Godzina 22,59. Nie widać nadchodzącej wiosny. Na podobieństwo chłodu i padającego deszczu ze śniegiem, targają mnie wewnętrzne nastroje. Raz jestem radosny a innym razem smutny i pozbawiony uśmiechu. Dlaczego zawsze musi być ta druga, gorsza strona medalu...? Oprucz niechcianego nastroju, złapałem jeszcze przeziębienie. Może dodam jeden z moich wierszy do dzisiejszego posta...? Dawno już nie dołączałem wiersza...
Czy ktoś zapłacze
Czy ktoś po mnie szczerze zapłacze,
Gdy ruszę w podróż bardzo daleką
Czy w czyimś sercu siebie zobaczę,
Gdy będę hen, za dziewiątą rzeką.
Nad głową ludzi w szarych ubiorach.
Czarna chorągiew smętnie powiewa,
Ksiądz gruby, nuci jak na nieszporach,
A reszta zerka na omszałe drzewa.
Jeszcze płaczki lament do niebios niosą,
Ich małe oczy w łzach suchych toną.
Za krzakiem czai się kostucha z kosą,
Szuka, albo rozgląda się za cudzą żoną.
Płoną w przestrachu szklane lampiony,
Ich małe ognie drżą lichym płomieniem.
A ja patrzę z góry na wszystko zdziwiony
I widzę, że w dole staję się wspomnieniem.
Znienacka motyl usiadł przy mojej głowie,
Jaskrawą barwą zakłócił żałobną ciszę.
Nikt nie wie czego tu chce i co mi powie,
Bo tylko ja jego bezdźwięczny głos słyszę.
To mój posłaniec na ziemię sprawiedliwy,
Który teraz jest ze mną w cichej zmowie.
Choć jego żywot, wydaje się być parszywy
On jednak u Boga jest oczkiem w głowie.
Siedzi cichutko, rozgląda się i obserwuje,
Szuka tych, których serca są pełne cierpienia.
Wpierw bliskich, którym mnie szczerze brakuje,
A potem przyjaciół z prawdziwego zdarzenia.
Oto siostra obok wezgłowia przechodzi,
Strapioną twarz w obu dłoniach ukrywa.
Czuję, że mało ją śmierć brata obchodzi,
I widzę serce, w którym smutek nie bywa.
Jakoś tak smętnie i zimno na mnie patrzyła,
Tak obojętnie, jakby widziała tu obcego.
Po chwili u stóp moich kwiaty polne złożyła,
I zaraz odeszła biorąc pod rękę męża swego.
Tak normalnie, z maską w emocje ubogą,
Bez zbędnej refleksji nad przemijaniem,
A przecież kiedyś pójdzie tą sama drogą,
Może wtedy zatęskni za bliskich łkaniem.
Gdzie są ci wszyscy, którzy mnie kochali,
Nie przyszli…? Może wcale ich nie było?
A może ja ich nie widzę, bo są bardzo mali,
Może za życia o miłości tylko mi się śniło?
Na szczęście więcej razy umierać nie muszę,
Czas tu nie istnieje więc lat mi nie przybywa.
Ale zanim jeszcze w dalszą drogę wyruszę,
Poznam ile tajemnic moja strona skrywa…
I będę czekał na tą, która moją pieśń śpiewa,
Tą którą lubię, tą o najpiękniejszej miłości,
Która łez sztucznych po mnie nie wylewa,
Bo wie, że tu jestem i nie boi się przyszłości.
Bogdan Chmielewski
piątek, 20 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Piękny, smutny, ale ile w nim życiowej prawdy...
OdpowiedzUsuńhm.... zadumałam się,chyba wciąż tęsknimy za czymś,za kimś czego już nie mamy.Smutny ten wiersz, czy piękny? napewno cudowne w nim przmyślenia nad życiem i przemijaniem.Dojrzałość wieku sprawia,że takie tematy stają się nam bliskie co niniejszym autor uczynił ujmując to w bardzo dobrze napisany wiersz.
OdpowiedzUsuń