Ładna sumka...prawda. Jest godzina 22,50...czas już na wpisanie dalszej częsci wczorajszego posta...
Oto ona:
Ale szybko okazało się, że kandydat na przyjaciela był fajną osobą i wnosił wiele dobrego w nasze nudne i samotne życie. Fakt ten daje niepodważalne przekonanie, że chcemy zachować go przy sobie, bo chętnie wypłakalibyśmy się w jego rękaw. Chętnie poszukalibyśmy w nim wsparcia i ciepełka rodzinnego. Okazuje się, że nabraliśmy do niego wielkiego zaufania i tak mu ufamy, że chcemy zawierzyć mu swoje najgłębiej skrywane tajemnice. Czujemy i wiemy, że pragniemy jego bliskości, dotyku i rozmowy z nim na wszystkie tematy… tak jak przedtem… zanim zaistniał posiadacz, z którym często nie daje się rozmawiać o wszystkim i o niczym. Zaczynamy tęsknić i rozumieć, że brakuje nam tej osoby… że chcemy z nią utrzymywać wcześniej nawiązany kontakt… I tu zaczynają się dziwne działania, których pojąć nie mogę. Posiadacz, posiadaczka otoczył swoją partnerkę ciasną siecią pajęczą i nie pozwala się ruszyć poza obszar własnego posiadania… w obawie przed utratą zdobyczy nie pozwala na takie kontakty. Ona lub on chociaż odczuwa wewnętrzny i kategoryczny sprzeciw, poddaje się temu wymuszeniu. Działając w sposób zdecydowanie irracjonalny, z lęku i strachu przed partnerem, akceptuje czysto egoistyczne zapędy swojego posiadacza. I co dalej robi z dobrą znajomością…? Ano rezygnuje, albo zdecydowanie unika tego co wcześniej wypracowała… odcina się od tego co jest dla niego, dla niej tak cenne… niemal najcenniejsze co kiedykolwiek zaistniało w ich życiu. Mimo rangi ważności takiego kontaktu, rezygnuje ze swojej duchowej wolności i wybierając cierpienie, wbrew sobie i logice zaczyna życie zniewolone wolą swojego, czasem niewiele wartego posiadacza…!
Mijają dni, tygodnie, miesiące, czasem lata i związek jeśli zdołał tyle przetrwać przeistacza się w trwanie. Teraz przechodzą obok siebie w przedpokoju, zjadają osobno swoje codzienne posiłki, nie mają o czym ze sobą rozmawiać… nawet sypialnia już straciła na ważności i wielkości . Nagle przychodzi reminiscencja, bardzo wyraźna i bolesna… gdzie jest ta osoba z moich marzeń… z moich wcześniejszych lat? Ten któremu mogłam wszystko powiedzieć, wypłakać się w rękaw bez obaw, że mnie wyśmieje… do którego tak bardzo chcę się przytulić… przecież to on dawał komfort bycia, radość i bezpieczeństwo w każdej sytuacji… zlekceważony i odrzucony przestał istnieć…i oto po wszystkim została pustka, smutek i łzy dwakroć obfitsze…
poniedziałek, 8 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witam Pana Poetę
OdpowiedzUsuńObysmy pamiętali naszych przyjaciół i nigdy nie zaniechali przyjaźni...Oby nasze miłości okazały sie warte emocji włożonych w nie...
nieustająco pozdrawiam
Z OKAZJI SETNEGO WPISU NA TWOIM BLOGU, ŻYCZĘ CI CALEGO WORKA TEMATÓW ŻEBY NIE ZABRAKŁO ICH NA KOLEJNE DZIESIĘCIOLECIA..... CZEKAMY..... WIERNI OBSERWATORZY.....
OdpowiedzUsuń