EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

czwartek, 31 grudnia 2009

Dzień 306

W tym momencie jest dopiro godzina 16:45...jednak z uwagi na dzisiejszy, szczególny dzień... ostatni dzień w roku 2009 pisze posta wyjątkowo wcześnie. Na początku chcę życzyć wszystkim moim wiernym czytaczom, wszystkim znajomym,i przyjaciołom. Tym, których kocham i którzy mnie darzą ciepłym uczuciem. Tym, którzy są blisko mnie i tym, którzy są daleko... a także tym którzy byli przy mnie i z własnych powodów oddalili się w cień własnego życia, składam najserdeczniejsze życzenia szczęśliwego Nowego Roku. Oby nigdy miłość nie opuszczała Waszych domów i Waszych serc. Bierzcie ją [miłość] garściami,ale i dajcie hojnie innym, bo tgo pragnie każdy z nas bez wyjątku. Oby zdrowie i radość życia dopisywała Wam aż do końca ziemskiej wędrówki!!! Dzisiaj napisałem wiersz na okoliczność Nowego Roku... i ten wiersz dedykuję Wam wszystkim bez wyjątku, a w szczególności tym, którzy gdzieś tam są i myślami biegną ku mojemu sercu... Pamiętajmy zawsze... jesteśmy sobie potrzebni, więc bądźmy teraz i zawsze sobie bliscy! A teraz pora już na wiersz. Oto on:

Idzie Nowy Rok

Spoza chmury, w środku nocy,
Piękny młodzian dumnie kroczy.
Postać szczupła, uśmiechnięta,
W buzi chabrów ma oczęta…

Lica pulchne w nim – jak słońce,
Serce wielkie zaś – gorące…
Chce rozdawać ludziom zdrowie
I problemów mniej na głowie…

Pragnie szczęściem sypać hojnie
Pokojowo przejść – nie zbrojnie.
Grać miłości piękne dźwięki
I z przyjaźni tkać sukienki…

Słysząc wzniosłe założenia,
Stary Roczek – od niechcenia,
Westchnął nieco przemęczony
I Nowemu bił pokłony…

Przywitawszy go życzliwie,
Kazał rządzić sprawiedliwie.
Sypać plonem – acz obficie,
I uśmiechać się o świcie…

Z obyczajem dawnym zgodnie,
Wdział kapotę, stare spodnie…
Wreszcie skończył przemówienie
I odjechał w zapomnienie…


Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 31.12.2009 r.

środa, 30 grudnia 2009

Dzień 305

W tej chwili jest godzina 23:25... czyli siedzę przy biurku i walę palcami w klawiaturę komputera. Chcę Was powiedomić, że mój blog jest już zamieszczony w portalu ogólnokrajowym pod adresem: www.blogroku2009 i dalej trzeba kliknąć na dowolny podroździał i wybrać temat z kategorii "Blog literacki" i tam już są różne zgłoszone do konkursu blogi. Wśród nich mój jest na drugiej stronie... mniej więcej w połowie... nie będzie trudno odnaleźć... a gdyb tak było to proszę o informację... będę na bierząco udzielał wskazówek, bo mniej więcej od 12.01 będzie trzeba smsami oddawać swoje głosy na wybrny, ulubiony blog. Pozdrawiam i życzę miłej nocy...Pa

wtorek, 29 grudnia 2009

Dzień 304

Właśnie mija godzina 20:15, a więc zasiadłem do klawiatury komputera i zaczynan pisać wtorkowego posta. Muszę już na początku poinformować moich Miłych czytaczy, że ten blog zgłosiłem do konkursu na najlepszego bloga roku 2009. Jednym warunkiem uczestnictwa jest umieszczenie linku uwierzytelniającego na stronach mojego bloga. Dla pewności umieściłem przysłany link w moim profilu aby był widoczny dla wszystkich czytaczy. Dodatkowo, dla większej pewności umieszczam tenże link jeszcze raz w dzisiejszym poście: http://www.blogroku.pl/moja-poezja-proza,gw9z8,blog.html Sami przyznacie, że mój blog jest super, a to mówi mi i nie mam najmniejszych wątpliwości kto znajdzie się na czele nagrodzonych blogów roku 2009. A kto wie... może i zwycięży wszystkich konkurentów... czego sobie i Wam wierni czytacze życzę z całego serca.
Zauważyłem, że wśród netowych znajomych, bardzo rzadko, ale jednak zdarza się komuś przebudzić. Wtedy [ten przebudzony] dostrzega prawdę o sobie, ludziach i ich zachowaniach, obyczajach i materialnym sposobie na życie. Dzisiaj dostałem taki oto refleksyjny i pełen zawodu tekst... cytuję: „Witaj Boguś. Jestem na urlopie. Prawie cały dzień spędziłam na internecie. Ściślej mówiąc w portalu „Sympatii”i innych jej podobnych. Te wszystkie randki w internecie to niemalże fikcja. Każdy popatrzy… i albo się odezwie byle jak… albo nie odezwie się wcale. Tu nie ma miłości…! To tak jakby patrzeć na obrazek w książce”. Jakie to smutne. Totalny brak kultury w takich miejscach jest okropny. Jest to jak najbardziej słuszne spostrzeżenie, że między ludźmi nie ma kultury ani tym bardziej miłości. To targ, bazar, czy wręcz jatka...! Tu chcą wszyscy kupować, partnera, kolegę... może przyjaciela... albo miłość! Ale od siebie nie chcą dawać niczego...! Najlepiej kupić płacąc jakieś nędzne srebrniki i zamknąć w klatce czterech ścian. Trzymać i oprawić w ramki tylko dla zaspokojenia własnego egoizmu... żałosne to i smutne... Pozdrawiam cieplutko

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Dzień 303

Jakby na to nie patrzeć jest godzina 23:45... a to znaczy, że grubo się spóźniłem z dzisiejszym pisaniem posta. Obiecywałem sobie, że wcześniej napiszę i pójdę do wyrka spać... a przynajmniej poleżeć. Wczoraj gdy dumałem nad postem o oponce napisałem takie oto zagadkowe pytanie: "Jak pogodzić to co dla nas dobre, z tym co jest nam potrzebne...!" Żeby znaleźć na to pytanie mądrą i zadowalającą odpowiedź, najpierw musimy pojąć i ustalić co pod tym hasłem tak naprawdę się kryje. Bo któż z pełną odpowiedzialnościa może jasno sprecyzować co jest dla niego dobre... a co jest potrzebne...! Weźmy na ten przykład jedzenie... Ktoś powie, że jedzenie jest dla niego dobre i zacznie się opychać. Zakładamy, że to jedzonko jest naprawdę dobre więc ten ktoś się opych i opycha bez końca. Na pytanie kogoś postronnego, dlaczego ponad miarę się opycha, odpowieda zdegustowany... Jak to po co sie opycham...? Przecież jedzenie jest mi potrzebne. Prawda jest taka, że jedzenie owszem jest dobre i potrzebne ale nie w takich nadmiernych ilościach. Potrzebne są tylko takie ilości jedzenia, które organizm potrafi spalić i wykorzystać do zdrowego życia. Każdy nadmiar nie jest ani potrzebny, ani tym bardziej dobry. Powiedziałbym jest wręcz szkodliwy i całkowicie niepotrzebny w takich wielkich... a więc szkodliwych ilościach...! Tak więc żeby pogodzić to co jest w tym przypadku dobre, z tym co jest potrzebne, trzeba mieć umiar i być wsterzemięźliwym, a więc trzeba mieć wypracowany ten zdrowy i pełen równowagi środek! Bez niego nic nie jest ani dobre, ani tym bardziej potrzebne... Dobranoc kochani... śpijcie zgodnie z teorią środka... a jeśli ktoś z Was zechce jutro powiedzieć mi jak spać zgodnie z teorią środka... chętnie poznam jego odpowiedź... Pa

niedziela, 27 grudnia 2009

Dzień 302

Dzisiejsza niedziela była oficjalnym zamknięciem długiego okresu świątecznego. W tej chwili mamy już godzinę 22:30 co daje nam tak jakby informację, że zacząłem pisać wieczornego posta. Skończył się czas obżarstwa. Teraz wiele pań zacznie się katować odchudzaniem. Będę się głodzić, gimnastykować albo smarować wszelkiego autoramentu mazidłami, które niby mają likwidować nadmiar oponek na ich otłuszczonych nadmiernie brzuszkach. A wszystko po to, żeby podobać się mężczyznom. Jednym się nie uda, ale... tym zawziętym nawet się poszczęści... jednak nie na długo, bo przy pierwszej nadarzającej się okazji znowu nadmierne jedzenie pysznych potraw otoczy ich brzuszki grubiutkimi jak parówki oponkami. Czy takie działanie ma sens? Czy może lepiej byłoby wypośrodkować techniki objadania się z odchudzaniem. Polegałoby to na spożywaniu mniejszych ilośći smakowitych frykasów i zaakceptowaniu niewielkich, ale do zniesienia oponek... I tak jest we wszystkich możliwych tematach działania człowieka. Mało kto potrafi mieć w sobie umiar. Zamiast wybrać środek najczęściej działają na granicach przeciwstawnych. Nazywam takie działania huśtawką emocjonalną. Ludzie najczęściej działają w sposób nadmiaru albo niedostatku. I tak albo kochamy zaborczo, agresywnie i egoistycznie, albo nie kochamy wcale tylko wykorzystujemy w sposób nieuczciwy swoje obiekty pseudo uczuć i tym samym krzywdzimy je bezlitośnie. Albo obżeramy się ponad wszelką miarę lub odchudzamy chorobliwie wpadając w anoreksje i stajemy sie szkieletorami, których nikt nie potrafi nawet przytulić do siebie. Przykłady można by wymieniać w nieskończoność, ale przecież nie o to tu chodzi. Chodzi tu przede wszystkim o to by zachować mądrość, zdrowy umiar, czasem wstrzemięźliwość i rozwagę. Tak więc zastanówmy się zanim zaczniemy robić coś co przysporzy nam złudnego sukcesu, pseudo wspaniałej figury, czy nawet doskonałego humoru...! Zachowujmy zawsze zdrowy umiar i starajmy się żyć na granicy środka w każdej dziedzinie. Naprawdę opłaca się to wszystkim bez wyjątku. Da to każdemu człowiekowi prawdziwą miłość, wielkie szczęście i komfort życia... Jeśli mi nie wierzycie... natychmiast sami spróbujcie!!!

sobota, 26 grudnia 2009

Dzień 301

Właściwie święta dobiegły już końca... została jeszcze niedziela, ale ona jest tak jakby poza świętami. Po prostu ta niedziela zaistniała na doklepkę tworząc jeden ciąg razem ze świętami. Popatrzyłem na zegarek... wskazówki pokazują godziną 21:30. Mimo tej stosunkowo młodej godziny, piszę sobotniego posta tak jak piszę posty każdego minionego dnia. Reasumując w sposób logiczny, święta to czas lenistwa, nadmiernego spożywania wszelkiego rodzaju potraw i bezmyślnego gapienia się w twlewizor... ale i rozmów z ludźmi, których rzadko widujemy. To także czas refleksji i zadumy nad tymi bliskimi, którzy odeszli do krainy wiecznej szczęśliwości. Nie mam już obojga rodziców, ani tym bardziej dziadków. Z pokolenia moich rodziców mam jeszcze dwie blisko 80-cio letnie ciotki. Reszta rodziny to osoby z mojego pokolenia. Poza rodziną mam kilku stałych i trwałych dobrych znajomych i nielicznych przyjaciół. Z mojego pokolenia jestem jedynym męskim osobnikiem... dobrze, że mam syna... chociaż przestał się do mnie odzywać, to jednak jest to męski potomek, który ma już swojego syna, a mojego wnuka... Zawsze to jakaś pociecha, że mój ród nie zaginie. Tylko czy to ma jakieś większe znaczenie dla reszty ludzi i świata...? Czy jest to może zwykła męska próżność! Jakby na to nie patrzeć, świat z moim rodem, czy bez niego i tak będzie toczył się nadal. Ale póki jeszcze jestem, chcę uświadamiać i pokazywać ludziom... zwłaszcza tym zagubionym w uczuciach, że świat materi i wstrętnego egoizmu nie jest nic wart bez uczuć... Że świat oparty na samolubstwie nie ma czułego serca i nie sprawi, że każde takie zimne serca będą biły dla innego wrażliwego serca. Szkoda, że wiele osób nie rozumie, że uczucia i bliskość kogoś innego jest najważniejsza. Szkoda, że dociera to do nich dopiero w mocno dojrzałym wieku, gdy zostają sami w swych wielkich i okazałych domach... Zwykle takie olśnienie przychodzi w trudnej dla tych ludzi sytuacji... Smutek mnie ogarnia, że te olśnienia przychodzą zdecydowanie za późno... Przychodzą wtedy gdy już nikt nie chce z tymi ludźmi być, ani się nimi zajmować, ani tymbardziej przyjaźnić... Czy nie byłoby dla nich lepiej gdyby zaczęli wcześniej budować swoją, opartą na miłości, przyjaźni i wsparciu starość!? Myślę, że zdecydowanie tak... a więc uważajcie i baczcie na to co robicie... abyście nie przegapili czegoś najważniejszego w swoim naprawdę krótkim i egoistycznym życiu!!!

piątek, 25 grudnia 2009

Dzień 300

I proszę, jaka okrągła sumka... 300 dni jestem już z Wami. W tej chwili jest godzina 22:10. Właśnie mija pierwszy dzień świąt... a ja od trzystu dni zasiadam tu... przed komputerem i bez względu na pogodę, nastrój, dobry czy zły humor, smutek czy radość... zdrowie, czy chorobę piszę każdego dnia swojego, ale i Waszego posta. Jestem mocno związany z Wami emocjonalnie i uczuciowo... Z jednymi mocniej, a z innymi słabiej. Czasem ktoś dołącza do ścisłego grona czytaczy... ale i są tacy, którzy odchodzą... właściwie bez podania konkretnej przyczyny. Tak jak napisała Ninka w wigilijnym wpisie do mojego posta o bezdomnym wędrowcu... Pojawił się... może nie pachniał i nie wyglądał elegancko, ale został zaproszony do wigilijnego stołu jak najbliższy członek rodziny. Posiedział, odpoczął, połamał się opłatkiem, zjadł, może opowiedział coś ze swojej smutnej historii i zniknął tak szybko jak się pojawił. Na drogę otrzymał prezent w postaci prowiantu żywnościowego i nikt nigdy więcej już go nie widział. Ale jaką radość sprawił domownikom ten obdarty gość. To było wzajemne doświadczenie siebie. To była obupulna radość brania i dawania. Bycia i niebycia... Tak samo jest z moimi czytaczami... są, określają swój status... ofiarowuja przyjaźń, czasem nie dotrzymują danej obietnicy... zdobywają się na odwagę i czasem wpisują swoje myśli do postów... i znikaja. Wtedy jest mi źle. Czuję smutek i mam w sobie uczucie opuszczenia. Czy można coś zrobić by nie odchodzili...? Jeśli nawet nie potrafią być przyjaciółmi, nie powinni dochodzić. Tu... wśród nas mogą zaznać wiele dobrego.... i chociażby dlatego powinni zostać z nami na dłużej... może nawet i na zawsze. Myślę, że nic nie można zrobić aby ich zarzymać. Oni idą przez siebie wybraną droga. Widać energetycznie odstają od tych którzy mają w sobie uczucia miłości i przyjaźni... Ale ja wiem, że kiedyś jeszcze spotkam ich na swojej drodze... Do wszystkiego trzeba dojrzeć... tak i do tych uczuć także... Ważne jest by w miarę szybko dojrzeć do nich... żeby nie powtarzać jednej i tej samej klasy w nieskończoność... I tego wszystkim z serca życzę... Dobranoc.

czwartek, 24 grudnia 2009

Dzień 299

Jak wszyscy zapewne wiecie, dzisiaj jest wigilia. Dzień szaczególny i jedyny w całym roku... Dzień wyjątkowy i niepowtarzalny. Dzień w którym spotykamy się z bliskim, przyjaciółmi i całą rodziną przy jednym stole. Zostawiamy przy nim miejsce dla zbłąkanego wędrowcy, bo mamy w sercu uczucia współczucia, miłosierdzia i miłości. Jest to także dzień zadumy i składania sobie życzeń... w obecnej dobie robimy to smsem, albo za pomocy rozmowy telefonicznej... Czasem bywa tak, że ten dzień godzi skłócone osoby i rodziny, a nawet niespokrewnionych ze sobą ludzi... ale często tak bywa, że nie pomaga w niczym... nie godzi i choć ludzie obrażeni na siebie byli niedawno wielkimi przyjaciółmi... nie potrafią pokonać swojej nieuzasadnionej zapalczywości, dumy i chorego honoru, i zniżają się do tego, że nawet nie posyłają sobie smsa z miłymi życzeniami... Nie dzielą się swoją radościę... o ile ją mają... Nie mówią o ważnych rzeczach, które w ich życiu się wydarzają, chociaż dzielili się wszystkim czego doświadczali. Nie pamiętają o swoich ojcach synowie i córki mimo, że relacje między nimi były jak najbardziej poprawne. Wydawać by się mogło, że to niepojęte... a jednak to możliwe!? W związku z tym samoczynnie nasuwa się pytanie: Czy to byli prawdziwi przyjaciele, prawdziwi synowie i córki, którzy kochali nas prawdziwie i szczerze...? Chociaż wzbraniam się z napisaniem tego twierdzenia, to jednak muszę go napisać: Mam przekonanie, że nie! To tylko złotouści deklaranci, którzy rzucają puste słowa na wiatr, a one niesione wiatrem płyną jak bańki mydlane... Płyną przez kilka chwil w powietrzu i mamią pięknym kształtem, i barwą tęczy...i pękają bezpowrotnie i na zawsze!

środa, 23 grudnia 2009

Dzień 298

Nareszcie złapałem chwilę oddechu... Choineczka już stoi ubrana... Taka mała - 80 cm wysokości. Patrzę mimochodem na zegarek i widzę godzinę 22:35. Siedzę tu, przy biurku i piszę wieczornego posta. Ziewam przy tym jakbym nie spał całą noc. Dzisiaj jest środa... drugi dzień z rzędu kiedy czuję bardzo mocno czyjąś obecność w domu, Ktoś mnie przywołuje... może potrzebuje? A może tęskni? Mam nadzieje, że w niedługim czasie poznam przyczyne i kto to jest... chociaż... chyba wiem kto to jest! Wczoraj podkusiło mnie by zamieścić na blogu w portalu "Sympatii" wiersz który napisałem na święta. Chciałem by znajomi z tamtego portalu mogli także przeczytać ten miły wiersz... i wiecie co dzisiaj tam zobaczyłem...? Otóż Jakiś zakichany i mało rozgarnięty "Moderator",czytaj cenzor, zrobił z mojego wiersza prozę! Myślałem, że się wścieknę. Jak można tak sprofanować poezje... wiersz napisany specjalnie na jutrzejsze święta. Nie mogłem sobie odmówić by nie napisać co o takich profanach poezji myślę. Jeśli chcielibyście zobaczyć dzieło tego cymbała, wejdźcie na mój profil w "S" i następnie w blog i tam przeczytajcie na własne oczy co można zrobić z wiersza!!! A teraz zamieszczę ostatnie trzy zwrotki mojego wiersza... oto one:

Zerwał bombkę szafirową…
Na kształt myszy wydmuchaną.
Galopując z nią przez pokój,
Wpadł na palmę rozczochraną.

Aż tu dziadek – nestor rodu,
Staje dumnie... mowę głosi.
Potem łamiąc się opłatkiem,
Na wieczerzę wspólna prosi.

Proszę… proszę, moi mili
Zasiadajmy już do stołu…
Jest obfitość jarskich potraw.
Wieczerzajmy więc pospołu…


Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 21.12.2009 r.

wtorek, 22 grudnia 2009

Dzień 297

Właśnie przemija godzina 23:30... chcąc nie chcąc zabieram się za wtorkowego posta.
Tak się zapracowałem w kuchni, że niemal świata zapomniałem... nie jadłem kolacji i nie jestem głodny. Święta to czas wzmożonej pracy i gdyby nie tradycja kontynuacji rodzinnych pewno nie jedna Pani i nie jeden Pan kupiłby w sklepie większość artykułów spożywczych i nie siedziałby tyle dni w gorącej kuchni. Dzisiaj piekłem ciasta... szarlotkę i sernik mojej prababci. A podczas tych prac ktoś był cały czas ze mną...! Czułem w sobie niemal namacalnie tą obecność... Przez wiele godzin odbierałem tą energię bardzo mocno! Na podstawie tej obecności emocjonalnej rozmyślałem o tych wszystkich, którzy są ze mna na blogu i poza nim. Jest mi bardzo miło, że wzbudzam tyle niemal zapomnianych uczuć, że mimo iż każdy ma swoje
życie, rodzinę, dzieci,partnerów [ki]...i rodziców pod opieką, potrafimy być dla siebie teroskliwi, mili, przyjacielscy i uczciwi...i oby tak było wiecznie, bo naprawdę warto jest skupiać przy sobie szczerych i uczuciowych ludzi, kolegów, czy przyjaciół... i tylko nie pozwólcie sobie tych znajomości i przyjaźni odebrać komukolwiek na świece! To byłaby zbyt wielka strata dla naszego ducha i serca! A teraz załączę kolejne zwrotki Kolędy... oto one:

Zmrok do okien puka szary…
Prima gwiazdka z góry zerka.
Łase dzieci chcąc prezentów,
Przysunęły się do świerka…

Wiszą na nim świecidełka…
Bombki błyszczą jak pochodnie.
A od czubka wzdłuż spadają,
Snopem iskier zimne ognie.

Czarny kocur na łów ruszył,
Tyle dziwów błyska, kusi…
Nie wie biedak co ma łapać,
Więc na iskrę skoczyć musi.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Dzień 296

W tej chwili mija godzina 23:20... więc zabieram się do pisania poniedziałkowego posta... Nareszcie zima nieco sfolgowała. Mróz spadł do zaledwie -2 stopni... jak mnie się to podona...! Chociaż z drugiej strony szkoda by było, gdyby śnieg stopniał aż do samego asfaltu... Może trochę śniegu zostanie na wigilię. Święta bez śniegu wyglądają kiepsko. Dzisisj napisałem wiersz na okoliczność nadchodzących świąt... Ma dziewięć zwrotek więc będę mógł go prezentować aż do wigili. Temat jest odpowiedni na te trzy przedświateczne dni, a i wiersz jest przyjemny i... ładny... ale to Wy bedziecie oceniać! A oto pierwsze trzy zwrotki:

Kolęda, kolęda


W mroźny wieczór kolędnicy,
Śpieszą drogą wśród zamieci.
Z nieba gwiazda betlejemska,
Do choinki sprasza dzieci...

Anioł z diabłem dyskurs toczy,
O naturze dwóch miłości…
Która lepsza jest… piękniejsza,
Która kocha… bez zazdrości…

Chcąc odstraszyć nocne mary,
Turoń kłapie wielką paszczą.
Kolędnicy głosząc radość…
Smutne serca pieśnią głaszczą.

niedziela, 20 grudnia 2009

Dzień 295

A więc zima zadomowiła się na całego... dzisiaj mamy mrozu ciąg dalszy. W tej chwili za oknem jest 12 stopni mrozu, a na zegarze jest godzina 20:35... Piszę już codziennego posta, bo jestem zmęczony. Rano poszedłem otworzyć sklep, ponieważ była to ostatnia niedziela przed Świętami...czyli handlowa. Handlowa to może i ona była, ale ja rewelacyjnych obrotów nie zanotowałe. Odwiedziło mnie tylko dwóch klientów, którzy nabyli towaru za 37 złotych. Prawdę mówiąc nie warto było otwierać sklepu. Po zamknięciu interesu pojechałem wesprzeć swoim samochodem kolegę w transporcie wanny z hydromasażem, a po powrocie do domu robiłem cały stos pierogów z kapustą i grzybami... oczywiście są przeznaczone na wigilię rodzinną. Skończyłem je robić o 19:00 i nogi wchodzą mi w pewną część ciała...! Ale co się nie robi właśnie dla tej miłej atmosfery świątecznej... A pamiętaćie cukierki na choince...? Takie długie i w kolorowych papierkach...? Podjadałem je po cichu i sprytnie zawijałem puste papierki... Wszystko wyglądało naturalnie, ale gdy moje siostry rozbierały choinkę i chciały zjeść takiego cukierka...! Pękałem ze śmiechu kiedy rozwijały kolejne papierki... i w środku znajdowały tylko pustkę! Wszyscy macie rację... dzisiaj nie ma już tamtej atmosfery... nawet te długie cukierki smakują inaczej... A prezenty straciły na mocy... teraz każdy patrzy na wartość otrzymanego prezentu... koszmar. Przecież to nie o wartość chodzi tylko o pamięć i sprawianie sobie rodzinnych przyjemności...! Och jak dobrze, że nie jestem osamotniony w swoich wspomnieniach... Dzięki Wam wszystkim... Ślę Wam cieplutkie buziaczki... Chciałbym choć raz spędzić wigilię z Wami... którzy macie takie wspomnienia...!

sobota, 19 grudnia 2009

Dzień 294

W tej chwili jest godzina 22:35...a więc już najwyższy czas by rozpocząć pisanie sobotniego posta. Mróz trzyma bez przerwy i nie ma zamiaru ustąpić. W obecnej chwili na termometrze jest 14 stopni w minusie...i zastanawiam się czy mocno wzrośnie do rana. Zaczynają się wariacje zakupów Świątecznych, Dla mnie jest to niezrozumiałe, bo przecież stan wojenny, w którym nic na półkach sklepowych nie było, już bardzo dawno się skończył, a ludzie kupują, kupuja i w tym szaleństwie kupowania miary nie mają... A przecież dzisiaj wszystkiego mamy w nadmiarze... byleby tylko forsa była w portfelach obywateli. Więc o co chodzi???!!!Z mojego punktu widzenia Święta zatraciły pierwotny sens. Dzisiaj Święta zaczynają się w październiku i dźgając w oczy podłą reklamą nadmiernego kupowania pokazują, że święta to tylko okazja do dobrego handlu... Mam inne spojrzenie na ten temat i to co serwuje nam marketing zdecydowanie mi się nie podoba... Chcę tamtych świąt...! Tych ciepłych i rodzinnych, i prawdziwych... tak jak kiedyś! Dzisiaj rano padł mój piec do centralnego ogrzewania. Konkretnie wysiadła elektronika i trzeba było wymienić panel sterowania. Na dworze mróz, a ja bez ogrzewania! Znalazłem kogoś w trybie nagłego wypadku i już piec pracuje pełną parą i grzeje jak nowy. Co z tgego, że ta przyjemność kostowała 1000 zł. W domu jest ciepełko i porządnie zrobiona usługa. A facet...!? Mówię Wam prawdziwy skarb. Mówił mi o swoich priorytetech i on ma je takie: Najpierw bierze zlecenia u starych i niedołążnych ludzi, potem u tych którzy mają nagłą awarię ogrzewania w okresie mrozów... i tu mieściłem się ja, i dopiero na końcu naprawia ogrzewanie ciepłej wody do mycia. Tak się rozczuliłem tym co mówił, że aż mi łzy stanęły w oczach i musiałem wyjść do kuchni by nie widział mojej słabości. Wiem, wiem... myślicie, że jestem trochę zwichnięty...! A co mi tam... z takiego powodu mogę być nawet porypany. Poczułem do niego taką wielką sympatię, że aż trudno sobie wyobraźić. I zrozumiałem na jego przykładzie, że ludzie nie całkiem i nie wszyscy są zakamieniali od stópdo głów... Całkiem przypadkiem okazało się że są i takie osoby które maja wielkie serca i piękne wnętrza... i takimi chcę się otaczać... A Wy... nie chowajcie swoich serc w zakamarkach własnych ciał... Dzielcie się takim skarbem z innymi i cieszcie się póki jeszcze jest czas... życie tak szybko mija...

piątek, 18 grudnia 2009

Dzień 293

Jesienna zima trwa. Mróz podskoczył do -15 stopni… Jest już godzina 19:00, a więc spokojnie zabieram się do pisania piątkowego posta. Wczoraj otrzymałem kilka kart ze świątecznymi życzeniami. Jestem tradycjonalistą, to i lubię otrzymywać takie kartki tradycyjną pocztą. Sam także jednorazowo wysyłam ich około 13 sztuk. Tak więc pośród wczorajszej korespondencji była kartka od mojej Haneczki. Dla tych, którzy nie wiedzą … spieszę z wyjaśnieniem: Haneczka to moja miłość i przyjaciel z lat 70-tych. Jednak przyjaźń między nami trwa do dnia dzisiejszego. Idziemy tyle lat razem lecz osobno przez życie. Wziąłem do ręki kopertę i spostrzegłem na niej rozchwiane, krzywe i rozciągnięte nienaturalnie litery. Gdy je spostrzegłem zaraz przypomniały mi się listy od mojej nieżyjącej już matki. U schyłku swojego życia też pisała tak koślawo i krzywo. Na podstawie tych liter i wspomnień o mojej matce… po raz pierwszy w życiu zrozumiałem tak jasno i konkretnie, że ten mój jedyny długotrwały i bezinteresowny przyjaciel odejdzie do „krainy wiecznych łowów”. Zrobiło mi się smutno ponieważ nigdy nie docierało do mnie tak jasno, że kiedyś tak się stanie! Zawsze mogliśmy na siebie liczyć… wiele razy wspierała mnie w trudnych chwilach mojego życia… i teraz miało by tego nie być!!! Kiedy tylko nadarzała się sposobność, spotykaliśmy się jak najbliższa rodzina. Wspominaliśmy dawne czasy i wspólne przeżycia. Relacjonowaliśmy sobie to co dzieje się w obecnym czasie w życiu każdego z nas. Szliśmy nad Odrę na długi spacer i rozmowom nie było końca… Mam nadzieję, że jeszcze baaaardzo długo będziemy wysyłać sobie życzenia Świąteczne i nie tylko… że będziemy się widywać, rozmawiać i spacerować nad tą prastarą rzeką. Spostrzegłem jeszcze coś… a mianowicie to, że coraz częściej i wyraźniej myślę o drodze przemijania… o drodze z której nie ma odwrotu… i coraz bardziej napawa mnie smutkiem to, że ludzie tak bardzo sobą poniewierają… Dlaczego brak szacunku do bliźniego jest tak powszechny… dlaczego widzimy w przyszłych partnerach tylko materialne korzyści… Wiem co chcecie powiedzieć… ale Was ubiegnę i powiem już teraz, że wykorzystywanie partnera do pracy za siebie, że wykorzystywanie partnera jakkolwiek jest podłożem materialnym…! Z mojego punktu widzenia, tylko czysta miłość, wielka i bezwarunkowa przyjaźń liczy się w życiu każdego z nas. Tylko taka, oparta na szczerych uczuciach jest naprawdę coś warta… a właściwie nie coś, tylko jest warta wszystkiego. Nie ma takich dóbr na świecie które były by bardziej wartościowe od tak wspaniałych uczuć … Jeśli ktoś myśli inaczej… a na pewno takich jest wielu, jest w wielkim błędzie. Jego życie to jedna wielka iluzja, która mami go dobrami materialnymi… a tych z kolei nie zabierzemy ze sobą po odejściu z tego świata. Posłużę się powiedzeniem bliskiej mi osoby: „Trumna nie ma kieszeni”. I niechaj to będzie myślą przewodnia i przestrogą każdego materialisty!

czwartek, 17 grudnia 2009

Dzień 292

Na pewno zauważyliście, że zima zagościła jeszcze jesienią na całego. Zasypało śniegiem i dowaliło mrozem. Dzisiaj było 11 stopni na minusie. A w tej chwili mija już godzina 20:45. Nie zważając na chłody za oknem piszę swojego czwartkowego posta. Właściwie nic się nie działo oprócz "sprawnej akcji"... oczywiście bardzo starannie przygotowanych do zimy służb miejskich i sprzątających. Znamy dokładnie ich staranne przygotowania, bo co rok jest ta sama śpiewka. Ulice są pełne śniegu. Po zamknięciu sklepu pojechałem do centrum miasta, bo miałem pewną sprawę do załatwienia. Byłem tam ponad dwie godziny i mimo zawalonych śniegiem ulic nie widziałem ani jednej piaskarki... ba, ani jednego pługa odśnieżającego zawalone śniegiem jezdnie!!! Skandal! Gdzie znikają pieniądze przeznaczone na tego rodzaju akcje zimowe...? Nie wiecie...? To ja Wam powiem gdzie. Znikają w przepścistych kieszeniach prezesów, dyrektorów, różnego rodzaju członków [jak to ładnie brzmi] zarządów które siedzą na szczycie takich firm i mając w głębokim poważaniu to co się dzieje na drodze, łupią forsę podatnika aż biedna piszczy z bólu i przerażenia! A teraz, żeby nie wpadać w monotonię, powiem Wam coś jeszcze... Otóż dzisiaj dostałem list polecony z Komendy Rejonowej Policji. Oficjalne pismo urzędowe...a jakże... polecone, w którym pionformowali mnie łaskawie, że po upływie miesiąca totalnej bezczynności w sprawie włamania do mojego mieszkania, umożyli śledztwo z braku wykrycia sprawców włamania!!! Chcę powiedzieć, że przez ten miesiąc czasu nikt z policji nie przyszedł do kamienicy żeby przesłuchać na okoliczność swiadka, choćby jednego najbliższego sąsiada...! Nie wspomną o jakimś wywiadzie wśród portierów dozorujących całodobowo terenu zakładu jaki znajduje się po przeciwnej stronie ulicy. Totalna cisza i lekceważenie podatnika i obywatela tego kraju. Jestem zbulwersowany i zawiedziony. Nie spodziewałem się zaraz cudu schwytania złodziejaszków, ale liczyłem przynajmniej na jakieś widoczne działania w tej sprawie... Nie doczekałem się, ale doczekałem się błyskawicznego umożenia sprawy... Tylko pogratulować operatywności asów wywiadu przestępczego... Brawo...a może poszlibyście wszyscy na urlopy bezpłatne... podatnik zaoszczędziłby sobie terochę grosza na szczytniejsze cele!

środa, 16 grudnia 2009

Dzień 291

Jakby na to nie patrzyć dochodzi godzina 23:00, a więc zabieram się za pisanie środowego posta. Mamy trzeci dzień tak jakby zimy. Temperatura spadła do minus sześciu stopni... a pod wieczór zaczyna padać śnieg. Sypiąc grubymi płatkami pokrywa sliską powłoką drogi i przywołuj dawne wspomnienia pięknych zim z mojego wczesnego dzieciństwa. Wtedy były śnieżne i mroźne zimy... nie to co dzisiaj... ledwo coś tam spadnie, potrzyma trzy, cztery dni i roztopi się tworząc błotny i brzydki krajobraz na same Święta! Późnym wieczorem wracałem prawie spod Pruszkowa. Droga była niebezpieczna, bo w każdej chwili można było wpaść w poślizg i doznać wypadku. W CB Radiu kierowcy lojalnie ostrzegają się o trudnych warunkach drogowych. Mam napęd na obydwie osie. Jadę swoja terenówką o nazwie "Pajero" około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Prawdę mówiąc w tym aucie czuję się bezpiecznie, a mimo to jadę spokojnie. Jednak takie trudne warunki nie dają do myślenia niektórym kierowcom. Pędzą na tej śliskiej nawiarzchni i w ograniczonej widoczności około 80-100 km/godzinę. W pewnym momencie na CB Radiu jakiś kamikadze mówi, że w tych warunkach daje się jechać 120 km/godzinę. W odpowiedzi słyszę głos jakiejś kobiety: "Pewnie nikt w domu na ciebie nie czeka"! Pomyślałem... w przeciwieństwie do tego tępaka... to mądra dziewczyna. Ilu takich dzisiaj na drodze spowoduje wypadek... w którym mogą zginąć jacyś bogu ducha winni ludzie! Naszła mnie smutna refleksja o ludziach bez wyobraźni, którzy na skutek braku rozsądku i wyobraźni krzywdzą nie tylko siebie, ale i innych... którzy czekają na ich powrót w zaciszu domowych ścian!

wtorek, 15 grudnia 2009

Dzień 290

W tej chwili mija godzina 22:45...więc czas najwyższy napisać choćby malutkiego posta. Chyba po raz pierwszy tego roku był mały mróz. Śnieg co prawda już spadł, ale dość szybko, prawie cały stopniał. W pogodynce na noc zapowiadali 6 stopni mrozu. Jakoś to przetrzymamy... tylko kzyżują mi się wcześniejsze plany premierowego odczytania dwudziestej trzeciej apokalipsy. Jak pamiętacie miało to być na świeżym powietrzu w parku skaryszewskim. Przy kiepskiej i zimnej pogodzie może być niska obecnośc słuchaczy... tych zaproszonych, ale i tych zupełnie przypadkowych...! Wolałbym odczytać ten poemat w nieco cieplejszym klimacie... jednak jestem dobrej myśli i liczę na rychłe wypogodzenie się. Dzisiaj króciutko powiem o pewnej ludzkiej umiejętności, z której bardzo rzadko korzystamy! Myślę, że się chyba jeszcze nie domyślacie o co mi chodzi... a więc powiem wam... chodzi o rozum i madrość. W wielu przypadkach idziemy na żywioł... wybieramy pochopnie i bez dogłębnego przemyślenia. Na pewno tylko nieliczni zastanawiają się co z danej znajomości może wyniknąć w przyszłości. Jeśli przypiera nas do muru samotność to mózgu używamy tylko do tego by posiąść na własność partnera[kę] i mózg pracuje tylko w tym kierunku. Myślę, że z madrości należy korzystać w każdej sytuacji oprócz odruchów bezwarunkowych. A w partnerstwie, przyjaźni i miłości należy w sposób szczególny wykorzystywać wielkie możliwości mózgu. Bez madrości mało który związek przetrwa! Bez mądrości dopuszczamy do stagnacji, rutyny, spowszednienia i nawet zobojętnienia, a w konsekwencji do cierpienia i rozpadu. Potem pozostaje niesmak, złość, agresja, rozczarowanie i cierpienie... I tutaj także trzeba kierować się mądrością, bo jeśli dopuścimy do władzy uczucia zapalczywości i odwetu, czy wręcz chęci zemsty, to całkiem zatracimy się w kulturze, uczciwości, miłości do niegdyś ukochanej osoby i wreszcie zateracimy się w człowieczeńctwie. Czyż może być coś bardziej podłego niż chęć odwetu na osobie, w której niewłaściwie ulokowaliśmy swoje uczucia?! A więc moi Mili dbajmy o siebie i własne związki zanim dopuścimy do sytuacji w której nasz rozum wyślemy na urlop. Bądźmy zawsze czujni, używajmy zawsze mądrości, bo ona jest oprócz pięknych uczuć, kluczem do pięknej przyjaźni i do czułej, i wiecznej miłości.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Dzień 289

Troszkę się zagadałem i potem zasiedziałem w kuchni. Jakbyście chcieli wiedziać co tam robiłem, to nie będę robił z tego tajemnicy i wyjawię Wam ten kulinarny sekret. Otóż wzięło mnie na sałatkę jarzynową i właśnie ją tam w kuchni dopieszczałem. Powiem jeszcze że jest już godzina 23:00 a ja piszę dzisiajszego post nieco później niż ostatnimi dniami. Powiem wam jeszce, że sałatka wyszła całkiem dobra... zjadłem na kolacje trzy kromki chleba z masłemi i talerzyk tejże zrobionej własnoręcznie sałatki. Nawiązując do ostatnich postów i wpisów moich czytaczy, nie sposób przejść do porządku dziennego bez poruszenia kwestii mówienia sobie prawdy... nawet w tych najmniejszych drobiazgach. Całkowicie zgadzam się z tym co piszecie, ale... No właśnie jest jedno z pozoru maleńkie ale...! Prawdę mówiąc nie jest ono wcale takie małe znaczeniowo. Wyrazowo i owszem, ale wagowo jest ono ciężkim kawałkiem życia powszedniego. A mianowicie gdybyśmy umieli przyjmować prawdę! Prawdę tą lekką i mało ważną i prawdę tą, choćby najcięższą i najgorszą, ale prawdę! My, LUDZIE nie potrafimy obiektywnie przyjmować żadnej prawdy. Mimo, że wszyscy się jej domagamy, pragniemy i żądamy, nie chcemy jej słuchać gdy dotyczy nas bezpośrednio. Mało tego, że nie potrafimy jej wysłuchć do końca... ale i nie potrafimy wyciągnąć z niej właściwych i przydatnych nam wniosków. Wniosków, które w przyszłości pozwoliłyby nam uniknąć bardzo wielu niepotrzebnych zadrażnień. Pamiętam... a było to ze 12 lat temu jak spotkałem się na randce z Eweliną. Rozmawialiśmy na przystanku autobusowym i w świetle słońca spostrzegłem na jej twarzy kilka małowidocznych piegów. Bez złośliwości podzieliłem się z nią moim spostrzeżeniem mówiąc do niej wprost: Ty masz piegi! I wiecie co się stało...? Tak się na mnie obraziła, że omal nie skończyła się na tym jednym i krótkim zdaniu nasza znajomość! I o co w tym mówieniu prawdy tak NAPRAWDĘ chodzi...? Chcemy jej, czy jednak wolimy kłamać mówiąc komuś nieprawdę o jego wyglądzie, urodzie, czy zachowaniu...! W związku z tym o czym piszę, należy zadać podstawowe pytanie: Dlaczego jesteśmy skłonni przyjmować nieprawdę, skoro tak bardzo o prawdę zabiegamy... Myślę, że wynika to z braku akceptacji samego siebie takim jakim jesteśmy w rzeczywistości! Poza tym uwielbiamy pochlebstwa... choćby były szczerym kłamstwem... Nie lubimy tylko prawdy o sobie tej negatywnej. Tej która odkrywa nas takimi jakimi naprawdę jesteśmy... a dlaczego...? Bo sami siebie nie lubimy... więc jakim cudem mamy lubić i szanować innych! Nie ma więc innej rady jak tylko pogodzić się z faktem, że każdy z nas jest taki jaki jest... A jeśli już chcemy coś w tym świecie zmienić... ZAWSZE zaczynajmy od SIEBIE!!!

niedziela, 13 grudnia 2009

Dzień 288

W tej chwili jest godzina 19:55... a wiecie co to oznacza...? Ano to, że zasiadłem do pisanie niedzielnego posta. Dzisiaj jeździłem po sklepach. Byłem w Makro bo potrzebowałem uzupełnić trochę towaru do sklepu. Kupiłem kilka różnej wielkości pędzli, folię malarska i cztery litry denatury!!! NIE. NIE...! Nie robię imprezy przedświątecznej! Denaturę leję przed zima do moich starych dizli... Denatura przechwytuje skropliny wody w paliwie i zapobiega w ten sposób jego zamarznięciu. Tak więc każdy dostał po litrze na łebka i sprawa została załatwiona tak jak każdego roku. Dzisiaj, tak jakby nawiązując do wczorajszego posta rozmyślałem jeszcze o zachowaniach i wrażliwości ludzkiej. Pamiętam bardzo dawno temu... kiedy byłem pięknym młodzieńcem, pożyczyłem mojemu koledze [na jego usilną prośbę] procę własnoręcznie wykonaną i będącą dla mnie chlubą nie lada. Oczywiście chłopak mi już tej procy nie oddał. Po jakimś czasie dowiedziałem się z ust trzecich, że coś spsocił i jego tatuś mu tą procę zarekwirował. Wszystko byłoby dobrze, gdyby przyszedł i powiedział mi o wszystkim... ale nie przyszedł i nie wyjaśnił mi dlaczego nie oddaje pożyczonego przedmiotu! Nie mogłem tego zrozumieć. Jakby tego było mało, jeszcze się nam mnie obraził i zaczął unikać spotkań ze mną. Nie dość, że straciłem cenna procę to straciłem również i przyjaciela. Dzisiaj już bym go tak nie nazwał. Dzisiaj powiedziałbym o nim "Kolega".Po latach, na skutek różnych doświadczeń z ludźmi wiem, że takie zachowania są w nnaszym życiu niemal codziennościa. Dlaczego tak jest? A kto to może wiedzieć? Dladczego ludziom brakuje odwagi... i nie potrafią spojrzeć nam w oczy gdy coś zrobią co godzi bezpośrednio w nas... tych, którzy obdarowali ich tak wielkim zaufaniem...? Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że tak robią najbliższe nam osoby!!! Ba! Takie zachowanie dotyczy nie tylko tematu pożyczania. Ono ma miejsce także gdy porzucją nas pseudo przyjaciele, gdy znikają z naszego życia deklaranci dozgonnej miłości! Aż boje się pomyśleć co by było gdybym nagle potrzebował pomocy! Gdzie byliby wtedy ci co przyrzekali ratować z każdej opresji. Czyżby jednak największą wagę miało mieć powiedzonko: Umiesz liczyć... liczć tylko na siebie!!! Chociaż wiem, że są przy mnie osoby, które bez zbędnych słów mnie wesprą zawsze, wszędzie i w każdej sytuacji... dodatkowo będę każdego dnia żarliwie afirmował zdrowie fizyczne i psychiczne do ostatniej sekundy mojego życia!!!

sobota, 12 grudnia 2009

Dzień 287

Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo zimny i przedmuchany na wszystkie strony przeszywającym wiatrem! A jeszcze... własnie w tej chwili Omena poinformowała, że będą do dziesięciu stopni mrozy! Brrrrrrrr jak ja nie lubię zimna. Gdzie jest MOJE SŁONECZKO!? W tej chwili jest godzina 22:30 i jak się domyśliliście, piszę swojgo sobotniego posta. Dzisiaj opanowały mnie przemyślenia na temat zróżnicowania ludzkich cech osobowościowych... Istoty ludzkie tak bardzo się różnią charakterem, stylem życia, wrażliwością, solidarnością, empatią, czułością, chamstwem, arogancją, czy podłością... a nawet miłością! Skąd w ludziach tak wielkie różnice? Jednak dzisiaj konkretnie zastanawiałem się nad wrażliwością poszczególnych osób. Dlaczego jedni potrafią być opiekuńczy, troskliwi i pełni miłości dla wszystkich ludzi, a inni nie potrafią wykrzesać z siebie niczego... nawet nie potrafią zdobyć się na rozmowę, ani na wsparcie, ani nie wykazują troski, ani zwykłego choćby zainteresowania, ani przyjaźni, ani tym bardziej miłości! Taaak wiem... zaraz powiecie: Wynoszą to z domów rodzinnych! Ale czy na pewno tak jest!? A gdzie odczucia wewnętrzne...? Przecież wrażliwość ma się w sobie jeszcze zanim się urodziliśmy! Przecież uczucie miłości i tęsknotę za czułością i przyjaźnią mamy w sercu zanim znaleźliśmy się na tym świecie! Pomiętam, że u mmnie w rodzinnym domu nie było zwierząt... a ja znosiłem wszystkie kotki z całej okolicy do mieszkania! Czy to wyniosłem z domu? Otóż nie. Wyniosłem to z własnego serca... zresztą do dzisiaj ta wrażliwość jest we mnie bardzo głęboko... Większość dzieci uczy się w domach by były wojownikami... by nie płakakały, by biły się gdy jest taka potrzeba... a ja? A ja jestem zdecydowanym przeciwnikiem agresji jakkolwiek pojmowanej!!! Potrafię płakać gdy wzruszę się ludzkim losem i bynajmniej nie wyniosłem tego z domu... tylko z własnego serca. Myślę, że te cechy po prostu ma się w sobie... albo się ich nie ma! Biedni są ci wszyscy bezduszni... Nigdy nie zaznają radości dawania. Radości niesienia uśmiechu dla kogoś strapionego. Radości z faktu gdy ktoś głodny pożera ofiarowaną bułkę. Radość pięknego drżenia serca gdy ktoś poczuje, że zatroszczyliśmy się o niedomagajacego! Radości z kochania i bycia wiernym przyjacielem! Radości gdy widzimy blask w oczach innej osoby z powodu ofiarowanej mu szczerej miłości i przyjaźni. Wreszcie radości z odwzajemnionej miłosci i przyjaźni! Ten blask w oczach obdarowanych, jest najpiekniejszą zapłatą za nasze uczucia i serce... to najcenniejsza zapłata spośród zapłat na całym świecie... i dla tego blasku oczu warto to robić... choćby kosztem wlasnego życia i czasu!

piątek, 11 grudnia 2009

Dzień 286

Dzisiejszy dzień muszę zakwalikować jako trzeci dzień o temacie kulinarnym. Ale zanim przejdę do sedna sprawy powiem, że jest już godzina 23:40. Dosłownie 10 minut temu wróciłem do domu... i zabrałem się za pisanie czwartkowego posta. Dzisiaj spotkaliśmy się u Bożenki. Niby wizyta odwiedzinowa... ale Bożenka nie była by Bożenką gdyby nie przygotowała pysznej obiado kolacji. Powiem szczerze, że mnie to jak najbardziej odpowiadało, bo ja lubię jadać ciepłe posiłki na kolację. Było się czym zachwycać i delektować, ponieważ przygotowała żeberka duszone w miodowej zalewie. Do tego podała ziemniaczki z koperkiem i cudownie smaczną surówkę z kiszonej kapusty, marchewki, kminku i oliwy z przyprawami... Mówię wam istny raj dla podniebienia. Osobiście zjadłem trzy kawałi przepysznych żeberek [moje duszone w sosie, choć znakomite, niech się chowają]. Surówkę dokładałem sobie dwa razy i to w porcjach na dwie osoby. Z ziemniakam i nie było inaczej, bo także robiłem z nich dokładkę. Po tym obfitym i pysznym posiłku zapadła chwila odpoczynku, a na koniec spotkania zapoznałem Bożenkę z moim najnowszym dziełem pt. Dwudziesta trzecia apokalipsa. Gdy dobrnęlismy do ostatniej sześćdziesiątej ósmej zwrotki... Bożenka powiedziała: To naprawdę monumentalne dzieło... I na tym zakończę dzisiejszego posta. Życzę wszystkim milutkich snów w objęciach ciemnej nocy. Pa i dobranoc.

czwartek, 10 grudnia 2009

Dzień 285

Jest już bardzo późno... czyli godzina 23:40. To i niezwłocznie zabieram się za pisanie codziennego posta. Dzisiaj miałem natłok różnych zajęć. Nic nowego nie gotowałem, tylko wyjadam wcześniej przygotowane potrawy. Na kolacje zachciało mi się zjeść miseczkę mojej pomidorowej i dwie kanapki z masełkiem i moim pasztetem. Walory smakowe przerosły moje skromne oczekiwania. Przyznam, że taka kompozycja była strzałem w dziwesiątk... Naprawdę smaczek pomidorowej przegryzanej kanapkami z pasztetam był wspaniały... A więc sprawdza się stare i mądre powiedzonko: "Najważniejsze żeby był pomysł... reszta to już betka". Dzisiaj dużo pracowałem nad "Dwudziestą trzecią apokalipsą". Napisałem kilkanaście zwrotek i tym samym... wieczorwm o godzinie 20:00 ukończyłem to na miarę epoki... monumentalne dzieło ! Powiem, że tak jak pasztet i pomidorowa, albo razem wzięte... jest rewelacyjny! Zaraz poddałem go opini dwóch czytaczy i okazało się, że w obydwu przypadkach, szczęki opadły im aż na kolana... dobrze, że nie mieli sztucznych, bo byłby kłopot z umieszczeniem ich we właściwym miejscu... Pozdrawiam wszystkich czytaczy i ślę cieplutkie dobranoc!

środa, 9 grudnia 2009

Dzień 284

Właśnie skończyłem gotować zupkę pomidorową. Jest to zupka zrobiona na wodzie po ugotowanym mięsie na pasztet, który robiłem wczoraj. Patrzę na zegarek komputerowy i widzę godzinę 20:45... Wniosek z tego płynie oczywisty... właśnie piszę posta... a tuż przed moim nosem stygnie w miseczce pomidorowa z ziemniakami... Zapewniam Was jest pyszna. Może nie tak jak wczorajszy pasztet, ale jest jak na zupkę bardzo dobra. Dzisiaj doświadczyłem czegoś co niejednej pani jeży włos na głowie i przynajmniej na krótką chwile zatrzymuje akcję serca. Będąc już w sklepie, w pewnym momencie spostrzegłem, że coś się porusza po podłodze sklepu. Akcja toczy się na samym środku sklepu. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem wielkości monety jednozłotowej olbrzymiego, kosmatego pająka! Jego wielkość określała wymiar razem z nogami... Zasuwał dość szybko i musiałem z nim coś zrobić zanim zdąży skryć się w zakamarkach sklepowego pomieszczenia. Poderwałem się na nogi, złapałem słoik, który trzymam na oknie i pobiegłem na łowy. Pająk olbrzym wcale nie chciał dać się złapać więc goniłem go aż pod boczną ścianę pomieszczenia i tam bacząc by nie zmiażdżyć mu długich nóg narzuciłem na niego słoik. Potem przy pomocy sztywnej kartki bristolu uniemożliwiłem mu ucieczke. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie fakt, że nie morduję zwierzaków i miałem skrupuły wyrzucić go na świeże powietrze aby nie zmarzł i nie straci z mojej przyczyny żcia. Łaziłem ze schwytanym pająkiem w słoiku po sklepie i szukałem dla niego odpowiedniego schronienia. Wreszcie przed wejściem do sklepu wrzuciłem go do kratki odprowającej wodę deszczową. Była pusta i sucha bo dzisiaj deszcz nie padał, a to daje pająkowi czas na znalezienia sobie bezpiecznego lokum na zimę... no i mam nadzieję, że mu się uda bezpiecznie przetrwać... Pozdrawiam wszystkie panie cierpiące na arachnofobię i zapewniam, że mnie nic się nie stało gdy polowałem na tego kosmatego stwora... Buziaczki pa.

wtorek, 8 grudnia 2009

Dzień 283

Co za dzień! Od rana jestem na nogach... O 6:30 wystartowałem do przychodni rejestrować się do lekarza, potem poszedłem do sklepu. Jeździłem do hurtowni, rozkładałem i metkowałem towar. Po pracy urzędowałem w kuchni i dotrwałwem w niej aż do tej chwili... czyli do godziny 22:50... Jak widzicie po przybywającym tekście, pisze swojego wieczornego posta. Muszę się pochwalić, że dzisiaj po raz pierwszy w swoim życiu piekłem pasztet. Pewno wszyscy wiedzą jak piecze się pasztet, ale mimo to powiem, że robiłem go z trzech gatunków mięsa, wątróbki, róznych przypraw i dodatków o których nie wspomnę, bo gdy jutro okaże się, że pasztet wyszedł rewelacyjny, to mój przepis zachowam jako swoją własną receptę i tajemnicę... A co? Ma sie swoje sekrety... Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie ostygnie i będę mógł spróbować swojego dzieła... Na sama myśl leci mi ślinka... a Wam... też leci. Może zabrzmi to sadystycznie, ale niech Wam leci...a co ? Chcieliście żeby tylko mnie leciała...? I tak jestem w lepszej sytuacji od Was, bo za kilanaście minut polecę do kuchni i skubiąc z brytwanki bedę delektował się swoim wypiekiem! Powiem Wam jeszcze, że są szczęściarze, którzy załapią się na mój pasztet... hi,hi,hi... Buziaczki dla Was wszystkich... Pa. Właśnie podżarłem...pasztet jest rewelacyjny! Jednak jestem mistrzem! Przepis jest już tajemnicą!

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Dzień 282

Czy nam się to podoba, czy nie... jest już godzina 22:55, a to świadczy o tym, że w tej chwili piszę swojego codziennego posta. Tak ten świat jest zbudowany, że wszystko jest w ciągłym ruchu... wszystko w nim płynie, przemija i z każdą sekundą już jest inne niż przed chwilą było. Są w tym płynącym świecie jeszcze kamienie, zwierzęta, rośliny, ludzie i żywioły. Każda z wymienionych powyżwej postaci ma swoje właściwości, wymiar i czas. Żywioły są straszne i katastroficzne, ale i piękne. Drzewa tlenodajne miłe, kwitnące, wspaniałe i monumentalne. Kamienie twarde, zimne, piękne i długowieczne. Zwierzęta są przyjazne, wrogie, niebezpieczne, dzikie, ale i milusie, puszyste i wierne. A człowiek...? A człowiek ma te cechy wszystkie jednocześnie. Człowiek to struktura niezrozumiała, nieobliczalna, podła, niestała w uczuciach, przyjaźni i miłości. Ale potrafi być miła, kochana, jedyna... Czasem wspaniała, tkliwa i pełna prawdziwych i gorących uczuć...! Człowiek potrafi być twórczy, ale i destrukcyjny. Potrafi po innych ludziach iść do wyimaginowanych celów. Także jest bezlitosny, egoistyczny, zdradziecki i nieprzewidywalny. Ma jeszcze takie cech jak gołosłowność, pychę, i brak odpowiedzialności...! Potrafi w najmniej spodziewanym momencie znikać z pamięci innych ludzi i w taki oto sposób doszliśmy do sedna sprawy. Dzisiaj pojąłem, że wykrusza się kolejne ogniwo z mojego łańcucha znajomości... z łańcucha deklarowanych przyjaźni... czyli tak jak przewiduje zasada tego świata... z każdą sekundą już nic nie jest takie samo. A ja z każdą minutą jestem mądrzejszy... mocniejszy... a może głupszy...? Już wiem, że w tym świecie nic nie jest stałe! Wszystko co się pojawiło może zniknąć szybciej niż się tego spodziewamy... i tu potwierdza się moja mądrość o braku oczekiwań jakkolwiek rozumianych... Pozdrawiam wszystkich i życzę pięknych snów... Dobranoc.

niedziela, 6 grudnia 2009

Dzień 281

Za oknem bez przerwt słyszę puk, puk, puk; klap, klap, klap... Wiecie co to jest...? To krople deszczu spadając na blaszany parapet wydają takie dźwięki. Jest już godzina 22:45... a skoro jest już ta godzina, to znaczy, że siedzę tutaj i piszę swojego codziennego posta. Zaciekawiony tym klikaniem w parapet, wstałem od biurka i poszedłem do kuchni popatrzeć przez okno na zapłakany świat. Ciemno wszędzie, mokro i nieprzyjemnie. Grube krople deszczu rozbijając się o czarną nawierzchnię asfaltu tworzą sporej wielkości kałuże. Zrobiłem sobie kubeczek zielonej herbatki i wróciłem do pokoju dokończyć posta. Od wczoraj jestem zapracowany... dosłownie przed kilkunastoma minutami przerwałwem pracę. Dla tych, którzy nie zdają sobie sprawy z tego co robię powiem, że to trudna i wyczerpująca praca. Mam obolały kręgosłup i poprzecinane miniaturowymi nacięciami palce... To bardzo nieprzyjemne mimo, że tak maleńkie zranienia... Myślę, że jutro do godziny 9:45 skończę z tym fotelem bujakiem na dobre! Powiem Wam w zaufaniu i tajemnicy, że cieszę się, że nie daliściście mi przerwać pisania postów. Tak jak Wy i ja się już przyzwyczaiłem i wciągnąłem w to co robię. Świadomość, że gdzieś tam... kilkaset kilometrów dalej ktoś samotny, czy potrzebujący oczekuje jakiegoś wsparcia, czy mądrości zawartej w codziennych postach, dodaje mi chęć do wieczornego pisania. Powiem Wam, że to miło wiedzieć, że jestem potrzebny i że ktoś czeka na moje posty. To takie zobowiązujące i ważne... więc o całkowitym przerwaniu nie może być mowy... ale czasem jakaś przerwa na zregenerowanie myśli mi się przyda... Ciesze się, że jesteśmy tu i mamy siebie wzajemnie... Dobranoc Kochani...

sobota, 5 grudnia 2009

Dzień 280

Zerknąłem przypadkiem na zegarek i widzę już godzinę 23:30. A więc najwyższy czas zabrać się do dzisiejszego posta, który ma być ostatnim z serii codziennych postów pisanych moją ręką od tylu dni. Nigdy nie nawaliłem i każdego dnia pisałem systematycznie codziennie post za postem. Tylko dwa razy napisałem z opóźnieniem... ALE TO TAK JAKBY NIE Z MOJEJ WINY, TYLKO Z POWODU MOJEJ NIEOBECNOŚCI W DOMU. Wy moi wierni czytcze też nie nawaliliście! Chociaż nie robicie codziennych wpisów, bo przecież nie oto chodzi by codziennie z musu pisać co nam ślina na język przyniesie ku próżności mnie... autora tego bloga. Najcenniejsze są wpisy płynące z serca i potrzeby własnego wnętrza i takie najbardziej mnie cieszą! Wiem i czuję, że jesteście ze mną myślami i czasem w bespośrednich spotkaniach... i to jest to czego mi potrzeba. Włączyłem na słuchawki muzykę, którą uwielbiam: Gothic metal... a dzisiaj konkretnie słucham zespołu "Within Temptation". Zawsze to robię w trudniejszych chwilach, bo przy tych dźwiękach doznaję wyciszenia, relaksu i czasem wpadam w medytację... lub jakieś głębokie przemyślenia. Dzisiaj Mój Dżordż podsunął mi cytat z Bibli o Sodomie i Gomorze: Czy zniszczysz to miasto gdy będzie w nim tylko 10-ciu sprawiedliwych? Nie zniszczę gdy będzie 10-ciu sprawiedliwych - usłyszał. A zniszczysz to miasto gdy będzie tylko jeden sprawiedliwy i odpowiedź: Nie zniszczę - gdyby znalazł się w nim choć jeden sprawiedliwy! Tak i ja nie przestanę pisać choćbyś została tylko ty jedna Droga Wiesiu... Czytając to co piszesz wraca we mnie wiara w moje widzenie człowieka i jego szczere uczucia do innych ludzi! Ja nie opuszczam swoich przyjaciół... szczególnie w potrzebie! Pamiętasz...? Powiedziałaś mi kiedyś, że jestem Twoim pryjacielem, a ja jestem Twoim... I na szczęście nie jesteś tylko jedną z grona prawdziwych przyjaciół! Mam ich jeszcze kilku... Mimo, że to nie wielu... jednak są i będą zawsze... Wszak to nie o ilość chodzi, tylko o jakość uczuć jakie macie do całego świata, swoich znajomych i przyjaciół! A teraz załączę resztę zwrotek wiersza, który zaprezentowałem wczoraj... Oto one:


Serce tęskne rwie się w drogę,
Chce wędrować obcym szlakiem.
Mknę po niebie w czułym pląsie
I chcę tańczyć z polnym makiem.

