niedziela, 3 maja 2009
Dzień 64
Jest godzina 22. Niedawno wrócłem z podróży... z bardzo dalekiej podróży. Zjadłem resztkę żurku z kawałkiem bulki i nabrałem troszkę nowych sił. Jestem wyczerpany energetycznnie mimo że ładowałem kilka godzin swoje własne akumulatory w pięknym lesie. Słuchałem śpiewu sosen, brzóz i ukrywających się w koronach drzew ptaków.W tym sielankowym klimacie oddałem się medytacji w której zobaczyłem smutną twarz i piękna brązowe oczy... takie duże i pełne łez. Nie mogłem nic zrobi bo między mną a tą twarzą nagle stanęło wzburzone morze...Fale były ogromne i zmywały z tej twarzy słone łzy, które mieszały się ze słoną wodą morza. Wyciągałem ręce by ją złapać i uratować, ale rozdzielające nas fale zalewały ją coraz bardziej aż wkońcu zniknęła z moich oczu całkiem... Zastanawiałem się kilka godzin co ów wizja miałaby znaczyć... Teraz już wiem! Wie też jeszcze ktoś...!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz