EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

piątek, 28 maja 2010

Dzień 454

Zbliża się godzina 18: 33… a więc zaczynam pisać posta. Powódź powoli zbliża się do końca. Rzeka Wisła w Warszawie na dzisiejszych oględzinach wypadła całkiem spokojnie… ale jeszcze jej stan jest znacznie podwyższony. Wszędzie widać skutki jej podniesionego stanu sprzed kilku dni. Wzdłuż ulicznych chodników naprędce budowane wały z worków napełnionych piaskiem… straszą przechodniów i przypominają o niedawnym niebezpieczeństwie. Oglądałem te obwarowania, czy raczej budowle i zastanawiałem się nad ich przeznaczeniem… oczywiście po przeminięciu fali powodziowej… i oczywiście kosztach usuwania skutków akcji przeciwpowodziowej. Zastanawiałem się jak długo będą te ułożone ludzką ręką, przyuliczne węże z worków straszyły nas swoim nieestetycznym widokiem… A może nie warto się tym przejmować … i lepiej zawczasu przyzwyczaić do widoku tych leżących worków, bo przecież gdyby się tak stało, ze żaden z Polaków… szczególnie tych od zarządu funduszami na ochronę środowiska i na bezpieczeństwo narodowe nie wyciągnął żadnych pozytywnych wniosków, to takie worki z piaskiem mogą być przydatne w przypadku powodzi jesiennej, albo kolejnej wiosennej…!!! Albo jakiejkolwiek powodzi spowodowanej obfitymi i długo trwającymi opadami deszczu. Sama korzyść z tych brzydkich węży, wijących się wzdłuż naszych ulic… bo nie daj Boże gdyby nadeszła kolejna powódź, miasto zaoszczędziłoby na wydatkach przy budowie kolejnych wałów z worków wypełnionych piaskiem. My Polacy mamy wprawę w wydawaniu i szastaniu nie swoich pieniędzy… Słyniemy z bylejakości i krótkowzroczności… a tak naprawdę wcale się nie martwimy co będzie jutro, co będzie gdy kolejny raz nasze miasta zaleje wielka woda, co zostawimy w spadku następnym pokoleniom, czy wytniemy w pień piękne lasy… Nie zależy nam na ładzie, czystości, porządku i solidności… bo tak naprawdę nie chcemy solidności… Nie chcemy nic dawać z siebie tylko wolimy brać… no i ciągle liczymy na wspaniałomyślność Boga… Dobranoc.

poniedziałek, 24 maja 2010

Dzień 448/449/450

Jakby na to nie patrzeć, dochodzi już godzina 21: 00. Mija kolejny dzień powodzi. Powodzi wielkiej, strasznej, destrukcyjnej i kosztownej. Poprzez media napływają lawinowo wiadomości z różnych części kraju. A to ze Stolicy, a to z Wrocławia, a to z Krakowa, Sandomierza , Torunia i niemal wszystkich miast, miasteczek i wsi leżących w pasie wylewających nadmiar wody rzek . Bez wyjątku wszystkie media faszerują nas panicznym i paraliżującym strachem. Straszy się nawet tych, którzy są poza zasięgiem powodzi, albo mieszkają w takich miejscach, które są dobrze zabezpieczone. Zastanawiałem się dlaczego fala powodziowa jest tak duża i długa. Z doświadczenia poprzednich powodzi wnioskuję, że to zjawisko jest nienaturalne. W 1997 roku poziom wody był wyższy, a mimo to przeszedł bardzo szybko… bodaj w ciągu 48 godzin… ale zastrzegam się, że mogę się mylić. Z mojego punktu widzenia taki długofalowy poziom wód może być spowodowany permanentnymi i rzęsistymi opadami deszczu, a takich przecież nie ma, albo… albo z woli człowieka odpowiedzialnego za wysoki poziom wód w zbiornikach retencyjnych. Zakładając, że każdy zbiornik ma swoją ograniczoną przepustowość to na skutek szybkiego przyboru wód zapełnią się dość prędko. Jeśli załoga tamy na skutek bagatelizowania, albo co gorsza niedbalstwa w porę nie dostrzeże zagrożenia, to będzie katastrofa. Wtedy dokonają niby kontrolowanego spustu wody z przepełniającego się zbiornika. Woda wielką falą spłynie do i tak już przepełnionych rzek... owocem takiego działania będzie powódź na skutek przerwania nieremontowanych całymi latami wałów przeciwpowodziowych. Jeśli spust wody jest kilkudniowy to i fala powodziowa będzie szła dość długo… kilka dni… może tygodni…? A to z kolei rodzi ryzyko przemoczenia wałów i przerwania ich tam gdzie są słabsze, starsze, mniejsze lub wykonane gorszą techniką i gorszym materiałem . Czy stać nas na takie niedbalstwo, ryzyko i koszty. Nieudolność niektórych osób z zarządów miast i wyżej, jest porażająca. Kiedy wreszcie zażądamy odpowiedzialności za nieodpowiedzialne decyzje. Jak długo nie będziemy pociągać do odpowiedzialności karnej i finansowej osób siedzących na decyzyjnych stanowiskach, tak długo będą pchać się nieodpowiedzialni ludzie na ciepłe i dobrze płatne posadki. Potem żeby wykazać się pracą podejmują właśnie takie nieodpowiedzialne i czasem debilne decyzje. Kilka dni temu usłyszałem z ust pewnej Pani w takim mniej więcej stylu, takie oto pouczające słowa: „Musimy obserwować zwierzęta, one wcześniej wyczuwają zagrożenie i uciekają z zagrożonego miejsca… jeśli zobaczymy taką migrację, nie czekajmy tylko uciekajmy razem z nimi”. Może niech ta pani tych mądrości uczy własne dzieci… albo sama razem z nimi ucieka, bo oprócz domatorów kotów i psów… innych zwierząt nie widzę. Kiedyś węglarze mieli konie, ale te mają zakaz wstępu do miasta… no oprócz tych nielicznych dorożkarskich… Dobranoc.

piątek, 21 maja 2010

dzień 445/446/447

Trochę się zagadałem, a efekt tego gadania przełożył się na późną porę, tak więc jest już godzina 23:40. Mija kolejny dzień tygodnia pod wpływem powodzi. Dzisiaj do Warszawy doszła kulminacyjna fala powodziowa. Setki ludzi wylegało na mosty, wały i przybrzeżne tereny Wisły, aby obserwować poziom wody i skalę zagrożenia powodziowego. Niemal co drugi człowiek był wyposażony w aparat fotograficzny i pstrykał naszej staruszce Wiśle fotki. Wykonano tyle zdjęć fotograficznych, że jest to chyba najbardziej udokumentowany moment w historii istnienia tej rzeki. Ekipy wojska, różnych służb i ludności cywilnej tak jakby zjednoczyły się pod wpływem narastającego zagrożenia. Solidarnie napełniano worki piaskiem i układano bez zapłaty długie węże wałów przeciwpowodziowych. Praca szła jak z płatka i nikt nikogo poganiać i zachęcać nie musiał. Jaka szkoda, że dopiero wielkie zagrożenie potrafi wywołać w ludziach poczucie solidarności, wsparcia i chęć niesienia pomocy innym zagrożonym tragizmem i niebezpieczeństwem ludzi. Przy tym użyto sprzętu ciężkiego, ogromnych ciężarówek, helikopterów, łodzi motorowych i amfibii do wyławiania odciętych od świata powodzian. Koszt takiej wielodniowej akcji jest ogromny... a pieniądze z tymczasowo ułożonych wałów z worków z piaskiem, wypalonej benzyny, oleju napędowego i pracy wielu ludzi są wyrzucone w błoto. Dlaczego nie jesteśmy tacy chętni do działań na rzecz budowy własnego i Narodowego bezpieczeństwa? Trudno mi pojąć fakt, że nie lubimy zapobiegać nieszczęściu kiedy jeszcze go nie ma, kiedy jeszcze nikogo nie dosięgło tylko czekamy na tego solidnego kopa w zadek!!!??? Czy my jako społeczeństwo nigdy nie nauczymy się wyciągać logicznych wniosków z nieszczęść jakie cyklicznie nas nawiedzają... zwłaszcza, że nawiedzają nas tylko z własnej głupoty, niedbalstwa, niechlujstwa, lenistwa i braku poszanowania świata Natury... A swoją drogą bardzo jestem ciekawy czego nauczy nas obecna sytuacja z rodziny kataklizmów...!? Dobranoc.

wtorek, 18 maja 2010

Dzień 442/443/444

Jeszcze nie jest tak bardzo późno... to znaczy jest dopiero godzina 21:25. Praktycznie od kilku tygodni (z małymi przerwami) pada deszcz non stop. W tej chwili mówi się o katastroficznych skutkach tych opadów niemal na każdym programie telewizyjnym. Na południu kraju obfite opady spowodowały przepełnienie zbiorników retencyjnych i o lokalnych powodziach. Kraków jest zagrożony i grozi mu zalanie... a to jeszcze nie kulminacja wezbranych wód. Cała szczytowa fala jeszcze nie nadeszła, a już się porównuje i mówi o wielkiej powodzi z 1997 roku. Pamiętam jak wtedy z lękiem chodziłem nad Wisłę oglądać jak wysoko już wezbrały jej wody. Dzisiaj też byłem na nią popatrzeć... Wydaje się być lekko wezbrana, ale cicha... spokojna... jakby uśpiona. Ludzie mimo szeroko płynących informacji o zagrożeniu powodziowym też śpią. Nikt nie robi żadnych przygotowań do ochrony własnego mienia mimo, że mają knajpy, warsztaty, ośrodki wodne i sklepy w bezpośredniej strefie zagrożonej zalaniem. Dlaczego lekceważą konkretne zagrożenie...? Nie zależy im na własnym bezpieczeństwie i mieniu... wypracowywanym nieraz całymi latami...? Zaiste zadziwiająca to postawa. A może liczą na Boga, który ich ochroni. A może na to, że Wisła przed miastem zakręci i popłynie pustymi polami...? Gdy doświadczą już skutków zalania, Polskim zwyczajem zaczną narzekać i obwiniać wszystko i wszystkich tylko nie własną lekkomyślną postawę i niepojętą głupotę. Ale najgorsze z tego jest to, że ludzie z takich zdarzeń nigdy nie wyciągają pozytywnych wniosków...! Aż mi się wierzyć nie chcę, że takie są istoty ludzkie...! Dobranoc.

sobota, 15 maja 2010

Dzień 439/440/441

Jest już dość późna pora nocna... czyli godzina 0:30. Dzisiaj tak jakby w nawiązaniu do posta o zaśmiecaniu środowiska i bezmyślności ludzi, którzy to permanentnie robią. Obok mojej kamienicy stoi... rośnie wielkie drzewo. Jest stare i dość mocno sfatygowane zębem czasu. Z uwagi na wiek jest objęte ochroną Konserwatora Przyrody i ma status Pomnika Przyrody. W obwodzie pnia bardzo potężne... ale wydrążone przez próchnicę. Pusty środek jest zabezpieczony środkiem przeciw-próchniczym, a konary spięte linami aby wiatr i ciężar własny nie rozjechał (rozłamał)ich na boki. Wokół niego jest utworzona strefa ochronnej zieleni na której nie wolno nic sadzić ani budować. Jednak co dla jednych jest obiektem szacunku i ochrony, dla innych nic nie znaczy. Tak więc tuż przy tym Pomniku Przyrody, na trawniku parkują samochody ludzi, którzy zajmują się remontem drogi asfaltowej. Większość tych wandali jest spoza Warszawy. Ich auta służą im za szatnię, składy narzędzi, pomieszczenie socjalne, a czasem i sypialnię. Nic by w tym nie było złego gdyby zachowywali się kulturalnie i z poszanowaniem dóbr przyrody i pracy innego człowieka. Tak więc bezceremonialnie przez okna aut wyrzucają wszystko co jest im już zbędne. Są to butelki po wodzie, puszki po piwie, przeczytane gazety i wszelkiego rodzaju odpady po produktach spożywczych. Natomiast wielka dziupla w chronionym prawnie drzewie, służy im za śmietnik i toaletę. Przykro mi to powiedzieć, ale powołana do pilnowania porządku miejskiego Straż Miejska nie reaguje na prośby o interwencję i zabezpieczenie, trawnika i chronionego drzewa. W takim razie pytam: Do czego jest powołana Straż Miejska skoro nie chce dbać o porządek, czystość i estetykę miasta??? Ja nie chcę oddawać swoich podatków na pseudo instytucję powołaną tak na prawdę do nie wiadomo jakich celów...! A Wy??? Dobranoc.

środa, 12 maja 2010

Dzień 436/437/438

Kolejny dzień minął pod znakiem codziennych problemów… ale i zmiennej pogody. Jest już godzina 19:30. Kilka dni temu telewizja wyemitowała program o dwóch starszych kobietach, które urosły w oku kamery TV do rangi bohaterek Narodowo – Społecznych. Nie oglądałem programu od początku, ale na moje oko kobiety wyglądały na około 70 –cio letnie babcie. Tak więc wsłuchałem się dokładnie w słowa komentatora i tychże babć bo chciałem wiedzieć o co w tym programie chodzi. A więc sprawa miała się mniej więcej tak: Jedna z tych babć dostała emeryturę i idąc po swoim osiedlu padła ofiarą złodzieja, który bez sumienia i skrupułów wyrwał jej torebkę z całą zawartością i emeryturą. Poszkodowana udała się na Policję w celu zgłoszenia kradzieży. A nasza dzielna i operatywna Policja miast natychmiast wszcząć działania operacyjne polegające na ustaleniu i schwytaniu osoby złodzieja, siedziała sobie bezczynnie i po kilku tygodniach nierobienia niczego w tej sprawie, umorzyła dochodzenie z uwagi na nieujęcie sprawcy przestępstwa. A jak miała go ująć jeśli nic w tym kierunku nie robiła…! Mogę powiedzieć coś na ten temat ponieważ, jak zapewne pamiętacie w ubiegłym roku sam padłem ofiarą włamania do mojego mieszkania… i po miesiącu doznałem szoku na widok listu z Policji w którym ni z tego, ni z owego powiadomili mnie o umorzeniu sprawy na skutek nieujęcia sprawcy przestępstwa. Byłem wtedy tak wściekły, że chciałem pojechać do komisariatu i wygarnąć im co myślę o takich metodach śledczych. Na szczęście szybko ochłonąłem i w ten sposób oszczędziłem sobie kłopotów. Ale do rzeczy, bo troszkę odbiegłem od zasadniczego tematu. Otóż poszkodowana babcia miała to co ma porządny mężczyzna na swoim miejscu i rozpoczęła śledztwo na własną rękę. Była w tej dobrej sytuacji, że widziała złodzieja i zapamiętała jego twarz. Tak więc zaczęła chodzić po osiedlu i wypytywać ludzi o tak wyglądającego człowieka . Po niedługim czasie natknęła się na niego i udała, że go nie zna. Ten upewniwszy się tym sposobem, że babcia go nie kojarzy z przestępstwem, na szczęście zaczął zachowywać się nierozważnie i doprowadził babcię do miejsca w którym mieszkał. W czasie gdy złodziej przebywał w mieszkaniu, babcia zatelefonowała po wsparcie w osobie swojej siostry i przed jego mieszkaniem - razem zasadziły się na niego. Niczego niespodziewający się złodziej wyszedł z domu i zbaraniał ze zdziwienia. Oto Siostra poszkodowanej schwyciła złodziejaszka za gardło tak mocno, że temu brakło tchu i bez „walki” się poddał… a był to trochę ponad 40 – to letni mężczyzna. Babcie wezwały Policję i ta raczyła przyjechać i zaaresztować sprawcę kradzieży emerytury. Ciekawy jestem jak czuli się w tym czasie „dzielni” policjanci, zwłaszcza gdy się dowiedzieli o operatywności 70 –cio letnich babć… Ale nie to było najdziwniejsze w całej sprawie. Policja miast babcie zatrudnić przynajmniej na pól etatu w swojej formacji, obsztorcowała babcie za lekkomyślność i brak rozwagi. Miały babcie wielkie szczęście, że je nie zaaresztowali za samosąd i napaść na biednego złodzieja… Zastanawiam się do tej pory nad celowością utrzymywania z podatków tak mało operatywnych policjantów. Czy nie lepiej pieniędzmi z pensji tychże policjantów wspierać krewkie i odważne babcie, które nie dość, że łapią złodziei… klepią biedę na nędznych emeryturach, to jeszcze w nagrodę doświadczają przykrości bo powołana do walki z przestępczością formacja bronić ich nie chce… i nie potrafi… Skandal i wstyd do potęgi entej… Dobranoc

niedziela, 9 maja 2010

Dzień 433/434/435

I oto niedziela ma się już ku końcowi. W tej chwili dobiega godzina 23:05. Pogoda nie była najgorsza. Przebijało słońce, a deszcz jakoś mnie ominął. Byłem poza domem i mimo rodzinnych zobowiązań do siedzenia przy stole, udało mi się również zrobić serię dobrych zdjęć, które jak już wiecie będę wykorzystywał do okładek swoich książek. Na spacerku poobiednim, który odbywał się po okolicznych lasach szybko zorientowałem się, że jest w nich wiele ciekawych miejsc i rzeczy do fotografowania. Dzisiaj już mi się nie chce, ale jutro zajmę się segregowaniem i przerzucaniem ich do folderów o takiej tematyce. W lesie wiosna już w pełni. Pełno kwitnących fiołków, konwalii i niezapominajek, a także obsypanych kwieciem drzew takich jak sosny, jarzębiny, czeremchy i wiele innych. Okazało się, że te leśne rośliny kwitną i pachną nieco inaczej niż w parkach miejskich. Kwiaty mają dłuższe łodyżki i okazalsze kwiaty. Zapach o wiele intensywniejszy niż w mieście. W czasie powrotu natknąłem się na pole obsiane rzepakiem. Żółć tego łanu przerastała wyobrażenie wzrokowe mieszczucha. Wszedłem w ten żółty dywan i nawąchać się nie mogłem. Nie miałem pojęcia, że kwitnący rzepak tak ładnie pachnie... Ale jest i druga strona tego pięknego medalu. Otóż człowiek ma w głębokim "poważaniu" całą przyrodę, a w niej lasy, kwiaty, łąki, drzewa i łany rzepaku. Bezceremonialnie zaśmieca i niszczy tą piękną żywicielkę nie tylko ludzi. Wszędzie porzucone butelki, słoiki, opony, stare telewizory, kanapy, a nawet w przydrożnych rowach wielkie plastikowe wiadra po farbach olejnych. Jednym słowem - zgroza...! Dlaczego nikt nie pomyślał o stworzeniu specjalnej Policji środowiskowej, która zajmowałaby się ściganiem kretyńskich "ludzi" zaśmiecających to piękno i dobrobyt Narodowy. Powinni karać mandatami od 1000 do 100 tysięcy złotych. Takiego ohydnego śmieciarza powinno przymuszać się pod groźbą wielu lat więzienia do pracy przy rekultywacji i oczyszczaniu zaśmieconych i zdewastowanych lasów, parków, łąk i przydrożnych rowów. A może już czas na to by oficjalnie potępiać i piętnować takich ludzi. Może już pora by każdy kto zauważy taki moment zaśmiecania wyrażał publicznie swój sprzeciw i bezpośrednio zwracał uwagę takim wandalom środowiska...! Ja w pełni potępiam tych ludzi i ich niszczycielskie wyczyny. Zgłaszam oficjalny protest przeciw niszczeniu mojego środowiska i domagam się od władz podjęcia konkretnych kroków, które spowodują, że takich ludzi będzie się traktować jak zwykłych przestępców... i mam nadzieje, że nie pozostanę z moim protestem sam!!! Mam nadzieję, że usłyszę Wasze głosy jeszcze głośniejsze niż mój...! Dobranoc

czwartek, 6 maja 2010

Dzień 430/431/432

Za oknem jest już całkiem ciemno... dochodzi godzina 21:56. Od kilku dni pogoda nie dopisuje ciepłem ani słoneczkiem. Jest pochmurno, deszczowo, wietrznie i zimno. Mnie osobiście taka pogoda nastraja melancholijnie, poważnie i smutno. Jestem obolały... odzywają się we mnie różne dolegliwości, których nie odczuwam przy dobrej i słonecznej pogodzie. Jestem skłonny do zamykania się w sobie, do przemyśleń i wspomnień natury trudnej. W takim czasie raczej trudno jest mi wykrzesać z siebie radość i dobre samopoczucie. Podczas takiego stanu, najchętniej zamknąłbym się w swoim pokoju - pracowni i spędził w nim na głębokich przemyśleniach kilka dni... Jednak nie mogę tego zrobić bo mam sklep w którym spędzam osiem godzin dziennie. Przychodzą różni i w różnych nastrojach klienci... i muszę szczególnie panować nad swoimi emocjami, by broń Boże nie być niemiłym i nieuprzejmym... Mimo swojej, powiedzmy niedyspozycji... wiem, że oni też się kiepsko czują... i że do spięcia jest bardzo blisko. Jeśli ktoś mnie drażni natrętnymi pytaniami, staram się nie rozmawiać i unikam odpowiedzi na często głupie pytania. Czyli przybrałem postawę na przeczekanie... i myślę, że to dobra metoda. Ponieważ już dawno nie prezentowałem wierszy, teraz przedstawię najnowszy z powstałych wierszy... jest raczej głębokiej treści i myślę, że trudny w zrozumieniu... tak jakby stosowny do aury i mojego nastroju... Oto on:

Wieczna tułaczka


Widziałem w śnie ogromną rzekę,
Która nigdy nie wpływa do morza.
Mam w sobie myśli nieokiełznane,
Które zawsze biegną w przestworza.

Szukałem lśniącej gwiazdy – bez blasku,
Studziłem duszę w morzu bez wody…
Krążyłem w bezkresie ludzkich uczuć,
Tęskniłem nocą… i w dni bez pogody.

Trzymałem w dłoni serce bez rytmu
Pełne nadziei zranionej dziewczyny.
Wołałem ją cicho przez mgłę perłową,
Ale wracało tylko echo z obcej krainy.

Pragnąłem ukoić smutek i łzy ciche…
Powierzyć komuś myśli brzemienne.
Chciałem je oddać pod czułą opiekę
I zakończyć poszukiwania codzienne.

Wszędzie drżenie… strach głuchy, pusty,
Wieczny chłód… błądzenie w bezkresie
I jeszcze strasznie natrętne pytanie…
Kiedy kres podróży los mi przyniesie…?

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 28.04.2010 r.

poniedziałek, 3 maja 2010

Dzień 427/428/429

Dzisiaj jest już ostatni dzień majówki. Godzina (jak na mnie) bardzo młoda to znaczy 10:49. Jestem poza Warszawą. Dokładnie 120 kilometrów na południe. Pogoda może nie jest najpiekniejsza, ale spoza chmur co jakiś czas przebija słoneczko i spływa ciepełkiem na naszą ziemię. Jednak nie pogoda jest najważniejsza. Najważniejszy jest klimat w jakim się znalazłem. Wszędzie wiosna. Drzewa obsypane kwieciem. Trawy wysoko wybujałe kuszą intensywną zielenią... niejako namawiają aby rzucić się i zanurzyć całym ciałem w jej falujace pod wpływem lekkiego wiatru dywany. Bijące zewsząd zapachy przepełniają niesamowitymi wonnościami zmysłowymi. I ptaki... wszędzie się uwijają, przywołują i kuszą wzajemnie do zawiązywania związków z których urodzą sie piskęta.
W miejscowości w której jestem (z okazji majówki) strażacy pożarni zorganizowali zabawę na wolnym powietrzu. Całoś miejsca zabawy, otoczona jest lasem sosnowym co sprawia wspaniały klimat tego miejsca. Z daleka widać różnokolorowe, mrugające światła dyskoteki. Muzyka w stylu Diskopolo niesie się szerokim echem rytmicznego głosu bębna. Łup,łup,łup... Wzdłóż jezdni, na całej długości jednej i drugiej strony, parkują samochody osobowe. Zjechała gromadnie niemal cała okoliczna młodzież, ale i nie tylko młodzież. Aż trudno uwierzyć w taką ilość ludzi w tym miejscu. Wokół sceny jest wydzielony niewielki placyk. Jest to mniej więcej placyk 20x20 metrów. Żeby tam wejść trzeba wykupić bilet wstępu. Na początku proporcje tańczących do obserwujących rozkładały się mniej wietcej tak: Na "parkiecie" tańczy kilka par, a poza wydzielonym terenem do tńca znajdują się dosłownie tłumy ludzi. Oprócz tych kilku par nikt nie tańczy. Tłum stoi i patrzy... szuka w alkoholu odwagi i luzu. Opróżnione puszki i butelki ląduja w krzakach, na trawie i pod stopami pijących. Młode wydekoltowane z każdej strony ciała dzierlatki, dowcipkując biegają w tłumie odważnie. O dziwo nikt ich nie zaczepia. Z czasem w tłum wchodzi odwaga i animusz. Na parkiecie robi sie gęsto. Widzę podskakujace jak spławiki na wodzie, stłoczone głowy młodych ludzi. Światła na tęczowo oświetlają tańczące pary. Za płotem zgromadzone tłumy nie tańczą... Pytam sam siebie: dlaczego nie tańczą? Przeczież po to tu przybyli. Dlaczego stoją niemal nieruchomo i raczą się olbrzymimi porcjami piwa. Czy nam - ludziom do dobrej zabawy potrzebny jest stymulator w postaci alkoholu? Czy bez piwa młodzież nie potrafi się bawić? Jakieś to smutne i nienaturalne... Na szczęście widywałem i widuję ludzi którzy świetnie się bawią bez stymulatorów zabawy. Myślę, że wszystko jest dla ludzi... i piwo i wino i gorzałka... Widz polega na tym by to nie alkohol dawał nam poczucie siły, odwagi i ekspresji. Uważam, że to z serca powinnny wypływać te cech i chęci do wspaniałej zabawy. Wtedy jest naturalnie, miło i bez lęku czy ktoś nie zachowa się poniżej ludzkiej godności i etyki... Bawmy sie zatem... ale z rozwagą i kulturą jak przystało na człowieka...