EPILOG

Po długim wahaniu postanowiłem zakończyć pracę z prowadzonym od ponad 500-set dni blogiem pt. "Poezja, którą da się czytać". Jak spostrzegliście 7 ostatnich postów zasadniczo odbiegało tematem od wcześniejszych treści, dlatego zostały przeniesione do nowoutworzonego bloga, który będzie poruszał właśnie taką tematykę. Mam nadzieję, że te ważne tematy wciągną was i zachęcą do czytania, i czynnego uczestnictwa w życiu nowego bloga pt. "Tropem dziwactw i bezsensu". Zapraszam. Oto nowy adres pod którym mnie znajdziecie:

http://tropem-dziwactw-i-bezsensu.blogspot.com

niedziela, 28 lutego 2010

Dzień 365

W tej chcwili mija godzina 21:10... Czy widzicie tą liczbę...? 365, czyli jeden rok. Tak, tak jestem tu jeden rok... Dzisiaj mija jeden rok codziennego wpisywania postów do bloga... Co za systematyka... jak z zegarkiem w dłoni pojawiałem się każdego wieczora... byłem tu wtedy gdy mnie potrzebowaliście, kiedy byłem chory i niedysponowany... kiedy byłem smutny i ogarniała mnie rozpacz... nawet gdy traciłem nadzieję... i nigdy nie zawiodłem swoją nieobecnością. Powiem szczerze, sam nie wiem jakim cudem udało mi się tak długo tutaj być... pisać na temat uczuć... prezentować swoje wiersze i nie zanudzać będących ze mna czytaczy. Wielu z Was ma tutaj swój udział... Część z tu obecnych tylko czyta, inni pojawiają się i cichutko znikają, ale i są tacy, którzy są ze mną od początku... od pierwszego dnia utworzenia bloga... Z mojego punktu widzenia to nie lada wyczyn z obydwu stron. Tak jak w życiu... przeżywamy wspólne zawirowania, wzloty prowadzimy dyskusje... choć nie zawsze zadowalające w równym stopniu obydwie strony. Przeżywamy swoje tragedie, radości, smutki i czasem upadki... i oby tych upadków było jak najmniej... a najlepiej żeby ich wcale nie było... i tego właśnie z okazji tej rocznicy wszystkim życzę... A teraz zamieszcze drugą część wiersza pt. Ocean duszy... oto on:

Tak jak pszczoły do nektaru,
Lgnę do ciebie Moja Miła…
Widząc uśmiech twoich oczu,
Pragnę żebyś przy mnie była…

Scałuj czerwień ust gorących,
Wlewaj w serce żar ogromny.
Zerkaj w oczka o poranku…
Bom z miłości nieprzytomny.

Bądź na wieki, bardzo blisko,
Bądź bez względu na pogodę.
Nikt nie zburzy nam miłości,
Kiedy w sercach mamy zgodę.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 31.08.2009 r.

sobota, 27 lutego 2010

Dzień 364

Przypadkowo zerknąłem na zegarek stojący przy ekranie telewizora i dojrzałem godzinę 22:35. Tak więc zaczynam pisać dzisiejszego posta. Zastanawiałem się nad tematem dzisiejszego posta i doszedłem do wniosku, że ostatnimi dniami na blogu rządziły różne i w dodatku bardzo silne emocje. Było burzliwie, było mocno energetycznie... Jedni preferowali to... inni zupełnie coś innego. Dlatego mając na uwadze równowagę o której wiele już razy pisałem pomyślałem, że należy stonować i wypośrodkować tą burze emocjonalną... A co będzie najlepsze do tego by osiągnąć równowagę... Ano jakiś ładny i uczuciowy wiersz... Zaraz pójdę do swojego archiwum i poszukam coś odpowiedniego do zaprezentowania dzisiaj w moim poście... A oto i wiersz:

Ocean duszy

W oceanie ludzkiej duszy,
Żyją cichcem różne stwory.
Są obszary głębin mrocznych,
Są przepięknych raf kolory…

Lecz na dole, wśród głębiny,
Gdzieś w ciemności atramentu.
Najczarniejsze z czarnych myśli,
Drwiąc z miłości, chcą zamętu…

O co chodzi… pytam siebie…
Skąd się biorą ów pomysły…?
Toć nie będąc w ich potrzebie,
Lepiej żeby pięknem trysły…

Tak jak roślin bukiet wiosną,
Śle wiadomość o nektarze…
Tak i ja chcę trwać w miłości,
Którą szczęście mi pokaże.

piątek, 26 lutego 2010

Dzień 363

Tak więc powoli czas dobiega do godziny 22:35. Dzisiaj nie tylko ja ale i znakomita większość... a może i wszyscy z moich czytaczy przeżywają niesamowite poruszenie... Bo oto zjawił się ktoś kto nie wiedząc gdzie wsadza... wsadził kij w mrowisko i... zakotłowało się. Z mojego punktu widzenia jest to coś bardzo pouczającego i bardzo pozytywnego. Ta sytuacja pokazała nam, że wszystkie uczucia bez wyjatku są nam potrzebne... Te z założenia dobre i te z założenia złe, a raczej niewłaściwe... a może niemile widziane przez tych pierwszych... W każdym bądź razie na tej podstawie można wywieźć, zeresztą istniejąca już od dawna w kulturach wschodu prawdę o tym, że nie ma dobra ani zła... po prostu nie da się tak klasyfikować uczuć, które spełniają swoje potrzebne, a właściwie obowiązkowe i niezbędne role. Jak już wiemy, chociaż nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, świat funkcjonuje na zasadzie równowagi... ale żeby mogła zaistnieć równowaga muszą być dwa przeciwienśtwa... dwa przeciwstawne bieguny. A czym jest równowaga...? Ano niczym innym jak zmieszaniem w jadnakowych proporcjach tychże przeciwięństw... przeciwstawnych energi. Idąc dalej tym tokiem rozumowania musimy uznać, że bez jednego przrciwstawnego bieguna nie może być mowy o pozostałych...czyli przeciwnego i równowagi... A więc Moi Mili nie denerwujcie się gdy ktoś wsadza kij w mrowisko i pozornie burzy nasz spokój... naszą sielankę, ten wypracowany miły nastrój... Postarajmy się zachować zdrowy rozsądek i przede wszystkim spokój... bo po pierwsze swoim pozornym zniszczeniem taki ktoś wnosi nowy pozytywny potencjał. A po drugie zmusza nas do wyjścia z monotoni i do podjęcia odpowiedniego działania... na rzecz rozwoju. I po trzecie zmusza nas do efektywnego i twórczego myślenia, a to pozwala tworzyć nowe posty, nowe wiersze i kreacje... i daje tylko i wyłącznie wymierne korzyści. Tak więc Kochani cieszmy się, że od czasu do czasu pojawia się Pan "Patos" i Pan "Grafik", bo dzięki nim tylko cementujemy swoją miłą grupę i wzmacniamy ją za każdym takim razem pokazując sobie i wszystkim zazdrośnikom kim my dla siebie na prawdę jesteśy...! Buziaczki dla wszystkich... bo wszyscy w jednakowym stopniu jesteśmy sobie potrzebni... Pa.

czwartek, 25 lutego 2010

Dzień 362

Jest godzina 21:59. Jak już większość z Was zauważyła... choć jestem o tym zupełnie przekonany, że znakomita część nie zauważyła tego oczywistego faktu, że dnia nam przybyło... i ciemno robi się zdecydowanie później... a to oznacza, że wiosna pędzi do nas w zadziwiająco szybkim tempie. Zauważyłem, że posty z ostatnich dni wzbudzają całkiem spore zainteresowanie, a to przełożyło się na jakość przemyślanych wpisów. Każdy wpisujący czytacz ma swoje widzenie spraw opisywanych w moich postach... i dobrze, bo tym sposobem mamy dogłębne i szczegułowe widzenie tematów. Są i tacy, dostaję informacje na prywarnej podczcie, którzy są nieszczęśliwi z powodu niemożności dokonania wpisu ponieważ wystąpiły u nich zakłócenia w ciągłości pracy kompików i tym sposobem stracili łącznoścć z internetem. W związku z tym pozwolę sobie zaprezentować jeden taki list... Kochana mam nazieję, że nie będziesz mieć mi tego samowolnego pociągnięcia za złe... Na wszelki wypadek już w tej chwili dobrucham Cię cieplutkim buziaczkiem... A oto treść tego listu:

Witam Drogi Bogdanie!
Odpisuję na Twoje pozdrowienia na pocztę, bo od wczoraj wieczór mam nieaktywne konto na Sympatii i nie będę go już przedłużać... bo nie ma sensu! Piszesz mi, że czujesz moje energie... Rzeczywiście mogłeś je czuć, bo byłam tak wściekła na serwis, a jeszcze jak otworzyłam bloga w pracy i okazało się, że nie mogę wpisać komentarza to dopiero nerwy mi puściły....... Przez ten cały czas od początku awarii komputera byłam zła, że nie mogę czytać bloga, więc jak wróciłam do pracy to odrobiłam zaległości... Chcę Ci powiedzieć, że wiersz o miłości jest piękny... bo taka ma być prawdziwa miłość.... Tylko do odczuwania takich uczuć mój kochany, potrzeba dwojga naprawdę kochających się ludzi... ale do szczerej i bezinteresownej miłości potrzeba mądrości życiowej.
A ten Patos to chyba nieszczęśliwy człowiek..... ależ mnie wkurzył… dobrze, że dziewczyny spuściły mu łomot słowny… oj ale bym sobie na nim użyła... niestety nie mogłam pisać na komputerze... Ale cieszę się chociaż z tego, że teraz przynajmniej bloga czytam ... robię to w pracy cichaczem... mam do końca tygodnia mieć kompik w domu! Mam już stary komputer, a niestety na nowy nie ma środków i teraz częściej muszę go reanimować, ale muszę go leczyć, bo powiem Ci, że człowiek się po prostu uzależnił od komputera i teraz jego brak oznacza odpływ krwi od mózgu... dosłownie śmierć kliniczną! Co do formy publikacji książki to oby Ci się udało MISTRZU---niech jak najwięcej ludzi zapozna się z Twoją twórczością i niech cieszą ich dusze piękne wiersze i poematy oraz mądre tematy i zawarte w nich wskazówki z których możemy czerpać tyle mądrość… Myślami jestem z Tobą i wszystkimi czytelnikami......
Trzymam kciuki za powodzenie z książką... przytulam Was mocno do serducha... buziaczek...

środa, 24 lutego 2010

Dzień 361

Czy wiecie Moi Mili, że zbliża się już godzina 21:45...? Jeśli nie wiecie to macie dwie możliwości aby się o tym przekonać... i tak możecie niezachwianie polegać na mojej informacji, która o tym mówi... albo możecie spojrzeć na swój zegarek i skonfrontować moje słowa z urządzeniem, które wskazuje upływający czas...! Którą wybierzecie możliwość...? I właśnie tu dochodzimy do sedna sprawy... tak jak macie dwie możliwości sprawdzenia czasu. Tak są też dwie odmiennie reagujące grupy ludzi w takim alternatywnym temacie. I tak, jedni niedowierzający moim słowom... i ci natychmiast sprawdzą moją prawdomówność na własnych zegarkach i ci drudzy, którzy ślepo wierzą moim słowom i nie potrzebują szukać potwierdzenia na własnych zegarkach. Można by zapytać dlaczego tak jest...i z czego wynika taka rozbieżność w odbiorze moich słów. Ano dzieje się tak, bo jedni mi zaufali, a drudzy nie zaufali. Ani jedni, ani drudzy nie mili powodów mi nie ufać... a jednak podzielili się na dwie zupełnie odmiennie funkcjonujące grupy...! ZAUFANIE to jest magiczny klucz do rozwiązania wielu niezrozumiałych działań ludzi... Tak też jest z kobietami i mężczyznami nabijanymi w butelkę przez partnerów, którzy wykorzystując ich zaufanie kręcą, oszukują i drwią z nich i ich uczuć... najczęściej przyjaźni i miłości... A zatem doszliśny do celu. Wiemy już dlaczego ci, którzy obdarowali swoich partnerów bezgranicznym zaufaniem dają się im oszukiwać i tkwią z nimi w takich wrednych układach całymi latami... A więc Moi Mili... czas spojrzeć prawdzie w oczy... Wiara i zaufanie to wspaniałe uczucia... tylko muszą być wspierane rozumem, zdrowym rozsądkiem i wsrtrzemięźliwością... Bo życie już nas nauczyło, że co nagle to po diable. A więc zanim obdarzycie kogoś bezgranicznym zaufaniem posłużcie się także rozumem i... co najważniejsze wsłuchajcie się we własne wnętrza, bo stamtąd przyjdzie i ostrzeżenie przed oszustem i potwierdzrdzenie, że wybraliśmy właściwego człowieka... Dobranoc.

wtorek, 23 lutego 2010

Dzień 360

Gdyby jeszcze ktoś nie wiedział, przypominam, że jest w tej chwili godzina 21:05. Zanim zacząłem pisać, zastanawiałem się nad dwiema sprawami... czyli dwulicowością i granicą krętactwa. Bardzo trudno jest mi zrozumieć tych wszystkich, którzy nie wiedzieć czemu i po co kłamią i kręcą nawet swoimi żonami i dziećmi...! Zastanawiam się co w takiej sytuacji z czego wynika... Dwulicowość z krętactwa, czy krętactwo z dwulicowości...!? Bardziej skłaniam się ku stwierdzeniu, że jednak krętactwo wynika z dwulicowości. Jeśli mamy dwojaką naturę i oszukujemy własną żonę, która urodziła temu komuś dziecko, a ten ktoś ma drugą taką samą kobietę w innym domu... a może i nawet trzecia gdzieś by się jeszcze znalazła, to koniecznością jest wredne i wyrafinowane krętactwo. Trzeba być nie lada bezczelnym mądralą i cwaniakiem bez skrupułów, żeby wodzić za nos kilka takich samych ofiar...! Co drzemie w człowieku, który ma za nic tak bliską rodzinę i gotów jest poświęcić ją dla jakichś tam niezrozumiałych dla mnie celów... Czy taka osoba ma w sobie uczucia miłości, współczucia więzi rodzinnej czy współczucia...!? Moim zdaniem brak im tych wyższych uczuć. To prymitywne uczuciowo i emocjonalnie manekiny o podłożu egoistuczno cynicznym... Po co to wszystko robią? Czy można takie działania nazwać swojego rodzaju wampiryzmem energetycznym? A czy jest to możliwe żeby robili to całymi latami dla zabawy? A wkońcu dlaczego kobiety, które czekają na swoich mążów czasami po kilka dni w tygodniu, nic nie robią by pozbyć się takiego oszusta! Opierając się na powyższych przemyśleniach mogę założyć, że dlatego tak długo udaje się dwulicowym krętaczom egzystować w niby rodzinach, bo ich pertnerki(rzy)z nie wiadomo jakich przyczyn tolerują takie postępowanie... Gdyby wykazały się zdrową oceną sytuacji przegnałyby swoich "oblubieńców" na cztery witry... były by wolne. A więc wszyscy oszukiwani... otwórzcie zamknięte oczy i przerwijcie proceder, który jest dla Was udręką...! Pa...

poniedziałek, 22 lutego 2010

Dzień 359

A więc jest już godzina 21:30. Dzisiejszego posta poświęcę sprawie małych i z pozoru nic nie znaczączych rzeczy... takich niezauważalnych gestów jakimi są maleńkie niespodzianki i drobniutkie upominki... ile one nam sprawiają niewypowiedzianej przyjemności. Jednak nie o nich chcę tu powiedzieć. Zawsze gdy widzę obojętnie przechodzących obok siebie ludzi zastanawim się dlaczego nie ma w nich serdeczności i choćby małej radości... Dzisiaj radość na ulicy wzbudza zdziwienie i niemal zgorszenie. Gdy idzie mała grupka roześmianej młodzieży patrzymy na nich jakby byli z innego świata. Nie chcemy podzielać ich radości bo uważamy, że to nie wypada... sdzczególnie nam dorosłym! Dlatego bardzo często nie dostrzegając niczego obok siebie idziemy jak martwe automaty... Zachowujemy się jakbyśmy byli bez chęci do życia i w ponurym skupieniu omijamy się jak gradowe chmury. A niedaj boże tak przypadkowo takiego potrącić... Aż boję się pomyśleć co mógłbym usłyszeć... Na woskowych maskach nie można dostrzec ani cienia radości, ani uśmiechu, ani pogody ducha. Dlaczego niosąc swój smutek... smutasy rozdają go wszystkim napotkanym przechodniom. Dlaczego nie potrafimy się do siebie uśmiechać... ot tak cieplutko i bez przymusu. Przecież uśmiech nic nie kosztuje. A wręcz może sprawić, że zarazimy nim innych... oni następnych i matrwe twarze mogą doznać ożywienia. Ja doznaję fantastycznie miłego uczucia gdy bez względu na wiek, przechodzący obok mnie przechodzień wykona maleńki gest ustępstwa, by umożliwić spokojne wyminięcie się na drodze. Ja robię to samo i uśmiecham się do tego kogoś, a jeśli odwzajemni uśmiech to chcę mu podziekować za miły i kulturalny gest... Czy to dla reszty... tych którzy takich gestów w swoim cynizmie i arogancji do wszystkiego co ich otacza nie znają, jest to czymś co przekracza ich możliwości pojmowania i wykonania...!? Mam wielką rzdość w sercu gdy wchdzę do sklepu, albo do jakiegoś bubynku publicznego. Zwłaszcza gdy i idzie lub wychodzi jakaś osoba... wtedy ustępuję jej pierwszeństwa przejścia i dostrzegam na twarzy tej osoby zdziwienie... Jednak ten gest powoduje, że zaraz się uśmiecha i co niektóra podziękuje... Ale są i takie, które patrzą na mnie jak na odźwiernago, który ma obowiązek otwierać im drzwi... Są takie dumne, że nie wyduszą z siebie choćby najskromniejszego uśmiechu, a nawet nie raczą przychylnie na mnie spojrzeć... o podziękowaniu muszę natychmiast zapmnieć... i wiecie co ja wtedy robię...? Mówię do tych osób: Dziękuje, że zechciała Pani przejść...! Skutkuje natychmiast piorunującym spojrzeniem... ale nie zamarzam... mam gorące serce... Pa.

niedziela, 21 lutego 2010

Dzień 358

Jest dość wcześnie, bo godzina 18:45 a ja już przymierzem się do pisania posta... Dzisiaj spoza chmur, na brudny i zawalony psimi kupami świat, wyjrzało nieśmiło słoneczko. Jego widokiem i namową kilku przyjaznych mi osób, dałem się skusić na spacer. Szybko okazało się, że taka ładna sceneria jest widokiem tylko spoza szyb moich okien. Idąc przez park w zimnym wietrze zastanawiałem się nad upodobaniami i gustem nas - ludzi... Jak wszyscy wiemy jest nas mnogo na tym naszym zabetonowanym i przytrutym globie. W zasadzie każdy ma swoje upodobania i jest tych upodobań taka wielość i róznorakość, że aż dziw bierze, że się ze sobą jakoś dogadujemy. Patrząc na to z punktu widzenia stwórcy, który stworzył to wszystko po to aby doświadczać samego siebie... i to najwięcej ile się tylko da... jest to zjawisko jak najbardziej prawidłowe... Ale jak to pogodzić z naszymi wymyślnymi kodeksami wartości, moralności, nakazów, obyczajności...i przymusów społecznych. Jeśli jest taka różnorodność upodobań to po co ustanowiliśmy takie wartości jak dobro, zło; piękne , brzydkie; smaczne, niesmaczne; gorzkie, słodkie. Przecież, mimo społeczno moralnych norm i tak każdy będzie miał inne odczuwanie tych samych walorów smakowych, estetycznych i emocjonalnych... To oczywiste, że co dla mnie jest moralnie naganne, dla innych jest do przyjęcia, a dla jeszcze innych całkiem normalne i dobre. Czy zamiast się oskarżać, potępiać moralnie, wytykać palcami, piętnować, prześladować i zmuszać do bycia tym kim się tak naprawdę nie jest, nie lepiej jest wykształcić w sobie cechy zrozumienia, wyrozumiałości i zdrowej tolerancji...!?! Szczerze do tego zachęcam!

sobota, 20 lutego 2010

Dzień 357

Właśnie w tej chwili minęła godzina 23:20... a to oznacza tylko jedno. Jestem tu przy kompiku i rozpoczynam pisanie codziennego posta. Na początek nie sposób nie wspomnieć o naszym Małyszku, który właśnie zdobył srebrny medal w zmaganiach olimpijskich. Jeszcze dwa lata temu, byli tacy dziennikarze, którzy wieszali na nim psy i słychać było zewsząd głosy silnej przygany, a nawet żądania rezygnacji z karyiery i uczestnictwa, naszego wielokrotnego mistrza z dalszego skakania... Żaden z tych szczekaczy i pismaków nie zdawał sobie sprawy z tego, że mimo jego słabszej formy i tak nikt nie potrafi do niego nawet doskoczyć... A dzisiaj zobaczyliśmy na co stać prawdziwego mistrza... Bardzo się cieszę, z jego powrotu. Na podstawie dzisiejszego wydarzenia pomyślałem o ludziach, którzy bez zastanowienia i to na podstawie nic nie znaczących epizodów, wydają takie wyroki. Potrafią bez zastanowienia rezygnować i skreślać jednym zdaniem wartościowych ludzi... Potrafią odrzucić wspaniałego partnera, kochającego męża, żonę, czy nawet zrezygnować z wielkich, oddanych i szczerych przyjaźni...! Dlaczego tak bardzo brak nam wyrozumiałości i tolerancji dla innych. Dlaczego brak nam mądrości i choćby trochę cierpliwości. I wreszcie dlaczego natychmiast zapominamy o wieloletnich dobrych uczynkach tego człowieka i na podstawie jakiegoś niewiele wartego drobiazgu skreślamy tego, któremu tak ochoczo deklarowaliśmy miłość, przyjaźń i oddanie na wieki!!! A gdyby ci "sędziowie" zrozumieli własne błędy, czy stać by ich było na pokorę, przeprosiny i poproszenie skrzywdzonej pochopnym osądem osoby, żeby wybaczyła krzywdę i powróciła do nich zapominając o wszystkim!??? Myślę, że nie było by ich stać na takie "Poniżenie". Żeby do tego doszło należy mieć w sobie prawdziwe i szczere uczucia... a nasi "sędziowi" niestety takich uczuć nie mają w swoich sercach! A wiecie dlaczego wiem, że ich nie mają? Ano z tej prostej przyczyny, że gdyby je mieli... nigdy nie dopuściliby do skreślenia tych, których tak szybko osądzili...! Dobranoc.

piątek, 19 lutego 2010

Dzień 356

W tej chwili dochodzi godzina 21:55... jak widać jestem tu i piszę już piątkowego posta. Pogoda zaczęła się wiosenna. Wszystkie usytuowane wzdłuż chodników, wysokie zwały śniegu błyskawicznie topnieją, bo w tej chwili za oknem pada rzęsisty deszcz i rozmywa je na śliską papkę... Dzisiaj zastanawiałem się nad zjawiskiem doświadczania i odczuwania energetycznego innego człowieka. Chodzi mi o duchowe, zbliżone brzmienie własnych energii. Dlaczego jednego człowieka odbieramy bardzo pozytywnie, niemal od razu ufamy mu, a od drugiego chcemy uciekać, bo jego sama bliska obecność tak nas zaburza, że wysiedzieć przy nim nie możemy. Poszedłem za tą myślą jeszcze dalej i zacząłem dumać nad tym, czy miłość jest uzależniona od bliskości takiego wspólbrzmienia. Zatem czy ludzie, którzy brzmią energetycznie blisko, bardzo blisko, czy wręcz brzmią prawie jednakowo, mają większą od pozostałych istot brzmiących mniej, lub całkiem rozbieżnie, szansę na szczerą i bezinteresowną miłość. Taką miłość, która nie oczekując niczego przetrwa wszystkie zawirowania, niedogodności i będzie trwała aż do końca ich życia...? Dlaczego Ci ludzie o zbliżonym brzmieniu doskonale się rozumieja... niemal słyszą własne myśli... odczuwają natychmiast smutek lub przywoływanie w myślach. Odpowiadają zanim ten drugi zdąży napisać, czy wypowiedzieć własną myśl. Dlaczego potrafią natychmiast wiedzieć co ta druga osoba lubi, co jej się podoba, co ją smuci, a co ją zabija. Co podnosi na duchu i dodaje odwagi. Dlaczego chcą się dotykać, przytulać i być blisko siebie bez oczekiwań i materialno - seksualnych podtekstów. A może to jednakowe brzmienie właśnie jest prawdziwą miłościa...? A jeśli tak, to dlaczego te jednakowe brzmienia spotykają się ze sobą tak rzadko. Niektórzy czekają na siebie... na spotkanie takiego bliźniaka całymi latami, a inni jeszcze dłużej, albo nawet całe życie i dopiero spotykają się u schyłku kończącej się drogi życia. Dlaczego tak fantastyczne relacje są tak niesamowicie unikatowym zjawiskiem...? Czy miłość w tym wymiarze i na tym poziomie rozwoju ludzkiego życia ma być uczuciem reglamentowanym...? Jeśli tak, to chyba tylko po to by ludzkość mogła doświadczać większej ilości najprzeróżniejszych i bolesnych sytuacji... wszak życie to wieczny ruch, a wielkie i bezinteresowne miłości rodzą się w bólu...

czwartek, 18 lutego 2010

Dzień 355

Jest już godzina 23:25 a ja jeszcze nie napisałem posta. Zabieram się więc do pisania zanim sen zakłóci moją jasność myślenia. Zastanawiałem się dzisiaj nad używaniem w mowie potocznej wyrazów, które oznaczają zupełnie coś innego niż zatosowane przez niektóre osoby w słownictwie codziennym. Posłużę się tu wyrazem, dzisiaj szeroko stosowanym niemal w każdym środowisku wiekowym. Jest to wyraz "Strasznie". W sklepie czy wśród znajomych, ale i przygodnie spotkanych osób wyraz "Strasznie" podpina się do każdego zdania o wielorakim znaczeniu. Najwięcej kontrowersji wzbudza w mnie, gdy słyszę to słowo w zastosowaniu do wyrażania czegoś pozytywnego... np. strasznie się cieszyłem, strasznie dużo jadłem, strasznie się smiałem, jestem strasznie szczęśliwy, strasznie Cię kocham.... Dla mnie słowo "strasznie" onacza: przerażająco, to słowo określające sytuację w której trzeba sie bać; to okropność, której raczej należy unikać... no chyba, że jest się zagorzałym fanem Alfreda Hitchcocka. Mnie osobiście używanie tego słowa niestosownie do sytuacji drażni. Staram się zwracać uwagę,tym którzy go używają, że słowo strasznie nie pasuje do wyznawania miłości, albo określania swojego szczęścia, albo w każdym pozytywnym, miłym i przyjemnym wyrażaniu swojego lub cudzeho stanu uczuć... Dlaczego zatem używamy szeroko takich przeciwstawnych zwrotów w opreślaniu przyjemności...? Powiem szczerze: Nie mam najmniejszego pojęcia... Pozdrawiam Was strasznie... co ja piszę... pozdrawiam Was baaaardzo ciepło i miło... dobranoc i to bynajmniej nie strasznie, a raczej w sensie miłych snów!!!

środa, 17 lutego 2010

Dzień 354

Dzisiaj już trochę wcześniej dotarłem do kompika. Jest w tej chwili godzina 23:15. Jeszcze tylko kubeczek zielonej herbatki postawię obok siebie i zaraz zabieram się do pisania posta. Dzisiejszy dzień spędziłem na pracy buchalteryjnej na rzecz mojego sklepu. Cyferki, cyferki i migotanie powiek na przemian z oczopląsem... Nie jestem mocny w te klocki więc musiałem robić sobie przerwy by nie zbzikować... Jeszcze czekają mnnie takie dwa dni...może dzień...? Gdyby się udało skończyć jutro, odsapnąłbym baaaardzo, baaaardzo głeboko... A teraz zamieszczę drugą część rozpoczętego wczoraj wiersza. Oto on:

Jeżeli słyszysz dźwięk życia…
I chcesz widoku ukochanego.
Jeżeli nie przetrwasz minuty
I pragniesz dotyku rąk jedynego…

Jeżeli serce umiera Ci w trwodze…
I wiesz, że pęknie z tęsknoty.
Jeżeli pustkę przy boku pojmiesz
I żyć bez niego nie masz ochoty…

Wiedz, że miłość twoja jest wielka…
Taka prawdziwa – ogniem płonąca
Wspaniała, ciepła, jedyna na świecie
Wieczna, dojrzała i nie gasnąca…


Bogdan Chmielewski
Warszawa dnia 11.02.2010.

dzień 353

Jest już późno... czyli godzina 0:00 zabieram się więc czym predzej do pisania posta... Dzisiaj na krótką chwile przedarło się przez przymglone chmury słoneczko. Nawet tak krótki błysk jego promieni spowodował, że przyjaźniej spojrzałem na olbrzymie zwały śniegu i całą mijającą zimę... Cieszę się, że z 2-3 tygodnie bedzą już dominować wiosenmne klimaty. Z uwagi na późną porę nie będę się dzisiaj rozpisywał. Załączę jeszcze kilka zwrotem mojego najnowszego wiersza, pożegnam się i pójdę spać... Dobranoc... oto one:

Jeżeli kochasz

Jeżeli kochasz prawdziwie…
I słyszysz pająka wzdychanie.
Jeżeli masz oczy wilgotne
I lubisz wróbla ćwierkanie…

Jeżeli wstajesz ze słońcem…
I chłodzisz dłoń wilgotną rosą.
Jeżeli idziesz wśród kwiatów
I stawiasz przy nich stopę bosą…

Jeżeli czujesz drżenie zająca…
I chcesz go wesprzeć w niedoli.
Jeżeli podążasz prostą drogą
I wiesz jak niedola biedaka boli…

wtorek, 16 lutego 2010

Dzień 352

Oooooooooojjjjj dzieje się u mie dzieje... Coraz później wracam do domu. Dzisiaj wróciłem tóż przed północą... a teraz jest godzina 24:25. Nie marudząc już nad herbatką zabieram się do pisania posta... Zima szaleje i zasypuje nas coraz to nowymi zwałami śniegu... Człowiek ten leniwy i wygodnicki pasażer Ziemi nie weźmie się sam za łopatę tylko czeka na "Głupszego" od siebie... to znaczy takiego, który odwali na bok utrudniający przemieszczanie się snieg... a ten pierwszy natychmiast czmycha na jego miejsce...! A tylko zwróć mu uwage...! To mało nie ugryzie ze złości. Dzisiaj jedna pani złapała się wreszcie za łopatę i odgarnęła łaskawie swoje miejsce na podwórkowym parkingu... a taka była zła, że nikt nie raczył jej posprżątać, że na moje dzień dobry sąsiadko, nie odpwiedziała i odwróciła się do mnie tyłem... Nie mam nic przeciw tylnej części mojej zgrabnej sąsiadki, ale styl z jakim to zrobiła omal mnie nie zwalił z nóg. Z podziwu wyjść nie mogłem... jeszcze licząc na to, że może nie usłyszała powtórzyłem powitanie... ale gdzie tam... nawet nie spojrzała na kłaniającego sie sąsiada. No cóż... osiągnęła tyle, że więcej już nie usłyszy ode mnie żadnego powitania... I zrozum tu wściekłą na siebie i cały świat kobietę... a mnie nic już nie wypada jak tylko wydać okrzyk rozpaczy: Niech żyje kultura i dobre wychowanie...!!! Dobranoc.

niedziela, 14 lutego 2010

Dzień 351

W tej chwili jest godzina 20:48 Siadam więc do kompika i zabieram się do pisania posta. Jak już niektóre osoby wiedzą, dzisiejszy post będzie dotyczył wczorajszego dnia. Przypominam jeszcze tym którzy nie wiedzą lub z jakichś przyziemnych powodów zapomniały... wyjaśniam - wczoraj były Walentynki. A więc dzień obfitujący w pozytywne energie cieplutkich uczuć! Z mojego punktu widzenia jest to najfajniejszy dzień w roku... Jednoczy ludzi. Chcę powiedzieć Wam, że my, to znaczy grono dobrych i najlepszych znajomych zorganizowaliśmy sobie spotkanie właśnie z takiej... walentynkowej okazji. Spotkaliśmy się w punkcie zbornym na Jelonkach i tam w niezwykle miłych relacjach, od godziny 16:00 niemal do 24:00, nie nudząc się sobą przebywaliśmy razem osiem godzin. Specyfika tych naszych miłych spotkań polega na tym, że każdy od siebie daje swój wkład i pomysłowość w realizacji i stwarzaniu niepowtarzalnej atmosfery. I tak każdy od siebie coś przynosił. Były różnorodne sałatki, ciasta, napoje, pieczone w cary skrzydełka, faworki, a właściwie na skutek omyłkowo zmienionej przeze mmnie pierwszej literki "Gaworki"... i tak już chyba zostaną "gaworkami"... były też bezy, jajka w majonezie... a czego tam nie było...? Powiem jeszcze o serpentynkach porozrzucanych po pokoju i przemiłej atmosferze. Najpiekniejsze było dawanie sobie drobnych upominków... takich milusich akcentów walentynkowych... Wszyscy bez wyjątku na płeć dostali czerwone serduszka. Nasza Kasiula sprawiła nam chwilkę refleksji i zadumy gdy wręczała każdemu z nas pięknie zapakowane tomiki wyrażonych mądrości inych wielkich ludzi. Ja...zostałem wyrózniony specjalnym podziękowaniem wszystkich obecnych... Jest to karta pamięci podpisana własnoręcnie przez każdrgo z obecbych, a było ich 11-cie osób... no i dostałem purpurowe serce... które nosiłem cały miły wieczór na piersi. Całość została połączona prezentacją nowości poetyckich w wydaniu Biożenki-II, mnie i Janusza... Wszystko uwiecznione został 145-ma fotografiami i zostanie nam na wieczną pamiątkę... Tuż przed północą pożegnaliśmy się. Oczywiście nikt nie został pozostawiony samopas tylko kto mógł i miał czym, rozwoził tych którzy nie mieliby jak dotrzeć do własnych mieszkń. Sam dotarłem do domu o godzinie drugiej po północy... ale nie poszedłem spać tylko powtórnie przejrzałem upominki i cieszyłem nimi swoje oko, serce i całe wnętrze przed zaśnięciem... Chcę wszystkim gorąco podziekować za miłe klimaty jakie potrafimy sobie dawać. Dziękuje Naszej "Kwoce", że nas przygarnia pod skrzydełka w swoim gniazdku rodzinnym i za to, że mam tą wielką przyjmność i zaszczyt WAS znać... brakowało mi w tym znakomitym gronie jeszcze Ninki, Joasi i Rumcajsiny... ale rozumiem i znam ich powód nieprzybycia... ślę Wam więc chociaż wirtualnego, ale szczerego buziaczka walentynkowego... Następnym razem nie wymigacie się żadnym powodem! A to jest życzeniem nas wszystkich.

Dzień 350

Jest już baaaaaardzo późno... to znaczy godzina 1:35. A to z kolei oznacza, że jestem zmęczony ziewający i śpiący. Zaznaczę tylko swoją obecnośż na blogu i pójdę do łóżeczka... ale jutro.. czyli dzisiaj... tylko znacznie później napisże porządnego posta o tym jak spedziłem popołudnie dnia 13.02... Życzę słodkich i spokojnych snów... Pa...

piątek, 12 lutego 2010

Dzień 349

Jak ten czs szybko leci... jest już godzina 22:45. Piszę więc swojego posta i wpadam w zadumę o uciekającej chwili... Jakże często, gdy jesteśmy młodzi nie potrafimy zrozumieć, ani dojrzeć uciekajcego bezpowrotnie czasu... Wydaje nam się, że zawojujemy cały świat, że zdobędziemy wszystko o czym tylko zamarzymy. Myślimy, że nasze życie będzie stało zawsze w jednym miejscu... w takim gdzie nie ma zmartwień, gdzie nikt się nie starzeje, ani nie przemija. Jakże często idąc na zywioł zatracmy realia przemijania. I nic by w tym przemijaniu nie było takiego strasznego, gyby nie to,że straconego czasu nie da się nadrobić ani odzyskać. Wikłamy się, nie wiedzieć dlaczego w jakieś niewolnicze i uwłaczające ludzkiej godności związki. Cierpimy i trwamy w nich nie licząc straconego bezpowrotnie czasu. Kiedy przychodzi opamiętanie i ostatkiem siły wyzwalamy się spod jerzma posiadacza jesteśmy już ruiną psychiczną i nie potrafimy się podźwignąć na równe nogi... Mimo, że już wolni, dalej cierpimy męki. Mamy niskie poczucie własnej wartości. Ciągle tkwimy w przekonaniu, że robimy wszystko źle i drzymy na myśl, że zaraz komuś się nie spodoba to że, cichutko zanuciliśmy pieśń o upragnionej miłości i przyjani. Czas biegnie nieubłaganie, a my pragnąc szczęścia i miłości we dwoje, nie potrafimy już przełamać panicznego strachu zaszczepionego nam przez tyrana męża... Nie umieny już zufać nawet wtedy, gdy stanie na naszej drodze ten szczery i przwdziwy przyjaciel... ta nasza wymarzona od lat miłość... boimy sie wyciągnąć dłonie do niej... i skuleni, i zapadnięci w siebie chowamy się w mysie norki jakimi są nasze bezpieczne i puste mieszkania... Obudźcie się...! Ci wszyscy którzy jesteście przestraszeni i nieufni... Spieszcie się bo czas tak szybko ucieka... i zostało go już naprawdę tak niewiele... Teraz zaufajcie sercu i swojemu wnętrzu... bo stamtąd przyjdzia znak, że oto stoi przed nami ten (ta) która jest godna waszego zaufania!!!

