poniedziałek, 4 maja 2009
Dzień 65
Już kilka dni nie pisałem o tej porze, a jest właśnie godzina 23,50. Dzień wydawać by się mogło jak każdy inny...ale nie dla mnie. Dla mnie był przeładowany emocjami. Będąc w moim sklepie, miałem sporo czasu ponieważ klienci po tym długim weckendzie nie odwiedzali mnie zbyt często. Wykorzystałem to na medytację. Zaglębiłem się w siebie i po jakimś czasie doznałem wizji... Oto jestem na pięknej zielonej i usłanej polnymi kwiatami łące. Jest piękna pogoda i bezchmurne niebo. Słoneczko ma taką ciepłą barwę i wiem, że symbolizuje kogoś bliskiego. Idę taki radosny i uśmiechnięty w jego stronę i nagle cudowna łąka zamienia się w grzęzawisko. Powoli zapadam się w bagno... a ono wciąga mnie coaz głębiej i głębiej. W pobliżu nia ma nikogo kto by mnie wydobył z matni. Wszystko dzieje sie bardzo wolno...i gdy nad wodą wystawała tylko moja głowa, spojrzałem w stronę mojego słońca...było blade, jakby bardzo przestraszone i miało wykrzywioną bólem twarz. Jeszcze udało mi się wydobyć na powierzchnię rękę, którą wyciągnąłem w kierunku bladego słoneczka...ale ono zamknęło oczy i zaczęło płakać. Bagno wciągało mnie coraz szybciej i nie było już dla mnie nadziei ani żadnego ratunku. A potem, gdy myślałem, że już utonę, niemal w ostatniej chwili słońce pochwyciło moją wystającą nad powierzchnią wody dłoń i wyciągnęło mnie z ciemnej odchłani... Straszne to było dla mnie przeżycie. Nie chciałbym doświdczyć czegoś takiego jeszcze raz...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz