugotować strawę. Tak więc jasno widać, że to nie jest takie oczywiste i proste jakby na pierwszy rzut oka wydawać się mogło. Wszystko ma swoją wzgledną stronę. Co dla jednego jest dobre, dla innego jest złe i nie do pogodzenia z wyobrażeniem o szczęściu! Można rozważać i zastanawiać się godzinami i tak naprawdę nie znajdziemy na te pytania sensownej odpowiedzi... cieszmy się więc zdrowiem i na własną miarę długim życiem... Wobec bezsilności do nieubłaganych praw natury, mnie już tylko zostały rozważania... ale czy mnie one do czegoś sensownego doprowadzą...? Doprawdy sam już nie wiem!

czwartek, 12 listopada 2009

Dzień 257

Następny deszczowy dzień... a jego wieczorowa pora przypomniała mi, że jest godzina 21:20...czyli czas pisania posta. Jednym ważniejszym faktem dzisiejszego dnia było odpisanie listu redaktorowi gazety "Angora", która zamieści mój wiersz na swoich stronach poświęconych kulturze i poezji różnych ciekawych ludzi. Jak każda słota tak i dzisiejsza, nastroiły mnie na przemyślenia. Tak więc zagłębiłem się w myslach i zacząłem zastanawiać nad zjawiskiem brylowania... Nad zjawiskiem tak jakby dominacji intelektualnej jadnych nad drugimi. Skąd bierze się w ludziach taka zapalczywa chęć bycia kimś ważniejszym, mądrzejszym i krytycznie w sposób poniżający, ustawionym do wszystkich, którzy go otaczają...? Mimo braku dostatecznej wiedzy będzie taki ktoś wykazywał swoją wyższoś na ludźmi. Najgorsze z tego wszystkiego jest...Co...? Ano to, że sam krytykujacy najczęściej jest w błędzie, albo w zbyt małej wiedzy na dany temat, albo spłycając temat wybiórczym zapoznaniem się z nim zajmuje swoje, często krzywdzące innych stanowisko. Jak to jest, że nie znając dokładnie tematu podejmuje ryzyko narażenia się na blamaż i ośmieszenie. Czasem nawet godzące w jego własny interes i reputację...Czy jest to chęć dorównanie mądrzejszym od niego... czy jest to chęc bycia kimś lepszym od wszystkich innych ludzi, czy może własne nieuctwo i głupota, któte ograniczają mu skutecznie logiczne i sprawiedliwe myślenie! A może jest to preludium do panowania i posiadania innych...? Tu należałoby zadać pytanie czy jest to już egoizm i początek tyranii... czy tylko nieszkodliwa głupota kogoś kto nie potrafi być soba...!?

środa, 11 listopada 2009

Dzień 256

W tej chwili wróciłem do domu... a jest już godzina 22:40. Nic już nie mam, do roboty oprócz wieczornego mycia i pisania posta... Tak więc niezwłocznie zabieram się za niego. Dzień upłynął pod wpływem przyjemności.Całą paczką spotkaliśmy się w pracowni Wojtka na... jakby to określić, posiedzeniu po wernisażowym. Trzeba było zrobić podsumowanie i powyciągać pozytywne wnioski. A potem nawet wstępnie określić możliwości zorganizowania następnej imprezy o charakterze poetyckiego wernisażu... Wojtek przygotował pakiety fotografi z całokształtu działania grupy...Teraz każdy z nas ma na płycie wszystkie jakie były robione wieloma aparatami fotki...Wyszedł z tego calkiem pokaźny pakiet...a to jest już historyczna pamiątka, która nigdy nie zginie... może nawet zostanie ku potomnyn... na wieczną pamiątkę...
A teraz dołącze dalszą częśc prezentowanego od wczoraj wiersza o "Kąpieli w jesieni".
Pragnę przypomnieć Wam dzięki komu ten wiersz powastał i kto potrzebuje od nas duchowego i energetycznego wsparcia...!
Oto reszta wiersza:

Jak dzieciaczek, chcę zatopić,
Własne dłonie w kocyk z liści…
Lód w dorosłych muszę stopić,
Wtedy szczęście me się ziści.

Człapię, szuram dziś stopami,
W liściach tarzam się z ochotą.
Wdycham jesień pod drzewami,
Chłonę w siebie barwę złotą…

Kąpiel biorę w nich jesienną…
Taką suchą – wszak zmysłową.
Choć pogoda bywa zmienną,
Wyjdę z parku z suchą głową.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 05.11.2009 r.

wtorek, 10 listopada 2009

Dzień 255

Jest już godzina 23:00 Tak więc zaczynam pisać codziennego posta. Dzisiejszy dzień był niezbyt przyjemny pogodowo. Padał deszcz i było nieprzyjemnie. Jednak uważam, że był dobrym dniem, ponieważ dopadła mnie wena twórcza i napisałem trzy wiersze. Jednym z nich chciałbym się dzisiaj z Wami podzielic. Jest to wiersz nawiązujący do pory jesiennej... ale nie tylko dlatego jest ważnym i na czasie. Po pierwsze jest o moim zakopywaniu w liście... no i tytuł tego wiersza wymyśliła pewna Pani o imieniu Ala, która potrzebuje naszego wsparcia duchowego i energetycznego. Wiersz powstał niejako pod jej wpływem z czego jestem bardzo zadowolony, bo bez jej pięknego tytulu pewno bym go nie napisał... a więc wspierajmy naszą koleżankę i syćmy umysły pięknym wierszem... oto on:

Kąpiel w jesieni

Lato skrywszy twarz za ścianą,
Drzwi rozwarło przed jesienią.
Jesień z głową rozczochraną,
Kusi zmysły barw czerwienią.

Liście strzegąc drzew wygody,
Już spadają w dół dywanem…
Kładąc szatę bez przeszkody,
Grzeją stopy im nad ranem…

Dziś zaliczyć chcę wycieczkę,
Bowiem serca zew mnie kusi.
Muszę choćby na chwileczkę,
Głos dorosłych w sobie zdusić.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Dzień 254

Siedzę ze słuchawką telefoniczną przy uchu i czekam na zgłoszenie się operatora TPSA. Mam jakieś uszkodzenie na lini i w uchu słyszę tylko szumy i piski. Jest już godzina 22:10, a to oznacza, że piszę kolejnego posta.Dzień był jakiś smutalski. Padał deszcz i na dworzu było nieprzyjemnie. Taka pogoda sprzyja zagłębianiu się we własne myśli. Toteż zatanawiałem się nad zjawiskiem kompromisu. Kompromisu w związkach partnerskich i w małych skupiskach ludzi, którzy tworzą w swoim obrębie zawodowym lub kulturowym ścisłe grupki dobrych znajomych i przyjaciół. Zastanawiałem się jak dużo można się przygiąć do reszty tworzących taka grupkę. Czy jest granica, któtej w uległości już nie przekroczymy... i czy ma na to ustępstwo wpływ poczucie solidarności z resztą tych ludzi. A może sama szczera przyjaźń obliguje nas do ustępowania ponad logiczna miarę działań pozostałych lub każdego z osobna ludzi. Wszak dzisiaj przeczytałem, że jesteśmy dorośli i nie potrafimy się zmieniać na skutek swojej dorosłości i uwarunkowań wyniesionych z domów rodzinnych. Nie potrafimy...? Czy z własnego wygodnictwa nie chcemy ustąpić ze swojego stanowiska i miejsca gdzie jest nam wygodnie. Myślę sobie, że takie stanowisko z czegoś wynika. Według mnie wynika z własnych cech osobowych. I tak są to cech przywódcze. Takie, które polegają na ciągłym narzucaniu swojej woli wszystkim, nas otaczających ludzi. Dotycz to najpierw nabliższych partnerów takich jak żona, mąż. I tu kłaniają się posty o posiadaczach... Potem rozszarza sie o dzieci i znajomych. Kolegów i przyjaciółi itd. Ktoś kiedyś wymyślił powiedzonko: Jeśli chcesz zmieniać świat... zacznij od siebie. Mądre, ale dla mnie za płytkie... Powinno sie dodać zmień swoje myślenie, a zmienisz całe swoje dotychczasowe życie...! A więc oporni na zmianę i wygodniccy dyktatorzy... bierzcie się za zmianę swojego sposobu myslenia, a napewno będzie lepiej, łatwiej i przyjemniej żyć wśród innych ludzi i przyjaciól! Na zachetę ślę Wam cieplutkie buziaczki. Pa

niedziela, 8 listopada 2009

Dzień 253

Za oknem leje deszcz, jest słota i chłód, a na zegarku w tej chwili mija godzina 23:15... Przy takiej pogodzie zawsze nastraja mnie refleksyjnie i poddaję się biegowi myśli, krótych na codzień raczej nie dopuszczam do takiego żywego obrazu. Kiedy dorzucę do tego jakieś czynniki ludzkich zchowań i oprawię w momenty, w których mamy okazję spotkać innych ludzi, doświadczam głębokich przemyśleń na tematy natury człowieka. Jego emocji i mechanizmów działania w teraźniejszym i przyszły życiu każdej jednostki. Jednostki są niesamowicie zróżnicowane. Nawet w tych intymnych i najmniejszych grupach o jednomyślność i jedność jest raczej trudno. Doszedłem do wniosku, że tak w grupach ludzi funkcjonujących na zasadzie koleżeństwa, jak i na zasadzie przyjaźni jest wiele rzeczy, które różnią się od innych. Są ludzie, którzy bez wzgledu na rodzaj znajomości trzymają sztywno swoje przekonania i nie ustępują na krok ze swoich starych i sztywnych przyzwyczajeń. Jedni sa nieustępliwi, inni narzucają bezustannie swoją wole, jeszcze inni mimo wszystko chcą rządzić po swojemu i robią to bez uwzględnienia cudzych potrzeb, a jeszcze inni nie potrafią do końca mówić o sobie i swoich sprawach. Nie wiedzieć dlaczego stwarzają tajemnicę odnośnie własnego bycia i działania. Dobrze jest gdy nikt nie kłamie... bo gdyby kłamał zachwiałby wiarę w prawdziwą przyjaźń... ale czy stwarzanie aureoli tajemnicy nie rzutuje na zaufanie? Wcześniej czy później spostrzegamy, że w takich skupiskach ludzi, tworzą się mniejsze grupki i zaczynają funkcjonować na swoich własnych zasadach, potrzebach, wielkości intelektu i stopnia materializmu. To pokazuje w sposób jasny i zdecydowany, że lepiej funkcjonują mniejsze skupiska osób. Można śmiało powiedzieć, że im mniejsze tym lepiej się dogadują i rozumieja między sobą. A jeśli się rozumieją to i cementują swoje przyjaźnie. Musi jeszcze być coś co z mojego punktu widzenia jest najważniejsze. Muszą mieć wspólne zamiłowania, wspólne cele i chęć wspólnego, opartego na tych wartościach celu.... i to jeszcze ten cel musi być dalekosiężny. Musi być bardzo daleki, wtedy wiąże ich i jednoczy w jedność. Na szczęście jest jeszcze coś cennego co owi ludzie mają. Jest to rozum... i to dzięki niemu ludzie wykazują mądrość i tolerancję... potrafią osiągać kompromis i jednomyślne wspólne cele... a to daje siłę, wielką i szczerą przyjaźń...! Chawła ludziom mądrym, uczciwym i uczuciowym. Wszystkim którzy dając swoje przyjaźnie tworzą je w maleńkich, ale i większych grupkach na stałe i bez podłoża materialnego... jestem z Wami, bo tylko takie przyjaźnie są trwałe i najcenniejsze!

Dzień 252

Wyobraźcie sobie, że mija już godzina 1:50... a to oznacza, że jest najwyższa pora by napisać wczorajszego posta... O tej właśnie porze wróciłem z imprezki urodzinowej u Bożenki. Było super, a doborowe towarzystwo w sposób szczególny sprawiało piękny klimat i nieporównywalne wrażenia. Było ekstra żarcie, wino i szampan...i energie z których wyjść się nikomu nie chiało. Właściwie tylko ta późna pora zmusiła nas do rozstania... Cieszę się, że potrafimy tworzyć taką grupę w której nie ma nikogo kto by czuł się niedobrze... I tak trzymajmy bo to grupa na miarę wzorca dobrych relacji... Dobranoc Kochani...idę już spać!

piątek, 6 listopada 2009

Dzień 251

W tej chwili mija już godzina 21:20. A co to oznacza...? Ano to, że zabrałem się już do pisania posta. Dzisiaj pogoda była kiepska, czyli było pochmurno i popadywał deszczyk. Od kilku dni we wszystkich mediach karmią nas strachem przed epidemią wieprzowej grypy... Tak, tak, wieprzowej. Nie podoba mi się miano świńskiej, bo ta nazwa kojarzy mi się z powiedzeniem: świnia świni coś tam slini, więc wolę mówić "wieprzowej". Otóż zastanawiałem się jak to możliwe, że ów wieprzowa grypa ledwo zapukała do nas i to jeszcze z ukraińsjego mieszkania, a my i cała europa ma już skuteczną szczepionkę! Jak wiemy wszystkie zarazki, bakterie i wirusy przechodzą mutacje i zmieniają tym samym swoje właściwości...a to oznacza, że szczepionka też powinna mutować by być skuteczną w zwalczaniu choroby... A czy mutuje? Poza tym co to za szczepionka od której po kilkunastu godzinach umierają jej biorcy. Media podały cztery takie przypadki. Strach mnie obleciał na samą myśl wszczepienia sobie dobrowolnie takiej szczepionki! A tak naprawdę po jaką chlerę się szczepić trucizną kiedy, powtarzam komunikat za oficjalnymi mediami, mamy dość lekarstw, by skutecznie walczyć z grypą...? Wszystko jest jasne... Przecież o nic innego tu nie chidzi jak tylko o wielka kasę! Mamona, marterializm i strach jest siłą napędowa w tego rodzaju predsięwzięciach! A my ulegamy tym emocjom i dajemy zapędzać się w kozi róg...! Jednak wybór właściwej drogi należy tylko i wyłacznie do każdego z nas! Jestem przekonany, że umiar i zdrowy rozsądek pokaże nam co wybrać!

Dzień 250

Jest już zdecydowanuie późno. Nawet nie mogę powiedzieć, że jest dzisiaj, bo post należy do wczoraj...Czyli jest godzina 0:40. Tak więc w galopującym pośpiechu piszę posta. Pogoda była i jest typowo jesienna. Padał większą część drobny deszcz.Z tego powodu nie można było iść do parku na spacerek. Tak więc spotkaliśmy się u Eli w kilka osób i zrobiliśmy sobie cichy wieczorek poetycki. Czytaliśmy nigdzie nie publikowaną, moją poezję o sprośnej treści. Udało mi się przeczytać dwa poematy pod tytułem "Cnotliwa Zuzanna" i "Leśny Zbój". Całość wyzwala niesamowite i niekontrolowane pokłady śmiechu, którego powstrzymać się nie da... Takie wybuch towarzyszyły co kilka minut,a to skolei powodowało dłuższe przerwy w czytaniu.Do tego dochodziły obowiązkowe komentarze na temat bohaterów tychże poematów...Do domu wróciłem o godzinie 0:10... a teraz już się piożegnam i pójdę do łóżka spać...Pa

środa, 4 listopada 2009

Dzień 249

Dopiero minęła godzina 20:15 i chociaż jest jeszcze wcześnie zabiorę się za pisanie kolejnego posta. Dzisiejszy dzień był zimny i wiatrowy. Silne podmuchy zwiewały jeszcze tkwiące na drzewach liście. Czas robi swoje i za dzień, może dwa nie będzie już na nich czerwono - żółto - brązowych liści. Czas... ten doktor strapionych, zakochanych nieszczęśliwie i porzuconych w miłości ludzi pracuje na naszą korzyść. Oni czekają w bólu aż zagoją się ich rany. U jednych następuje to szybciej. U innych wolniej, ale i są tacy u których rany nie chcą się zagoić całymi latami. Są sytuacje trudne, uciążliwe i tragiczne. Ja ze swoja stratą sam zaliczyłem się do trudnych. Doświadczam smutku, zawodu, rozczarowania, żalu po stracie, ale mimo przybywających przedmiotów, które padły łupem złodziei, doświadczam pięknej przyjaźni. Już drugi dzień dostaję energię szczerego wsparcia. I wczoraj i dzisiaj otrzymuje propozycje pomocy finansowej i jakiejkolwiek innej. Jestem szczęściarzem. Mając takich znajomych, bliskich i przyjaciół niczego się nie boję. Wiem, że wszyscy są ze mną i pragną mnie wspierać jak tylko się da. Jest mi niezwykle miło i przyjemnie z tego powodu. Cieszę się, że nie jestem sam. Cieszę się, że wszyscy jesteście myślą i czynem przy mnie. Piękne dzięki za wszystko...jestem pod wielkim wrażeniem i mam często łezki w kącikach oczu...

wtorek, 3 listopada 2009

Dzień 248

Właśnie mija już godzina 23:20 to i czas zabrać się za posta. Dzisiaj był bardzo smutny i zły dzień. Złodzieje włamali się do mojego mieszkania. Skradli kilka rzeczy, które stanowiły dla mnie jakąś wartość. Najbardziej szkoda mi aparatu fotograficznego. Lubię fotografować plenery i różne ciekawostki, a teraz już nie mam czym, bo skradli mi także stare aparaty fotograficzne na film. Jednak nie to jest najistotniejsze w tym całym nieszczęśćiu... W takiej właśnie trudnej chwili okazało się,że mam prawdziwych przyjaciół. Wszyscy bez wyjątku dawali wsparcie choćby i z odległości 200 kilometrów. Były deklaracje wsparcia finansowego, duchowego i prawdziwie przyjacielskiego. Prawie natychmiast przyjechała Ela i zaraz za nią pojawił się Wojtek...Był nawet płacz wsparcia i rozrzalenia. Były dobre słowa, a obecność ich tak natychmiast i tak blisko jest najcenniejsza. To jest właśnie to czego chcemy i pragniemy w trudnej chwili od prawdziwych przyjaciół. Reszta bliskich dawała wyraz troski i wsparcia telefonicznie i mentalnie. Piękne dzięki Moi Mili... Jesteście wszyscy na medal... dzięki za to, że jesteście... Bardzo się cieszę, że Was mam!

poniedziałek, 2 listopada 2009

Dzień 247

Zerkam na zegarek i widzę godzinę 23:35 a więc i nie trudno się domyślić, że już zaczynam pisać posta. Od wczoraj zaczęły się przymrozki... wprawdzie tylko nocą i rankiem, ale temperatury spadają do minus 3-4 stopni. Dzisiejszy dzień był nieprzyjemny. Wiał przenikliwy wiatr i studził plecy nawet pod skórzaną kurtką. Chcąc nie chcąc przypiąłem do niej podpinkę i na jutro jestem już lepiej przygotowany do listopadowych chłodów i wiatru... Zauważyłem, że dzień zmarłych ma wpływ nie tylko na mnie, ale i na większość moich przjaciół i to jeszcze wielodniowo. Widząc w nich taki żal i ciągłe rozpamiętywanie dawnych spraw jest mi smutno. A to dlatego, że cierpią z powodu poniesionej straty. Straty najbliższych im ludzi. Rozumiem, że bardzo trudno jest im się z tym pogodzić. Jednak uważam, że niepogodzić się z tym faktem jest im jeszcze trudniej, bo rok rocznie nakręcją spiralę swojej tragedii. I tak każdego listopada przez całe lata... niektórzy aż do własnej smierci. Taki fakt o czymś niezbicie świadczy, a mianowicie o tym, że ich miłość do utraconych osób jest niesamowicie wielka, prawdziwa i czysta. Należy zastanowić się czy to jest piękne, czy tragiczne... a może jedno i drugie? Tkwią w miłości i w samotności całymi latami... i nie potrafią zapomnieć. Z drugiej strony widząc taką wierną i nieustającą miłość, cieszę się bardzo, bo cóż może być pięknięjszego od wielkiej i czystej miłości... moim zdaniem nie ma nic co by tej miłości dorównało...! Jestem z Wami i wiem kiedy jest Wam trudno i wtedy nieustająco posyłam wam energię wsparcia...

niedziela, 1 listopada 2009

Dzień 246

W tej chwili mija godzina 22:55 czyli jest odpowiednia pora do napisania kolejnego posta. Dzisiejszy dzień był pod wpływem święta zmarłych i tak mniej więcej przebiegał. Rano zaliczyłem cmentarz, zapaliłem światło pamięci i złożyłem chryzantemy... Potem... czyli kilka godzin później, doświadczyłem aktu niesamowitego zaufania... Na codzień nawet się o takich sprawach nie myśli, bo to sprawa tak intymna i niespotykana, że aż dech mi zaparło... Oto jeden z moich wielkich przyjaciół złożył w moje dłonie siebie...! Siebie w ostatniej drodze tutaj na ziemi. Poprosił mnie bym po jego śmierci poniół w swoich dłoniach jego prochy umieszczone w urnie i osobiście złożył je w grobie... Jest to dla mnie wielki zaszczyt i akt największego zaufania i zarazem deklaracja wielkiej i szczerej przyjaźni... Oczywiście przyjąłem tą propozycje i jeśli będzie mi dane przeżyć dłużej niż on napewno poniosę jego prochy do jego ostatecznego miejsca spoczynku. Dopiero wieczorem pod wpływem uczuć i emocji oczy moje nabrzmiały łzami... które popłynęły swobodnie w dół i zginęły gdzieś w załamaniach dywanu... Chylę czoło przed tobą... bo jakże tu nie chylić!