wtorek, 26 stycznia 2010
Dzień 332
Jest dopiero godzina 19:22, a ja już zabrałem się za pisanie posta. Zima nie ma ochoty ustąpić, ani nawet zelżeć. Szczypie w uszy, straszy i zieje mrozem. Jak zauważyłem wczorajszy post o jeździe na łyżwach za pędzącym autobusem wywołała wspomnienia w moich czytaczach, którzy sami popisywali się... wtedy brawurą, którą dzisiaj śmiało i bez wahania mogę nazwać głupotą...! A to z kolei wywołało we mnie odruch solidarności z tymi wszystkimi wariatuńciami. Tak więc niejako pod wpływem moich czytaczy poczułem, że należy się im zakończenie opowieści o jeździe na snopach iskier. Tak więc wyobraźcie sobie, że ta jazda jako przyczepa autobusowa miała swój finał. Jazda do szkoły weszła mi w krew i jeździłem każdego dnia. Było to dwa razy dziennie... do szkoły i powrót ze szkoły. Łyżwy robiły mi się błyskawicznie coraz cieńsze, a ja powoli wpadałem w RUTYNĘ. Jeździłem już mniej ostrożnie i bardziej brawurowo, aż któregś dnia kierowca musiał nagle i raptownie zahamować... Oczywiście rutyna mnie zgubiła bo przyzwyczajony już do jednostajnej jazdy, nie brałem ewentualności raptowego hamowania pod uwagę. A więc kiedy autobus zahamował awaryjnie, ja wyrżnąłem głową w jego blaszany i twardy tył. Walnięcie było tak mocne, że aż padłem na śnieg jak bajkowy "Pies Pluto". Po chwili autobus odjechał, a ja ledwo się pozbierałem do stanu urzyteczności dwunożnej istoty. Głowa bolała mnie bardzo. Zdjąłem z butów łyżwy i na własnych nogach dowlokłem się do domu. Tam przed lustrem zobaczyłem swoją twarz. Moje czoło przekształciło się w jednego wielkiego i podbiegłego krwią guza. Guz był tak imponujący aż wywołał we mmnie zdziwienia. Nie mogłem zrozumieć jakim cudem mógł urosnąć taki duży. Był taki wielki jak cała dłoń...! I wicie co wtedy pomyślałem...? Nie, nie. O lekarzu nie pomyślałem. Pomyślałem: I co ja teraz mamie powiem!!! Nie myślałem czy coś mi dolega, czy może mam wstrząs mózgu, albo pęknięcie czaszki... tylko: Co ja teraz mamie powiem!!! Dzisiaj już nie pamiętam co nałgałem mamie... Czując się jako młody i twardy mężczyzna nie przyznałem się w jaki sposób nabawiłem się tej kontuzji. Na szczęście całe zdarzenie zakończyło się tylko olbrzymim guzem czoła... no i nauka nie poszła w las. A ja jako mądry dzieciak wyciągnąłem z tego zdarzenia wymierną dla siebie korzyść... Otóż do szkoły nie jeździłem już przyczepiony do autobusu!!! Hi,hi,hi... Hej wariaruńcie... ślę Wam buziaka z tamtych brawurowych lat!!! Pa Boguś.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
BOGUSIU...HI , HI A MOŻE TO TEN WSTRZĄS TAK " DOBRZE UMEBLOWAŁ TWOJĄ GŁOWĘ "... NO DOŚĆ ŻARTÓW... ALE WIESZ CHYBA KAŻDY MA " TAKIE GŁUPOTKI NA SUMIENIU " JA NA KOLONIACH DAŁAM SIĘ NAMÓWIĆ NA SKOK... Z MOSTU KOLEJOWEGO NA PIACH...DOBRZE, ŻE SOBIE NIC NIE ZŁAMAŁAM...
OdpowiedzUsuńWIESZ TERAZ Z PERSPEKTYWY... I Z TĄ MĄDROŚCIĄ JAKĄ MAMY PO LATACH, TO AŻ NIE DO WIARY, ŻE WYCZYNIALIŚMY RÓŻNE CUDEŃKA POZNAJĄC TEN ŚWIAT , KSZTAŁTUJĄC SWOJĄ OSOBOWOŚĆ I CHCĄC IMPONOWAĆ KOLEGOM CZY KOLEŻANKOM. CZASAMI JEST NAM TRUDNO ZROZUMIEĆ POSTĘPOWANIE MŁODYCH LUDZI , A TO TERAZ JEST " ICH CZAS NA BŁĘDY..." . NO ALE TO ZNOWU DZIĘKI TOBIE " ODMŁODZILIŚMY SIĘ " WSPOMNIENIAMI... DZIĘKUJEMY CI ZA TO. BOŻENKA.