poniedziałek, 25 stycznia 2010
Dzień 331
Zima nie odpuszcza...a nawet straszy jeszce większym mrozem... zerkam na monitor i w dolnej części, na pasku zadań widzę cyferki wyświetlające godzinę 22:40, Zaczynam więc pisać swojego posta. A skoro zacząłem o zimie i wczoraj opowiedziałem o moim patencie na szybką jazdę, to czemu by nie dopowiedzieć dzisiaj jeszcze jednej historyjki z przebegu zabaw zimowych jakich doświadczałem w młodym wieku. Nie wiem czy wszyscy pamiętacie, że kiedyś nie uprzątało się tak jak dzisiaj śniegu z ulicy. Zwłaszcza na bocznych i tych mniej uczęszczanych, nikt nie odgarniał śniegu. Jeździły zamochody ciężarowe i ubijały śnieg w jedną spoistą i twardą warstwę zlodowacenia. Potem ta warstwa była posypana małą ilością piasku [bez soli] i tak jeździło się do wiosennych roztopów. Ja jako zaradny chłopiec wymyśliłem sobie, że będę jeździł do szkoły na łyżwach... ale, że do szkoły miałem spory kawałek, więc taka jazda była dość wyczerpującym zajęciem. Nie zastanawiając się nad słusznością swojej decyzji uprościłem całą sprawę tak: Otóż stawałem na końcu przystanku autobusowego i czekałem cierpliwie aż pojawi się [wtedy była to czeska Karosa, późniejszy Jelcz] środek publicznej lokomocji. Kiedy on ruszał, ja łapałem się tylnego zderzaka i tak jechałem do następnego przystanku. Autobusy jechały dość szybko jak dla podczepionego młodocianego łyżwiarza... i na skutek takiej jazdy, spod moich łyżew, które na przemian szorowały po piachu i zbitym śniegu było to zabójstwo. Spod moich łyżew sypały sie iskry na odległość dochodzącą do jednego metra. Jak się domyślacie, po kilku takich kursach łyżwy nadawały się tylko do ostrzenia... Jako młody i nie przejmujący się niczym chłopak miałem gdzieś co dzieje się z moimi łyżwami. Najważniejsza była jazda, a konkternie radość z wykiwania kierowcy autobusu i satysfakcja z samej jazdy na snopach sikier! Och, co za radość wtedy miałem w sobie... a jaką duma rozpierała moją pierś. Taki wyczyn należał wtedy tylko do nielicznych śmiałków. Mówię Wam...co to było za niesamowite uczucie i jazda... zwłaszcza, że mało kto potrafił przejechać cały długi przystanek nie odpadłszy po drodze od autobusu! Dobranoc
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
OJ PIĘKNE... NA MŁODZIEŃCZĄ GŁUPOTĘ I FANTAZJĘ... NIE MA RADY . A JAKI SIĘ CZUŁEŚ WAŻNY, ŻE MIAŁEŚ " ODWAGĘ " TAK JECHAĆ , TAK WIDOWISKOWO, W SNOPACH ISKIER[ OCZYWIŚCIE NIE BACZĄC NA NIEBEZPIECZEŃSTWO... I MIAŁEŚ DUŻO SZCZĘŚCIA , BO SIOSTRA MOJEJ KOLEŻANKI MIAŁA GO MNIEJ... JAKO OFIARA MODY MAXI ZGINĘŁA POD KOŁAMI AUTOBUSU Z KTÓREGO WYSIADAŁA- POŁĘ PŁASZCZA PRZYCIĘŁY DRZWI...
OdpowiedzUsuńNO ALE NA NASZE SZCZĘŚCIE UDAŁO CI SIĘ SZCZĘŚLIWIE SZKOŁY POKOŃCZYĆ , TERAZ PEWNIE WIDZĄC TAKIEGO MŁODZIANA ZAREAGOWAŁ BYŚ , ŻE TO NIEBEZPIECZNE...
W MŁODOŚCI DO WIELU SPRAW PODCHODZILIŚMY INACZEJ. SWOJĄ OPOWIEŚCIĄ WYWOŁAŁEŚ PEWNIE WIELE ROŻNYCH WSPOMNIEŃ W NAS...
NO ZIMA NIE MA ZAMIARU ODPUŚCIĆ... JEST BAARDZO ZIMNO [JA ZABRAŁAM MOJĄ MAŁĄ 2,5 LETNIĄ WNUSIĘ DO SIEBIE ŻEBY NIE CHODZIŁA DO ŻŁÓBKA- W DOMU JEST NAM MILUTKO I CIEPLUTKO ] PRZESYŁAMY WIĘC WSZYSTKIM CIEPLUTKIE, ROZGRZEWAJĄCE POZDROWIENIA.TRZYMAJMY SIĘ I ZIMIE NIE DAJMY... BOŻENKA I JULA.
Masz rację Bożenko, że takie wyczyny Bogusia były conajmniej fantazyjne. Teraz nie popieram jego wyczynów ale kiedyś to może bym mu wtórowała.
OdpowiedzUsuńSama pamietam jak na podwórko przyjechała ciężarówka z przyczepą a ja mając wtedy z 8 lat
wpadłam na genialny pomysł aby przejechać się nią. Usiadłam na połączeniu samochodu z przyczepą a gdy samochód wyjeżdżał z podwórka zeskoczyłam i kucnęłam a przyczepa przejechała nade mną. Teraz to mnie ciarki przechodzą na wspomnienie tego ale jako dziecko odebrałam to jako fantastyczną zabawę.
Jeżeli chodzi o tak mrożną zimę to bardzo dobrze, że możesz Bożenko zaopiekować się Julcią. Wierzę, że jako babcia jesteś szczęśliwa, ze masz taki SKARB przy sobie.
Mam nadzieję Bogusiu, że teraz nie wpadłbyś na taki pomysł przejażdżki za autobusem.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.