czwartek, 11 lutego 2010

Dzień 348

W tej chwili jest już godzina 22:35, a więc bez szemrania zabieram się do pisania kolejnego posta. Dzień spędziłem na pisaniu, rozmowie i jeżdżeniu po hurtowniach... Dzisiaj napisałem piękny wiersz i myślę zaprezentować go Wam w najbliższym czasie na moim blogu. Przemyśleń głębszych nie było, czyli rozum miał dzisiaj wolne, a to oznacza, że ograniczę dzisiejszego posta tylko do lekkiego podsumowania dnia włśnie w takim klimacie... Teraz dołączę jeszcze drugą część wiersza i zakończę wpis w ten sposób... Oto reszta zwrotek:

W tenże sposób przeleciało,
Kilkadziesiąt pięknych lat.
To co dawne, żyć przestało,
I do piachu poszedł brat.

Muszę zmienić sposób bycia,
Zanim pójdę tam gdzie brat.
Popróbować muszę życia,
Na wycieczkę ruszę w świat.

Oszczędności przeliczyłem,
Ze skarpety wziąłem grosz.
Stare auto dziś kupiłem…
I postawię go pod klosz.

Na benzynę brak grajcary,
Toż nie będę królem szos.
Sercem młody, a nie stary,
Więc wyśmiewam się na głos.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dn.06.12. 2008r.

środa, 10 lutego 2010

Dzień 347

Zerkam w stronę budzika i dostrzegam na nim godzinę 23:40 czyli jest już najwyższa pora by napisać środowego posta. Dzisiaj troszkę się zagadałem... A rozmowy jakie prowadziłem były dwojakie. Pierwsza pełna napięć, nieporozumień, nerwowości oraz narzucającego stylu spowodowała we mnie zniechęcenie, rozdrażnienie i zdecydowany sprzeciw. Nie znoszę w rozmowie wywierania nacisku, presji i przymusu. To zawsze wywołuje we mnie stan zdenerwowania i buntu przeciw takim praktykom. Na szczęście w porę zadzwonił telefon i jako równoważnia popłynęła ze słuchawki spokojna i ciepła rozmowa. Trwała dość długo, bo aż 1 godzinę i 20 minut... ale efekt tej długiej rozmowy był taki, że ten nawis nerwowy rozładował się i zniknął bezpowrotnie... Z uwagi na to, że dawno już nie było wiersza, postanowiłem dzisiaj zamieścić fragment wiersz pt. Przebudzenie... Oto on:

Przebudzenie

Choć nieśmiało dzień nadchodzi,
Jeszcze wszędzie noc spoczywa,
Gdzieś w ciemności pies zawodzi
Skamląc głośno, pana wzywa.

Budzik brzęczy tuż przy uchu,
Już z pościeli mnie wygania.
Choć nie zniszczył mego słuchu,
Nienawidzę tego drania.

Dnia każdego wstaję brzaskiem,
Do roboty w tłumie gnam.
Pensję biorę nawet z paskiem,
I raz w roku premię mam.

Lata lecą w jednym rytmie,
Szare życie smętnie płynie.
Wiosną każde drzewo kwitnie,
A jesienią piękno ginie.

wtorek, 9 lutego 2010

Dzień 346

Jest już godzina 20:45, a to świadczy o tym, że zaczynam pisać wtorkowego posta. Dzisiaj zastanawiałem się nad uczuciem przyzwyczajenia. Niby nic wielkiego, a jednak… bo czymże jest przyzwyczajenie…? Czy przyzwyczajenie jest tożsame z lubieniem…? Z mojego punktu widzenia jest baaaardzo bliskie. Przecież jeśli coś lubimy to i często stosujemy, zajadamy jeśli dotyczy pokarmu… bawimy się gdy dotyczy przyjemnej zabawy… albo staramy się jak najczęściej spotykać jeśli dotyczy to osoby, którą darzymy sympatią, albo wyróżniamy za jakąś pozytywną cechę… Mówię to nie bez kozery ponieważ w ten sposób podkreślam rolę jaką odgrywa w każdym człowieku uczucie "przyzwyczajenia". Przyzwyczajenia z pozoru niegroźne… ale jak silnymi są uczuciami skoro potrafią upominać się o swoje… namawiać, przypominać, przywoływać... ba nawet krzyczeć na nas, gdy nie stosujemy tego codziennego i zarazem schematycznego działania. Należy zastanowić się czy takie przyzwyczajenia są szkodliwe dla potencjalnego człowieka, czy nie jest szkodliwe... Wszak od przyzwyczajenia, które nakazuje nam powtarzać ciągle te same działania jest już tylko jeden krok do nałogu... do groźnego uzależnienia... A uzależnienie to jest już poważny problem i gdy puścimy go samopas może wyrządzić sporo niechcianej krzywdy. Do tego można dorzucić jako zbagatelizowanie i pomniejszenie rangi ważności, tak jakby pozytywne usprawiedliwienie. Oszukujemy się wtedy, że to są wspaniałe emocje, dobre o pozytywnych skutkach działania ... Jeśli chodzi o kontakty z konkretną osobą, argumentujemy, że się lubimy, że miło nam się rozmawia, że mamy ciągle o czym rozmawiać. To wszystko prawda i myślę sobie, że to cecha jak najbardziej pozytywna ponieważ utrwala miłe i chciane znajomości, także koleżeństwa, czy nawet prawdziwe przyjaźnie... Po prostu je cementuje. To tak jak jest z dbaniem o własny ogródek. Zaglądamy tam codziennie, pielimy niepotrzebne chwasty, podlewamy, czasem dokarmiamy odpowiednim nawozem, karmą dla roślinek... i na końcu zbieramy owoce swojej troski i zadbania... Ale bardzo źle jest gdy wszystko wymyka się spod naszej kontroli i przestajemy panować nad własnymi zachowaniami… wtedy to już nie jest przyjemnością… Wtedy jest to bardzo niebezpieczny nałóg, czyli zniewolenie… a za tym krok w krok podąża cierpienie, smutek, złość i agresja… Gdzie jest ta cienka granica…? Jak ją właściwie i w porę odczytać, rozpoznać…?! Ano trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem. Trzeba wszędzie i zawsze kierować się umiarem… tym najzdrowszym środkiem i… i nie mieć przy tym zgubnych oczekiwań… Wtedy zachowamy szczęście, zdrowe uczucie i pozytywne relacje towarzyskie…

poniedziałek, 8 lutego 2010

Dzień 345

Jest godzina 20:20. Mimo, że to jeszcze stosunkowo młoda godzina zabieram się do pisania poniedziałkowego posta. Dzień nie obfitował w nic szczególnego poza interesującymi rozmowami... Jak to JA... mam zawsze jakieś przemyślenia i dzisiaj także miałem ich kilka. Ale spośród nich wybrałem temat o wrażliwości. Uczucie wrażliwości z mojego punktu widzenia jest dwojakie: Może być powierzchowne i może być głębokie... Żeby nie zaplątać się w drobiazgowość, celowo pomijam całą resztę pośrednich odłamów wrazliwości. Na początku należałoby zastanowić się nad tym czym jest wrażliwość...? Niewątpliwie jest to uczucie płynące z głębin duszy... A co stanowi o sile wrażliwości...? Dlaczego jedni mają tak mocno rozwiniętą wrażliwość, a inni prawie wcale jej nie mają... Czy można wynieść wrażliwość z uwarunkowań panujących w domu rodzinnym... czy można się jej nauczyć...? Czy po prostu się ją ma w sercu od urodzenia... a może jeszcze z wcześniejszych wcieleń... Jakby nie drążyć tego tematu i tak nie dojdziemy dlaczego ta wrażliwość w niektórych ludziach jest tak wielka i głeboka... a w innych jej prawie nie ma. Jedno jest pewne, że taka wrażliwość w świecie głęboko materialnym jest kłopotliwa i nierozumiana przez tych wszystkich mniej wrażliwych. Często takiego człowieka określa się mazgajem, nadwrażliwcem, histerykiem, albo nienormalnym, lub zbzikowanym...! Zasada ta wynika z braku tolerancji do inności człowieka i przede wszystkim z braku własnej wrażliwości o takim silnym natężeniu... Dużą role w zrozumieniu wrażliwości odgrywa poziom na jakim znajduje się dany człowiek w chwili obecnej... Dlaczego nie rozumiemy tych bardzo wrażliwych istot...? Wszak niosą ze sobą takie pozytywne uczucia jak miłość, empatie, miłosierdzie i wsparcie. Przecież to dzięki nim zaznajemy wsparcia w niedoli. To dzięki nim doświadczamy opieki w chorobowej lub starczej niemocy. To oni dają nam miłosierdzie w cierpieniu i to oni utulają nas w cierpieniach z powodu odrzuconej miłości, samotności, głodzie i smutku... Czyż zatem nie należy im się szczególne wsparcie i szeroko rozumiana pomoc... Tak naprawdę nie jeden z nas się nimi wyręcza, bo sam nie potrafi zająć się swoimi niedołężnymi rodzicami i ułomnym dzieckiem... Szanujmy zatem tych wszystkich rozbeczanych wrażliwców, bo za to co za nas robia, im się to tak po prostu od nas należy... a przede wszystkim pamiętajcie, że oni dając innym potrzebującym z siebie wszystko, często sami pragną przytulenia od szczerego serca... często na skutek ludzkiego egoizmu oni nie dostają od innych ludzi niczego oprócz niejednokrotnie sztucznych podziękowań. Ja choć sam jestem wrażliwcem, chylę przed tymi wszystkimi wspaniałymi wrażliwcami własne czoło... i biję przed nimi bardzo głęboki pokłon... Mam dla nich jeszcze bardzo gorące buziaczki i swoje serce...

niedziela, 7 lutego 2010

Dzień 344

Jest już godzina 22:50. Tak więc zabieram się do napisania dzisiejszego posta. Dzisiajszy dzień obfitował w miłe zdarzenia. Już od rana zabrałem się za smażenie kotletów ze schabu karkowego... Spodziewałem sie wizyty gości więc musiłem być gotowy na ich przyjęcie... Spotkanie przebiegało w miłej atmosferz... a potem pojechaliśmy na dworzec autobusowy... pożegnaliśmy się i powrót do domu... do rzeczywistości... Po miłych gościach zawsze pozostaje wspominanie, rozpamiętywanie i przywoływanie minionego czasu. Takie chwile bardzo wyraźnie pokazują nam kim dla siebie jesteśmy. Miłym towarzystwem, czy niemiłym. Jeśli niemiłym to sprawa jest jasna... gość był, posiedział i dobrze, że już pojechał... ale jeśli jest miłym...? Wtetdy żałujemy, że wizyta była zbyt któtka...że w ogóle zbyt rzadko się widujemy... że nawet nagadać się nie zdążyliśmy. Jakiś czas rozmyślmy... i czekamy na następną wizytę... a ona w zależności od własnych możliwości możwe zdarzyć się za kilka tygodni, miesięcy... czasem nawet lat... Dobranoc

sobota, 6 lutego 2010

Dzień 343

Tak...tak, jest już godzina 22:19, a ja siedzę tu i rozpoczynam pisanie sobotniego posta. Dzień zimowy, ale o umiarkowanej pogodzie. Śnieg nie padał, mróz mroził słabo... Wygląda na to, że zbliża się koniec zimy i nadejdzie upragniona wiosna... Dzisiaj zastanawiałem się nad uczuciem samotności. Jak wiele uczuć tak i samotność ma wiele twarzy. To jaka ona jest, zależy od indywidualnych cech danej osoby. Samotność to z mojego punktu widzenia bardziej złożone zagadnienie niżby się wydawać mogło. Jedni żyjąc w cierpieniu i upodleniu w rękach partnera posiadacza, uciekają w samotność... bo w niej znajdują błogi spokój i ukojenie od tyrana. I tacy najczęściej odcinają się całkowicie od kontaktów z nowymi ludźm, a siedzą w swoich norkach boją się nawet nosa wystawić poza cztery ściany. Kieruje nimi lęk przed ponownym wpadnięciem w sidła posiadacza. Inni cierpią w domach swoją samotność z konieczności... Nie mając ani partnera, ani kolegi, czy koleżanki muszą znośić samotność w samotności i z jej powodu ciarpią prawdziwe męki. Są też rodzaje samotności powstałe na skutek nieszczęśliwych zdarzeń... są to nieszczęśliwe wypadki... zdarzenia losowe, czy odejścia śmiertelna na skuteh strasznych chorób... Reasumując można śmiało powiedzieć, że tak czy siak wszystkie rodzaje samotności są cierpieniem... A więc moi mili otwierajmy się na pozytywne uczucia i na pozytywnych ludzi. Starajmy się mimo uprzedzeń nawiązać miłe i uczciwe znajomość... wszak na świecie oprócz tych złych, są dobrzy i wspaniali ludzie...!

piątek, 5 lutego 2010

Dzień 342

W tej chwili dochodzi godzina 22:20 a to oznacza, że już piszę piątkowego posta... Muszę Wam powiedzieć, że zabierałem się do pisania posta już godzinę temu, ale tak naprwdę piszę dopiero teraz. A wiecie dlaczego powstała taka zwłoka...? Chyba nie wiecie. Wyjawię zaraz cóż takiego mnie powstrzymało od pierwotnego zamierzenia. Otóż spostrzegłem całkiem przypadkowo, że w twlewizji jest nadawany program o budowie, strukturze i materii wszechświata. Uwielbiam takie programy i dlatego nic nie było tak ważne jak właśnie ten program. Wszystko inne odłożyłem na później i z wielką uwagą obejrzałem ów program. Nie będę wnikał w szczegóły, ale powiem, Wam, że podczas oglądania tego bezmiaru galaktyk zacząłem zastanawiać się nad ludzką chciwością. Nie mogę zrozumieć dlaczego ludzie są tacy chciwi...? Czym jest w porównaniu z tym ogromem wszechświata, gromadzenie nędznych zapasów przez człowieka. Żadna inna żywa istota nie gromadzi bezmyślnie tak dużo dóbr materialnych. Tylko człowiek jako jedyny na ziemi skupia i gromadzi przez całe swoje życie tak wielką ilość przedmiotów, odzieży i jedzenia. Po co mu to wszystko jeśli tego nie zdoła spożytkować... zjeść, ani przerobić na własne potrzeby życiowe. Mimo, że mają tyle zapasów starzeją się i przemijają... Organizmy ich słabną, wyczerpuja się i w końcu nastaje czas umierania... Ja ten stan nazywam stanem przechodzenia w inna postać... tak jak gąsienica przekształca się w pięknego motyla. W naszym przypadku będzie to przemiana w postać energetycznaą... a więc nie materialną... czyli, że to wszystko co gromadzimy za życia, tam gdzie pójdziemy po smierci, nawet psu na budę się nie przyda... a zresztą gdyby się nawet przydało to i tak nikt z nas nic ze soba oprócz energi nie zabierzze... I tu nasuwa się refleksja... nie gromadźmy wszelkich dóbr materialnych... bo nic nam po nich. Natomiast gromadźmy wszelkie formy energii.. Magazynujmy uczucia, które są energią... a szczególnie te pozytywne... przyjaźni, miłości, wsparcia, dobroci, radości, empatii i miłosierdzia... boweim z nich to składać się będziemy i one będą nam potrzebne i niezbędne do życia w nowej formie... a co najważniejsze je wszystkie zabrać ze sobą możemy... natomiast nagromadzonych dóbr niestety NIE!!!!!!

czwartek, 4 lutego 2010

Dzień 341

Spoglądam na zegarek i widzę godzinę 22:35... czyli nadszedł czas by zabrać się za pisanie posta... Byłem dzisiaj w sklepie... w markecie... i mimo woli spotykałem w nim wielu róznych ludzi. Patrzyłem i podziwiałem róznorodność postaw, tuszy, zachowań, stylu i sposobu bycia. Co za rozmaitość... Dlaczego jedni zachowuja się wyzywająco, a inni spokojnie. Dlaczego jedni bezustannie pchają coś z jedzenia do ust, a inni zadowalają się trzema zdrowymi posiłkami dziennie...? Czy wyzywający styl bycia wśród innych ludzi wynika z chęci zwrócenia na siebie uwagi... czy jest tak dlatego, że w domu nikt nimi się nie interesuje... Dlaczego otyli jedzą nadmiernie... czy dlatego bo byli głodzeni...? A może po prostu ze zwykłego łakomstwa. Myślę, że nawet w łakomstwie powinny być jakieś granice przyzwoitości. Po co tyle jeść i doprowadzać się do nadmiernej tuszy, która nie jest potrzeba... a wręcz przeciwnie, przeszkadza i szakodzi. Mimo to, że rozwala organy wewnątrzne jedzą, jedzą i jedzą. A dlaczego inni się głodzą...? Dlatego, że nie lubią jeść, czy raczej dlatego, że chorobliwie boją sie trochę nabrać ciałka i dlatego, że chcą się przypodobać innym... A co jest z tymi szpanerami... brylerami, którzy robią wszysetko na pokaz! Ubierają ciuchy, których nie lubią, a które podobają się koleżance. Dziwnie chodza kołysząc biodrami na boki choć to nie ich styl! Myślę sobie że to wynika z niskiej wartości swojej osoby... może trochę żeby podnieść swoją wartość, krtórej sami w sobie nie dostrzegają... A może to snobizm!? A może jeszce coś innego...??? Dobranoc

środa, 3 lutego 2010

Dzień 340

W tej chwili jest już godzina 23:00 To znaczy, że jest dość późno... A więc najwyższa pora na środowego posta. Kolejny dzień odwilży... aż boję się pomyśleć co by było na tych pełnych wody jezdniach, gdyby tak nagle powróciły silne mrozy... mam nadzieję, że tak nie będzie bo mnogość stłuczek sparaliżuje swobodny przejazd w całym mieście. A teraz zamieszczę ostatnie już zwrotki "Niedzielnego kierowcy... Oto one:

Coś pod nosem pomrukuje,
Na przechodniów wykrzykuje,
Z baranami wszystkich miesza,
Ale siebie sam rozgrzesza.

Nie zważając na rowery,
Zrobił w rynku rundy cztery,
Potem spłoszył dwa łabędzie
I nie wiedząc co to będzie,

Tnie zakręty, łamie znaki,
A choć szofer byle jaki,
Ma licencję, zamęt sieje
I policji w twarz się śmieje.

Bogdan Chmielewski
Warszawa dn. 03.02.2009r.

wtorek, 2 lutego 2010

Dzień 339

Mamy godzinę 19:15 mimo, że jest dość wcześnie zabieram się za pisanie wtorkowego posta. Jestem jakiś zmęczony. Nic specjalnie trudnego nie robiłem, a mimo to jestem sflaczały jakby ktoś ze mnie powietrze wypuścił. Nie wiem o co chodzi... chociaż domyślam sie, że może chodzić o stres... o komfort psychioczny, którego pozbawiłem się na własne życzenie będąc jeszcze w pracy... a może zaczyna się jakieś przesilenie pogodowe, które w połączeniu z dyskomfortem psychicznym dało mi właśnie taki nastrój... Mam nadzieję, że szybko cholera mi minie i będe jutro latał jak fryga. A teraz zamieszczę kolejną zwrotki "Niedzielnego kierowcy"... oto one:

Pali motor, pedał wdusza,
Dwójkę wrzuca, w końcu rusza.
W biegu drzwi zamyka z trzaskiem
I wyrusza w drogę z wrzaskiem.

Sprzęgło trzyma, gaz dodaje,
Motor ryczy, bryczka staje.
Szofer gapi się zdziwiony,
Nawet trochę przestraszony.

Potem szybko sprzęgło puścił
I tym samym silnik zdusił.
Gość zdziwiony co niemiara,
Motor kręci trara, rara, rara.

Gdy zaskoczył, dodał gazu
I wystrzelił w przód od razu.
Pędzi jezdnią aż trzydzieści,
Ledwo się w zakrętach mieści.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Dzień 338

W tej chwili jest godzina 22:00 a więc jestem już przy klawiaturze i piszę poniedziałkowego posta. Zima nie ma zamiaru spuścić ze swej mocy. Co prawda mrozu srogiego nie ma, ale za to śnieg sypie jak zwariowany... Na trawnikach leży go już pół metrowa warstawa. Zastanawiałem się nad tym ile w tym leżącym śniegu jest zmagazynowanej wody...!? Myślę, że niewyobrażalne ilości... i gdyby tak w tej chwili momentalnie stopniały... na pewno była by niesamowita powódź. Dzisiaj zakończę temat tym śnieżnym akcentem i tylko powiem Wam jeszcze, że zaraz dołączę kilka zwrotek wiersza, którego dawno już tutaj nie prezentowałem... Oto i one:

Niedzielny kierowca

Na parkingu w pewnym mieście,
Samochodów stało z dwieście.
Każdy piękny, lustrem lśniący,
Wewnątrz czysty i błyszczący.

Większość z nich nie używana,
Zamiast jeździć, wozić pana,
Stoi w słońcu, blachy grzeje,
I od środka już rdzewieje.

Dnia każdego woski bierze,
Tak jak pokojowe zwierze.
Jest pieszczone, jest głaskane,
I po wierzchu szczotkowane.

Gdy w tygodniu jest niedziela,
Chętka bierze właściciela,
Łypiąc z byka na sąsiada,
Klucz wyjmuje, w auto wsiada,