Bądź mi makiem, tym z polany,
Narkotykiem bądź mym także.
Gdy odurzysz mnie rozkoszą…
Porwę w gwiazdy cię… a jakże.


Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 30.11.2009 r.

piątek, 4 grudnia 2009

Dzień 279

Właśnie dochodzi godzina 22:10 a ja już stałym zwyczajem zabrałem się do pisania codziennego posta... Dzisiaj chcę powiedzieć, że na skutek zawirowań ostatnich dni, odstąpię od codziennego pisania moich postów... Wszystko się zmienia na skutek zdarzeń, których doświadczam od poniedziałku [02.12.2009.]tego tygodnia. Jest to smutny splot zdarzeń dotyczących bezpośrednio mnie i bijacych brutalnie w moje uczucia... Te uczucia o których tyle już pisałem na moim blogu. Nie wiedzieć dlaczego znikają z mojego życia przyjaźnie - te trwałe, które miały trwać wiecznie! I te które nie zdążyły się jeszcze dobrze umocnić. Nie chcę się nad tym rozwodzić... więc powiem tylko, że to trudny dla mnie czas i pełen przemyśleń o tych wydawać by się mogło stalowych przyżeczeniach. Na skutek tych przemyśleń dochodzę do wniosków, które z całych sił odrzucałem od siebi całymi latami. Dały mi one dużo refleksji nad stałością wzorców i doktryn tego świata. W związku z tym podjąłem pracę nad poematem pod tytułem: "Dwudziesta trzecia apokalipsa". Jak zakładam będzie to monumentalne dzieło na miarę epoki. Będzie o niespotykanej skali i scenerii w realiach ludzkich relacji miedzy sobą... Więcej już nic nie powiem...! Powiem jeszcze tylko to, że prace są już mocno zaawansowane i, że po ukończeniu zamierzam odczytać publicznie 23-cią apokalipsę nad kaskadą w parku skaryszewskim... Nie wiem kiedy to nastąpi, może to być jeszcze w tym roku! Jednak za to głowy nie dam, bo jak wspomniałem będzie to obszerne dzieło.... A dzisiaj zaprezentuje Wam mój nowy wiersz. Oto pierwsze jego zwrotki:

Zew nocy

Lubię słuchać śpiewu nocy…
Zwłaszcza kiedy płonie ogień.
Lubię marzyć w blasku nieba,
Kiedy w górę strzela płomień.

Lubię wtulać głowę w dłonie,
Liczyć gwiazdy nad chmurami.
Pragnę lecieć razem z myślą…
Gdzieś wysoko nad brzozami.

Słysząc głos instynktu życia,
Chłonę dotyk czułych dłoni…
W nikłym blasku widzę prawdę,
Kto mnie pragnie, a kto stroni.

czwartek, 3 grudnia 2009

Dzień 278

Dzisiaj rozpocząłem pisanie posta o godzinie 21:50... czyli nie tak późno jakby o tym mówiła całkowita ciemność za szybami mojego wielkiego okna. Chciałbym powiedzieć, że tematem wczorajszego posta wywołałem spore zamieszanie. Okazało się, że utożsamia się z nim wiele osób [otrzymałem sporo informacji na prywatnego maila] i to nie tylko od tej gorszej strony, ale i od tej, która jest tą stroną spotykającą się z uporem stosowanym w ich życiu przez inne osoby. Zanim wypowiem własne zdanie, chcę zaznaczyć, że zbieżność tematu i moje wywody nie są kierowane do nikogo personalnie. Kto utożsamia się z tym co piszę i kto miałby ochotę tak się poczuć oświadczam, że to czysty przypadek, ale jeśli są osoby, które poczuwają się do tej roli...zamiast się boczyć, może warto by było zastanowić się nad sobą i nieco spuścić z obranej postawy życiowej. Czasem warto posłuchać co inni mówią... Tak więc okazało się, że tym tematem trąciłem wielkie mrowisko... i to jeszcze bardzo krótkim kijem! Wniosek z tego płynie taki, że skoro spotkałem się z tyloma wypowiedziami i to jeszcze skrajnie różnymi to znaczy, że poruszony wczoraj temat wcale nie jest taki odosobniony. Ale cóż można zrobić by ludzie nie byli zawzięci, zapalczywi i tak nieustępliwi... chyna niewiele. Można tylko mówić o tym na głos i poddawać pod dydkusję większej ilości innych ludzi... może na skutek wywiązującej się dyskusji otworzy ktoś swoje mocno zaciśnięte powieki i zweryfikuje swoje działanie. Daj Boże, żeby tak było... choć ja w to nie wierzę! Wydaje mi się, że życiowy upór jest tak mocno zakorzeniony, że nie da się tego tak łatwo zmienić... Pozdrawiam wszystkich i mam nadzieję, że dzisiaj będzie mniej obrażonych...!

środa, 2 grudnia 2009

Dzień 277

Skoro to piszę, to znaczy, że jestem po pracy i w miarę odizolowany od codziennych i obowiązkowych zajęć. Tak więc jest godzina 21:10. Od trzech dni czuję się źle. Jestem osłabiony i mam różne dolegliwości związane z funkcjonowaniem organizmu. Ale mniejsza o to... chcę powiedzieć, że po dwóch dniach większego luzu, wypadałoby napisać coś poważniejszego. Najlepiej o czymś co zdarza nam się każdego dnia... albo po kilka razy dziennie. Po wstępnym przemyśleniu doszedłem do wniosku, że warto by napisać kilka zdań na temat uporu... zawziętości i nieustępliwości. To są cechy dość często spotykane w naszym życiu codziennym. Dlaczego tak się dzieje, że całkiem pokaźna część ludzi właśnie taka jest! Właśnie tak się zachowuje i nie chce ustąpić ze swojego stanowiska nawet na centymetr! Czy ta zawziętość dodaje im mocy...? Dodaje odwagi... splendoru...? A może daje im poczucie władzy nad innymi, a to z kolei sprawia, że czują się kimś lepszym od całej reszty ludzi...? A możę robią to z braku uczuć i szacunku do innego człowieka...? Zadziwiające jest to, że w tych działaniach są tak zapalczywi jak hazardziści. Często tak jest, że nie mając racji trwają w swoim uporze aż do upadłego. Niejednokrotnie ryzykując utratę własnej wiarygodności, trwają nadal przy swoim. Na skutek tych irracjonalnych zachowań potrafią postawić całe swoje życie pod znakiem zapytania byleby tylko nie przyznać komuś racji. Pomijając już całkowite przyznanie się do błędu, nawet nie potrafią zgodzić się na polubowny kompromis...! Co za upór tkwi w tych ludziach, którzy to na skutek nieustępliwości potrafią doprowadzić do rozpadu małżeństa, związku mniej oficjalnego, przyjaźni, a nawet potrafią doprowadzać do rezygnacji z tak wielkich uczuć jak przyjaźń miłość i sympatia...! A więc już po staremu, powiem: Konia z rzędem temu kto to potrafi zrozumieć!

wtorek, 1 grudnia 2009

Dzień 276

Szybko zerkam na zegarek i widzę godzinę 22:15, a to oznacza, że siedzę tu i piszę codziennego posta. Jak już wszyscy czytacze zdążyli zauważyć, dzisiaj mamy pierwszy dzień grudnia. Jest to ostatni miesiąc tego roku... a to oznacza, że z dniem 31.12.2009 skończy się ten rok. Na pewno dla każdego z nas był inny i przynosił inne wrażenia. I tak dla jednych był dobry, dla innych średni na jeża, a dla jeszcze innych całkiem do bani. Dla mnie nie był najlepszy finansowo. Obfitował w duże wydatki, mniejsze zarobki, a nawet kradzieże mojego mienia. Nie byłbym sobą gdybym tylko na niego narzekał. I tak jeśli chodzi o moją twórczość był bardzo dobry. Napisałem kilkadziesiąt wierszy kilka długich poematów i z pięćdziesiąt stron na A-4 drugiej książki. Miałem wespół z Wojtkiem wernisaż i poznałem wspaniałych przyjaciół, którzy stali przy mnie murem, byli wierni do końca i przy wielkim nakładzie swojego czasu i poświęcenia... bezinteresownie pomagali przy organiaowaniu wernisażu... Ba nawet byli przy mnie w trudnych momentach takich jaką dla mnie była kradzież w moim mieszkaniu... Na szczęcie przy ich wsparciu szybko pogodziłem się z tym przykrym doświadczeniem... Jeszcze raz piękne dzięki wam wszystkim... cieszę się, że nie jestem sam...

poniedziałek, 30 listopada 2009

Dzień 275

W tej chwili spojrzałem na zegarek i dostrzegłem na nim godzine 21:30 ale zabrać się za posta nie mam ani chęci, ani nie mam pomysłu co miałbym dzisiaj napisać...
Siedzę tutaj... przy komputerze i zerkam przez szparę w zasłonach na świat za moim wielkim oknem. Prawie nic tam nie widać oprócz cimnej i chłodnej ściany granatowej nocy. Zaledwie kilka metrów ode mnie sterczą tylko kikuty opadłych z liści gałęzi bzu. Paterzę na nie, a one wzbudzają we mnie obraz przemijania... jakiegoś tragizmu. Od środka dokładnie czuję to uśpione na zimę drzewo...tak jakby mi mówiło: z mojego punktu widzenia ty też tak wygladasz!!! Myślę sobie, ze ono ma rację... bo w tym świecia zawze ktoś kogoś z czegoś obdziera! Odrywam wzrok od tego kikuta i przenoszę go na monitor... Patrzę w ekran LCD i widzę coś czego nie rozumiem... jakieś ikony, kolory i las który jest moja tapetą. Ten las od dziadka... gdzie byłem latem i go fotografowałem aparatem, który mi ukradli... Jak to dobrze, że przeniosłem las do komputera... przynajmniej on mi pozostał z całego sprzetu do fotograsowania. Mam totalną pustkę w głowie. Dzień miałem trudny emocjonalnie... więc nie będę wysilał szarych komurek, bo mogą mi się jeszcze przydać do pisania wierszy... no i książkę także chcę ukończyć... a jest dopiero 70 stron na formacie A-4. Tak więc pożegnam wszystkich czytaczy i pójdę na spoczynek. Dobranoc.

niedziela, 29 listopada 2009

Dzień 274

Powoli zbliża się noc ciemna i głucha. O takiej porze wszystko co żyje rytmem dziennym szuka sobie schronienia i zapada w cykliczną drzemkę, by odpocząć i zregenerować siły witalne… czasem stresy wywołane przykrymi zdarzeniami dnia powszedniego. Tak więc jest już godzina 20:25 a ja niezmiennie od 274 dni jestem tu i piszę swojego, ale i waszego już posta.
Dzisiaj chciałbym napisać kilka zdań na temat odpowiedzialności za swoje słowa i czyny. Każdego dnia dzieje się wokół nas tyle różnych rzeczy… Często dzieje się tak, że po prostu zapominamy o tym co mówimy i robimy każdego przeżytego dnia… Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby to wynikało li tylko z zapomnienia. Często jest tak, że nie dostrzegamy właściwego sensu i wagi jakie mają znaczenie dane nam słowa, czyli złożenie przyrzeczenia. Jaką mają siłę i moc… i jaką niosą odpowiedzialność. Bywa i tak, że w sposób celowy żeby nie ponosić odpowiedzialności, zwalamy odpowiedzialność na innego człowieka. Jest to bardzo wygodne bo nie musimy tłumaczyć się z niedotrzymanego słowa. Nie musimy się wstydzić własnej słabości, ani brać za to odpowiedzialności. Próbuję rozgryźć mechanizmy takiego działania, bo dla mnie wszystko jest jasne...! Skoro deklaruję komuś pewne działania, muszę być odpowiedzialny i być przede wszystkim pewnym, że to co deklaruję jest w moim sercu szczere i prawdziwe… Jeśli jest dana deklaracja niepewna i nie do końca szczera, nie rzucam obietnic na próżnio, bo zdaję sobie sprawę ze mogę kogoś zranić… Poza tym jaki sens jest w składaniu obietnic, których potem nie można wypełnić… czyli dotrzymać zgodnie z obietnicą…! O wiele uczciwiej jest nie mówić nic i nie zapewniać o czymś czego nie wypełnimy… Znaczenie słów także ma olbrzymią wagę i moim zdaniem z tego ciężaru gatunkowego trzeba zdawać sobie sprawę… Nie każdy w ten sam sposób rozumie słowa i różne terminy mowy ludzkiej. Jednym z najlepszych przykładów jest Wypowiadanie zwrotu „Jak sobie życzysz”. Jeśli miało by to wydźwięk alternatywy w zjedzeniu ciastka, jak najbardziej należy to traktować jako zwrot grzecznościowy, taki uprzejmy. Ale jeśli mamy podejmować ważną decyzję dotyczącą …na przykład wspólnego bycia… albo podejmowaniu decyzji o ślubie... wtedy taki grzecznościowy zwrot „Jak sobie życzysz” już nie jest taki uprzejmy…! Wtedy w moim rozumieniu znaczy to nic innego jak: Nie zależy mi na tobie, albo mam cię gdzieś i to co wybierzesz jest mi obojętne! A to już jest w skutkach bardzo smutne i uzmysławia nam, że ta osoba nie ma dla nas w swoim sercu porządnego, prawdziwego uczucia i jasno nam pokazuje kim tak naprawdę dla niej [niego] jesteśmy! Tak więc zanim cokolwiek zdeklarujemy, a nie jesteśmy pewni czy dotrzymamy słowa, lepiej się wstrzymajmy z obietnicą. Jeśli nie znamy dokładnie znaczenia danego zwrotu lepiej go nie używajmy bo możemy bardzo łatwo kogoś zranić!

Dzień 273

Och... co za wieczór! Ale czy to jeszcze jest wieczór...? Przecież jest godzina 2:00 a więc niedługo będzie ranek...Tak czy siak, czy ranek czy wieczór piszę jeszcze wczorajszego posta. Dopiero wróciłem do domu. Nie jestem zmęczony, ani przejedzony. Andrzejki w naszym wydaniu były zajebiste. Laliśmy wosk przez wielkie oczko starego klucza... to co wylałem ułożyło się w woskową twarz Józefa Piłsudskiego... wszyscy ze mną na czele i to jednogłośnie stwierdzili, że zostanę przywódcą...!I to jeszcze wielkim bo twarz wodza Piłsudskiego o tym świadczy. Niesamowite... zastanawiałem się nad tym, bo skoro miłbym zostać przywódcą, to z jakiego powodu...? Czy tematy jakie poruszam, piszę i używam w swoich postach i wierszach mogą w przyszłości skupić przy mnie ludzi i zwolenników moich treści...? Zdaję sobie sprawę z tego, że są inne niż myśli u ogółu ludzi. Moje przemyślenia i niektóre wiersze, często wyprzedzają nasze czasy. Piętnują ludzkie zachowania i obyczajność. Nawołują do miłości i przyjaźni szczerej i bezinteresownej... ale czy to wystarczy by sprawdziła się dzisiejsza andrzejkowa wróżba...? Nie wiem... ale wiem, że czas pracuje na moją korzyść... i wcześniej czy później dowiem się tego... Powiem jeszcze na koniec, że kopytka w moim wydaniu były strzałem w dziesiątkę... wszyscy bez wyjątku zajadali się nimi i chwalili za doskonałość... oczywiście ze skwarkami ze słonimy były najlepsze! Tym którzy nie mieli możliwości spróbować takiego jedzenia powiem... Wyżerka była super... wszystko rozpływało się w ustach... I nie martwcie się, mogę zrobić dwa razy więcej kopytek, a Ela tyleż samo pysznych krokietów z pieczarkami i siekaną kapusta... Jeśli bedzie kiedyś jeszcze taka okazja by częstować nimi moich WIERNYCH!!! I ZAJEBISTYCH przyjaćiół... napewno je zrobię dla wszystkich obecnych! A teraz pójdę już spać...Dobranoc i Dięki wam, że jesteście... warto dla was robić choćby i pięć razy więcej kopytek! Buziaczki.

piątek, 27 listopada 2009

Dzień 272

Właśnie piątek dobiega końca. Jutro jest sobota...teoretycznie dzień wolny od pracy, czyli dzień odpoczynku. Ale ja nie mam odpoczynku nawet w sobotę... A tak na marginesie jest już godzina 22:45 a to znak, że tu siedzę i pisze posta. Dziwicie się dlaczego nie będę miał ODPOCZYNKU...? Ano dlatego, że zdeklarowałem się zrobić kopytka ze skwarkami ze słoninki dla 11 dorosłych osób. Przyznacie sami, że to dużo pracy w kuchni jak na jednego kucharza...! Ale nie o tym chciałem pisać. Nie wiem dlaczego, ale od rana chodzi mi po głowie temat "Serce". Niby nic nadzwyczajnego... ot jakiś tam ważny organ wewnątrz każdego człowieka. Bije, pompuje krew do każdej nawet najmniejszej części naszego ciała i swoją nieustanną pracą, daje nam możliwość życia. Jednak nie o takim sercu chcę pisać...! Fascynuje mnie serce jako siedlisko ludzkich uczuć... szczególnie uczucia miłości...! Co prawda nie ma dowodów na to, że miłość umiejscowiła się w sercu, ale że tam znalazła swoja siedzibę każdy z nas... szczególnie ci którzy kochali prawdziwie, wiedzą od dawna i nie budzi to w nich żadnych wątpliwości. Czy dowodem na to, że w nim mieszka miłość jest ściskanie i przyśpieszony rytm, szczególnie w przypadkach gdy coś złego dzieje się z obiektem naszej miłości...? A co dzieje się w sercu kogoś kto zaznał odtrącenia szczerej miłości...? Czy też przyspiesza, ściska i jest rozedrgane...?!! A czy w takim przypadku wyciska łzy z oczu i powoduje czarną rozpacz... daje ogromną tęsknotę i niewypowiedziany żal. I wreszcie czy porzucone serce potrafi wywołaś złość, nienawiść i chęć odwetu na osobie, która odtrąciła bezceremonialnie miłość. Moim zdaniem nie wywołuje takich destrukcyjnych uczuć. Uważam, że jeśli jest w nas prawdziwe uczucie miłości... nigdy nie będziemy działać z chęci zemsty. Nie będziemy szukać zapłaty za wyrządzona krzywdę... Ci którzy kochają szczerym i wielkim uczuciem, zawsze będą kochąć tak samo jak przed odtrąceniem. Myślę, że tylko stracą energię do życia, że usuną się w cichy kącik i tam w skrytości duszy będą cierpieć do końca życia... Jest wielce prawdopodobne, że wraz z upływającym wolno czasem cierpienie złagodnieje i osłabnie na tyle, że da się normalnie żyć... Ale napewno nigdy nia zniknie całkowicie, bo kto raz pokochał, będzie kochał niezmiennie... i do końca swoich dni...!!!

czwartek, 26 listopada 2009

Dzień 271

Mamy już godzinę 22:55 a więc przyszedł czas na codziennego posta. Tak więc dzisiaj napiszę o uczuciu tęsknoty. Na początek należy zastanowić się nad tym, czym właściwie jest tęsknota...? Wydaje się to sprawą jasną i nieskomplikowaną... ale czy faktycznie tak jest...? Myślę, że tęsknota jak większość uczuć jest wieloraka i jest pewnego rodzaju potrzebą. Na ogół tęsknimy za czymś... jeśli za czymś to można by założyć, że jest formą niedoboru danej rzeczy... jeśli łagodna tęsknota przybierze formę skrajną, będzie już uzależnieniem... czyli przerodzi się we wredne uczucie destrukcyjne... a takiego nikt z kontrolujacych własne życie ludzi nie chce. Często zdarza się nam tęsknić za kimś. Może to być za kolegą, koleżanką, rodziną, partnerem [ką],ulubionym zwierzakiem, dziećmi, przyjaciółmi...! Skąd bierze się taka forma tęsknoty...? Co najmniej z dwóch powodów. Pierwszy i zasadniczy wywodzi się z samotności. Drugi nie mniej ważny ma podłoże uczuciowe i na tych dwóch się skupimy. Strach to z pozoru destrukcyjne uczucie, ale nie koniecznie zgubne. Może być otwierające nowe drogi, albo budujący lepsze światy i układy! Jednak mnie chodzi o ten nasz przyziemny strach przed samotnością... i to właśnie przed samotnością bronimy się w ten sposób, że za wszelka cene...zwodząc i nie mówiąc prawdy, czasem kłamiąc i oszukując staramy się pozyskać kogoś kto zostałby przy nas na dłużej. Taki układ nie przetrwa długo, bo wcześniej czy później okaże się, że ten[ta] zwabiony na siłę ma tyle wad, że nie daje się znim wytrzymać. Wtedy rozchodzimy się i jest po sprawie. Co się jednak dzieje gdy ten osobnik ściągnięty na siłę nam zawierzy i pokocha prawdziwie i gorco...??? Ano będzie żył w nieodwzajemnionym uczuciu. Będzie wykorzystywany i lekceważony. Będzie odpychany i ośmieszany przez długie miesiące a nawet lata. W końcu osoba bez miłości do niego znajdzie kogoś kogo być może trochę pokocha i porzuci tego który bardzo kochał...!!! Czy to nie czysta forma egoizmu... bawić się cudzymi uczuciami!!! Wreszcie odtrącić je bez poczucia winy i odejść jak gdyby nigdy nic się nie stało? Nie lepiej i uczciwiej było być samotnym i w ten sposób nie krzywdzić cudzych uczuć!!! Pewnie tak... gdyby nie ten strach i egoizm... A więc należałoby powiedzieć: jesteś usprawiedliwiony bracie... idź i nie grzesz więcej!

środa, 25 listopada 2009

Dzień 270

W tej oto przelotnej chwili ziemskiego istnienia, mija godzina 19:20 a to znak, że właśnie zabrałem się za pisanie kolejnego posta. Dzisiaj na mgnienie oka zajrzało do mnie słoneczko… jego cieplutki promyk na moment rozjaśnił moje myśli. Jego jasność i ciepło na sekundę rozgrzało moją postać… zanim zdążyłem nasycić nim wzrok okryły jego nieśmiały blask, ciemne chmury jesieni… i do końca dnia już nie miałem drugiej takiej okazji by poczuć na swoim ciele jego ciepłotę. W dniu dzisiejszym chłód i szarość jesieni powtórnie zwyciężyła… Patrząc nieco wstecz widzę, że od odejścia lata wszystkie kolejne miesiące są zimne, dżdżyste i bez słońca… chmurę chmura okrywa i jest niesympatyczne wrażenie zapomnienia. Poprzedniego roku jesień obfitowała ciepłem w wielu dniach i nawet całych tygodniach, i do takiej właśnie najczęściej wracam wspomnieniami. Cóż jednak można poradzić na takie zawirowania! Jedno co można zrobić to tylko pogodzić się i zaakceptować taki stan rzeczy. Z uwagi na bezsilność człowieka do przemijającego biegu natury trzeba poddać się bez szemrania biegowi jesiennego czasu… bo potem… może być jeszcze gorzej… bo potem już tylko zima nastanie! Tak więc bez zbędnych emocji, staram się nie ulegać złym nastrojom… bo tak naprawdę stresem i skaczącym ciśnieniem można tylko sobie krzywdę zrobić…! W związku z tym pójdę do kuchni zrobić sobie pyszną jajecznice na skwarkach ze słoniny! A co mi tam… jak szaleć to szaleć – usmażę na noc z trzech jaj z podwójnymi żółtkami… już widzę jak niektórym czytaczom ślinka leci… więc nie oblizujcie się na myśl o mojej jajecznicy tylko marsz do kuchni i zróbcie to samo co ja! Poprawa byle jakiego humoru gwarantowana… Dobranoc

wtorek, 24 listopada 2009

Dzień 269

Jest już godzina 21:40 a to oznacza, że piszę właśnie kolejnego posta. Od wczesnego rana... to znaczy od kiedy wstałem z łóżka i byłem już na nogach, wiał silny i zimny wiatr. Chmury zakryły szczelnym całunem ciepło i złoty blask pięknego słońca, Czy będzie tak podle i smutno aż do końca miesiąca...? Całości dopełniał padający od czasu do czasu niewielki deszcz. Swoim klimatem powodował przygnębiające wrażenie ponurej i zimnej jesieni. Jednak dwa razy w ciągu całego dnia słońce ledwie błysnęło i zanim się zdążyło pojawić, zniknęło ponownie za gęstymi chmurami. Będąc pod wpływem takiej pogody myślałem o wielu sprawach i tematach. Wszystkie wydają się być ważne i godne przemyślenia, a nawet zaprezentowania na moim blogu. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że napiszę kilka zdań na temat kultury i dobrych manier w korespondencji. W przeciwieństwie do starych, mamy dzisiaj całą gamę różnych możliwości korespondencji. Mamy tak jak dawniej listy [jednak one już należą do rzadkości, mamy SMS-y, mamy MMS-y, mamy pocztę mailową, wiele innych komunikatorów, telefony stacjonarne i komórkowe, które pozwalają nam rozmawiać z każdej części świata... nawet z łazienki! To wszystko umożliwia nam lepszy kontakt... szybszy i łatwiejszy przekaz wszelkich wiadomości... ale czy to zwolniło nas z od dawna stosowanych zasad i dobrych manier w korespondencji...? Otóż NIE! Czy wolno nam teraz nie odpisywać na wiadomość jakkolwiek przesłaną...? Z pewnością NIE! Czy teraz do dobrych manier w korespondencji należy nieodpisywanie i tym samym lekceważenie rozmówcy... Zdecydowanie NIE! Niestety często spotykam się z takim zachowaniem. Mało tego, że próżno wyczekuje re-wiadomości... i to jeszcze od osób bliskich z którymi utrzymuję stałą korespondencje, ale nawet spotykam się z takim zachowaniem, które wręcz jest niesmaczne. Niektóre osoby odchodzą w trakcie bierzącej wymiany pisanych zdań bez uprzedzenia, że chcą zakończyć rozmowę pisaną... ot tak odchodzą i już... a ja i wielu z nas siedzimy przy kompie i czekamy, i czekamy, i odpowiedź nie nadchodzi... Aż chce się zapytać: O jakim szacunku marzy ten który innym takiego szacunku nie daje...!? O jakim poważaniu marzy ten który nikogo nie poważa...!? Czasem ludzie i ich wyobrażenie dobrych manier mnie zadziwiają... Kim jesteśmy... kim chcemy być skoro nie potrafimy dawać sobie tak małych uprzejmości!!!???

poniedziałek, 23 listopada 2009

Dzień 268

Jak ten czas leci...! Praca, potem warsztat na którym zbałamuciłem cztery godziny. A to dlatego, że zaciął mi się zamek w tylnych drzwiach Pajero i pękła sprężyna w fotelu kierowcy. Pierwsze skutecznie utrudniało korzystanie z części bagażowej samochodu, a drugie powodowało, że krzywo siedziałem podczas prowaczenia auta i nie dawało komfortu jazdy przy nieco dłuższych odcinkach. I jedno i drugie dawało mi się dobrze we znaki i musiałem coś z tym fantem zrobić. W tej chwili jest godzina 20:35 a to nakazuje mi bym napisał kolejnego posta. Od jakiegoś czasu korci mnie by napisać o cierpieniu ludzi w samotności. Chodzi mi o takich cierpiących, którzy na skutek nieśmiałości, skrytości, braku zaufanej osoby, czy wstydliwości nie mogą wyjawić komukolwiek swojego kłopotu, czasem tragedii, jakiegoś krępujacego schorzenia, czy cierpienia z powodu odtrąconej miłości...! Zastanawiałem się nad tym cierpieniem w samotności dość długo i doszedłem do wnioski, że wszyscy ci ludzie cierpią dwakroć więcej niż ci, którzy mają swojego przyjaciela, spowiednika, czy zaufaną osobę, której mogą opowiedzieć o swoim cierpieniu...! Bardzo trudno jest wyrokować, które z tych cierpień jast nawiększe, najgorsze i najtrudniejsze do wytrzymania. Wydawać by się mogło, że wszystkie są jednakowo bolesne... ale czy rzeczywiście tak jest...? A czy można w ogóle stopniować kaliber takego bólu i utrapienia...? Kto jest w stanie powiedzieć, że trudniej jest znosić chorobę od odtrąconej miłości. Kto zagwarantuje, że ból samotności jest łagodniejszy od bólu wstydu...!? Myślę, że tylko ten może skutecznie się wypowiedzieć, kto sam doświadcza jednego z tych cierpień. Myślę, że to kwestia ściśle indywidualna... i dla każdego z osobna ma największy ciężar gatunkowy...! A to jasno nam mówi, że choćby najłagodniejsze cierpienie dla jednego, dla innego człowieka będzie najcięższe...!!!
A teraz kolej na ostatnie ze zwrotek prezentowanego wiersza... oto one:

Choćżem wolny przedstawiciel,
Jakąż wolność mam w tej roli…?
Rycerz – damski – wybawiciel,
Wziął mnie żywcem do niewoli.

Wtedym z siodła babę zrzucił…
Krzyczę głośno – naprzód gniada!
Rwij bom wspólny jasyr skrócił,
Pędź galopem w kraj sąsiada…

Szkapa w uśmiech pysk wydęła,
Łeb zadarła… wierzga nogą…
Jeszcze stojąc – lekko drgnęła
I piaszczystą zwiała drogą…

Bogdan Chmielewski

niedziela, 22 listopada 2009

Dzień 267

Dzisiaj miało być ciepło, ładnie i pięknia... a było pochmurno, zimno i byle jak... to z pewnością osłabiło wiele dobrych nastrojów i humorów... W tej chwili jest godzina 19:35 a więc skoro to czytacie, to znaczy, że napisałem tego posta. Ostatnio modny i dość dobrze nagłaśniany temat wieprzowej grypy, niejedną osobę wpędza w kompleksy i strach przed utratą zdrowia i życia... i to nie z powodu grypy tylko szczepionki, która budzi więcej strachu niż sama choroba. Media naprzemian straszą grypą i szczepionka... Co wybrać by czuć się bezpiecznie i mieć komfort psychiczny bycia w tym zwariowanym i sztzucznie napędzanym świecie ludzi biznasu farmaceutycznego...? Ano według mnie najlepiej wybrać zdrowy rozsądek. Ja w obliczu powikłań i umieralności ludzi zaszczepionych, będę unikał przyjęcia tej zarazy. Zastosuję szeroko rozumianą profilaktykę i wzmocnię swój system immunologiczny przyjmowaniem większej ilości cynku i srebra koloidalnego... i jedno i drugie jest niezbędne do dobrego funkcjonowania organizmu... Poza tym sami znawcy tematu grypowego podają w mediach, że wieprzowa grypa nie ima się ludzi silnych i właściwie przygotowanych mikroelementowo. Będę unikał większych skupisk ludzkich i nie będę brał na siebie nadmiernego ryzyka, jakim jest nierozważne stosowanie higieny osobistej... No i najważniejszą sprawą jest zaprogramowanie podświadomości na zdrowie i nie chorowanie na wieprzową grypę i inne świństwa tego biologicznego świata...
A teraz już czas zamieścić następne zwrotki mojego wiersza... oto one:

Dech wstrzymuję, potem śmiało,
Skaczę prosto w krzepkie ręce.
Babsko w zbroi rechotało…
Że się z jarzma nie wykręcę.

Umieszczając mnie na szkapie,
Sadza przodem wprost do jazdy.
Klacz z wysiłku głośno sapie,
A mój zbawca liczy gwiazdy,

O uczuciach wierszem ględzi,
Ślubów w chwale wyczekuje,
O piętnastce synów zrzędzi,
A mnie wszędzie obmacuje…

sobota, 21 listopada 2009

Dzień 266

Dzisiaj wyjątkowo zacznę pisać posta już o tej porze... jak na mnie to niebywała pora... w tej chwili jest godzina 17:30. A więc bez dalszego wyjaśniania zabieram się za pisanie posta. Rzadko się odnoszę do wpisów moich wiernych i tych nowych czytaczy, jednak temat wczorajszego posta wstrząsnął paniami, które przekroczyły już pięćdziesiątkę... i muszę napisać maleńkie sprostowanie. Rumienię się moje miłe panie! Rumienię... i to bynajmniej nie z powodu mojego niby nietaktu! Kłaniają się moje wcześniejsze posty o umiejętności słuchania i dokładnym czytaniu tego co mówi i pisze każdy rozmówca...! Nigdzie nie napisałem, że skala po czterdziestce, kończy się tuż przed pięćdziasiątką! I tu posłużę się swoim własnym cytatem: "zwłaszcza kobiety... te najpiękniejsze są po czterdziestce... takie dojrzałe, pełne wdzięku i wspaniałej urody... Takie najbardziej działają na moja wyobraźnię i powodują, że nie przechodzę obok nich obojętnie... Tylko zawsze wlepiam w nie swoje siwe oczy..." To daje niemal nieograniczoną rozpiętość wiekową... byle by tylko te wszystkie młodo wewnętrznie czujące się panie, miały co pokazywać mężczyznom. Z mojego męskiego punktu widzenia, takim miejscem niewątpliwie są ładne, jędrna i duże piersi... Jeśli będą dbały o swoje zewnętrzne powłoki z takim skutkiem by było na czym oko położyć, będą spać spokojnie... bo dojrzali faceci będą się gapić na nie aż rumieńców dostana!
A teraz dołączę kolejne zwrotki mojego wiersza... oto one:

Jam świadoma przedsięwzięcia,
Nie pozwolę zgnić Ci w lochu.
Rzuć się z wieży w me objęcia
Nim użyję w murach prochu.

Patrzę w przestrzeń niespokojną,
Któż tam grozi mi wybuchem…
A spostrzegłszy postać zbrojną,
Prę na okno chudym brzuchem.

Myślę sobie wchodząc w otwór,
Muszę zbawcy paść w ramiona,
Zanim z sieni wściekły potwór,
Drzwi komnaty mej pokona…

piątek, 20 listopada 2009

Dzień 265

Dzisiaj - o dziwo, chmury zniknęły i wyszło piękne i ciepłe słoneczko. Grzało pięknie jak na tą porę roku... a to jak się domyślacie wielu ludziom poprawiło nastroje i humory. W tej chwili minęła godzina 21:20 i fakt ten sprawia, że zaczynam pisać codziennego posta. Powoli zbliża się koniec roku, a to jak zwykle uruchamia we mnie myśli o przemijaniu... Za dwa misiące będę starszy o następny rok... w lustrze dojrzę kolejnego siwego włosa w mojej brodzie... co prawda mam już ich w niej prawie same siwe i za kilka miesięcy może okazać się, że już nie ma co siwieć, bo wszystkie włosy są już siwe. Nie robi mi to żadnego zmartwienia ponieważ ja akceptuję każdą formę swojego życia... Uważam, że każdy wiek ma swoje piękno, smak i wymowę... zwłaszcza kobiety... te najpiękniejsze są po czterdziestce... takie dojrzałe, pełne wdzięku i wspaniałej urody... Takie najbardziej działają na moja wyobraźnię i powodują, że nie przechodzę obok nich obojętnie... Tylko zawsze wlepiam w nie swoje siwe oczy...
A teraz pora na umieszczenie kolejnych zwrotek mojego wiersza...oto one:

Klaczka drogą wymęczona,
Pada pyskiem prosto w trawę.
Rycerz – baba – przestraszona,
Już podsuwa szkapie strawę…

Tykwę z wodą pod pysk daje,
Skórę wiechciem już przeciera.
A gdy szkapa w pionie staje…
Chce w nagrodę dać ogiera.

Potem zerka w stronę wieży,
Głośno szanse wszystkie liczy.
Jeszcze w myśli dystans mierzy
I w te słowa do mnie krzyczy.

czwartek, 19 listopada 2009

Dzień 264

Jest już dość późno. To znaczy dochodzi godzina 24:00 W takim razie niezwłocznie biorę się za pisanie posta. Pogoda jest w dalszym ciągu ponura, deszczowa, acz nieco cieplejsza... Z tego można by się cieszyć, ale i smucić bo choroby będą zbierały swoje żniwo... Mam nadzieję, że nie ta paskudna wieprzowa grypa...!!! A kysz! Radzę wszystkim zaprojektować się na samo zdrowie i dobry bezstresowy sposób funkcjonowania... A teraz już czas na następne zwrotki mojego wiersza. Oto one:


Gdzieś w oddali jeźdźca widzę,
Myślę w smutku, że to złuda.
Patrzę… wątpię i nie wierzę,
Że z więzienia zwiać się uda…

Pędzi do mnie w lśniącej zbroi.
Dama na strudzonej szkapie…
Wiatr jak giermek przy niej stoi
Choć kobyła ledwie człapie…

Gdy stanęła pod zamczyskiem,
Zakrzyknęła damskim basem.
Koń do wtóru parskał pyskiem,
A głos niósł się ponad lasem…

środa, 18 listopada 2009

Dzień 263

Mamy już godzinę 22:50. Tak więc czas już na kolejnego posta. Dzisiaj ciąg dalszy ponurej jesiennej pogody. Słoneczko gdzie niegdzie próbowało się przebić przez sine chmury, jednak nie udało mu się rozwiać tych ponurych klimatów.Po dwóch dniach trudnych postów, dzisiaj postanowiłem zadziałać odprężająco i w związku z tym przedstawię Wam mój wiersz... oczywiście będę go prezntował w odcinkach... Oto on:

Uwięziony


W śnie widziałem wielki zamek,
W nim pokoik, w starej wieży.
Drzwi nie mają złotych klamek
A przed wejściem brytan leży.

Stoję w oknie, bom w niewoli,
Smutek uczuć, głos zagłusza...
Grać nie mogę, bo mnie boli,
Serce tęskne… i rozdarta dusza.

Marzy mi się ktoś w niedoli,
Ktoś, kto zjawi się nad ranem.
Ktoś, kto z matni mnie wyzwoli
I zostanie mym kompanem…

wtorek, 17 listopada 2009

Dzień 262

W tej chwili mija godzina 21:10...czyli zabieram się za pisanie posta. Jeszce słowo o paskudnej pogodzie...otóż cały dzień leje dzeszcz i jest smutno na dworze. I teraz dając już spokój deszczowemu dniu przechodzę do sedna dzisiejszego posta.
W nawiązaniu do wczorajszego posta muszę napisać kontynuacje… tak jakby małe wyjaśnienie. Otóż żeby dobrze mnie – myśliciela zrozumieć, nie należy moich postów tylko czytać. W moje posty należy się zagłębiać… myśleć po mojemu. Dociekać wręcz precyzyjnie… patrząc daleko i głęboko… najlepiej myśleć tak jak ja… bez uwzględniania obecnie i wszędzie panujących zasad i norm… czyli trzeba się kierować bardzo głęboką logiką. To nie jest łatwe, zwłaszcza w materialnym świecie, gdzie wszyscy oprócz małych wyjątków myślą technicznie i materialnie. Takim myśleniem nie odkryje się głębi moich myśli… i tak pisząc o tym, by w każdym momencie i w każdej sytuacji czuć się samotnym, wcale nie miałem na myśli by pędzić samotne i w pojedynkę życie, dlatego, że wszyscy są niesłowni i nie wiele warci. To nie tak… ten kierunek myślenia jest zgubny. Ale żeby to wszystko stało się bardziej zrozumiałe Muszę poruszyć sprawę oczekiwań… Czymże są oczekiwana? Ano niczym innym jak pragnieniami. Idąc dalej i głębiej śmiało możemy powiedzieć, że są indywidualnym projektem na przyszłość…! I teraz zakładamy, że takie pragnienie i projekt na przyszłość dostaje z jakichś przyczyn w łeb… po takim niepowodzeniu natychmiast zacznie się cierpienie. Cierpienie wnętrza… czyli cierpienie ducha każdego człowieka, który doznał zawodu w spełnieniu swoich planów. Dotyczy to planów o przyjaźni, miłości, szczęściu… no i planów o podłożu typowo materialnym. Mając to wszystko na uwadze doszedłem do wniosku, że to złudne szczęście, które w przypadku niespełnienia, staje się zawsze bardzo bolesne i daje miast wyimaginowanego i krótkotrwałego szczęścia ból… w konsekwencji którego może nawet doprowadzić do tragicznego w skutkach finału. Tak więc wobec powyższych faktów uważam, że oczekiwania są zgubne i tragiczne w skutkach. Aby uniknąć zbędnego i na własne życzenie cierpienia, należy wyzbyć się wszelkich oczekiwań…! I tu dochodzimy do sedna sprawy: należy żyć ze świadomością samotności… czyli bez planów życia we dwoje… czyli bez planów życia w przyjaźni, koleżeństwie… dobrosąsiedztwie. Z kobietą, mężczyzną, szefem czy kimkolwiek innym. Jednak to nie znaczy, że mam żyć w pojedynkę! To znaczy, mamy żyć dniem bieżącym … jak to się zwykło mówić z dnia na dzień. Trzeba nauczyć się brać od życia to co nam ono daje bez planów, oczekiwań i pragnień… I to jest jedyna droga do spokojnego i szczęśliwego życia…!

poniedziałek, 16 listopada 2009

Dzień 261

Siedzę przed komputerem i dumam... mimo woli zerknąłem na zrgarek leżący niemal przed moimi oczami... dostrzegam na cyferblacie godzinę 21:05...tak więc bez entuzjazmu zabieram się za napisanie posta. Dzień był nędzny w pogodę i uczucia. Czuję się źle... nie mam humoru, ani chęci do pisania... a to zaowocuje krótkom postem. Od rana miałem do czynienia z przekazami, które nie były dla mnie pozytywne, ani miłe, ani nawet normalne. Na ich podstawie spostrzegłem z przestrachem, czy raczej zrozumiałem z ogromnym rozczarowaniem, że wszystko w koło mnie, a raczej każdego człowieka jest zajebiście nietrwałe. Nagle pojąłem, że wszystkie pewniki, wszystkie stalowe zasadny są nic nie warte... Chociaż zabrzmi to tragicznie... a może i nawet według niektórych z was katastroficznie, to szczera prawda... prawda najprawdziwsza z prawdziwych aż do bólu. Dzisiaj pojąłem, że nie ma nic pewnego i że nawet te dozgonne przyrzeczenia padają jak muchy po muchozolu na skutek woli, sytuacji w której się znajdują i humoru innego człowieka. Zrozumiałem, że tak naprawdę trzeba czuć się zawsze i wszędzie, w dzień i w nocy, w związku i poza nim, w przyjaźni i w koleżeństwie... w relacji z kobietą czy szefem zakładu pracy... trzeba czuć się SAMOTNY! By nie cierpieć trzeba zabić w sobie wszelkie, nawet te najmniejsze oczekiwania...jeśli nauczymy się ich nie mieć, bedziemy dopiero wtedy prawdziwymi szczęściarzami!!!

niedziela, 15 listopada 2009

Dzień 260

Jaka ładna i okrągła sumka dni postów na blogu... ciekawy jestem czy dociągnę tu do 365 dni... czyli do jednego roku...? Czas pokaże... a to jeszcze 105 dni! W tej chwili mija godzina 22:40. Jak się już domyślacie, to czas na kolejnego posta... a więc zabieram się do pracy. Kontynuując swoją myśl o odpoczunku od postów... dzisiej nic więcej nie napiszę ponad to co napisałem. Życzę wszystkim relaksujęcego wypoczynku... Pa
Boguś

sobota, 14 listopada 2009

Dzień 259

Jest już godzina 23:20. Tak więc zgodnie z zasadą piszę codziennego posta. Dzisiejszy dzień niczym specjalnym się nie wyróżniał. Do południa miałem kilka miłych telefonów, a po południu totalna cisza w eterze...! To wprost niepojęte, bo zupełnie identycznie było z pogodą tylko w odwrotnej kolejności. Do południa pochmurno, a po południu świeciło słońce grzejąc wychłodzony klimat i zziębniętych ludzi. Jakimś cudem jestem zmęczony i śpiący, a przecież nie pracowałem ciężko fizycznie. Napewno ma z tym coś wspólnego pogoda i spadki ciśnienia... Dlatego nie będzie dzisiaj długiego i trudnego posta. Ostatnie dwa posty były trudne i nie poruszyły nikogo do podjęcia tematu. Może wszystkim przydało by się kilka dni odpoczynku od tej codzienności na blogu... chociaż brak reakcji, na trudne posty nie ma co zgniać, bo i w trakcie publikacji wiersza o jesieni też nikt nie podejmwał tematu... Tak więc życząc wszystkim miłego wypoczynku, kończę pisanie i idę na spoczynek... Dobranoc.
Boguś

piątek, 13 listopada 2009

Dzień 258

Nie będę wspominał o pogodzie bo każdego dnia jest taka sama... czyli paskudna i wcale mi się nie podoba... A gdzie jest moje słoneczko...!? Baaaardzo tęsknię do jego widoku. Już dawno go nie widziałem, bo ciągle ukrywa się za gęstymi chmurami. Ale do rzeczy, w tej chwili jest godzina 21:50 czyli czas już na zabranie się za pisanie posta. Można by pisać o niewyobrażalnie wielkiej ilości różnych uczuć i spraw. Mimo tak wielkiej możliwości, mnie dzisiaj przyszła refleksja nad trwałością i kruchością ludzkiego życia. Tak się złożyło, że w kilku miejscach słyszę o starczym wieku, o chorobach, o niedomaganiach i właśnie to one spowodowały moją chwilową zadumę nad naszym życiem... A jakie jest to nasze życie...? Miłe, przyjemne, wspaniałe, beztroskie, opływające, jak chcą niektórzy, w dostatku... może nawet w rozpuście i w lenistwie. Albo w znoju, trudzie, cierpieniu zadawanym przez posiadacza... albo w wyniku nieuleczalnej choroby! Można też być w biedzie, w samotności, bez miłości i przyjaźni...! I które z nich jest lepsze... właściwe, czy słuszne i poprawna, a które jest tego zupełnym przeciwieństwem...? Poza tym są jeszcze sprawy długości tegoż życia... Jedni odchodzą młodo, inni trochę późnieja, kolejni w dojrzałym wieku, a jeszcze inni baaaardzo późno... w wieku sędziwych i niedołężnych starców. I tu też trzeba zadać pytanie: Która granica jest tą najlepszą...? Wszyscy chcą żyć długo i szczęśliwie... ale czy długo to znaczy pięknie, dobrze i szczęśliwie...? Jakież to szczęście w długim i niedołężnym życiu steranego, starego człowieka. A więc może lepiej jest odejść z tego wymiaru w nieco młodszym, ale jeszcze sprawnym fizycznie wieku. Wtedy unikniemy upodlenia niesprawnąścię fizyczna. Zaoszczędzimy sobie cierpienia, chorób i mimo wszystko samotności, bo jeśli nawet mamy opiekującą się nami rodzine, to przecież nikt nie siedzi nad łożkiem starca od świtu do nocy. Trzeba iść do pracy, na zakupu, czy choćby do kuchni ugotować strawę. Tak więc jasno widać, że to nie jest takie oczywiste i proste jakby na pierwszy rzut oka wydawać się mogło. Wszystko ma swoją wzgledną stronę. Co dla jednego jest dobre, dla innego jest złe i nie do pogodzenia z wyobrażeniem o szczęściu! Można rozważać i zastanawiać się godzinami i tak naprawdę nie znajdziemy na te pytania sensownej odpowiedzi... cieszmy się więc zdrowiem i na własną miarę długim życiem... Wobec bezsilności do nieubłaganych praw natury, mnie już tylko zostały rozważania... ale czy mnie one do czegoś sensownego doprowadzą...? Doprawdy sam już nie wiem!

czwartek, 12 listopada 2009

Dzień 257

Następny deszczowy dzień... a jego wieczorowa pora przypomniała mi, że jest godzina 21:20...czyli czas pisania posta. Jednym ważniejszym faktem dzisiejszego dnia było odpisanie listu redaktorowi gazety "Angora", która zamieści mój wiersz na swoich stronach poświęconych kulturze i poezji różnych ciekawych ludzi. Jak każda słota tak i dzisiejsza, nastroiły mnie na przemyślenia. Tak więc zagłębiłem się w myslach i zacząłem zastanawiać nad zjawiskiem brylowania... Nad zjawiskiem tak jakby dominacji intelektualnej jadnych nad drugimi. Skąd bierze się w ludziach taka zapalczywa chęć bycia kimś ważniejszym, mądrzejszym i krytycznie w sposób poniżający, ustawionym do wszystkich, którzy go otaczają...? Mimo braku dostatecznej wiedzy będzie taki ktoś wykazywał swoją wyższoś na ludźmi. Najgorsze z tego wszystkiego jest...Co...? Ano to, że sam krytykujacy najczęściej jest w błędzie, albo w zbyt małej wiedzy na dany temat, albo spłycając temat wybiórczym zapoznaniem się z nim zajmuje swoje, często krzywdzące innych stanowisko. Jak to jest, że nie znając dokładnie tematu podejmuje ryzyko narażenia się na blamaż i ośmieszenie. Czasem nawet godzące w jego własny interes i reputację...Czy jest to chęć dorównanie mądrzejszym od niego... czy jest to chęc bycia kimś lepszym od wszystkich innych ludzi, czy może własne nieuctwo i głupota, któte ograniczają mu skutecznie logiczne i sprawiedliwe myślenie! A może jest to preludium do panowania i posiadania innych...? Tu należałoby zadać pytanie czy jest to już egoizm i początek tyranii... czy tylko nieszkodliwa głupota kogoś kto nie potrafi być soba...!?

środa, 11 listopada 2009

Dzień 256

W tej chwili wróciłem do domu... a jest już godzina 22:40. Nic już nie mam, do roboty oprócz wieczornego mycia i pisania posta... Tak więc niezwłocznie zabieram się za niego. Dzień upłynął pod wpływem przyjemności.Całą paczką spotkaliśmy się w pracowni Wojtka na... jakby to określić, posiedzeniu po wernisażowym. Trzeba było zrobić podsumowanie i powyciągać pozytywne wnioski. A potem nawet wstępnie określić możliwości zorganizowania następnej imprezy o charakterze poetyckiego wernisażu... Wojtek przygotował pakiety fotografi z całokształtu działania grupy...Teraz każdy z nas ma na płycie wszystkie jakie były robione wieloma aparatami fotki...Wyszedł z tego calkiem pokaźny pakiet...a to jest już historyczna pamiątka, która nigdy nie zginie... może nawet zostanie ku potomnyn... na wieczną pamiątkę...
A teraz dołącze dalszą częśc prezentowanego od wczoraj wiersza o "Kąpieli w jesieni".
Pragnę przypomnieć Wam dzięki komu ten wiersz powastał i kto potrzebuje od nas duchowego i energetycznego wsparcia...!
Oto reszta wiersza:

Jak dzieciaczek, chcę zatopić,
Własne dłonie w kocyk z liści…
Lód w dorosłych muszę stopić,
Wtedy szczęście me się ziści.

Człapię, szuram dziś stopami,
W liściach tarzam się z ochotą.
Wdycham jesień pod drzewami,
Chłonę w siebie barwę złotą…

Kąpiel biorę w nich jesienną…
Taką suchą – wszak zmysłową.
Choć pogoda bywa zmienną,
Wyjdę z parku z suchą głową.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 05.11.2009 r.

wtorek, 10 listopada 2009

Dzień 255

Jest już godzina 23:00 Tak więc zaczynam pisać codziennego posta. Dzisiejszy dzień był niezbyt przyjemny pogodowo. Padał deszcz i było nieprzyjemnie. Jednak uważam, że był dobrym dniem, ponieważ dopadła mnie wena twórcza i napisałem trzy wiersze. Jednym z nich chciałbym się dzisiaj z Wami podzielic. Jest to wiersz nawiązujący do pory jesiennej... ale nie tylko dlatego jest ważnym i na czasie. Po pierwsze jest o moim zakopywaniu w liście... no i tytuł tego wiersza wymyśliła pewna Pani o imieniu Ala, która potrzebuje naszego wsparcia duchowego i energetycznego. Wiersz powstał niejako pod jej wpływem z czego jestem bardzo zadowolony, bo bez jej pięknego tytulu pewno bym go nie napisał... a więc wspierajmy naszą koleżankę i syćmy umysły pięknym wierszem... oto on:

Kąpiel w jesieni

Lato skrywszy twarz za ścianą,
Drzwi rozwarło przed jesienią.
Jesień z głową rozczochraną,
Kusi zmysły barw czerwienią.

Liście strzegąc drzew wygody,
Już spadają w dół dywanem…
Kładąc szatę bez przeszkody,
Grzeją stopy im nad ranem…

Dziś zaliczyć chcę wycieczkę,
Bowiem serca zew mnie kusi.
Muszę choćby na chwileczkę,
Głos dorosłych w sobie zdusić.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Dzień 254

Siedzę ze słuchawką telefoniczną przy uchu i czekam na zgłoszenie się operatora TPSA. Mam jakieś uszkodzenie na lini i w uchu słyszę tylko szumy i piski. Jest już godzina 22:10, a to oznacza, że piszę kolejnego posta.Dzień był jakiś smutalski. Padał deszcz i na dworzu było nieprzyjemnie. Taka pogoda sprzyja zagłębianiu się we własne myśli. Toteż zatanawiałem się nad zjawiskiem kompromisu. Kompromisu w związkach partnerskich i w małych skupiskach ludzi, którzy tworzą w swoim obrębie zawodowym lub kulturowym ścisłe grupki dobrych znajomych i przyjaciół. Zastanawiałem się jak dużo można się przygiąć do reszty tworzących taka grupkę. Czy jest granica, któtej w uległości już nie przekroczymy... i czy ma na to ustępstwo wpływ poczucie solidarności z resztą tych ludzi. A może sama szczera przyjaźń obliguje nas do ustępowania ponad logiczna miarę działań pozostałych lub każdego z osobna ludzi. Wszak dzisiaj przeczytałem, że jesteśmy dorośli i nie potrafimy się zmieniać na skutek swojej dorosłości i uwarunkowań wyniesionych z domów rodzinnych. Nie potrafimy...? Czy z własnego wygodnictwa nie chcemy ustąpić ze swojego stanowiska i miejsca gdzie jest nam wygodnie. Myślę sobie, że takie stanowisko z czegoś wynika. Według mnie wynika z własnych cech osobowych. I tak są to cech przywódcze. Takie, które polegają na ciągłym narzucaniu swojej woli wszystkim, nas otaczających ludzi. Dotycz to najpierw nabliższych partnerów takich jak żona, mąż. I tu kłaniają się posty o posiadaczach... Potem rozszarza sie o dzieci i znajomych. Kolegów i przyjaciółi itd. Ktoś kiedyś wymyślił powiedzonko: Jeśli chcesz zmieniać świat... zacznij od siebie. Mądre, ale dla mnie za płytkie... Powinno sie dodać zmień swoje myślenie, a zmienisz całe swoje dotychczasowe życie...! A więc oporni na zmianę i wygodniccy dyktatorzy... bierzcie się za zmianę swojego sposobu myslenia, a napewno będzie lepiej, łatwiej i przyjemniej żyć wśród innych ludzi i przyjaciól! Na zachetę ślę Wam cieplutkie buziaczki. Pa

niedziela, 8 listopada 2009

Dzień 253

Za oknem leje deszcz, jest słota i chłód, a na zegarku w tej chwili mija godzina 23:15... Przy takiej pogodzie zawsze nastraja mnie refleksyjnie i poddaję się biegowi myśli, krótych na codzień raczej nie dopuszczam do takiego żywego obrazu. Kiedy dorzucę do tego jakieś czynniki ludzkich zchowań i oprawię w momenty, w których mamy okazję spotkać innych ludzi, doświadczam głębokich przemyśleń na tematy natury człowieka. Jego emocji i mechanizmów działania w teraźniejszym i przyszły życiu każdej jednostki. Jednostki są niesamowicie zróżnicowane. Nawet w tych intymnych i najmniejszych grupach o jednomyślność i jedność jest raczej trudno. Doszedłem do wniosku, że tak w grupach ludzi funkcjonujących na zasadzie koleżeństwa, jak i na zasadzie przyjaźni jest wiele rzeczy, które różnią się od innych. Są ludzie, którzy bez wzgledu na rodzaj znajomości trzymają sztywno swoje przekonania i nie ustępują na krok ze swoich starych i sztywnych przyzwyczajeń. Jedni sa nieustępliwi, inni narzucają bezustannie swoją wole, jeszcze inni mimo wszystko chcą rządzić po swojemu i robią to bez uwzględnienia cudzych potrzeb, a jeszcze inni nie potrafią do końca mówić o sobie i swoich sprawach. Nie wiedzieć dlaczego stwarzają tajemnicę odnośnie własnego bycia i działania. Dobrze jest gdy nikt nie kłamie... bo gdyby kłamał zachwiałby wiarę w prawdziwą przyjaźń... ale czy stwarzanie aureoli tajemnicy nie rzutuje na zaufanie? Wcześniej czy później spostrzegamy, że w takich skupiskach ludzi, tworzą się mniejsze grupki i zaczynają funkcjonować na swoich własnych zasadach, potrzebach, wielkości intelektu i stopnia materializmu. To pokazuje w sposób jasny i zdecydowany, że lepiej funkcjonują mniejsze skupiska osób. Można śmiało powiedzieć, że im mniejsze tym lepiej się dogadują i rozumieja między sobą. A jeśli się rozumieją to i cementują swoje przyjaźnie. Musi jeszcze być coś co z mojego punktu widzenia jest najważniejsze. Muszą mieć wspólne zamiłowania, wspólne cele i chęć wspólnego, opartego na tych wartościach celu.... i to jeszcze ten cel musi być dalekosiężny. Musi być bardzo daleki, wtedy wiąże ich i jednoczy w jedność. Na szczęście jest jeszcze coś cennego co owi ludzie mają. Jest to rozum... i to dzięki niemu ludzie wykazują mądrość i tolerancję... potrafią osiągać kompromis i jednomyślne wspólne cele... a to daje siłę, wielką i szczerą przyjaźń...! Chawła ludziom mądrym, uczciwym i uczuciowym. Wszystkim którzy dając swoje przyjaźnie tworzą je w maleńkich, ale i większych grupkach na stałe i bez podłoża materialnego... jestem z Wami, bo tylko takie przyjaźnie są trwałe i najcenniejsze!