poniedziałek, 15 marca 2010
Dzień 380
Powoli wskazówki zegara przesuwają się na godzinę 22:40. Siedzę tu zadumany i pogrążony we własnych myślach i zastanawiam się nad tym jak wyglądałoby nasze życie gdybyśmy w młodych latach dokonali wyboru takiego jak dyktował nam poryw serca! Każdy z nas miał w młodości swoją wielką i porywającą miłość. Tą dla której chciał umierać... dla której pękało jego młode i niedoświadczone serduszko... Co by było gdybyśmy poszli właśnie za tym porywem serca... Wcale nie wątpię, że są tacy którzy są w takich związkach od samego początku... i być może nawet cieszą się wielkim szczęściem... Ja jednak chcę powiedzieć o tych, którzy w jakiś dziwny, niepojęty i niezrozumiały sposób odrzucili swoją miłość...! Mimo, że ją odrzucili, do dzisiaj tkwią w przeświadczeniu, że popełnili największe głupstwo świata. Ale czy to jest prawdą...? Czy ich zauroczenie nie prysnęło by po kilku latach tak szybko jak się pojawiło...? Czy bylibyśmy tymi osobami którymi w tej chwili jesteśmy...? Ja jestem przekonany o tym, że każdy ma swoją drogę do przebycia. Czasem jest to droga łez, czasem pełna wyboi, czasem pozornej wygody, czasem braku uczuć i wiecznej tęsknoty do wielkiej i czystej miłości... ale zawsze jest to droga, którą przjść musimy. Chociażby po to, żeby kogoś wspierać, albo spotkać... a i poznać na stare lata smak prawdziwej miłości. Gdzie już seks się nie liczy, tylko wielkość prawdziwych i bezinteresownych uczuć... Ciekawy jestem ilu z Was może powiedzieć: Niczego nie żałuję... znalazłem to na co czekałem tyle lat. Jeśli jeszcze tego nie możecie o sobie powiedzieć... to znaczy, że jeszcze ten moment nie nadszedł... albo jesteście związani z materializmem tego świata tak bardzo, że nie zdołacie doświadczyć prawdziwej istoty ludzkiej natury... A może jeszcze nie jest zapóźno... może już jest najwyższy czas by pogrążyć się w zdumie i refleksji nad drogą, króra wybraliśmi, którą idziemy i choć prowadzi nas do nicości... zejść z niej nie chcemy...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
MYŚLĘ, ŻE JEST TO NORMALNE, ŻE JEŻELI NIE MAMY OBOK NAS KOCHANEGO I KOCHAJĄCEGO NAS PARTNERA TO SZUKAMY KOGOŚ KTO BY NIM ZOSTAŁ. CZĘSTO MYLIMY PRAWDZIWĄ GŁĘBOKĄ MIŁOŚĆ Z FASCYNACJĄ, ZAUROCZENIEM , ALBO NIE CHCEMY BYĆ SAMI BO LATKA LECĄ A SAMEMU SMUTNO I ŹLE. TAKIE ZWIĄZKI CZĘSTO SZYBKO SIĘ KOŃCZĄ , ROZPADAJĄ , POGRĄŻAJĄ NAS W ROZPACZY... ALE DOBRZE JEST JEŻELI TO DOŚWIADCZENIE UCZY NAS I NASTĘPNYM RAZEM JUŻ NIE POPEŁNIMY BŁĘDU [ CHOĆ MOŻE TO BYĆ DOPIERO PO KILKU NIEUDANYCH PRÓBACH ] ALE ZAWSZE TRZEBA DAWAĆ SOBIE SZANSĘ I TO NIEZALEŻNIE OD WIEKU . NAWET TE NASZE 50++ NIE JEST " PRZECIWWSKAZANIEM " DO DOBREJ , PIĘKNEJ MIŁOŚCI . SZUKAJMY JEJ BO WARTO , BO MOŻE WŁAŚNIE W TYCH NASZYCH " DOJRZAŁYCH LATACH " SPOTKAMY MIŁOŚĆ SWOJEGO ŻYCIA I MOŻE OKAZAĆ SIĘ , ŻE W TEJ " ZŁOTEJ JESIENI ŻYCIA " SPOTYKAMY CZŁOWIEKA... KTÓREGO SZKODA, ŻE NIE SPOTKALIŚMY WCZEŚNIEJ . ALE TO WCALE NIE JEST PEWNE , CZY WCZEŚNIEJ POTFAFILI BYŚMY DOCENIĆ I SZANOWAĆ CO " DOSTALIŚMY " OD LOSU.
OdpowiedzUsuńJA MAM ZA SOBĄ DWA NIEDANE MAŁŻEŃSTWA ALE WIEM, ŻE TE ROZSTANIA, CHOĆ BYŁY TRUDNE... POMOGŁY MI BARDZO W MOIM ROZWOJU, WRĘCZ UBOGACIŁY MNIE , CHOĆ GDYBY KTOŚ MI TO MÓWIŁ WCZEŚNIEJ NIE UWIERZYŁA BYM . WIEM, ŻE DUŻO ZALEŻAŁO ODE MNIE, ŻE SZUKAŁAM , ŻE CHCIAŁAM SIĘ ROZWIJAĆ I JEST TO WSPANIAŁE, ŻE WYKORZYSTAŁAM ... TĘ SZANSĘ .
ALE MIMO MOJEGO " PESELA " SZUKAM PARTNERA Z KTÓRYM BĘDZIEMY RAZEM WSPIERAĆ SIĘ W NASZEJ JESIENI ŻYCIA . UWAŻAM, ŻE KAŻDY MA PRAWO DO MIŁOŚCI [ CHOCIAŻ BYWA , ŻE PO WIELKIM ZRANIENIU JAKIEGO DOZNALIŚMY " ODCZEKUJEMY " TROSZKĘ ]. ALE WARTO SZUKAĆ I ZNALEŚĆ NAWET JEŚLI NIE MIŁOŚĆ TO CHOCIAŻ WSPANIAŁĄ PRZYJAŹŃ . NIE WARTO ZAMYKAĆ SIĘ W " SKORUPIE SAMOTNOŚCI " , WARTO BYĆ SZCZĘŚLIWYM NAWET TYLKO KILKA LAT , ALE WARTO. BOŻENKA.
GDYBYM NIE DOJRZAŁA DO SZUKANIA PARTNERA NIE POZNAŁA BYM CIEBIE BOGUSIU, EWELINKI, BOŻENKI, KASI... I INNYCH - CIESZĘ SIĘ ZE MAM WAS WSPANIAŁYCH PRZYJACIÓŁ KTÓRZY MNIE ZAWSZE WSPIERACIE [ Z WZAJEMNOŚCIĄ...]
I BARDZO BYM CHCIAŁA POWIEDZIEĆ " NICZEGO NIE ŻAŁUJĘ ... ZNALAZŁAM TO NA CO CZEKAŁAM TYLE LAT "
NO ZOBACZYMY ...
Długo zastanawiałam się jak ująć moje przemyślenia, związane ze słowami wczorajszego posta, aby jak najlepiej wyrazić to co czuję.
OdpowiedzUsuńSądzę, że tak jak wszystkie ciała porozrzucane po Wszechświecie i My, ludzie, jesteśmy przepełnieni jego energią a jednocześnie stanowimy trybiki w wielkiej machinie. Jaki jest cel nadrzędny naszego istnienia? Możemy tylko domyślać się. Od lat na różnych poziomach toczą się filozoficzne dyskusje na ten temat i zajadłe spory. Ten cel jednak istnieje - jedynie My - nie do końca go pojmujemy. Dlatego często rodzi się w nas bunt i gniew, kiedy spotyka nas zło wg. nas nie zasłużone, kiedy przeżywamy tragedie, ponieważ nie zawsze rozumiemy i chcemy się z tym pogodzić, że nasze życie również jest temu celowi poddane.
Możemy zadać sobie pytanie - jeśli nie mam żadnego wpływu na to co się dzieje, to po co to wszystko? po co moje starania? moja walka o byt? - to bez sensu, bo co bym nie zrobił to i tak z góry jest przesądzony mój los. Nie jestem mędrcem ale... to nie tak - to co nas spotyka służy naszemu rozwojowi, ma nas czegoś nauczyć, sprawić, abyśmy duchowo przeszli na wyższy poziom rozwoju. Niestety często "delikatne napomnienia" nie skutkują, brniemy w ślepe uliczki, błądzimy, szkodzimy sami sobie nie mając nawet tego świadomości i dopiero kiedy dostajemy taką porządną lekcję od życia, czasami - bo też nie zawsze - zaczynamy coś rozumieć i zmieniać się. Niektórzy trwają jednak aż do śmierci w przeświadczeniu, że życie ich krzywdzi, nie zadając sobie trudu na wejrzenie w siebie i zrozumienie przyczyn takiego stanu rzeczy. Są jednak i tacy, którzy przyjmują to co niesie im los i starają się jak najlepiej te lekcje wykorzystać.
A miłość - nic jej nie powstrzyma, nic jej nie zabije, nie zniszczy, ona przetrwa wszystko bo tylko takie uczucie możemy nazwać miłością. Nie każdy ma szansę doświadczyć jej za swojego ziemskiego życia, jednak bardzo za nią tęsknimy. Dlatego ludzie zaczęli używać słowa "miłość" określając tym mianem uczucia, na swój sposób piękne - ale....które mają niewiele wspólnego z miłością uniwersalną, bezwarunkową, bezinteresowną, taką która trwa zawsze i mimo wszystko. Kiedy to wątłe uczucie nazywane przez nas miłością kończy się, ulatuje, jesteśmy zdruzgotani, czujemy się oszukani, zdradzeni, ale rzadko kto pomyśli w tym momencie - jeśli tak łatwo ono umarło... to czyż mogła to być miłość? Jeśli w porę nie zadaliśmy sobie tego pytania, to potem znowu rzucamy się głową naprzód i kolejny raz staramy się widzieć miłość tam gdzie jej nie ma.
Nie rozumiemy, że jeśli ONA jest nam przeznaczona - sama do nas przyjdzie - i nie będziemy wtedy mieli żadnych wątpliwości.
Całe życie uczymy się i zmieniamy. Chyba życie po to jest nam dane. Zmieniamy się biernie pod wpływem życiowych wydarzeń, albo świadomie, przy mniejszym lub większym wysiłku. Rzadko kiedy ta pierwsza młodzieńcza miłość jest doskonała. Chociaż, tak teraz myślę, może i jest doskonała, taka czysta, niewinna. Ale, czy zawsze dokonujemy właściwych wyborów? Czy obiekt naszej miłości jest właściwy? Bo miłość miłością, ale przecież jak kochamy to chcemy tez być razem we dnie i noce. Nie pamiętamy jednak jednego, ze zakochana osoba postrzega obiekt swoich uczuć przez pryzmat siebie samego. Przypisujemy obiektowi nasze cechy,których ta osoba może nie posiada, idealizujemy kochaną osobę, widzimy ją w nienaturalnym blasku. Dopóki ten "blask" trwa, my trwamy w swojej miłości. Wcześniej Czy później, w zderzeniu z rzeczywistością, zaczynają pojawiać się "cienie", dostrzegamy to czego nie widzieliśmy. Jeśli ta miłość ma trwałe podstawy, to przetrwa takie próby, jeśli nie - zgaśnie. Pojawia się pytanie, co jest tą podstawą? Ludzie łączą się ze sobą na zasadzie przyciągania podobieństw lub różnic. Nie będę się nad tym rozwodzić, ale wydaje mi się ze podobieństwa dają trwalsze podstawy. Łatwiej wtedy wyjaśnić sobie postępowanie drugiej strony i łatwiej wybaczać drobne "wykroczenia", gdy się one pojawią i łatwiej je sobie wzajemnie wytłumaczyć. Bo nie oszukujmy się nie jesteśmy aniołami.
OdpowiedzUsuńc.d...Nie udało mi sie zamieścić komentarza w całości wiec po kawałku.
OdpowiedzUsuńWzajemne tłumaczenie ma związek z umiejętnością porozumiewania. Trzeba umieć porozumiewać się ze sobą. Właśnie... Co ja myślę nie zawsze musi być jasne i klarowne dla drugiej osoby. Dlatego trzeba je (myśli) wyrażać za pomocą słów i gestów. Kiedyś przyjaciel mi powiedział, "jak możesz oczekiwać, że inni będą wiedzieli czego chcesz, jak im tego nie mówisz". Jak osoba którą kochamy może wiedzieć o tym, skoro jej o tym nie mówimy? Przyznaje się sama, że dopiero uczę się porozumiewać z innymi ludźmi. Mój syn niedawno mi powiedział "Mamo nie mów do mnie kodem. Powiedz, że chcesz, abym zebrał naczynia z suszarki, zamiast mówić, że suszarka jest pełna i naczynia zaraz będą z niej spadać". Co autor przez to miał na myśli, nie każdy musi to rozumieć.Poza tym tak jak ktoś już napisał, uczucia trzeba pielęgnować. Człowiek jest istotą bardzo słabą i takie drobne gesty i słowa są mu potrzebne, o czym zapominamy. Mój syn mówi mi "Mamo ty mnie już nie kochasz." "Dlaczego tak myślisz" pytam. "Bo kiedyś, jak byłem malutki, mówiłaś mi kilka razy dziennie, bez żadnej okazji "kocham Cię", a teraz tego nie robisz". I choć tak samo gotuje, sprzątam, pilnuje, aby miał co jeść, to jednak, gdy zabrakło małego detalu, poczuł się opuszczony. No cóż, trudniej jest kochać krnąbrnego nastolatka niż kilkuletnie słodkie maleństwo. Poza tym życie stało się tak trudne, że zapominam dołożyć do "ogniska" parę "drewienek" aby podtrzymać ogień. Warto jednak o tym pamiętać.
Tak samo miedzy dorosłymi, trudniej jest kochać, gdy przytłaczają nas codzienne problemy, a jak jeszcze nie umiemy ich dzielić miedzy sobą. Jedna strona myśli, ze zostaje z nimi sama. Do tego brak umiejętności porozumienia się. Miłość odchodzi na plan dalszy. Budzimy się któregoś ranka i postanawiamy odejść. Nie wiem dlaczego ludzie obiecują najpierw dozgonną miłość, przed ołtarzem, a potem nie dotrzymują danego słowa. Myślę, że w wielu wypadkach decyduje o tym tradycja, narzucone stereotypy i przekonanie, że tak wypada, taka kolej rzeczy. Wypada wyjść za mąż,żeby tylko nie zostać starą panną, ożenić się, reszta się jakoś ułoży myślimy. Mało też kto przywiązuje wagę do słów które wypowiada, niestety. Kiedyś miałam parę słów zarezerwowanych na specjalne okazje. Z biegiem czasu straciły one na znaczeniu, zwłaszcza jak widzę i słyszę jak ludzie używają ich nagminnie. Kochana, kochany...Stało się tak powszechne, ze właściwie zastanawiam się kto to jest ta kochana osoba? I tak w takim tłoku "kochanych" trudno dostrzec tą jedyną.
Co do przeznaczonej nam miłości. Wierzę, może naiwnie, ze taka istnieje. Może właśnie po drodze do niej, te inne miłości, wcześniej czy później gasną, aby dać miejsce tej przeznaczonej.
Przeznaczenie? Czy można zmienić przeznaczenie? Podobno, jeśli coś "tam" jest zapisane, to już tego się nie zmieni. A może jednak można? Może dzięki miłości da się to osiągnąć? Może jeśli świadomie pozwolimy miłości się rozwijać, mimo leku przed cierpieniem, jakie z sobą może przynieść i będziemy ją pielęgnować i umacniać, to zmieni ona przeznaczenia? Może nawet Bóg byłby bezsilny wobec takiej miłości...i zmieniłby przeznaczenie.